Początkowo markę Moser Roth lubiłam, mimo że jadłam tylko parę ich czekolad. Wraz jednak ze zjedzoną ilością, lubienie mi przechodziło aż przerodziło się w obojętność, prawie niechęć. Miałam niestety jeszcze parę ich propozycji, których się trochę bałam. W sklepie wydawały się bezpieczne, ale potem na przestrzeni paru miesięcy trafiłam na tak dużo czekolad z całymi kulami soli, a więc źle zrobionym dodatkiem (w tym właśnie Moser Roth Dark Caramel Sea Salt) oraz na tabliczki z beznadziejnym chrupaczem miętowym zamiast po prostu z olejkiem, że... na te warianty nie miałam ochoty. Leżały i straszyły w szafce, a ja zaczęłam od... wariantu względnie bezpieczniejszego. Niektórym czekolada z chili może się pewnie wydać właśnie najbardziej ryzykowna z przytoczonych, ale ja to połączenie lubię i pamiętałam, że Moser Roth Mousse au Chocolat Sauerkirsch-Chili była w sumie ok. A to już dało jakąś nadzieję.
Moser Roth Dark Chili to ciemna czekolada o zawartości 52 % kakao z ekstraktem z chili.
Gdy tylko rozchyliłam papierek, poczułam dość delikatny, spokojny zapach palono-cukrowy, w dużej mierze złagodzony maślanością i wręcz śmietankową nutką. Doszukałam się kawowego echa, a cukier wydał się mieć mocno cukrowo pudrowe, lukrowe zabarwienie, co na zasadzie kontrastu podkreśliła delikatna nuta przyprawy... do kurczaka? A jednocześnie tak przemieszana ze słodyczą, że trochę korzenna. Taka mięśnie-wytrawnie soczysta, ciepła... To pewnie chili, ale jako ono samo nie było zbyt jednoznaczne. Też była dość mocno osadzona w pewnej tłustości, maślaności.
Tabliczka w dotyku sprawiała wrażenie ulepkowo tłusto-suchej. Trzaskała jednak głośno, gdyż była porządnie twarda. Wydała mi się zwarta, a w przekroju wyglądała na ziarniście-kryształkowo "sprasowaną" (?).
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, bardzo gęsto. Długo zachowywała maślaną zwartość i tłustość, ale rozrzedzała się z dziwnym poślizgiem. Kierowała się ku miękkiej ulepkowatości. Nie sposób jednak odmówić jej kremowości i wręcz aksamitności, mimo wrażenia, że chciałaby sobie potrzeszczeć. Jedynie pod koniec pozostawiała leciutko pyłkowy efekt.
Po tym, jak kawałek znalazł się w ustach, rozeszła się po nich wysoka słodycz. Reprezentowała cukier, cukier puder i lukier. Z czasem zaczęła pobrzmiewać czymś nieokreślonym, dusznym. Może lekko palonym? Ciepłym? Pomyślałam o mdłych pierniczkach w cukrowej glazurze, ciastkach z lukrem, cukrem.
Odezwała się palona gorzkość i cierpkość, kierując słodycz w sztucznie alkoholowym i ciepłym kierunku. Umocnił się palony klimat, znów zahaczając o pierniki i kawę.
W tym czasie w gardle dała o sobie znać soczysta, szybko rosnąca, ale wcale nie taka mocna, ostrość. Wyraźniej pokazało się chili, jakby nasączając, nasycając smak, choć... nie nazwałabym go jednoznacznym.
Czekolada sama w sobie nagle wydała mi się bardzo łagodna, jak czarna delikatna kawa z pianką, w dodatku posłodzona. Motyw cukru wydawał się wszechobecny. To też... jakieś tylko co wyjęte z piekarnika, ciepłe i przypalone ciasto kakaowo-piernikowe? Którego wady próbowano ukryć metrową warstwą lukrowej polewy. Tłuste, maślane... Baza znów zaczęła tracić na gorzkości.
Rosła maślaność i poczucie ciepła. Papryczka chili wyczuwalna jako smak raz i drugi skojarzyła mi się z przyprawą do kurczaka, choć przez ogólną słodycz, raczej dosypaną do jakiejś pieprznej korzennej mieszanki. Nasyciło to maślaność bazy i rozgrzało gardło, czemu dopomogła cukrowa, w dodatku dziwnie zgaszona, a i tak przesadzona słodycz. Kontrastowo do pikanterii chili, słodycz wydała mi się nieco chłodna, lukrowa (wanilinowa?).
Chili tylko trochę mieszało się z maślaną bazą... i robiło to w sposób mulący. W dużej mierze wydawało się "odcięte" od wszystkiego.
Bliżej końca na prowadzenie wychodziła cierpkawość palono-ostra, trochę złudnie gorzkawo kawowa jak wodnista kawa, trochę chili-ostra, ale bez polotu, bo już jakby z charakteru papryczek chili wyprana. Cukrowość nie słabła ani na moment, acz ciepło ją minimalnie uprzyjemniło.
Po zjedzeniu czułam się przesłodzona, choć nie jakoś bardzo. Było tłusto, czułam więc kakałkowo-maślany posmak czekolady o ledwie gorzkawym smaku i wyraźne rozgrzanie, choć jedynie nutę ciepłego, nieśmiałego chili - i to dziwnego. Wydawało się... sztucznym chili. Albo tak zmieszanym z ostrością.
Całość wyszła w sumie przystępnie, bez wielkich rażących wad-wadzisk. Niestety jednak z licznymi wadami i "wadkami", które w połączeniu stworzyły kompozycję niewartą uwagi; taką, której nie ma się ochoty jeść w większej ilości. Typowa reprezentantka niższo-średniej półki.
Dość silna ostrość, trochę dziwna nuta ostrzejszych przypraw i od początku do końca powalająca cukrowość z lichym, mało gorzkim smakiem oraz ulepkowatością przełożyło się na czekoladę, która... właściwie nie wiem, dla kogo miałaby być. Brakowało mi w niej zgrania, jakoś zmęczyłam dwie minitabliczki, ale potem wydźwięk słodyczy i niespójność całości sprawiły, że resztę oddałam na zatracenie (dla ojca).
Wyszła gorzej od wyrazistszej w smak Das Exquisite Chili Zartbitter o niemal owocowej soczystości, a już na pewno od smacznego J.D. Gross Ekwador 56 % z chili o kawowych, odważnych zapędach. Obie wspomniane też były przesłodzone, jednak w ich przypadku ogromną zaletę stanowił głębszy smak i niższa tłustość. Moser Roth wydała się po nich straszliwie leniwa.
Wyszła też gorzej od Moser Roth Mousse au Chocolat Sauerkirsch-Chili, która to już w kwestii samej czekoladowej bazy była lepsza, bo po prostu bardziej gorzka, a jej słodycz miała przyjemniejszy, waniliowy posmak.
Ojciec poczęstowany połową minitabliczki, pochrupując ją, uznał, że chili nie czuć, dopiero na koniec: "o, rzeczywiście jest", ale nie narzekał i resztę też wziął.
ocena: 4/10
kupiłam: Aldi
cena: 9,99 zł (za 125g)
kaloryczność: 550 kcal / 100 g; 1 minitabliczka (25g) - 138kcal
czy kupię znów: nie
Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, aromaty, ekstrakt chili
Widząc recenzję ożywiłam się zaraz. Potem w miarę czytania mój entuzjazm zmalał aż zanikł. Raz nie mam Aldi. Dwa szukam czekolady z wyższą zawartością kakao. Trzy bez proszkowego polotu. Naprawdę ostrej a nie jedynie odczuwalnej. Cztery o niższej słodyczy.
OdpowiedzUsuńSzukam. Nie spotkałam dotąd niczego lepszego w caloksztalcie od Lindtu. Wprawdzie muszę ją zagryzać czekoladą gorzką o zawartości kakao 80% lub więcej, ale najbardziej mi pasuje. Czuje się w niej wyraźnie chili :) wedel ma zbyt proszkowy odbiór jak dla mnie... polecisz coś innego łatwo dostępnego?
Lindta*
UsuńTwój system jedzenia czekolad dla mnie pozostaje zagadką.
Naprawdę wystarczy przeczytać podsumowanie recenzji od słów "Wyszła gorzej od...", by dowiedzieć się, jakie czekolady uważam za lepsze, jakie polecam. Jako że nowa recenzja wspomnianego Lindta dopiero w maju się pojawi, zdradzę, że on ma 8. Zobacz sobie linkowanego przeze mnie Grossa.
52% kakao, chili i 100+ g. Ty wiesz, jak mnie rozpieścić recenzją ;* Kawowe echo. Ja dziękuję za takiego zwodniczego szatana aromatycznego. Mmm, kawusia, poczęstuję się. A TU NAGLE... Za to konsystencja miła podniebieniu. Szkoda, że tylko ona. Przyprawa do kurczaka, hah. Ona akurat jest ok, często czuję ją w specyficznym miksie cynamonu, imbiru i innych przypraw korzennych. Skoro jednak tu wynika z chili, podziękuję.
OdpowiedzUsuńI to jest ten dziwny moment, w którym mimo że tabliczka jest z chili, śmiem twierdzić, że mogła by u Ciebie wypaść lepiej, niż u mnie, np. dobijając do 3 chi (połowy skali?).
UsuńMoser Roth czy Lindt? A jak na tym tle wypada JD Gross z Lidla? Którą markę najbardziej polecasz?
OdpowiedzUsuńWystarczy przeczytać zakończenie od słów: "Wyszła gorzej od...".
UsuńA i Lindt jest na blogu. Prawda jednak, że aktualizacja (nowa recenzja) dopiero będzie (2 maja), więc już teraz zdradzę, że 8/10.