środa, 8 września 2021

Livee De Luxe Dark Chocolate 72 % Cocoa with Chilli ciemna z chili

 Nie lubię narracji "dobre, bo polskie", jak i nie rozumiem pędu na rzeczy zagraniczne. Nie podoba mi się zawyżanie ceny przez import i trudną dostępność, ale też nie uważam, że rodzimy kraj pochodzenia produktu ma go czynić lepszym od innych. Jakby nowa moda opozycyjna do "superbozagraniczne"? Nie chcę, by mi na siłę wpierano "kup to koniecznie, bo polskie! wspieraj Polskę!" Nie. Jeśli coś mam odebrać jako atrakcyjne, musi na to zasłużyć, zapracować. Nie chcę "dobrego, bo polskie". Wolę produkt polski (albo niemiecki, brytyjski, chiński...), a dobry, co wynika z jakości i starania się producenta. Żadnych ulg. Produkt ma być dobrze zrobiony. A właśnie ostatnio rzuciło mi się w oczy, że w wielu marketach tak nachalnie pchają polskie produkty na przód, żeby tylko ludzie kupili. Dlaczego wzbudziło to we mnie aż tyle emocji, bym napisała ten wstęp? Bo wiele z kupionych polskich produktów okazywała się reprezentować jakość kanału. A przecież jest też mnóstwo dobrych polskich rzeczy - z tym, że one nie muszą szpanować, jakie to polskie są. I tu pojawia się jeszcze jedna kwestia, na którą zwróciła mi uwagę Mama: "latami Polacy wszystko robią lepiej na eksport niż dla siebie". Hm... nad tym nigdy za wiele nie myślałam. A pomyślałam przy dzisiaj przedstawianej czekoladzie, bo... kupując za nic bym nie zgadła, że jest polska. Ewentualnie bym powiedziała, że to kategoria "zobacz, jaka jestem fajna, bo zagraniczna" - wszak jest jeszcze inny sposób na zaimponowanie konsumentom: nazwy / smaki pisane po angielsku, by zagrać na "zagranicznofajności". Co więcej, doczytałam, że Livee to jakaś polsko-brytyjska spółka, a moja tabliczka została wyprodukowana w moim Krakowie (jak miło). Matrix i Incepcja w jednym, wielkim kartonie... Miałam nadzieję, że jego zawartość będzie prostsza niż to wszystko: po prostu smaczna.

Livee De Luxe Dark Chocolate 72 % Cocoa with Chilli to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao z chili.

Po otwarciu poczułam zapach kawy oraz nibsów o charakterze ziemi. Było to mocno palone, aż do goryczkowatej, zwęglonej spalenizny i cierpkie. Pomyślałam o dymie i smole, które zasugerowały też leki i aptekę, ale też chili... Było to chili dość pestkowe, jako cierpko-goryczkowata przyprawa, papryka... ostra i minimalnie soczysta, ale osadzona w realiach właśnie kakaowo-cierpkich. Całość była przeciętnie słodka, ale też nie jak dobra ciemna czekolada a... jak posłodzone kakao.

Już w dotyku tabliczka wydała mi się pylistym i tłustym ulepkiem. Mimo to odznaczała się twardością, trzaskając dość głośno. Jej twardość częściowo na pewno napędziła grubość, która wyszła beznadziejna przy takim podziale - trudno to i łamać, i odgryzać kawałek normalnej wielkości... A do tego, niemal natychmiast przy robieniu kęsa czekolada aż trzeszczała.
Rozpływała się powoli i trochę opornie, ponieważ była... jakby z proszku i pyłu zrobiona, z dodatkiem kryształków drobnego cukru. Mimo że po prostu rozpływała się, nie gryzłam jej, słyszałam trzeszczenie (np. gdy domknęłam usta, nie zahaczając nawet o czekoladę, a ewentualnie o zawiesinę, jaką roztoczyła). Okazała się wręcz ziarniście szorstka i nieprzyjemna w tym. Wszystko to było osadzone w tłustawej, ulepkowatej masie przypominającej ciepłą, miękką plastelinę. Czuć także proszkowość chili, co nie było zbyt miłe do pary z cukrem. Okropna struktura. 

W smaku od początku zaserwowała mi sporo słodyczy. Uderzył cukier, po czym zawstydził się i przywołał wanilię, która jednak nie miała siły przebicia. Przez większość czasu czułam prostą słodycz cukru, chwilami (przez strukturę) myślałam też o cukrze pudrze, przy czym wanilia poszła w sztucznym kierunku cukru wanilinowego.

Zaraz do cukru pudru dołączył popiół i węgiel, przygłuszone kurzem. Mimo że cierpko-goryczowate, to nie dosadne, choć otwierające drogę niepewnej spaleniźnie, zmieniającej się w... lekowość? Raz czy drugi do głowy przyszła mi smecta i piołun. Wyszły gorzko i kiepsko, przejawiały tandetę, ale po chwili przypalona nuta zaprosiła także kawę. Ta reprezentowała gorzkość smakowitszą. Wyraźnie czułam najzwyklejsze kakao w proszku, jakby tak je ktoś przyrządził z cukrem na wodzie. Na mocy przybrał węgiel z echem lekowości (które potem zostało zabite przez chili).

Po paru chwilach poczułam wytrawnie soczysty smaczek papryczek chili, a w gardle zarejestrowałam ciepło. Chili mieszało się z cierpkością, a trafiając na kawę ułożyło się w nieco ziemiście-ostrawy, dość brudny motyw. Była to lekka ostrość, gorzkość i... w pewnym momencie minimalnie wilgotna soczystość.

Pomyślałam o papryce chili, o jej goryczkowatych pestkach i warzywie słodko-soczystym... suszonym? W drugiej połowie rozpływania się kęsa w tle mignęła mi lekka cytrusowość, mocno palony motyw spalenizny przypomniał o nibsach z zapachu. I chwilowo znów zrobiło się cukrowo-kakaowo, prosto.

W smaku jednak od wielu z tych nut odwracał uwagę cukier, a ogółem... uwaga skupiała się na coraz mocniejszym rozgrzewaniu chili. Nasiliło to myśli o gorącym kakao. Po dłuższym czasie w gardle było bardzo ciepło, trochę drapało, ale ani przez chwilę (nawet po zjedzeniu większej ilości) pikanteria nie przegięła. Dopuściła się jednak czegoś innego. Ostrość rosła i wydawała się... wypierać czekoladowość (i tak lichą) z... czekoladowości właśnie.

Baza złagodniała, wykazując jeszcze namiastkę cierpko-gorzkawości, a robiąc się coraz bardziej maślaną, jakby zwietrzałą. To jałowa ziemistość... Spleciona z irytującą, prostą i ordynarną słodyczą cukru i aromatu waniliowego (wanilinowego?). Pod koniec w ustach czułam już tylko cukier i ogólną cierpkość (prostego kakao, spalenizny, chili i nieokreśloną "czegoś), a w gardle pikanterię ewidentnie chili.

Po zjedzeniu został posmak suszonej papryczki chili, lekko cierpki w bliżej nieokreślonym sensie i wysoce słodki. W gardle za to i w pewnych miejscach języka mocne gryzienie / pieczenie. Już nie była to ostrość, tylko poczucie rozgrzania chili i aromatem (waniliny?).
Trafiały się kęsy, gdzie chili chyba skumulowało się nieco więcej, zdarzyło mi się kaszlnąć (acz nie wiem... może i proszkowość się do tego dołożyła?), ale podtrzymuję, że bez przegięcia.
Po rozpłynięciu się kawałka, pod zębami ciągle coś trzeszczało.

Całość wyszła przeciętnie. Podła struktura, kiepski smak gorącego kakao i... ilość chili, która przeszłaby, gdyby wszystkie inne czynniki były cudowne. W tym wydaniu... nie miało to racji bytu, bo cała tabliczka jej nie miała. Tafla zrobiona z cukru i jakby kakao w proszku koniec końców okazała się zjadliwa, ale nie na dłużej, nie w skupieniu. Jakkolwiek by wszystkie zarzuty nie brzmiały, wyszła przystępnie w tym, czym jest. Wprawdzie przy większej ilości chwilami ta proszkowość kakao i stężenie prostej słodyczy potrafiła mdlić (pierwszym razem zjadłam 4 paski).

Z ostatnio jedzonych z chili przypomniała mi kawowo-ziemistą i chwilami cytrusową Miiau Sao Thome z Chili, która mimo wszystko wyszła nieco ambitniej - i to mimo maślanego złagodzenia i nieprzystępnej formy dodatku. 
Ulepkowość jakoś tam łączy ją ze straszliwie tłusto-cukrową Moser Roth Chili, ale... właśnie. Niższą tłustością, tym, że proszkowość akurat do chili jakoś mi pasuje (charakterny, zadziorny efekt na każdej płaszczyźnie), Livee wygrywa. Co więcej, jej cukrowość była niższa, a chili lepiej wyczuwalne.
O dziwo ulepkowaty Lindt Excellence Chili czy za słodki Gross 56 % z płatkami chili wygrywają, aczkolwiek... w dniu, w którym miałam ochotę na coś o wiele mniej słodkiego i nietłustego, świadomie to właśnie 4 paski Livee zjadłam (3 pozostałe zostawiłam na kiedy indziej, licząc, że jakoś tam mi kiedyś...). 
Trochę mi się skojarzyła z tanią i nieco wygładzoną (jednak) wersją Taza Mexicano 70 % Chipotle Chili, z tą różnicą, że Livee jakoś tam w dwóch podejściach zjadłam, a do Tazy przez niewiarygodnie kryształkową, specyficzną strukturę nie chciałabym wrócić nigdy (taka miała być).


ocena: 6/10
kupiłam: Auchan
cena: 7,99 zł (za 175g; chyba promocja)
kaloryczność: 539 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, proszek chili (0,3%), aromat

4 komentarze:

  1. Niezgodze sie, Polskie jest leprze i nalerzy wspierac Polske. Jak ci sie niepoboda to se wyjedz!!!!!

    Mmm, czekolada w sam raz dla mnie. Chętnie zagryzłabym ją surową papryczką. Taflę z cukru kocham, kolejny plus. Każda czekolada powinna być szorstka. Nawet do krwi, a co, wtedy chili bardziej siądzie. Z kolei wanilina to miód na Twoje serce. Dobrze, że nie użyli pospolitej wanilii. Mnie urzekły jeszcze kurz, zwietrzenie i lichość. Lubię się czuć jak po wylizaniu pleców osiemdziesięciolatka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rząd Cie finansuje?! Wiedziałam, że serce masz narodowe, ale teraz widzę, że i kieszenie Polskie i Narodowe!

      Tak, tak, szorściutka jak papier ścierny i pumeks razem wzięte.
      Ja na szczęście takich doświadczeń nie mam, ale jak tak teraz o tej tabliczce myślę, po Twoim komentarzu jeszcze... do głowy przyszedł mi dom pogrzebowy. :>

      Usuń
  2. Nie...ta linia czekolad kompletnie mi nie podeszła. Miałam kiedyś jakąś ale ledwo zjadłam. Źle wyryła mi się w pamięci. Nigdy już jej nie kupię...
    Oni nie robią także kaw? Takich aromatyzowanych?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam pojęcia. Od lat piję tę samą kawę Jacobs Creme, a na aromatyzowane nigdy nie patrzę.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.