czwartek, 29 kwietnia 2021

lody Leone Alive High Protein Choco Peanut

Nie jem lodów często, a jak jakimś poświęcam czas (lubię na raz jeść ich dużo i długo, topiące się), chcę ciekawe. Zbyt wydziwiane, a więc proteinowe, wegańskie, niskokaloryczne są za bardzo ryzykowne, że degustacja będzie nieudana (a jak już mnie nachodzi na lody, chcę by była udana). Mimo że uwielbiam masło orzechowe, to jeden z tych smaków, do których jestem bardzo sceptyczna. Potencjalny kamień o niesatysfakcjonująco masłoorzechowym smaku mnie nie kręci. Dzisiaj opisywane jednak miały zawierać część fistaszkową, nie masłoorzechową. To jakoś optymistyczniej mnie nastroiło. Doświadczenie mam bowiem takie, że gdy mi producent nie krzyczy, że "BĘDZIE PB", to łatwiej o to, aby z nim się kojarzyło. W dodatku już pisząc wstęp i przepisując skład ogarnęłam, że jadłam już loda tej marki i w miarę mi smakował, mimo że nie był w moim guście - chodzi o rożka Leone Black Cone.

Leone Al!ve High Protein Choco Peanut to "proteinowy deser lodowy o smaku czekoladowym (38%) i o smaku orzeszków ziemnych (38%) z czekoladą mleczną (11%) i sosem z orzeszków ziemnych (11%) oraz kawałkami prażonych orzeszków ziemnych (2%)" (a według mnie nie "deser", a "lody"); bez cukrów (ale z substancjami słodzącymi).
Zawartość pudła to 300 g / 480 ml.

Po otwarciu poczułam w miarę wyraźny zapach fistaszków i czekolady mlecznej, co nie było mocno słodkie, a dziwnie... słodkawo-przymglone. Chyba minimalnie słodzikowe, ale całkiem w porządku. Arachidowość nasilała się oczywiście z czasem.

Mam ogromny zarzut do tych lodów, bo okazały się zupełnie niepodzielne. Do zdjęć lody do miseczki przekładam zaraz po wyjęciu z zamrażarki - oczywiście nie jem potem tak zimnych i twardych, ale chciałabym móc lody nałożyć, nie każąc im dochodzić do przyjaźniejszej struktury. W przypadku tych... nałożenie? Pf. Czułam się, jakbym próbowała nakładać warstwową skałę osadową. Przebicie się przez kolejne warstwy graniczyło z cudem. Na samym początku masy lodowe były twarde jak kamień, a czekolada i sos orzechowy to... głazy. Lody familijne (śmieszy mnie ta nazwa) w takim razie to nie są. Oczywiście jadłam je już, gdy nieco doszły, ale musiałam na to czekać naprawdę długo. A i w trakcie jedzenie okazało się problematyczne. Starałam się poszczególne części podważać, obracać, część wykładałam na talerzyk obok, by ułatwić sobie życie.

Już na samym początku czekało mnie rozczarowanie. Orzeszki ziemne znajdujące się jedynie na wierzchu posiekano tak drobno, jak się tylko dało. Były przemrożone, a gdy do siebie doszły, jakby miękko-zawilgocone. Takich na pewno nie chciałabym więcej.
Masa lodowa swoją kamienną twardość w zasadzie zatrzymała do końca. Wykazywała skąpą i minimalną kremowość i gładkość. Topiła się... prawie wcale, a mimo to, z nieprzyjemnym wodnistym efektem. Wydała mi się nieco budyniowo zagęszczona, gumiasta. Pod tym względem obie części lodowe były do siebie dość podobne - jasna może nieco bardziej zbita.
Blisko lodów czekoladowych dodali płaty trzaskającej czekolady: jedne raczej cienkie, inne znacznie grubsze. Początkowo wydawała się plastikiem, z czasem zaś rozpływała się w miarę tłusto-gęsto i czekoladowo. Konsystencją zaskoczyła mnie pozytywnie.
Między warstwami lodów dodano sos przypominający lejąco-rzadkie masło orzechowe. Gdy odtajało, rozpływało się w ustach, kojarząc się z olejem i wodą.
Z racji tego, jak rozmieszczono wszystkie warstwy, a więc "na świderek", mieszały się (mam na myśli obie masy lodowe i sos), trudno było się przebić przez wielkie blaszki czekolady, a wszystko... do przyjaznej konsystencji dochodziło jeszcze dłużej. Mam wrażenie, że to te blaszki podtrzymywały kamienne zmrożenie. Wyszło dziwnie. Nie podobało mi się, bo wszystko trwało i trwało (i zdążyło mnie zanudzić), a potem wystąpiło zjawisko śmietnika w pudle (co z kolei irytowało). Zupełnie pomysł na te lody mi się nie podoba. Może po prostu ja nie jestem przyzwyczajona do takiej formy, ale była niewygodna i tyle. Co, zrobiona dla oka? Najlepszą opcją jest chyba jedzenie tego na raz (taak, chyba przez cały dzień, zanim to zmięknie), co plusem nie jest. Tym bardziej przy ostrzeżeniu, że "spożycie w nadmiernych ilościach może wywołać efekt przeczyszczający".

Fistaszki na wierzchu smakowały... tak sobie, bo nijakością z posmakiem orzeszków. Gdy ciumkałam i podsysałam je bardzo długo, ten smak jakoś się umacniał, ale musiałam w tym celu zgarnąć ich naprawdę dużo na raz. Odebrałam je jako świeżo-nieświeże, bo nieprażone i rozmokło-stęchłe. Przy takiej jakości to zbędny dodatek. Nie przejadłam wszystkich.

Orzechową lodową połowę także cechował nieorzeszkowy smak. Fistaszki były tu jedynie sugestią wmieszaną w zamgloną słodycz budyniu o mało wyrazistym, mleczno-mdłym smaku. Ta część była dość mdła, kojarzyła mi się z waniliowymi budyniami proteinowymi z wodnistym elementem. Słodycz ewidentnie pochodziła od słodziku, co przełożyło się na mdlący efekt. Wydawała się odosobniona (może nie strasznie za silna, ale oprócz niej nie było niczego wyraźniejszego).

To sos orzechowy napędzał smak orzeszków. Stanowił arachidowy kopniaczek (bo "kopniak" to za dużo powiedziane). Sugerował masło orzechowe ze szczyptą soli, ale i słodzikiem w tle. Pobrzmiewał leciutko podprażonymi fistaszkami i chwilami zdecydowanie dominował, choć doszukałam się w nim też jakiejś oleiście-wodnistej nuty. Kiedy mieszał się z masami lodowymi, tracił wyrazistość na ich rzecz. Był najciekawszy, smakował sobą, ale i tak to mały plus.

Czekolada w zestawieniu z nim wyszła całkiem nieźle, pasowała. To jednak ewidentnie polewowo-ulepkowata mleczna czekolada o słodyczy drapiącej w gardle. Jako tabliczka byłaby nie do zjedzenia i zbyt plastikowa, ale w tym wydaniu, jakoś uszła. Skojarzyła mi się ze słodzikową wersją czekolady Nestle (uważam Nestle za kiepściznę), ewentualnie milkowatej. W końcu omijałam ją, bo w większej ilości jej słodycz męczyła.

Podkreślała czekoladowość brązowej lodowej części. Ta była... delikatnie mlecznoczekoladowa, bardziej słodzikowo słodka i w sumie tyle. Również kojarzyła się z nazbyt rozwodnionym budyniem. Jej bazowa mleczność była słaba - jak właśnie mdłego budyniu, ale gdy rodzaje czekolady rozpatrywać to taak, to smak mlecznej czekolady - niestety kiepskiej. Wyszła przejrzyściej od fistaszkowej części, ale gdy wszystko się mieszało, i ona robiła się słodzikowo-żadna.

Po zjedzeniu czułam posmak słodziku i orzeszków ziemnych w wydaniu podróbkowo-snickersowym i trochę masłoorzechowym. Snuł się za tym nienachalny, czekoladowo-orzechowy, sztucznawy motyw i budyniowo-mleczna nijakość.

Lody zupełnie mi nie podeszły. Okazały się nijakie i zarazem bardzo słodkie. Słodziki może nie wyszły tu drażniąco, ale oprócz ich smaku zasadniczo mało co innego było. Kojarzyły się z mdlącymi budyniami białkowymi. Mleczna czekolada jakaś słaba, orzeszkowość drugiej masy niska... Jedynie orzeszkowy sos odznaczał się wyrazistością całkiem niezłą, w momencie gdy czekolada mleczna to już wyrazistsza ulepkowatość i tandeta.
O dziwo mimo podłej, kamiennej struktury i rozpuszczania się na gumiastą wodę, lody próbowały się chwilami przymilić odrobiną kremowości. Nie wyszło jednak. Konsystencja i forma męcząca. Smak, a raczej słodzikowo-budyniowy bezsmak też... lody nawet prawie stopione, które poza zamrażarką jakieś 1,5 czy nawet 2 godziny nie przybrały na wyrazistości. W zasadzie... im robiły się mniej kamienne, tym okropniejszy i bardziej dominujący był smak słodziku.

1/3 pudła zmęczyłam, chcąc dokładnie popróbować wszystkich warstw, czekając aż do siebie dojdą. Zaczęły mnie jednak nudzić, drażnić i po prostu niesmakować, więc resztę oddałam Mamie. Ona zjadła prawie do końca (choć zostawiła kulkę wszystkiego - tak się to już jej niefajnie przemieszało) - ją też znudziły. Skomentowała, że to "ot, po prostu nudne, nienajlepsze lody". Ciągnięta za język: "no tak, fistaszki czułam, jak te kawałki gryzłam. Ta jasna masa lodowa jakaś nieokreślona w ogóle. Brązowa to czuć, że czekoladowa, lepsza była, ale też bezpłciowa. Taka woda trochę. Sos z masła orzechowego? Przemieszał mi się tam jakoś, ale nie uwierzysz. Najlepsza dla mnie to ta czekolada była! Jak prawdziwa, normalna czekolada. Rozpływała się łatwo i przyjemnie, słodziutka i taka mleczna właśnie była. A słodziki nie przeszkadzały jak w tych Breyers. Ogólnie nie były takie złe, tylko nudne. Namieszali, namieszali i jakoś nic tam nie czuć i tak.".


ocena: 4/10
kupiłam: Lidl
cena: 14,99 zł (za 480 ml / 300 g)
kaloryczność: 176 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: woda, substancje słodzące: syrop maltitolowy, erytrytol, maltitol, glikozydy stewiolowe; białka mleka, białka jaja w proszku, polidekstroza, olej kokosowy, tłuszcz kakaowy, orzeszki ziemne 2%, pasta z orzeszków ziemnych 1,5%, mleko w proszku odtłuszczone, miazga kakaowa, maltodekstryna, mleko w proszku pełne, inulina, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu 0,5%, emulgatory: mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych, lecytyna sojowa, polirycynooleinian poliglicerolu; bezwodny tłuszcz mleczny, stabilizatory: mączka chleba świętojańskiego, guma guar, cytrynian trisodowy, karagen; aromaty, barwnik: karmel; skrobia modyfikowana, sól, ekstrakt z wanilii

2 komentarze:

  1. Od razu pomyślałam, czemu deser, nie lody. Wydaje mi się, iż producent uznał mnogość rodzajów dodatków za powód do nazwania produktu deserem. Moim zdaniem to lody (yep, tak jak Twoim). Deserem jest chociażby jeden z Twoich niedawnych Magnumów, w którym lody stanowią 1%. Znam ból niemożności nałożenia lodów z uwagi na zimnogłazowość, na szczęście z przeszłości. Teraz kupuję - O ILE kupuję :P - lody możliwe do zjedzenia na raz, nawet w dużym kubku (np. Breyers).

    PS Moim zdaniem na końcu recenzji lepiej byłoby napisać 300 g zamiast 480 ml, skoro linijkę niżej podałaś wartość kaloryczną w 100 g. Nie wszyscy czytają recenzje od deski do deski, a wręcz 90% tego nie robi. Jeśli zaś nie robisz tego z chęci pomocy ludziom, to po co w ogóle, skoro i tak do nich nie wrócisz? (Uprzedzam ew. odpowiedź, że blogujesz dla siebie).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, ja nie uznaję w ogóle takiego dzielenia, że Magnumy to deser. Jak te to lody, Magnumy też. Jest "mrożona masa", znaczy, że lody. To moje rozumienie. Wiem jednak, że są i jakieś desery lodowe do jedzenia z pucharków, a to rurkę waflową wepchną, a to coś tam - od lat trzymam się z daleka.
      Teraz do głowy mi przyszło, że może to kwestia języka? Skoro to wegańskie, więc nie "cream", a przecież "ice cream" sugeruje lody na śmietance, więc może "ice dessert" bardziej pasowało?

      Wstyd się przyznać, ale przez to, że połowy nie chciałoby mi się nakładać (im głębiej w kubeł... - a zgarnąć wierzch do zdjęć jeszcze jakoś tam się da) ani dzień po dniu jeść lodów (nie jestem na tyle lodowa, by jeść je dzień po dniu, a mam zboczenie, że nie zniosłabym trzymania dłużej w zamrażarce już otwartych lodów, opylam całe pudła. Jakbym miała np. 3 dni pod rząd jeść lody, wolałabym wcale nie jeść (i jak już zdychać z wychłodzenia i zasłodzenia, to i z przeżarcia mogę). xD

      PS Nie pomyślałam o tym, te "ocena..." przeklejam sobie i uzupełniam, podmieniając zmienne. Faktycznie, że dziwnie wygląda, racja. Po co to robię? Żeby sobie potem porównywać jak coś.
      Chęć pomocy ludziom? Nie widzę problemu z przewinięciem do góry (w opisie lodów podałam gramy na mililitry).
      "Nie wszyscy czytają recenzje od deski do deski" - obstawiam, że mało kto czyta. A jak czytają, to większość i tak bez zrozumienia.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.