piątek, 30 kwietnia 2021

Marou Saigon 100 % ciemna z Wietnamu

Obecnie rzadko kupuję setki, bo nie sprawiają mi tyle przyjemności co czekolady o wysokiej zawartości kakao, ale jednak z cukrem. Są jednak takie marki, których smakuje mi i kusi dosłownie wszystko, co tylko wyjdzie spod ich skrzydeł. Marou obudziło we mnie miłość, a na pewno zaintrygowanie wietnamskim kakao. Postrzegam je jako samo w sobie wytrawne, więc setka z tego regionu bardzo mnie ciekawiła.

Marou Saigon 100 % Single Origin / Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 100 % kakao (blend ziaren) z Wietnamu z regionu rzeki Sajgon.

Gdy tylko uwolniłam tabliczkę ze złotego papierka, poczułam intensywny zapach ziemi: niezbyt czystej, a więc średnio przyjemny. Była gorzka, przywodziła na myśl bulwy jakiś roślin i... gorzkie, ciemne piwo. Dzięki niemu ewoluował w nieco smakowitszym kierunku. Mieszało się z kwaśnym koncentratem pomidorowym z chili i jakimś czerwonym curry z mnóstwem ciepłych przypraw. Curry z gorzkimi orzechami (które zaproszone zostały przez piwo)? Z czasem orzechy zrównały się z ziemią. Wśród korzennych przypraw pojawiła się rześkość trawy cytrynowej, podkreślającej soczystość. Ta zaś... była bardzo roślinna, trochę słodkawo-ziołowa i wręcz kwiatowa, a trochę warzywna. To znów uwypukliło orzechy. Słodycz kompozycji była minimalna. Nie ukrywam, że wyszło średnio kusząco. Przyzwoicie zrobiło się dopiero, gdy aromat się rozszedł i rozłożył wachlarz, czyli w trakcie jedzenia, bo orzechy wywalczyły sobie miejsce na przodzie.

Twarda tabliczka łamała się z trzaskiem suchych, średnio grubych gałązek łamanych podczas wędrówki przez las.
W ustach rozpływała się powoli jak przeciętna ciemna czekolada (nie jak setka) i jedynie gęstawo, z oleistym efektem. Była skora do współpracy, zostawiając na podniebieniu mnóstwo smug, kojarzących się ze smarem. Między coraz to kolejnymi, były też bardziej esencjonalnie soczyste fale, dzięki którym mimo iż tłusta, nie wyszła ciężko.

W smaku od samego początku zarejestrowałam wyrazistą gorzkość, gonioną przez kwaśność pomidorów, koncentratu pomidorowego i cytrusów, głównie cytryn.

Gorzkość rozeszła się po ustach fundując mi smak dymu, odrobinę ziemi i orzechów, mieszających się z nią. Może to lekko skwaśniałe orzechy? Sprawiały wrażenie lekko pikantnych, co podkreśliła trawa cytrynowa. Splatała gorzkość z kwaśnością, odpowiadając za harmonijny przeskok. Dym najpierw ewidentnie dominował, potem bardziej czuwał nad poszczególnymi nutami. Acz był wyczuwalny cały czas. Uwagę od niego odwracały wyraziste ziarna i pestki, w tym pestki słonecznika jedzone prosto ze "słonecznikowej głowy".

Oto pojawiły się rześkie zioła i ogólnie żywe, zielone rośliny. Rozprowadziły szlachetną, ziołowo-kwiatową słodycz. (Prawdziwie słodka wydawała się tak naprawdę po paru kęsach; jakby trzeba było się do niej dokopać, odnaleźć ją.) Kontynuowała ostrość, nadając jej ciepłego, korzennego charakteru. Pomyślałam o słodko-kwaśnych pomidorach i papryce (chili?) albo raczej kremowym czerwonym curry na ich bazie (na pewno z ziarnami, orzechami i... i z jakimiś ziemistymi bulwami?). Po chwili pojawiły się czerwone owoce. Kręciły się wśród nich przejrzałe wiśnie i porzeczki oraz jakieś twarde czerwone "kulki jagódkowate" -zupełnie mi nieznane, ale... nie wiem... Goryczka podszepnęła nagle grejpfruta. Rósł w siłę, zachwycając dojrzałym sobą. Jakoś w połowie rozpływania się kęsa rośliny napierały dosłownie z każdej strony zarówno jako warzywa, owoce i kwiaty, jak i po prostu żywe rośliny. Zielone łodygi, wilgotne paprocie, konary porastające ziemię. Tę nasączyła cytrusowa kwaśność.

Po chwili owocowa goryczka znów zaskoczyła na tor po prostu gorzki. Wyraźnie wrócił mocniejszy dym. Grejpfrut zmienił się w ciemne piwo, a to otworzyło drogę słodowo-ziemistym tonom. Dym snuł się leniwie i trochę bez celu, a może nawet nie on, a raczej jego kwaskawa cierpkość. W drugiej połowie rozpływania się o wiele wyraźniej zagrały gorzkie orzechy. Starawe, trochę czarne orzechy włoskie? Na pewno w towarzystwie ziaren i pestek, takich prosto z łupinek. Podkreśliły je zioła, cała gama roślin i pikanteria.

Bliżej końca ostrość przypraw korzennych, w tym soczystego chili, znalazła się niemal na pierwszym planie, podkręcana na zasadzie kontrastu kwaśnością cytrusów. Łączyła je rześka ziołowa nuta, wydająca się zaskakująco, wręcz paradoksalnie słodka.
Dosłownie na sam koniec mignęła mi łagodność kremowego curry i nawet pewna czekoladowa oleista maślaność, a potem zalała ją "czerwona tanina".

W posmaku jednak został kwasek cytrusów (grejpfruta, cytryny) i czerwonych owoców, piwa, ziół oraz warzyw - dziwnie wytrawny, a także zestawiony z goryczką ziemi i przypraw oraz roślinnością. Ostrość? Trochę słodkawa, ale na pewno bardzo, bardzo rozgrzewająca w orientalnym stylu.

Całość wyszła dziwnie. Bardzo roślinna, wytrawna oraz kwaśna. Jej gorzkość wydawała się nie aż tak znacząca, mimo że dość wysoka. Lekka słodycz wyczuwalna, a jednak kompletnie nieważna w ogólnym wydźwięku. Gdyby nie korzenność, w ogóle można by nie zwrócić na nią uwagi. Podobała mi się za to nuta orzechów i pestek (głównie słonecznika). Ziemiście-roślinny duet koniec końców na plus, choć wolałabym więcej jednoznacznych owoców, niż warzyw. Rześkie zioła za to bardzo na plus. Sprawiły, że kompozycja nie przytłaczała.
To jedna z tych czekolad, która była bardziej dziwna-i-dziwne-że-smaczna niż po prostu smaczna czy dziwna. Wciągnęłam się w nią, a gdybym miała polecać, to tylko jako ciekawostkę jednorazową.

Zaskoczyła mnie, jak podobna do Marou Tien Giang Vietnam 80 % była. Orzechowe curry, korzenno-orientalne przyprawy z trawą cytrynową, słonecznik, soczysta pikanteria i chili - te nuty były niemal identyczne. A jednak tamta była cudownie owocowa (morele, winogrona, jabłka), w momencie gdy dzisiaj prezentowana w tej kwestii była dość skąpa. To mieszanina czerwonych (niezbyt jednoznacznych) owoców i warzyw. Jej roślinność bardzo z kolei przypominała tę z Dak Lak 70 %, ale ogółem nie były do siebie podobne.


ocena: 9/10
kupiłam: Cocoa Runners
cena: £7.95
kaloryczność: 625 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao

8 komentarzy:

  1. Czy te nuty smakowe wynikają z regionu świata z jakiego pochodzi ziarno kakao użyte do produkcji czekolady, czy z zawartości % kakao? To mnie intryguje.
    Jeżeli to wynika z regionu pozyskania surowca, to nigdy bym jej nie zjadła. Wszystko co azjatyckie obrzydza mnie... jeśli to "wina" % to gdyby mi było dane skusiłabym się na degustację ;) a skąd pochodzi producent? Ta informacja mi umknęła w trakcie lektury :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nuty głównie pochodzą z regionu pochodzenia (ma wpływ to, co rośnie w okolicach, klimat etc.), produkcja (stopień, czas prażenia / konszowania), ale oczywiście % kakao też. Patrz, że przecież cukier też coś wnosi i to, ile go jest, zmienia poszczególne nuty kakao. W przypadku, gdy nie ma go wcale, czuć więc czyste nuty regionu + obróbkę ziaren kakao.

      Dlaczego obrzydza Cię wszystko, co azjatyckie?

      Marou to wietnamska marka (chyba założona przez faceta rozpoczynającego czekoladową karierę w Stanach? tego nie jestem pewna). Wprost w tej recenzji tego nie napisałam, więc spokojnie - nie umknęło Ci. Swoją drogą, chyba tylko gdy piszę o jakiejś dotąd nieznanej mi marce podaję, skąd jest.

      Usuń
    2. Nie wiem dlaczego mam tak duży wstręt do Azjatów. Chyba z tego względu, że to żółta rasa. Tzn brudna... te wszystkie skośne oczy, bieda, ganges itd...
      Stoją mi och produkty zawsze w gardle i rosną ...

      Usuń
    3. "Brudna rasa"?! Przecież to, czy ktoś jest brudny, czy nie nie jest związane z rasą. Biali potrafią świnić bez umiaru. Nigdy nie jechałaś komunikacją miejską, nie przechodziłaś koło kogoś, kto po prostu walił? Przecież to, czy jest się brudasem jest związane z konkretnym człowiekiem, a nie rasą. Jak można tak uogólniać? Co mają skośne oczy do brudu? Europejczycy też mogą mieć skośne oczy, rysy są różne. Bieda na świecie jest wszędzie. W Azji są regiony bogate i wysoce rozwinięte, że ich mieszkańcy mogą nas nazwać biedakami.
      "Ich produkty" - a Polska jest taka lepsza? Pomyśl, ile jest polskich produktów, których lepiej nie tykać, ile jest polskich dobrych. Rynek każdego kraju i kontynentu jest bardzo zróżnicowany. Wszędzie jest klasa wyższa, średnia, niższa. Mało tego, klasa nie ma związku z brudem. Można być biednym i dbać o siebie, bogatym i nie myć się tydzień.
      Mały azjatycki producent może dbać o jakość, a wielki zachodni odwalać kaszanę.

      Usuń
  2. Pomidory, koncentrat, to jeszcze ser i zioła i mamy górę pizzy. Kwaśność, zioła, 100% kakao, czerwone curry, chili - 100% moje klimatów <3

    PS W Biedronce pojawiły się trzy rodzaje czekolady Profesorskiej. To odpowiednik Studenstkiej, może znasz (taka czekolada z Czech). Musisz kupić i zrecenzować. Myślę, że wystawisz wysokie oceny. Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS Śmiejesz się, ale jedną z tych Profesorskich mam. Od dawna chodzi za mną ciemna czekolada z rodzynkami, ciemna z fistaszkami, a teoretycznie też jakieś dobre galaretki pomarańczowe (moje "dobre galaretki" realnie nie istnieją, więc żadnych nie kupię; narobiłaś mi smaka na "dobre jaffa cakes", ale znów - żadne realnie nie sprawią mi przyjemności), więc zleciłam ją Mamie. Niestety dopiero w domu odkryłam, że % kakao to nawet nie 50, a 43 oraz że producentem jest ten od Schogetten, więc pewnie dla ojca pójdzie, ale przynajmniej spróbuję. Może chociaż trochę się sprawdzi w ramach zaspokojenia "teoretycznej ochoty".

      Usuń
  3. Jadłem w Meksyku deserówkę z suszonymi pomidorami i ten opis mi ją przypomniał. Znasz jakieś podobne do kupienia w Polsce?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polską z pomidorem jadłam tylko lata temu jakieś takie dziwo: https://www.chwile-zaslodzenia.pl/2016/05/nczekolada-biaa-z-pomidorem-suszonym.html, ale nie polecam i za nic sama wrócić bym nie chciała.
      Ciemnych z pomidorami w Polsce nie widziałam.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.