niedziela, 2 maja 2021

Lindt Excellence Chili Dark Chocolate ciemna 47 % z chili

Postanowiłam ostatnio wrócić do lindtowskiej klasyki, czyli Excellence 70 % i z zaskoczeniem uznałam, że po tylu zjedzonych na przestrzeni lat czekoladach, wciąż smakuje mi jak przed laty (stara recenzja z roku 2016). Razem z nim zakupiłam też "do powtórki" dzisiaj opisywaną, bo to właśnie od niej zaczęła się moja miłość do czekolad z chili. Ostatnio jadłam ją ze dwa czy trzy lata temu, nie na bloga, więc stwierdziłam, że wrócę do niej świadomie i rzetelnie. Także dlatego, że nie podobają mi się zdjęcia przy starej recenzji z roku 2015. I bo mam lepsze rozeznanie w konkurencyjnych tabliczkach (a jak kupiłam ją po raz pierwszy, właściwie... chyba była jedyną z chili).

Lindt Excellence Chili Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 47 % kakao z ekstraktem z papryki chili.

Już naderwawszy sreberko poczułam intensywny, cierpko-słodki zapach o ciepłym, palonym charakterze. Łączył paloną kawę z całą jej smakowitą goryczką oraz palony cukier, w sensie nieco karmelowym... likierowo-alkoholowym. Podrasowany był "ciepełkiem", pikanterią. Wydawało się to nieco soczyste, ale i nieco złagodzone ulepkowatym echem.

Cienka tabliczka ładnie trzaskała-pykała, mimo że nie była twarda jak kamień, a zwyczajnie twarda. Łamała się trochę krusząc. 
W ustach twardość błyskawicznie zmieniała się w twardość plastelinową, by następnie odpuścić. Kawałek przeistaczał się w miękko-ulepkowatą, giętką maślaną grudkę coraz bardziej aksamitnie kremową, budyniową. Taką, która porządnie zalepia usta. Całość była gęsta, choć łatwo rozpływająca się w umiarkowanym tempie. Była ślisko-gładka, a po tym, jak zniknęła na "zagęszczoną wodę", zostawiała leciutko suchawy efekt.
Jak dla mnie wyszła za tłusto-miękko; o ile potrafię przymknąć na to oko w tabliczkach z dodatkami, tak z ekstraktem z chili, a więc w sumie w czystej, przeszkadzało mi to.

W smaku od początku wydała mi się bardzo maślana. W kolejnych sekundach uderzyła wysoką słodyczą i spokojną gorzkością o palonym charakterze. Goryczka narzuciła go słodyczy, przez co ta wydała mi się lekko palono karmelowa, choć bardziej pasują słowa "palono cukrowa" (tak, karmel to palony cukier, ale one lepiej oddają rzeczywistość).

Zanim słodycz zaczęła drapać, swoją obecność zaznaczyła pikanteria, początkowo jako echo.

Gorzkość jaka rozeszła się po ustach mignęła zwykłym kakao, choć głównie była jak delikatna czarna kawa pita w spokojnej atmosferze. Nie spieszyło jej się nigdzie, z ochotą przyjęła likierowo-truflową nutę, jaka się do niej podkradła. Poczułam wyraźniejsze ciepło. Do połowy chili jedynie pobrzmiewało pikanterią. Potem ta zaczęła odważniej rosnąć. Zrobiło się dość ostro, zwłaszcza na poziomie gardła. Umacniała się tam z każdym kolejnym przełknięciem śliny.

Sama gorzkawa baza była bowiem sowicie dosłodzona i tonowana maślanym smakiem. To połączenie pozwoliło na wybicie się waniliowej nucie, która podpięła się pod zasładzanie. Zaczęło robić się za słodko, mimo wyraźnej cierpkości kakao. Pomyślałam o likierowych bombonierkach i truflach. Zza ostrości chili wyłapałam lekki kwasek kakao i wiśni.

W tym czasie pikanteria wciąż rosła; zaczęła ocieplać i gardło, i język. Słodycz z kolei zaczęła drapać po swojemu. Splotły się, zapraszając smak papryczki chili. Był wmieszany w otoczenie, a jednak wyczuwalny. Podkreślił soczystość. Kontrastowo uwypuklił też maślaność, która wyszła nieco przesadnie, mimo prób wpisania się w nasączone klimaty, udając jakieś tłusto-wilgotne, kakaowe ciasto z chili. Próbowała, próbowała i... raz i drugi ulepkiem zajechała.

Bliżej końca w ustach panoszyła się przesadzona słodycz i palono kawowa nuta w asyście ciepełka chili. Zrobiło się znacząco ostrzej. Ostrość chili przyjemnie spływała do gardła, w ustach przypiekając o wiele mniej (dzięki czemu smak czekolady nie został zabity).

Po zjedzeniu został posmak palono-cierpkawy, w dużej mierze kawowy, trochę likierowy. Odlegle snuło się kakaowo-wiśniowe ciacho, a słodycz była wszechobecna i za silna. Chili również świetnie czułam, zarówno jako nutkę, jak i efekt przyjemnego palenia w gardle i trochę w ustach. To zagłuszało zasłodzenie i utrzymywało się bardzo długo.

O ile jednak mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że słodycz była za silna, podobnie jak tłustości mi tu za dużo (bo wyszła aż trochę ulepkowato), tak do chili nie mam żadnych zarzutów. Wyczuwalne bardzo wyraźnie, ale w sposób, który nie zabił bazy. Rozgrzało, zaznaczyło swój smaczek i podsyciło inne, a jednocześnie nie zapomniało, że to nie konkurs mocy. Jak na mój gust było odpowiednio wyważone do poziomu powagi tabliczki. Ogólnie tabliczkę odebrałam bowiem jako taką "łagodniejszą, na początek" - czy to przygody z ciemnymi, czy z chili. Wyważona, spokojna i przystępna, a jednocześnie ciekawa i dobra, po prostu.
Zdecydowanie wolę mniej ulepkowatego, bardziej ciemnoczekoladowego Grossa 56 % z chili - ten był bogatszy w chili i choć również za słodki, nie aż tak.
Moser Roth z chili z kolei - to dopiero cukrowo-tłusta i uboga w chili czekolada, która przypomina, że bardzo łatwo z tym wszystkim końcowy efekt zepsuć. Lindtowskie wady mimo wszystko trochę klasy miały. Wyszedł tak... całkiem wciągająco w tej swojej drobnej ulepkowatości.

O tak, odebrałam ją zupełnie inaczej niż na przełomie lat 2014-2015, kiedy to napisałam starą recenzję. Wtedy jej cierpkość i gorzkość wydawały mi się odpowiednio mocne do jej słodyczy i ostrości, a sama przyzwyczajona bardziej do tłusto-ulepkowatych tabliczek, na tę kwestię aż tak nie zwracałam uwagi uwiedziona ostrością i "powagą". Tabliczka rzeczywiście jest ostra i dość poważna, ale to taka przystępna i cukrowa powaga.


ocena: 8/10
kupiłam: Kaufland
cena: 5,99 zł (promocja)
kaloryczność: 538 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, bezwodny tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, ekstrakt z papryki chili, aromaty

14 komentarzy:

  1. Poza (raczej) moją konsystencją nic tu do mnie nie przemawia. Marna zawartość kakao i morderczy dodatek, nope.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cukrowość w ciemnych Ci przeszkadza - zrozumiałe. Nieciemna konsystencja ciemnej nie?

      Usuń
  2. Lindta Chilli jadłem dawno temu, ale byłem wtedy już po spróbowaniu J. D. Gross Chilli i Lindt wydał mi się zdecydowanie za słodki, a dodatek masła sprawił, że odebrałem go trochę margarynowo. Z kolei J. D. Gross Chilli próbowałem ponownie niedawno i trochę się zawiodłem - chilli wyszło zbyt delikatnie, trochę jakby ziołowo (coś jak pieprz zielony?), a poza tym była trochę za słodka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy kliknąłeś w link do Grossa. Na samym dole jest aktualizacja; również jak w 2020 wróciłam, odebrałam chili jako delikatniejsze (i nie odnotowałam płatków). Co do słodyczy i ogółu - bardzo dziękuję za komentarz, bo teraz już jestem prawie zupełnie pewna, że nie tylko mój gust się zmienił, ale jak widać czekolada też. Jednak jak napisałam, biorąc pod uwagę alternatywy i półkę, to nadal 10.

      Usuń
  3. Jedna z nielicznych Twoich recenzji, w których prawie w 100% się zgadzam; prawie, ponieważ ocenę wystawiłabym jednak niższą, aczkolwiek przyczyną tego może być mój stosunek do tabliczek czekolad ogółem, których forma zdecydowanie nie jest moją ulubioną jeśli chodzi o słodycze i łaskawiej oceniam tylko takie, które zachwycą mnie na tyle, bym z własnej woli chciała ją ponownie kupić. Grossa niestety nie miałam przyjemności jeszcze jeść,czekolad Moser Roth zaś unikam, ale z powszechnie dostępnych czekolad niedawno recenzowaną przez Ciebie tabliczkę Wedla z Chilli i wiśniami odebrałam lepiej niż tę z powodu przyjemniejszej, mniej ,,ulepkowatej'' struktury, pomimo irytujących cząstek wiśni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie lubisz formy tabliczek w ogóle czy np. "tak średnio", a po prostu wolisz inne słodycze?
      Wedel lepszy? O nie, ten jego smak i słodycz waniliny za nic do mnie nie przemówią, choćby miał najcudowniejszą strukturę na świecie.

      Usuń
    2. Wolę inne słodycze. Tabliczki czekolady mnie nudzą, chyba że smakują mi naprawdę wyjątkowo, ale takich jak na razie zbyt wiele nie było; z ostatnio jedzonych, Lindt 70% mnie zachwycił oraz Milka Champiolade Coconut.
      Co do Wedla; rozumiem, że Cię nie przekonał, mnie też nie w pełni. Odebrałam go lepiej, bo mam po prostu zupełnie inny gust niż Ty (np. Zottery zawsze mnie rozczarowują, a spróbowałam już ich tabliczek naprawdę różnych). Mnie wanilina nie przeszkadza, lubię ją chyba nawet bardziej niż wanilię.

      Usuń
    3. Również ja bardzo lubię tego Lindta 70%.
      Co do waniliny - niby na swój "kimikowy umysł" nie potrafię pojąć, jak to możliwe, ale w zasadzie rozumiem, bo "każdy ma jakieś swoje".

      Usuń
    4. Ja tak samo nie mogę pojąć jak z własnej woli można jeść avocado, lubić mleko Mullera itd. Wiele produktów powszechnych, jak np. masło czy cebula mnie brzydzi, myślę, że każdy może coś takiego o sobie powiedzieć. Dla każdego coś innego; to jak różne są gusta i odczucia smakowe mnie fascynuje.

      Usuń
    5. Dokładnie! Ciekawe podałaś przykłady, bo właśnie awokado bardzo lubię (ale! uwielbiam łososia, a już połączenie łosoś&awokado mnie nieco odpycha); mlek smakowych ogółem nie cierpię. Masła również, a cebuli nie lubię ALE, jak trochę w kuchni indyjskiej / tajskiej mi jej dodadzą, to potrafi mi nie przeszkadzać. Bo właśnie jeszcze do kwestii samego produktu u mnie dochodzi kwestia połączenia, wkomponowania.

      Usuń
    6. Zgadzam się z tobą odnośnie wkomponowania. Łososia też z niczym poza warzywami i chlebem nie chciałabym łączyć, w ostateczności z chudym twarogiem/jogurtem greckim na chlebie. Cebulę kiedyś jako dodatek w niewielkiej ilości też tolerowałam, ale niestety to się zmienia i teraz praktycznie nigdy nie jem dań w restauracjach, bo czuję ją prawie zawsze. Innym przykładem, z którym pewnie się zgodzisz, jest owsianka - wiele razy pisałaś, że jesz prawie zawsze czystą. Ja lubię dodać czasem jogurt albo masło orzechowe czy słonecznik, ale brzydzi mnie połączenie płatków owsianych z owocami albo dżemem, co jest ostatnio takie popularne. A powiedz, są jakieś produkty, których kiedyś autentycznie nie lubiłaś, a z czasem do nich dorosłaś?

      Usuń
    7. Nie "prawie". Od lat tylko czystą.
      Produkty, których nie lubiłam, ale do których dorosłam? Jako małe dziecko miałam etap nielubienia mleka, ale nie wiem, czy to można zaliczyć. Obstawiam, że rodzice np. zaczęli kupować innej marki czy coś i po prostu trochę trwało nim się przestawiłam / przyzwyczaiłam.
      Nie potrafię nic takiego znaleźć, ale pewnie coś takiego jest, tylko nie przychodzi mi do głowy.

      Usuń
  4. To mój wariant nr 1 Lindtu ��
    Mam pokaźny zapas w spiżarni :D nie mogłam sobie odmówić kiedy w Biedrze wyprzedawali za 4.99 zł ;) idealnie ostra. Współgra z gorzkoscią i słodyczą. Dla mnie ideał czekolad z tego wariantu. Tak jak napisałaś wyżej Wedel jest zbyt wanilinowy, a nadto proszkowy w mojej ocenie no i cząstki chilli mi kompletnie nie pasują. Co ciekawe Wedel jako pierwszy jadłam i mi smakował mi wtedy, lecz po Lindtu po żadną inną raczej nie sięgnę. Gross lidlowski także konsystencję ma nie taką jak prefereruje. Także za każdym razem, bez znaczenia po jaki smak sięgam czy poziom kakao w tabliczce czuję pylistość struktury. Nie pasuje mi ona. Aldi nie mam więc nie mam porównania :/
    Z Lindtu oprócz tej jeszcze kocham 78% no ale kupować ją jest nieekonomicznie, więc cześniej moim łupem pada 70%. Jest często na promocjach niemal w każdym sklepie, 78% nawet nie każdy ma w ofercie :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lindta*

      Moser Roth są okropne, nie polecam.

      Nie przepadam za 78% - jest oszukańcza. Też wolę 70% i 85% (polecam; poprawili ją - to już nie to próchno, co lata temu).

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.