wtorek, 19 października 2021

Basia Basia Chałwolada

Słodkie kremy-smarowidła nie są w moim guście, ale np. masło orzechowe uwielbiam. Z tym, że go, jak i pierwszych, raczej nie jem. Dziwne? Cóż, nie dla mnie. Uwielbiam jego smak, ale nie pasuje mi do żadnego posiłku, nie mam kiedy go jeść. Stąd i rzadko jakieś kupuję. To jeszcze mało skomplikowane. Z chałwą sprawy się komplikują. Teoretycznie uwielbiam, ale w smaku przeważnie są mi za słodkie, albo... zawsze "za jakieś". Co gorsza, odrzuca mnie jej forma, czasem mnie brzydzi. Dzisiaj opisywany krem na ogląd łączy w sobie wszystkie te dziwności i... może to dziwne, ale wydał mi się niezwykle atrakcyjny. Chałwa w formie kremu oznaczała czystą degustację, dosłodzenie sezamu daktylami zaś - słodycz bardzo przyjemną (daktyle to jedne z moich ulubionych suszonych owoców). W dodatku orientalność tego duetu i opakowanie wydały mi się bardzo miłe. Byłam dobrej myśli, choć wiedziałam, że u mnie to i tak raczej produkt-ciekawostka. Dopiero po napisaniu wstępu przypomniałam sobie, że nie dość, że już jakąś słodką sezamową pastę jadłam, to jeszcze niezbyt mi ona podeszła. Mowa o paście sezamowej słodzonej syropem z agawy Primaviki.

Basia Basia Chałwolada to krem z prażonego sezamu (tahini) z daktylami, który produkuje Alpi Hummus / Alpi Smaki.

Po odkręceniu słoika poczułam intensywny zapach prażonego, gorzkiego sezamu zmieszanego z kawą. Połączenie to wydało mi się aż orientalnie ostrawe. W pierwszej chwili zaskakująco wytrawne (jak wytrawne wege pasty lub tahini podane do dania niesłodkiego?), w trakcie jedzenia jednak nawet nieco... piernikowe? Słodycz, zwłaszcza po przemieszaniu czułam, ale i tak nie była specjalnie daktylowa, a jej niski poziom nieustannie dziwił. 

Krem okazał się bardzo gęsty i zwarty. Wyglądał na suchawy, choć taki nie był, co można odkryć już przy gmeraniu łyżeczką. Zabawnie trochę mlaskał. Odebrałam go jako dziwnie twardawo-miękkawy: da się łyżeczkę spokojnie wbić i zagarnąć, jednak stawiał lekki opór niczym te najgęstsze masła orzechowe i... mokre ciasto! Pełno w nim drobinek daktyli przypominających miękkawe, mikroskopijne kawałki orzechów z cukrem. Czasem trafiałam jakby na kryształek, ale nie byłam w stanie stwierdzić, czy to naturalne scukrzenie daktyli, czy sól. Sezam zmielono zupełnie na gładko.
W trakcie jedzenia tłustość wyszła już wyraźniej, ale nie mam jej nic do zarzucenia, bo osłabiały ją daktyle. Nadały kremowi miękkawo-papkowej, ale wciąż gęstej ciastowości, a za sprawą drobinek było na czym ząb zawiesić. Rozpływało się to na gęste, tłusto-wilgotne ciasto, obklejając zęby niczym ciasto-kapeć lub jakieś petitkowate ciastka (?). Z czasem odpuszczało, zmieniając się w gęstą zawiesinę, z której wyłaniały się daktyle. Gryzione udawały miękkawe kryształki cukru lub ocukrzone orzechy (drobniejsze), a większe właśnie można by pomylić z zawilgoconymi orzechami (gdy o strukturę chodzi).

W smaku od początku wyraźnie czuć przede wszystkim odważnie uprażony sezam. 

Przy pierwszej łyżeczce aż dziwnie, niepozytywnie gorzki, wytrawny jak czyste tahini i olej sezamowy. 
To jednak dosłownie tylko pierwsze wrażenie jednorazowe. Potem całość tak już słodzi, że zapomina się o tym.
Goryczka szybko przyjęła kawowy charakter (dopasowując się do zapachu). W trakcie degustacji obrała właśnie ten kierunek przy każdej łyżeczce.

Zaraz sezam przeszedł w bardziej roślinnym kierunku. Wciąż był goryczkowato-prażony, ale też bardziej... neutralny? Wyraźnie to sezam jasny, naturalnie łagodny, acz podkręcony o niezły charakterek. 

Gdy masa nieco rozeszła się po ustach pojawiła się słodycz, a epizodycznie (raczej rzadko) sól. Słodycz wydała mi się wręcz cukrowa, błyskawicznie wzrosła zasładzając i aż paląc w gardle. Poprzez to uczucie weszła ciepła, orientalna pikanteria... przypraw korzennych, piernika. Przez chwilę pomyślałam o przecukrzonym, kawowo-kardamonowym cieście, a mniej więcej w połowie rozpływania się papki... o chałwie. 

W silnej już słodyczy wyraźniej odezwały się daktyle w kontekście palono-prażonym, "daktylowo karmelowym". Odrobinka soli podkreślała ich cukrową karmelowość na zasadzie kontrastu. Obie robiły to samo z sezamem: swoją mocą dziwnie podkreślały jego smak. Gorzkość słabła gdy krem mocniej się już w ustach rozszedł, umacniało się za to skojarzenie z chałwą o goryczce i smaku kawy / piernika... Albo pierniku chałwowym? 

Kawałki daktyli rozgryzane pod koniec wydawały się smakować trochę sobą, a głównie... czystym, zwykłym cukrem.

Po nich jednak na sam koniec znów wracał sezam i jego goryczka. Sól wyczuwalna w trakcie jedzenia sprawiła, że na końcówce goryczkowata chałwa dowodziła.

Po tym, jak krem zniknął z ust, został przyjemny posmak chałwy, acz dający się rozłożyć na posmaki prażonego sezamu i słodyczy dosłownie czystej, choć faktycznie daktylowej. W gardle piekło, ale tak... daktylowo-piernikowo. W ustach z kolei realnie nie było poczucia zasłodzenia ani żadnej goryczy.

Całość wraz z jedzeniem coraz bardziej mi smakowała, a i konsystencja wydała mi się interesująca, ale niepasująca do tytułu. To nie krem, nie chałwa, a ciasto w słoiku.

Te pojawianie się poszczególnych smaków (kawa, korzenność), nagłe przybycie chałwy w zasadzie wyszło ciekawie, ale nie jednoznacznie pysznie. Wysoka gorzkość i niby niska, a jednak i tak dająca popalić słodycz (jakby i daktyli, i cukru) wyszły dość... specyficznie. Intrygująco, ale na raz. Sól podkreśliła te lepsze motywy, ale z kolei, gdy jej trochę poczułam, też było dziwnie. Kawałki daktyli zaskoczyły, a nieobecność ziarenek sezamu i zerowy element chałwowości też mnie rozczarowały.
Gdy człowiek nastawi się na krem chałwowy, w dodatku znając łagodność i dziwną, zaskakującą słodycz np. Basi Basi kremu kokosowo-nerkowcowego z solą, czeka go małe zaskoczenie. Końcowo nie takie złe, choć czuję, że mogło to wyjść lepiej. Może z syropem daktylowym, nie zaś daktylami, byłoby bardziej harmonijne chałwowo? 
Krem dziwny, ciekawy i w sumie smaczny, ale dosłownie jednorazowo (wyszedł za bardzo ciastowo dla tak nieciastowego typa, jakim jestem). Nawet tak, że zamiast skończyć, chciałam oddać Mamie (na oko została wielka łycha; większa niż standardowa), ale... Mama trzy małe łyżeczki przedzióbała i stwierdziła, że jednak nie da rady (toteż skończyłam, by nie wyrzucić). Opinia Mamy: "mimo szczerych chęci, bo skład dobry, chciałam zjeść, ale nie mogłam. Strasznie to gorzkie takie, rzeczywiście trochę kawowo-piernikowe jak mówisz, ale po prostu gorzkie to tylko, nieprzyjemne. Daktyle są, to powinno być słodkie... Chałwa? Nie bardzo.". Dodała, że wg niej gorzkość była dziwna, a całości nie umie jak ja na czynniki pierwsze rozebrać i: "no, ale chyba można takie rzeczy lubić... tylko że ja nie. Nie wiem nawet, do czego by to miało być? Posmarować bułkę to chyba nie bardzo.".


ocena: 7/10
kupiłam: Carrefour
cena: 12,99 zł (za 210 g)
kaloryczność: 557 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: prażony sezam 67%, daktyle 33%, sól

6 komentarzy:

  1. Nazwa obiecująca, ale po przygodzie z tahini chyba nieprędko tknę deser z tą pastą. Konsystencja BB kompletnie nieużyteczna dla mnie. Otwarcie smakowe i ten gorzki sezam... no właśnie, yuk. Nie szkodzi, że potem "się zapomina". Kto zapomina, ten zapomina. (Dowód: mamcia). Daktyle będące czystym cukrem, o jej. Dla mnie to brzmi koszmarnie i daleeeko od siódemki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Współczuję... ja lata temu w Lidlu kupiłam tahini walącą mięchem i na dobre do czystej tahini się zniechęciłam.

      Napisałam, że gorzki sezam czuć tylko w pierwszej chwili, pierwszym kontakcie z pierwszą łyżeczką. Nie rozumiem więc, w czym problem. Czasami można coś powąchać i też dziwnie zaleci, a potem okazuje się, że wszystko ok. Daktyli też się bez sensu czepiasz, bo przecież pisałam, że ogólnie to właśnie je czuć. Dopiero te kawałki, zostające na koniec, wydawały się cukrowe.
      Nie mówię, że to wybitne smarowidło, ale naprawdę nie były to jakieś wielkie wady. Gdybym znała efekt, nie kupiłabym, ale tak ogólnie jak dla mnie to produkt siódemkowy. Przy czym zaznaczam, że pasty / masła orzechowe siódemkowe w moim odczuciu są niewarte jedzenia, więc jako ciekawostka jednorazowo ok, ale nie do powtórki i... siódemki (końcówka) często ląduje u Mamy.

      Dobrze, że chałwowy krem Nutury jadłam po Basi, bo biedną odebrałabym pewnie jeszcze gorzej, gdybym Nuturę znała. To jest coś wybitnego! Ale na recenzję sobie poczekasz.

      Usuń
  2. Tak mi się te Basie podobają wizualnie, i są dla mnie atrakcyjne pod względem pomysłu. Niestety oglądam je tylko, ponieważ nie mogę się zdecydować, który wariant wybrać... obawiam się tego, że kupię, zapłacę, no niemało, a smak mnie rozczaruje...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie również podobają się wizualnie i lubię ich gramaturę, ale właśnie, że często rozczarowują. W tej cenie można znaleźć smaczniejsze pasty. Z próbowanych Baś żadna mnie nie zachwyciła, a dwie znalazły się na granicy niesmakowania.

      Usuń
  3. Kupiłam to masło jak się tylko pojawiło na rynku i mi mega nie smakowało jakieś takie kwaśne w smaku .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czułam kwaśności i nie mam pojęcia, skąd mogłaby się tam wziąć.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.