piątek, 12 lipca 2024

Schogetten Praline Noisettes mleczna z nadzieniem nugatowym / pralinowym

Chociaż na Sarnią Skałę weszłam zupełnie inaczej, niż zamierzałam, do wodospadu Siklawica, który chciałam zobaczyć i tak doszłam, bo wróciwszy na Czerwoną Przełęcz ruszyłam szeroką drogą na Polanę Strążyńską. Musiałam pilnować się, by nie iść za szybko, bo na czerwonej glinie łatwo o poślizgnięcie się. Z naprzeciwka szło sporo ludzi, więc utwierdziłam się, że wyruszenie z samego rana było świetnym pomysłem. Gdy zobaczyłam tabliczkę, wskazującą wodospad... minęła mnie jednak wycieczka. Wielka wycieczka. Postanowiłam chwilę poczekać, coś zjeść, aż wrócą, by nie pchać się w tłum. Nie chcę myśleć, co tam się dzieje w sezonie - jakby nie patrzeć 3 marca to jeszcze wciąż nie pora, kiedy popularne szlaki są wręcz oblegane... Warto było jednak chwilę poczekać, bo oprócz nas przy Siklawicy potem nie było prawie nikogo. Na spokojnie mogłam się więc zająć czekoladą, do której była trochę sceptyczna, bo nie lubię Schogetten. Pamiętałam jednak, że im też może coś się udać, bo to Ludwig, producent Kaufland Classic Weisse Schokolade, która zaskoczyła poziomem. Bardzo się więc ucieszyłam z takiego bonusa na trasie - sama bym bowiem nigdy tej czekolady nie kupiła i nawet nie pomyślałabym, by to zrobić czy by spróbować, jeśli pojawiłaby się np. u Mamy. A tak nadarzyła się okazja, a ja byłam w bardzo dobrym humorze (a wtedy jestem automatycznie mniej sceptyczna). W miłym towarzystwie i z miłym akompaniamentem szumiącego wodospadu.


Schogetten Praline Noisettes to mleczna czekolada nadziewana (46%) kremem nugatowym / pralinowym z orzechów laskowych; wyprodukowana przez Ludwig Czekolada / Ludwig Schokolade.

Po otwarciu poczułam cukrowy, nieco plastikowy zapach czekolady z waniliowym echem, za którą stał nugat z orzechów laskowych. Wszystko to było mleczne i niemal urocze, acz tak słodkie, że trudno mówić o smakowitości.

W dotyku kostki były trochę plastikowe. Całościowo wydawały się delikatne i potencjalnie miękkawe, jednak nie uginały się podczas robienia kęsa. Średnio grubą czekoladę dało się zdjąć z nadzienia - łamała się wtedy krucho (bez żadnego dźwięku!), zachowując kształt, ale i zdradzając miękkość. Nugat był masywny, zwarty, ale jednocześnie skłonny do mięknięcia.
W ustach całość rozpływała się w tempie umiarkowanie szybkim. Czekolada była gęstsza, ale też nie bardzo gęsta. Skojarzyła mi się z ciepłym masłem, do którego dołączono kremowość stopionej czekolady. Była lepkawa. Odsłaniała nugat, który podpinał się pod nią. Części rozpływały się w harmonii, ale czuć różnicę.
Nadzienie było bardziej miękko-plastyczne i tłuste oleiście. Nie wyszło jednak mocno oleiście, a bardziej oleiście-śmietankowo i tak gładko, że niemal śliskawo. Nadzienie także cechowała lepkawość (zbliżona do tej czekolady) i kremowość (niższa niż czekolady). Od tego jednak starała się odwrócić uwagę sugestia pylistości, która zawisła w tle - czekolada zdradziła ją dopiero z czasem. Udało się to, jako że nugat znikał minimalnie szybciej od czekolady.

W smaku czekolada  przywitała się słodko-mlecznym smakiem, który przez pierwszą sekundę czy dwie wydał mi się nieźle wyważony.

Cukier jednak szybko pognał do przodu i błyskawicznie zaznaczył swoją obecność w gardle jako lekkie drapanie. Stanął na pierwszym planie, acz mleka nie zagłuszył. Wsparła je śmietanka i subtelne echo wanilii w tle. Mimo to, czekolada otarła się o plastik.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa odezwał się nugat. Podpiął się pod śmietankowość, więc dosłownie podkradł się do czekolady. Nagle orzechy laskowe wyłoniły się wyraźnie. Na moment zbliżyły się do pierwszego planu. Tam jednak cukier rządził się w najlepsze i nie zamierzał przestać. Także wnętrze było bowiem przesadnie słodkie. Dołożyło się do drapania w gardle. A jednak laskowce nie dały się stłamsić słodyczy. 

Z czasem orzechowa nuta osiadła w mleczno-śmietankowej i bardzo słodkiej toni. Waniliowe echo próbowało to uszlachetnić, ale wciąż odlegle raz po raz przemykało echo plastiku. Także nugat - spróbowany osobno - chylił się w tym kierunku.

Końcowo słodycz i mleczność zepchnęły orzechowość nugatu na dalszy plan (pewnie wraz z tym, jak nugat się rozpłynął). W słodyczy wanilia niestety kręciła z plastikiem.

Po zjedzeniu zostało przesłodzenie, ale też mocno mleczno-śmietankowy smak i akcent orzechów laskowych. Było mi za słodko, trochę drapało w gardle, ale nugatowy wątek nieco to tłumaczył. Platikowość zawahała się, ale raczej nieźle się ukryła. Już po kostce było mi tak słodko, że musiałam napić się wody.

Czekoladę mocno przesłodzono. Mimo to, wyszła bardzo mlecznie, trochę śmietankowo i wyraźnie orzechowo. Nugat z orzechów laskowych był przyjemnie naturalny, naprawdę dobrze zrobiony. Kremowa konsystencja, mięknięcie i nawet oleistość wnętrza nie wyszły odpychająco, a zwyczajnie. Całość mogłaby być więc rewelacyjna, gdyby nie tak przesadzona ilość cukru, która podszepnęła jej plastikowe echo. Choć nie rozkochała mnie w sobie, wykonanie doceniam. Można zjeść jej trochę z przyjemnością, zwłaszcza w górach. W warunkach domowych słodycz za szybko męczyła. Wydaje mi się, że w tej cenie taka czekolada to pozycja naprawdę godna polecenia (wszak nadziewane czekolady z dobrym składem to rzadkość). Słodycz poniekąd jest zrozumiała, bo nadziewana, nugatowa tabliczka to twór z zasady słodki. W zasadzie jest, czym ma być. Inna sprawa, że gdyby była mniej słodka, mogłaby i maksymalną ocenę dostać.
Przypomniała mi jedzoną w 2015 Ritter Sport Praline / Nugat, która była nieco mniej słodka, a nieco bardziej orzechowa, ale opisywana dzisiaj jest znacznie tańsza, stąd oceny takie same.

Resztę oddałam Mamie (bo przypadkiem na szlaku zgarnęłam do plecaka i o niej zapomnieliśmy). Mamy opinia: "Świetna. Intensywnie i jedynie naturalnie orzechowa, co rzadko się zdarza. Ten środek bardzo dobrze zrobiony, smaczny. Czekolada z wierzchu dobra, ale za słodka. Do takiego środka powinna być słodka trochę mniej, a wtedy całość byłaby idealna. A tak mimo że pyszna, to za słodka. Kumulacja słodyczy cukru i czegoś - wanilii? - co chyba miało uszlachetnić, wyszła za silna, ale tak, to bardzo dobra czekolada. Z charakterem. I to jeszcze w tej cenie, z dobrym składem!".


ocena: 8/10
kupiłam: poczęstowałam się (czy raczej "podkradłam")
cena: dopytałam "jakoś do 3 zł"
kaloryczność: 530 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, miazga z orzechów laskowych (13%), mleko pełn w proszku, miazga kakaowa , mleko odtłuszczone w proszku, mleko pełne w proszku, serwatka słodka w proszku, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, ekstrakt wanilii, sól

środa, 10 lipca 2024

Choceur Erdnuss & Flakes mleczna z prażonymi, solonymi orzeszkami ziemnymi i płatkami kukurydzianymi

Po wypadzie w góry w środku lutego nie mogłam przestać myśleć o górach i już mi w głowie siedział kolejny wyskok. W ramach wracania do dawnej formy postanowiłam pozaliczać trasy piękne, ale mniej wymagające. O Sarniej Skale myślałam od dawna, bo słyszałam wiele zachwytów widokiem z niej na Giewont. Biorąc pod uwagę, że jak na samym Giewoncie byłam, widoczność była chyba gorzej niż zerowa, uznałam, że z ochotą zobaczę go z oddali, tak jak i resztę okolicznych szczytów. Czekoladę wzięłam ze sobą bardziej ryzykowną - jako że to krótka, niemęcząca trasa, nawet gdyby miało się skończyć, że za wiele jej nie zjem, nie byłoby tak źle. Dodałam ją do jednego zamówienia z Mamą, które chciała, bym nam zrobiła na Allegro. Dodając do koszyka byłam pewna, że to czekolada po prostu z orzeszkami i płatkami kukurydzianymi. Dopiero w domu odkryłam, że zawierała orzeszki... solone, jak głosił opis. Cóż, zaczęło mi grozić, że nie dość, że się zacukrzę, to jeszcze zasolę. Na konkretnych trasach nie zafundowałabym sobie czegoś takiego, ale prosta droga z Doliny Strążyskiej, a w końcu sama Sarnia wydawały się w miarę odpowiednie na potencjalne niespodzianki. W kierunku Drogi nad Reglami szlak w zasadzie był dosłownie prosty - wtedy zaczęło coś mi świtać, że trasę planowałam inną, no ale trudno. Ta też wyglądała na zacną. Dopiero potem droga zaczęła iść trochę pod górę. Mijałam sporo szumiącej wody, wodospady... Śniegu było niewiele, że na całą trasę raczki przydały się tylko przez chwilę. Do Czerwonej Przełęczy przyjemnie szło mi się po naturalnych, kamiennych jakby schodach (jedyne, jakie lubię - bo zwykłe to zło). Króciutki odcinek na szczyt i z powrotem był co prawda już o wiele trudniejszy jako że wzrostu za wiele nie mam, ale dotarłam. Nie wiem, gdzie tu niby miałabym widzieć sarnę w tych skałach, ale co tam. Na pewno wiem, że straszliwie wiało. A jednak i tak parę chwil przyjemnie tam spędziłam, porobiłam zdjęcia czekoladzie, trochę się bojąc, że mi ją zwieje, a potem zeszłam ku Czerwonej Dolinie, uważając, by nie poślizgnąć się na czerwonawej glinie. Nim wróciłam na parking w Dolinie Strążyskiej zahaczyłam jeszcze o Siklawicę. Tu już mnie utwierdziło, że poszłam jakoś dziwnie inaczej niż planowałam, bo normalnie powinnam pójść jakby chyba trochę odwrotnie, by wodospad zaliczyć przed Sarnią. No i ominęłam Kalatówki, gdzie też chciałam zajść, ale trudno.


Choceur Erdnuss & Flakes to mleczna czekolada o zawartości 32% kakao z prażonymi, solonymi orzeszkami ziemnymi (20%) i płatkami kukurydzianymi (5%); wyprodukowana przez WIHA GmbH (właścicielem jest grupa Storck) dla niemieckiego Aldi.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach jednoznacznie kojarzący się z amerykańskim masłem orzechowym o wysokiej, nieco waniliowej słodyczy i z odrobineczką soli. Płatki kukurydziane prawie się ukryły, choć po podziale raz czy drugi chyba mi mignęły. Całość jawiła się też jako ryzykownie słodka, może lekko plastikowa.

Także wyglądająca na trochę plastikową, gruba tabliczka przy łamaniu głośno trzaskała. Wydała mi się nieco krucha, acz to z racji ilości orzeszków i posiekanych płatków kukurydzianych. Tych nie pożałowano.
Czekolada w ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym. Ochoczo lekko miękła, stając się gładką masą mocno oblekającą dodatki. Wyszła tłusto mleczne, ale nie ciężko.
Gdy dodatki wyłaniały się niechętnie z czekolady, część płatków wydała mi się ostra, potencjalnie kalecząca podniebienie, ale na szczęście to tylko pierwsze wrażenie.
Ogólnie dodatków było mnóstwo, miejscami aż nieco za dużo, że tabliczka szła w kierunku ich zlepa. Rozmieszczono je za to bardzo dobrze, że trafiałam przeważnie i na to, i na to, a raz na orzeszka, raz na płatki.
Zdarzało mi się podgryzać dodatki wcześniej, ale większość przeważnie zostawiałam na koniec. 
Gryzione fistaszki okazały się lekko chrupiące i ni twarde, ni miękkie. Wyszły świeżawo - podprażono je naprawdę minimalnie. Dodano je w postaci połówek i całych orzeszków. Trafiłam na tylko kilka mniejszych kawałków.
Płatki kukurydziane zaś wystąpiły w postaci posiekanej i drobnej. Było ich bardzo dużo, miejscami stanowiły zbitki kawałków. Gryzione dały się poznać jako bardzo chrupiąco-trzeszczące. Ostrość jakoś umykała, a niektóre z czasem w ogóle lekko nasiąkały i miękły. Nie rozpuszczały się jednak zbytnio.
W czekoladzie na szczęście prawie nie było soli w postaci kryształków (a tego się trochę obawiałam) - raz czy drugi w natłoku dodatków może i coś się przewinęło, ale tak zgranie, że nie przeszkadzało.

W smaku czekolada przywitała mnie stonowaną słodyczą. W tle zawisła sugestia wanilii, a do słodyczy dopłynęła lekka mleczność.

Nagle pojawiła się myśl o łagodnym, słodkim maśle orzechowym amerykańskim. Takim... sugestywnie mlecznym. Motyw masła orzechowego płynął z całości - czekolada musiała nieco przesiąknąć arachidami.

Do mleka dołączyła lekka maślaność, umacniająca skojarzenie z kremem z fistaszków. Czekoladowość jednak niestety otarła się o drobny plastik. Słodycz wzrosła, przypieczętowując to. Nie było jednak najgorzej. Dodatkowo plus, że słodycz cały czas trzymała się nieprzesadzonego poziomu. Była wyraźna, ale nie wysoka jak na zwykłą mleczną.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa mleczność także się rozkręciła, a ja pomyślałam o smakowym mleku w wariancie "peanut butter". W tle przewinął się jakby... kajmak? W którym właśnie osiadło plastikowe echo. Mimo to, słodycz wciąż próbowała się prezentować jako delikatna. Wydaje mi się, że choć sól prawie nie była wyczuwalna, wydobyła wady tej tabliczki, w tym tę lekką plastikowość.

Dodatki nierozgryzane coraz więcej wtrącały. Fistaszki ewidentnie pobrzmiewały, zaś corn flakesy różnie. Raz chyba dodały lekko prażonej nutki, raz nikły; czasem wyłaniały się też dość jednoznacznie. Raz po raz właśnie wśród płatków mignęła lekko słonawa nuta.
Po tym, jak trafiło mi się parę kęsów pozbawionych soli, a także kilka z nią, jednoznacznie mogę stwierdzić, że niewiele wnosiła od siebie, a wskazywała to, co gorsze, czyli plastikowość i jakoś niepotrzebnie wzmacniała słodycz.

Przy dodatkach czekolada wyszła jeszcze bardziej mlecznie, plastikowo i niestety jawniej cukrowo, choć wciąż nie mocno słodko. Po prostu pochodzenie słodyczy przy nich jakoś się zdradziło. Ta pobrzmiewała im jako echo.

Gryzione fistaszki okazały się podprażone bardzo delikatnie, były bliskie surowych. Skórki się nie trafiały, a orzeszki pokazały swój słodki, delikatny i jakże intensywny w tej delikatności, smak. Może tylko raz czy dwa przy orzeszku mignęła mi odrobinka soli.

Płatki kukurydziane podczas gryzienia dały się poznać jako mocno wypieczone, charakterne. Były wyraziste w swój smak, który z natury nie miał imperatywnych zapędów. To przy nich zaplątało się nieco więcej soli, co raz po raz podszepnęło im niemal wytrawniejszy charakter. Świetnie się to zgrało z arachidami.

Gdy gryzłam dodatki, dominowały fistaszki, ale nie zupełnie - płatki im towarzyszyły, a sól była jedynie delikatnymi wtrąceniami. Kolejne kęsy czekolady przez nie wydawały się jednak słodsze. 

Po zjedzeniu został posmak bardzo słodkiej, nieco plastikowej czekolady z echem masła orzechowego oraz płatków kukurydzianych z solą i arachidów. Do tego czułam lekkie zmęczenie słodyczą. Nie wysokie przesłodzenie, ale cukrowość podkreślona naturalniejszymi dodatkami i słoną nutką, niepotrzebnie się wybiła.

Czekolada była ciekawa. W smaku samej bazy coś mi nie grało - mimo że nie była przesłodzona, szła w plastikowym kierunku. Co prawda kryła się w niej interesująca nuta masła orzechowego, ale to za mało, by mnie zachwycić. Cudowne orzeszki to ogromna zaleta. Pasujące płatki kukurydziane wyszły przyjemnie, a i sól dodano z głową. Aby utwierdzić się we wnioskach, część dojadłam już w warunkach domowych, po górach, ale w nich mnie jakoś męczyła i reszta powędrowała do Mamy. Mimo to muszę jej przyznać, że jest, czy miała być.

Mama podsumowała: "Czekolada byłaby bardzo smaczna, wręcz idealna, dokładnie taka, jaka miała być, gdyby nie ta sól. Słoność wyczuwalna chwilami niczego dobrego nie wniosła, a podkreśliła wady, taką lekką tandetę i słodycz chyba podkręciła. Zupełnie niepotrzebnie, bo tak całość była naprawdę dobra i ciekawa".


ocena: 7/10
kupiłam: Allegro
cena: 11,99 zł (za 200g)
kaloryczność: 548 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, orzeszki ziemne, mleko w proszku (15,7%), tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, kukurydza, maślanka w proszku, laktoza, olej rzepakowy, sól, lecytyna sojowa, ekstrakt słodu jęczmiennego, ekstrakt wanilii

wtorek, 9 lipca 2024

Kaitxo Speciality Chocolate Nicaragua El Castillero, Rio San Juan 75% ciemna z Nikaragui

Marka Kaitxo została założona w hiszpańskiej gminie Balmaseda w 2017 przez Jona Mikela, który zainteresował się kawą w rodzinnej kawiarni oraz Raquel uwielbiającą czekoladę i czekoladki. Łatwo dodać dwa do dwóch - postanowili serwować ludziom dobre czekolady i kawę, bo właśnie na tym opiera się asortyment Kaitxo. Kakao do tej tabliczki kupiono od kooperatywy San Juan. To blend trinitario, które fermentowały w drewnianych skrzyniach. Najpierw suszyły się 48 godzin - acz w zasadzie... nie wiem, z czym to zjeść, bo użyto sformułowania "they are pre-dried for 48 hours" i dopiero potem były suszone właściwie przez 7 dni. Nie wiem jednak, kiedy były suszone wstępnie... Przed fermentowaniem? Skoro ten czas jest tak rozbity? I w ogóle samo pochodzenie wydało mi się ciekawe, bo kakaowce rosły nad południowym brzegiem rzeki San Juan, w mieście, które jest znane z ruin starej twierdzy, którą zlecili wznieść Hiszpanie w XVII wieku. Rzecz jasna nie liczyłam, że poczuję mury twierdzy, ale lubię takie ciekawostki.

Kaitxo Speciality Chocolate Nicaragua El Castillero, Rio San Juan 75% to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao trinitario z Nikaragui, z regionu miasta El Castillo, położonego nad rzeką San Juan.

Po otwarciu poczułam słodki, charakterny zapach daktyli, mieszających się ze śmietanką... Śmietankowymi lodami waniliowymi? Lodami... chałwowymi? Wszystko to było słodkie, ale z pazurem. Do głowy przyszły mi też scukrzone, ale jeszcze lekko soczyste rodzynki oraz melasa, ale jakby z winogron, bo też z echem soczystym. Ta mieszała się z karmelem, a dokładniej orzechami w karmelu. W soczystości, także wysoce i esencjonalnie słodkiej, doszukałam się podfermentowanej nuty, należącej do granatowych, długich winogron. Przemknęły mi też słodko-kwaskawe jabłka. Albo raczej mus jabłkowy.

Czekolada wyglądała na bardzo kremową i tłustą, a przy łamaniu okazała się twarda i jakby pełna. Trzaskała niczym suche, cienkie gałązki.
W ustach rozpływała się początkowo gęsto i długo wolno, lecz pod koniec znacząco przyspieszała. Zalepiała trochę; niby leniwie, ale konsekwentnie. Była raczej gładka i ochoczo miękła, stając się jedynie gęstawą. Dała się poznać jako kremowa oraz maziście-mulista. Końcowo bardzo rzedła, zasnuwała się pylistością i wydała mi się lekko cierpka. Nawet lekko ściągała.

W smaku pierwsza pojawiła się dość wysoka słodycz maślano-śmietankowego, łagodnego karmelu. Prawie że toffi. Słodycz szybko się rozwinęła w paru kierunkach.

Karmel okazał się otaczać orzechy. Oczami wyobraźni sobaczyłam laskowce w ciągnącym, nie za mocno palonym karmelu.

Pojawiły się waniliowe lody włoskie - z automatu, nieco lżejsze, bo mleczne... Gelato o nie za mocno, ale intensywnie słodkim smaku.

W tle dała o sobie znać gorzkość. Rozwijała się leniwie, pilnując, by słodycz nie przesadziła. Zaserwowała trochę czarnej, wilgotnej ziemi z zacienionego miejsca.

Przemknął też lekki, owocowy kwasek. Przez chwilę pomyślałam o musie jabłkowym... a już po chwili raczej o prażonych jabłkach, do których też doleciało trochę goryczki. Wyobraziłam sobie masę z prażonych jabłek, urozmaiconą rodzynkami. Różnymi: słodko kwaskawymi, słodkimi aż scukrzonymi i specyficznymi, kwaskawymi rodzynkami Golden.

Karmel zaczął w tym czasie robić się coraz bardziej palony. W obliczu owoców i pojedynczych kwaskawych przebłysków wydał mi się nawet trochę melasowy. Palona nuta przybierała na znaczeniu. Orzechy za to prawie zniknęły. Do głowy przyszła mi melasa z winogron, a i same ciemne, granatowe winogrona przemknęły - acz wyraźnie się nie pokazały jeszcze długo.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kwasek prawie zniknął, ale soczystszy wątek został. Do bardzo słodkich rodzynek dołączyły daktyle - albo suszone wilgotne, które udają świeże, albo... właśnie świeże i soczyste. A jednocześnie ryzykownie słodkie.

Lekka goryczka słodycz lodów włoskich zmieniła w lody chałwowe, a następnie po prostu w chałwę. Przez moment pomyślałam o chałwie słodzonej daktylami, jakiejś zdrowszej chałwie, ale potem wróciła konwencjonalna. Goryczka sezamu zagrała odważnie, a chałwa przechwyciła orzechy z karmelu. Laskowce pojawiły się tym razem w waniliowej chałwie. Chałwie... waniliowo-kakaowej? Cierpkość rosła. Słodycz jednak też - taka piekąco daktylowa, mimo że daktyle z czasem nieco odłączyły się od chałwy.

Gorzkość z resztą również nie próżnowała. Przemknęła mi...ziemia? Herbata? Nieoczywista nuta wiązała się z drobną pikanterią, zaznaczającą się jako pieczenie w język.

W oddali melasa pobrzmiewała ciężką słodyczą, ale także w niej cały czas tliła się soczystość. Hen, jeszcze za nią znów wychwyciłam przebłyski bardzo, bardzo słodkich, niektórych aż gnilnych granatowych winogron. Szły w nieco winnym kierunku... Acz próbowały pozostać nieodkryte. Ziemia też lekką pleśniową ostrość przejawiała. Raz czy drugi przemknęła mi masa z jabłek, chyba prażonych. Też mocno słodkich, acz z ukrytym kwaskiem. Ogółem słodycz otarła się o przesadę.

Nuta lodów starała się trochę to załagodzić. Tym razem pomyślałam o lodach pełniejszych, zrobionych na śmietance i o samej śmietance. Goryczka sezamu doleciała do niej, a mi przemknęła myśl o herbacie z mlekiem, bawarce.

Zmotywowało to cierpką, intensywną i bardzo mocną czarną herbatę. Wydawała się aż lekko szczypać cierpkością w geście protestu na łagodzenie. Zakończyła wszystko porządną gorzkością.

W posmaku została więc ona: mocna, czarna herbata, a także daktylowa chałwa i ciężka melasa. Nieco przełamana orzechami jako orzechy w melasie / melasowym karmelu? Cierpkość wydawała się aż nieco ostra. To było jakbym wypiła za mocną czarną herbatę. Do tego czułam owocowe echo, acz owocu bliżej nieokreślonego.

Czekolada była pyszna i dość niespotykana. Ni karmel, ni toffi, orzechy otulone karmelem i chałwa, włoskie lody gelato i daktyle porządnie dosłodziły, ale gorzkość łącząca ziemię i herbatę dała niezły odpór. Soczysty mus jabłkowy, granatowe winogrona, mieszanka rodzynek i końcowo lekka ostrość stanowiły cudne zwieńczenie. Podobało mi się osadzenie charakterności w wydaniu deserowych motywów.

Zdrowy i zwęglony karmel, kokos Pralus Nicaragua 75 % miały w sobie coś z daktylowej chałwy, karmelo-melasy i ogólnie chałwy dzisiaj przedstawianej. Mleczne akcenty i pikanteria pojawiły się w obu i obie były skąpo owocowe. Dzisiaj przedstawiana była przepyszna, acz chyba wciąż odrobinkę za Pralusem.
Orzechy laskowe, melasa i ziemia trochę przypominały te z Maua Nicaragua Waslala Region Caribe Norte 75 %, ale w innym towarzystwie.
A daktyle i ziemia, soczystość, acz innych owoców przypomniała mi znacznie słodszą, ale równie charakterną Puchero Chocolate Nicaragua 70 % El Castillero Single Origin.


ocena: 10/10
cena: €5,82 (za 70g; około 25 zł)
kaloryczność: 575 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym do niej móc wrócić

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

poniedziałek, 8 lipca 2024

ciastka Griesson Soft Cake der Saison Ananas / Pineapple

Mama kiedyś lubiła ciastka typu Delicje i chyba jako jedna z nielicznych jadła je normalnie, jak ciastka. Mała też je czasami jadałam, ale koniecznie obgryzając wokół galaretki, potem sam biszkopt i część czekolady. Galaretek nie tykałam. Ostatnio jednak naszło nas na galaretki - mnie znacznie słabiej, chciałam ot, tak trochę, bo nigdy nie lubiłam i nie jadałam. Testy różnych trochę nas zmęczyły, ale odkryłam, że wawelska galaretka ananasowa w sumie potrafi smakować. Po tych jednak porównaniach wszelkich cukierków miałam już dość. Za Mamą jednak zaczęły chodzić inne rzeczy, właśnie Delicje. Raz się wrąbała w Delicpol Paryskie Blond Czarna Porzeczka, bo ktoś w sklepie akurat bardzo gorąco je polecał, a Mama zapomniała, że już je miałyśmy i były potworne. Na moje stwierdzenie, że fajne byłyby ciastka z galaretką ananasową Wawelu, odparła, że to by było coś. Ze zdziwieniem jednak odkryłyśmy, że w sumie w Polsce nie ma czegoś takiego. Na szczęście, takie wystawiał sklep na Allegro, z którego zamówiłyśmy m.in. parę czekolad dla mnie w góry. Ogólnie ciastka te nie miały zbyt ładnego składu, ale ilość ananasa akurat można pochwalić (w Mieszance Krakowskiej soku z ananasa i tak było znacznie mniej). 


Griesson Soft Cake der Saison Ananas / Pineapple to biszkopty z ananasową galaretką (55%) oblane ciemną czekoladą (17%).

Kartonik zawierający 300g skrywał dwie saszetki po 150g, czyli po 12 ciastek. Ciastka ważyły po około 12,5g.

Po otwarciu poczułam średnio intensywny zapach łączący naturalnego, soczystego ananasa i ciemną czekoladę, która znalazła się tuż obok niego. Średnia intensywność była tu na plus, bo ciastka nie wydały mi się ani trochę przerysowane. Ananas dominował, acz wzmocniła go nuta galaretki cytrusowej po prostu. Kwasek zaznaczył się, ale wszystko było przede wszystkim słodkie. Przy czym nie była to słodycz chamska. Czekolada sama w sobie choć lekko cukrowa, dała się poznać jako wyraźnie ciemna, cierpkawa i szlachetna. Biszkopt zaznaczył się bardzo odlegle.

Ciastka były raczej małe i wydawały się bardzo delikatne. Łatwo je przełamać, uginały się całościowo, łącznie z biszkoptem. Galaretka rwała się, a czekolada łamała z lekkim pyknięciem. Biszkopt trochę się kruszył, mimo że nie był suchy. Co ciekawe, wszystko trzymało się siebie porządnie - podział na obgryzienie wokół, a następnie rozdzielenie galaretki i biszkoptu nie był taki prosty, acz możliwy.
Czekolada na wierzchu była grubawo-średniej, satysfakcjonującej grubości. Pękała, łamała się z racji chrupkawej twardości. Skrywała bardzo miękką, gibką galaretkę. Zaskoczyła mnie tym, iż nie lepiła się specjalnie. Spód to oczywiście biszkopt. Od galaretki nieco wilgotniejszy, na spodzie suchszy, lecz całościowo miękki.
W trakcie jedzenia wszystko okazało się bardzo zgrane.
Czekolada była nieco tłusto-mazista, rozpuszczała się w tempie umiarkowanym, ale bez oporu. Wyszła nieco plastikowo, ale jednocześnie kremowo. Taka pasowała do reszty. Galaretka faktycznie była bardzo miękka. Rozpuszczała się łatwo, nie obklejała przesadnie zębów, jako że wcale nie była lepka. Wyszła przyjemnie soczyście. Rzedła, wydając się przy tym nieco glutkowatą. Biszkopt był miękki i lekko wilgotny, a do tego jakby znacząco napowietrzony. Łatwo nasiąkał i zmieniał się w pyłkową papkę, która szybko znikała. Nie przytłaczał reszty, wyszedł lekko. 
Całość wydała mi się nieco za bardzo mięciutko-delikatniusia jak na ciastka tego typu, ale nie jest to jednoznaczny minus, a bardziej moje odczucie.

W smaku czekolada okazała się bardzo słodka, nieco cukrowa, ale też wyraźnie gorzka. Wydała mi się lekko soczysta, acz może to dlatego, iż przesiąkła galaretką. Roztoczyła paloność i cierpkość, które podkreśliła soczysta galaretka. To prawdziwa czekolada, nie tania polewa - mimo że dla mnie za słodka, gdy spróbowałam osobno. Taka jednak dobrze dopasowała się do reszty.

Galaretka przywitała się słodkim, soczystym smakiem ananasa. Wyszła naturalnie i intensywnie. Do egzotycznej słodyczy z czasem dołączył kwasek cytrusów. Ananas stał na pierwszym planie, ale czułam też motyw po prostu cytrusowej galaretki. Reszta stanowiła nienachalne, ale wyraźne tło. Słodycz rosła i z czasem raz po raz przemknęła mi w niej lekka cukierkowość. Czułam ją, może lekko sztucznawą, głównie gdy próbowałam osobno - i tak jednak nie przeszkadzała za bardzo, a w całości w ogóle się chowała. Galaretka jawiła się jako naturalna i orzeźwiająco-soczysta.

Czekolada dodatkowo odwracała uwagę od tego landrynkowego akcent. Podobnie biszkopt to tonował. Ten okazał się słodki i delikatny. Wydał mi się nieco jajeczny, średnio mocno wypieczony. W dużej mierze przesiąkł egzotycznie soczystą galaretką. Też dokładał słodyczy - on już zbędnej. Sam w sobie był trochę za słodki, przy czym - gdy spróbowałam go osobno - czuć lekko waniliowe echo.

Po zjedzeniu został posmak soczystego, słodko-kwaśnego ananasa z cukierkowo-sztucznym echem, lekka cierpkość kakao i motyw słodkiego, ale nieprzesadnie biszkopta. 

Ciastka smakowały mi. Mam zastrzeżenia, ale nie były duże. Jak na coś, co ma syrop tak wysoko w składzie, a dalej też olej palmowy, naprawdę dobrze wyszły. Wierzch to dobra, ciemna czekolada, nie zaś tandetna polewa, a to ogromny plus. Pasowała, mimo że sama w sobie nieco przesłodzona, do reszty idealnie. Biszkopt był nienachalny, więc ananasowa galaretka miała okazję pokazać, co potrafi. Soczysta, w dużej mierze naturalnie ananasowa część była ciekawa. Trochę podkręcona cytryną, z landrynkowym echem, ale to w całości jakoś się rozchodziło. Szkoda, że wszystkie poszczególne elementy trochę przesłodzili, co w konsekwencji sprawiło, że mi słodycz za bardzo dawała się we znaki. Myślę, że gdyby biszkopt był neutralniejszy, byłoby idealnie. Przy 6. ciastku zrobiło mi się nieprzyjemnie za słodko, a jako że nałożyłam sobie 7 (nie chciało mi się ostatniego odkładać), zjadłam i je, kompletnie się już zasładzając. Ale właśnie! Wyszły tak, że człowiek miał ochotę zjeść aż tyle!
Delikatna struktura średnio do mnie przemówiła. Ciastka jawiły się jako delikatniusie, mięciutkie - wolałabym, by były nieco konkretniejsze. Zwłaszcza te miękkie biszkopty mogłyby być nieco mniej miękkie, ale to akurat już sprawa bardzo subiektywna. Jakość, to jak to się trzymało mimo właśnie delikatności, na plus. I tak jednak, jak pomyślę o ciastkach tego typu, jak kogoś najdzie na Delicje czy ananasowe galaretki, to naprawdę pozycja warta uwagi.
Co ciekawe, wcale nie wydały mi się bardziej ananasowe, czy naturalniej ananasowe od galaretek Wawelu. Z tym że w przypadku produktu dziś opisywanego, ananas zyskał towarzystwo dobrej czekolady, co w moim odczuciu stawia to w hierarchii zwykłych słodyczy wyżej.

Podzieliłam się z Mamą, bo tak się umówiłyśmy. Jej opinia: "One miały być... ananasowe? Trochę takie ananasowo-cytrusowe, ale... jakie dobre! Soczyste, orzeźwiające i takie rześkie. I ta czekolada, może nie lubię ciemnej, ale ta tutaj jest dobra i właśnie! To czekolada, a nie tania polewa! Pyszne, mi w nich nic nie przeszkadza i może faktycznie są nieco delikatniejsze niż znane mi ciastka tego typu, ale to nie przeszkadza w nich. Jak dla mnie chyba mogłyby mieć i 10 - dawno ze słodyczy czegoś tak pysznego nie jadłam".


ocena: 9/10
kupiłam: Allegro
cena: 7,90 zł (za 300g)
kaloryczność: 381 kcal / 100 g
czy znów kupię: mogłabym do nich wrócić (ale kiedyś)

Skład: cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, sok ananasowy z koncentratu soku ananasowego (10%), mąka pszenna, miazga kakaowa, jaja 6%, tłuszcz palmowy, tłuszcz kakaowy, stabilizator (syrop sorbitolowy), skrobia pszenna, substancja żelująca substancja (pektyna), kwas (kwas cytrynowy), emulgatory (E471, lecytyny sojowe), naturalny aromat, skrobia z tapioki, substancje spulchniające (wodorowęglan amonu, wodorowęglan sodu), regulator kwasowości (cytryniany sodu), sól, naturalny aromat waniliowy

sobota, 6 lipca 2024

Zoto Ecuador Yunga Fortaleza del Valle EET103 Manabi 80% Dark Chocolate ciemna z Ekwadoru

Po dwóch zjedzonych, przepysznych czekoladach tej marki, zacierałam ręce na ostatnią. Wyższa zawartość kakao obiecywała przeogromny zachwyt. Tę wykonano z kakao Yunga z Ekwadoru. Gdy tylko zobaczyłam ją na stronie sklepu z czekoladami i przeczytałam opis o tym, jak mocna i bardzo czekoladowa jest, poczułam, że to tabliczka dla mnie. Zaciekawiło mnie, do czego odnosi się nazwa "Yunga". Na stronie było, pod tą nazwą, że "wyprodukowane zgodnie z protokołem Zoto", czyli to chyba jakby nazwa własna kakao wyhodowanego z wytycznymi marki Zoto. Region był określony dokładniej. To Manabi, z którego jadłam parę pysznych czekolad, ale jeszcze nigdy o tak wysokiej zawartości kakao, a raczej 60-75%. W opisie tabliczki doprecyzowano, że kakao o nazwie Yunga kupiono od producenta Fortaleza del Valle, a przy regionie po przecinku znalazło się jeszcze: "EET103". Pojęcia jednak nie mam, co to oznaczenie oznacza.

Zoto Ecuador Yunga Fortaleza del Valle EET103 Manabi 80% Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 80% kakao Yunga (73% miazga + 7% tłuszcz) z Ekwadoru, z regionu Manabi.

Po otwarciu poczułam słodką, soczystą nektarynkę z lekkim kwaskiem, a także trochę słodkawo-kwaskawej śmietanki. Obok stała słodycz kwiatów, która raz wydawała się wychylać bardziej, raz słabiej. Poczułam trochę ziemi... jakby orzechowy torf? Konkretnych orzechów uchwycić nie mogłam. W tle za to rozeszło się jednoznaczne, ale łagodne stare drewno, nasuwające na myśl skansen z drewnianymi chatami. Do tego trochę popiołu i chowające się w oddali rodzynki, cytrusy (raz czy drugi do głowy przyszła mi "goryczkowata grejpfrutowa cytryna", ale nie cytryna czy grejpfrut po prostu) - dosłownie jako leciuteńkie wtrącenia.

Tabliczka, choć wyglądała na pylistą, w dotyku zdradzała kremowość i twardość. Przy łamaniu trzaskała głośno i konkretnie. Była twarda, ale i nieco krucha. 
W ustach rozpływała się wolno. Była bardzo gęsta i kremowa. Miękła i zalepiała usta, dając się poznać jako maślana, ale nie przesadnie tłusta. Mimo że dość ciężka, okazała się soczysta. 
 
W smaku pierwsza rozeszła się słodycz, jak się okazało już po chwili, lekko palonego karmelu. Zaraz dołączyła do niego soczystość, więc zaczął przechodzić w rodzynki. Mocno słodkie, ale i z lekkim kwaskiem. 

Błysnęła maślaność - jakby jakieś maślane orzechy, orzechowa maślaność, która nawet nie myślała zbliżyć się do karmelu. Już, już zaczęło to iść w stronę śmietanki... Gdy nagle przycichło i prawie się ukryło. Podobnie potem karmel sam w sobie schował się na dłuższy czas.

Przemknął za to popiół. Wprowadził gorzkość, a także drewnianą nutkę. Drewno nasiliło się, pokazując mi stare, drewniane chaty; skansen. Chaty stały na ziemi, której to nuta też zaczęła przybierać na sile.

Część słodyczy przechwyciły kwiaty. Rześkie, ale intensywne i bardzo słodkie. Nieco przykryły mocniejsze drewno, przy którym wychyliło się trochę orzechów. Znowu pomyślałam o orzechowej ziemi przez moment, ale potem orzechy wprowadziły trochę łagodności. Na pewno były to jakieś łagodne, ale trudne do określenia (producent pisze o makadamia - możliwe, choć nie powiedziałabym, by były to jednoznacznie one).

Soczystość za to rosła odważnie i jednoznacznie. Przemknęła soczysta goryczka czegoś niby cytrusowego, ale niekoniecznie.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa poczułam słodkie nektarynki. Bardzo, bardzo soczyste, acz nie dominujące. Podkradło się do nich chyba... średnio dojrzałe mango? Kwiaty jakby pilnowały, by owocowe nuty nie zdobyły pierwszego planu, gdzie panował łagodny splot drewna, kwiatów i ziemi.

Coś z oddali zaczęło upraszać się o kwasek... Może trochę cytryny? I... żółte śliwki? Soczyste owoce zmotywowały do działania ziemię. Przy niej owoce nabrały nieco powagi - pomyślałam o słodkiej cytrynie i cytrynie grejpfrutowej (abstrakcyjne myśli). Może w sumie nawet o samym grejpfrucie? Ziemia w pewnej chwili wydała mi się wyraźnie dominująca, gorzkość wspięła się na wyżyny... By nagle osłabnąć.

Orzechy miały wręcz śmietankowe zapędy, z racji których pomyślałam o orzechowej śmietance (jest taka?)... i zmieniły się w drożdżowy ciasto-chlebek orzechowy. Śmietanka optowała za łagodnością, a wypiek zmienił się w chyba drożdżową babkę z rodzynkami. Może też trochę śmietankową? Rodzynki były słodkie, ale i kwasku im nie brakowało. Nie był jednak wysoki, czego cały czas pilnowały słodkawo-rześkie kwiaty.

Końcowo ich kwasek jednak przeszedł w ciężkawe wino o cytrusowym charakterze, zostawiając na chwilę odosobnioną słodycz... która przypomniała sobie o karmelu. Też nieco cięższym. Nagle podskoczył, ale to z kolei wywołało tupnięcie gorzkości i cierpkości, które zwieńczyły kompozycję. 

Po zjedzeniu został posmak kwiatów oraz motywy gorzko-ziemisty i starego drewna, jakby nasączonych soczystymi nektarynkami i grejpfrutem oraz bardziej ciastowo-śmietankowy, z kolei jakby nasączony rodzynkami. Czułam lekką cierpkość i dość wysoką słodycz kwiatów, w której ukrył się lekko palony karmel.

Czekolada bardzo mi smakowała. Wyszła porządnie gorzko, ale nie siekierowo, a tak... spokojnie. Miała klimat skansenu, nuty starego drewna mieszały się w niej z ziemią, złagodzoną orzechami. Nie brakowało kwasku, acz nie była kwaśna. Bardziej soczysta za sprawą nektarynek (i mango?), rodzynek i odrobiny jakby niecytrynowej cytryny (z grejpfrutem?). Słodycz kwiatów pilnowała, by owoce nie pozwalały sobie na za wiele. Karmel i wypiek pojawiały się epizodycznie, osładzając całość znacząco. Wszystko to było... ciekawe, acz pozornie proste.

Daktylowy karmel i żółte owoce (głównie brzoskwinie) oraz kwiaty Pacari Manabi Ecuador 65 % można by porównać do karmelu zmieniającego się w rodzynki, nektarynek i kwiatów dzisiaj opisywanej.


ocena: 10/10
cena: €6,95 (około 32 zł za 45g)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie, ale chciałabym

Skład: miazga kakaowa 73%, cukier, tłuszcz kakaowy 7%

piątek, 5 lipca 2024

Marabou Premium Fin 86 % Kakao ciemna

Do tej czekolady zabrałam się o dziwo bez większych emocji czy uczuć. Żadnych: ani pozytywnych, ani negatywnych. Jak widziałam, marka w większości specjalizuje się w czekoladach nie dla mnie, a linia Premium dla takich zwyklejszych, popularnych marek rzadko kiedyś wychodzi w pełni i autentycznie premium, że tak powiem.

Marabou Premium Fin 86 % Kakao to ciemna mleczna czekolada o zawartości 86% kakao.

Po otwarciu poczułam zapach mocno arachidowych cukierków typu Michałki, ale w wariancie bardziej truflowym. Towarzyszyły im lekko prażone migdały w skórkach, napędzających goryczkę. Chwilami to migdały wydawały się rządzić kompozycją. A chwilami pojawiał się ledwo uchwytny, mleczny akcent - też jednak jakby wpisujący się we wspomniane cukierki czekoladowe. W oddali przewinął się nieśmiały kwasek z wędzonym echem, nasuwający na myśl wędzono-duszone na słodko cytrusy. Z lekką cierpkością skórek?

Wyglądająca na kremową tabliczka była dość twarda i trzaskała też dość głośno w jakby pełny sposób.
W ustach rozpływała się łatwo w tempie umiarkowanym. Wyszła tłusto-miękko i nieco zalepiająco-zawiesinowo. Była gęstawa w śmietankowym, nieco mlecznym sensie. Z czasem doszukałam się w niej nie tyle pylistości, co jej sugestii.

W smaku od początku czułam wysoką, prostą słodycz. Dołączyła do niej lekka gorzkość, która zaraz zaczęła rosnąć. Nie miała jednak zbyt imperatywnych zapędów, ale zapewniła wyraźnie palony, trochę cierpkawy motyw.

Przemknęło echo mleka. Do głowy przyszły mi twarde cukierki mleczne, karmelki. Słodycz rosła za ich sprawą, a mleczność zaczęła się nieco zgrywać, próbowała się schować. Niby była, ale jakby nie...?

W tym czasie spod gorzkości wypłynęły migdały. Do goryczki podłączyły się swoimi skórkami, ale na pierwszy plan wkroczyły jako po prostu lekko podprażone migdały. Roztoczyły neutralniejszo-wytrawniejszy klimat. Trochę hamowały i gorzkość, i słodycz.

Migdały zaraz osnuła truflowa nuta. Dołączyły do nich prażone arachidy i mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pomyślałam o truflowej wersji cukierków typu Michałki. Paloność i tu się wkradła, acz nie próbowała zdominować truflowości.

Cierpkość prostego kakao krążyła wokół delikatnie, miarowo rosnącej gorzkości, ale całość nie była mocno gorzka. Sporo tu wręcz maślaności i słodyczy.

Słodycz nie pchała się może na pierwszy plan, ale wydawała się wszechobecna. Z czasem odnotowałam lekki kwasek czy raczej jego obietnicę... I do niego doleciała słodycz. Pomyślałam o cytrusach z dużym udziałem skórki cytrynowej, wędzono-duszonych na słodko. Cierpkość podpowiedziała jednak jeszcze odrobinkę... jagód i jeżyn? Zrobionych do... słodkawych, mlecznych bułeczek? Jakby na nie chlapnięto taką konfiturę.

Z czasem na mlecznej bułeczce pojawiły się migdały. Być może i migdałami była wypełniona? Cierpkość i cukier z tła przemieszały się, końcowo przekładając się na myśl o kremie migdałowo-kakaowym o niemal truflowym charakterze - również chyba do posmarowania tej bułeczki mlecznej.

Po zjedzeniu została cierpkość kakao w proszku i posmak migdałowo-kakaowych trufli oraz mleczno-migdałowej bułeczki. Czułam cierpkawo-goryczkowatą konfiturę cytrusową, raczej cytrynową, a do tego paloną nutę po prostu. Było znacząco słodko, ale nie przesadnie.

Czekolada wyszła całkiem smacznie i ciekawie, jednak nie bez wad. Mleczna bułeczka, mleczne cukierki pojawiły się tu pewnie z racji mleka w składzie. Nie wiem, co ono robi w tak ciemnej czekoladzie. Niby nie zrobiło nic złego, bo to wyszło nawet interesująco, ale nie zachwycająco. Jednoznaczne migdały w skórkach, truflowa wersja cukierków typu Michałki i odrobina duszono-wędzonych cytrusów to przyjemny splot. Gorzkość była, kwasku prawie nie, a słodycz trzymała się odpowiedniego poziomu, acz ja wolałabym, by nie miała tak wyczuwalnie prostego charakteru. Gdyby miała jakieś 70%, smakowo mogłaby i 7 dostać, ale że udaje to-to bardzo ciemną czekoladę, a efekt wcale taki ciemny nie był, a raczej łagodny, to za nic tych 7 nie umiem jej wystawić.
Zastanawiam się, po co dodali mleko w proszku... Może dlatego, że gorsze czekolady wysokoprocentowe z kakao odtłuszczonym w proszku często są jak kamień, nie rozpuszczają się chętnie, więc może mleko po to, by ją rozkręcić? 


ocena: 6,5/10
kupiłam: Allegro
cena: 16,99 zł
kaloryczność: 640 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, kakao o niskiej zawartości tłuszczu, cukier, aromat, emulgator (lecytyna sojowa), mleko w proszku

środa, 3 lipca 2024

Vilgain 80 % Dark Chocolate Venezuela Criollo Merida ciemna z Wenezueli

Zamawiając kremy Vilgain sprawdziłam, czy nie mają przypadkiem jakiejś ciekawej czekolady, bo na stronie widziałam całe mnóstwo kategorii spożywczych. Okazało się, że także czekolada w ofercie jest, więc bardzo się ucieszyłam. Od razu pomyślałam, że pewnie to ją dodają do kremów, albo przynajmniej podobną, i fajnie będzie takie rozeznanie zrobić, jak smakuje sama w sobie. Niestety, po przejedzeniu większości kupionych kremów, zaczęłam wątpić, czy czekolada ta będzie szczególnie smaczna. Trochę odczekałam po za słodkich, za rzadkich kremach, które okazały się niezbyt w moim guście, i wzięłam się za czekoladę. Może i bez uprzedzeń, ale niestety też bez większych nadziei.

Vilgain 80 % Dark Chocolate Venezuela Criollo Merida to ciemna czekolada o zawartości 80% kakao z Wenezueli, z regionu miasta Merida. 

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach kwaskawych nibsów kakaowych, mieszających się z jeszcze kwaśniejszymi czerwonymi porzeczkami. Te lekko zahaczały o wino wytrawne. Ich splot wyszedł soczyście, ale i ciężkawo. Za nimi pojawiły się drzewa oraz wilgotny, ciemny i mroźny las. Wyobraziłam sobie oszronione drzewa, wilgotną glebę, na której tworzy się lód. Mieszał się z tym akcent kwiatów oraz karmelu zespolonych w jedno. Był to karmel mocno palony, za którym kryła się melasa i maślana nutka - nie jednak maślany karmel! Przywiodła na myśl zbyt mocno maślany krem kakaowy.

Tabliczka wydała mi się trochę tłusto-oleista w dotyku. Wyglądała na polewową, ale była zwyczajnie twarda i normalnie, jak to ciemna, głośno trzaskająca przy łamaniu.
W ustach rozpływała się umiarkowanie szybko - najpierw raczej powoli, z czasem przyspieszała, minimalnie oleiście. Była gęstawa i lepko-mazista. Niby dość długo zachowywała kształt, ale okazała się bardzo plastyczna. W pierwszej chwili jawiła się jako gładka, potem bardziej gładko-aksamitna, a końcowo lekko ściągająca po tym, jak zniknęła oleiście-wodniście.

W smaku przywitała mnie niby ziemia i kakaowe nibsy, ale niemal natychmiast rozeszła się nad nimi, niczym parasol, wyraźna słodycz karmelu. Był mocno palony i wyrazisty, ale też dziwnie rześki.

Karmelowi towarzyszyły kwiaty. Sam karmel chwilami wydawał się aż przypalony. Przechodził w melasę, która miała imperatywne zapędy i jakby podchodziła raz po raz pod wszystkie inne nuty.

W tym czasie gorzkość ruszyła z rozwijaniem i nasilaniem się. Była intensywna, ale się nie rządziła i suma summarum wyszła raczej spokojnie. Nibsy kakao wyprzedziły ziemię. Dały się poznać jako cierpko-soczyste. Szybko wypłynęło z nich wino z czerwonych porzeczek. Nieśmiały kwasek czerwonego wytrawnego wina porzeczkowego mieszał się z kwaskiem ewidentnie bardziej kakaowym.

Kwiatowa słodycz mieszała się z ziemią, przechodząc w wilgotny las. Nie brakowało w nim kwasku, więc wyobraziłam sobie las z przewagą drzew iglastych. W wyobraźni widziałam pojedyncze, nieco przedwcześnie kwitnące kwiaty i lód pojawiający się na co bardziej podmokłych partiach ziemi. To było niczym wczesnowiosenne przymrozki. Chłodek i rześkość napędzała słodycz.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa uwaga leciała, czy tego chciałam czy nie, ku słodyczy. Miała skłonności do rządzenia się i choć w zasadzie nie wyszła przed intensywną gorzkość, to jednak wydała mi się zbyt imperatywna. Czułam melasę i rześkość - ewidentnie cukier kokosowy.

Z czasem nibsy znów zagrały nieco mocniej. Pomyślałam o górskim lesie - o drzewach, ale też skalistych zboczach. Przybył deszcz - w gorzkości pojawiła się nieco rześko-chłodna, wodnista nuta.

Nuta nibsów upuściła jeszcze trochę cierpkiej soczystości. Wino porzeczkowe zmieniło się w czerwone porzeczki. Do nich dołączył akcent bardziej egzotyczny - do głowy przyszła mi średnio dojrzała, cierpkawo-słodka karambola. Do tego w oddali przemykało coś cytrusowo-egzotycznego, ale ledwo uchwytnego, bo jednak słodycz próbowała wiele z nut jakby przyciszyć, przymrozić. Ogólnie kwaśność w kompozycji była znikoma.

Do gorzkości zakradła się lekka maślaność. Znowu pomyślałam o kremie kakaowym, acz bardziej kakaowo-kokosowym, ale też o... nieco przypalonej kokosowo-karmelowej tarcie i/lub mazurku kokosowym? Z polewą maślano-kakaową? Gorzkość podebrała sobie od słodyczy rześkość, a ja wyobraziłam sobie dziwny, karmelowy dym, który unosi się znad palonego kokosa i rozchodzi się w chłodnym powietrzu.

Po zjedzeniu został posmak porzeczkowo-egzotycznie cierpki, ale też ziemiście-nibsowy. W nibsach też była i cierpkość, i soczystość. Wszystko to wręcz przytłumiły rześkie kwiaty, karmel i melasa. Cukier kokosowy wylazł bowiem w posmaku bardzo wyraźnie. Ściągnięcie wiązało się z cierpkimi nutami.

Czekolada była smaczna, ale mam do niej jedno wielkie zastrzeżenie - przy tak prostym smaku i dosłownie paru nutach, o wiele lepiej by się sprawdził mniej imperatywny cukier trzcinowy, a nie kokosowy. Jego rześka karmelowość, wręcz melasa chwilami miały o wiele za dużo do powiedzenia, odciągając uwagę od smacznego splotu ziemi, nibsów, górskiego lasu iglastego oraz wina z czerwonych porzeczek, przechodzącego w porzeczki, do którym dołączyła karambola. Gorzkość była wyraźna, acz nie siekierowa, a kwasku prawie nie czuć.


ocena: 7/10
kupiłam: Vilgain.pl
cena: 22,90 zł (za 85g)
kaloryczność: 566 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier kokosowy

wtorek, 2 lipca 2024

Koska Findik Pureli Tahin Pekmez Tahini & Grape Molasses with Hazelnut Puree

Kupienie tej tubki było szybką decyzją. Chyba nawet trochę bezmyślną, bo podczas comiesięcznych zakupów z ojcem. Biorąc to, kojarzyłam wzrokowo z internetu i nie wiedziałam jeszcze, czy sobie, czy Mamie. Ona dość sporo narzeka, że obecnie nie ma z czym jeść kaszy manny. Pomyślałam o niej, ale końcowo to ja tubkę przygarnęłam, bo w sumie ja z kolei nie mam za bardzo z czym jeść jaglanki. A smaki chałwowe bardzo lubię! Nutura Premium Krem Chałwowy jednak uwielbiam za bardzo sam, łyżeczką, by dodać go do kaszy. Do niej widziało mi się coś rzadszego, a właśnie taką konsystencję sugerowała tubka. Marka Koska kojarzyła mi się z całkiem spoko chałwami, więc nie bałam się, że wyjdzie jakiś potworek. Co i jak, poczytałam dopiero w dniu otwarcia tubki i wówczas straciłam pewność, jak to może wyjść. Bazą okazała się melasa z winogron, nazywana w Turcji pekmez. To ponoć bogate źródło żelaza, wapnia, potasu i magnezu oraz przeciwutleniaczy, witaminy A, witaminy C oraz witamin z grupy B. I ponoć wspiera odporność... Czyli zdrowy zasładzacz? Miałam nadzieję, że smaczny do tego.

Koska Findik Pureli Tahin Pekmez Tahini & Grape Molasses with Hazelnut Puree to melasa z winogron z pastą sezamową i z puree z orzechów laskowych; u mnie jako w wersji w tubce (40g).

Po otwarciu, gdy wąchałam prosto z tubki, poczułam niezbyt przyjemny, strasznie słodki zapach, który zalatywał taniością i kojarzył się z kremami typu Nutella. Czułam orzechy laskowe dość dobrze, a także złudnie kakaowy motyw, mieszający się z ciężko-paloną, niemal przypaloną słodyczą melasy. Sezam jakoś się ukrył. Gdy wycisnęłam krem do miski i już w trakcie jedzenia, na tle jaglanki sezamowość zmieszana z przypaloną słodyczą i Nutellą trochę się wyłoniła, ale i to nieznacznie. Pojawiło się też skojarzenie z palonym miodem. Cały czas wydawało się to raczej mulące.

Krem niezbyt łatwo wycisnąć z tubki, ale nie było to też jakoś specjalnie trudne. Po prostu trzeba mocno cisnąć, bo był gęsty i zbity. Miał konsystencję dość stałą. Wyglądał na śliską masę, a w dotyku okazał się kleiście lepki, jak klej. Trochę się ciągnął, nie spływał z łyżeczki, a mocno się jej trzymał. Dał się poznać jako plastyczny, można go dosłownie formować.
W ustach rzedł w tempie umiarkowanym, średnim. W nich okazał się gładkawy, zbity w sposób jakby... mocno zżelowany i wciąż kleisty. Był teoretycznie gładki, ale czuć w nim lekki element jakby przecierowości i marginalny miazgi sezamowo-orzechowej. Pojawiło się też skojarzenie z miodem, acz w wersji bardziej kleistej. To też jakby tak wymieszać miód, masywność kremu orzechowego z amerykańską owocową galaretką "jelly".
W ciepłej jaglance pasta trochę zrzedła, ale nie tak, jak się spodziewałam. Trzymała się na wierzchu, utrzymała gęstość i kleistość. Gdzie miejscami podpłynęło do niej więcej ciepłego mleka, z nim już jakoś chętniej się mieszała. Ze struktury niezbyt pasowała mi do takiej nawet masywnej kaszy. Obstawiam, że z delikatniejszą manną współpraca byłaby jeszcze gorsza.
Osobliwa struktura - mi za nic nie odpowiadała, a wręcz odpychała. I nie umiem powiedzieć, z czym to wyszłoby dobrze. Czytałam, że tureckie dzieci jedzą melasę z winogron z chlebem, ale mnie się to nie widzi.

W smaku od razu po ustach rozszedł się splot wysokiej, ciężkiej słodyczy i goryczy. Wyobraziłam sobie przypalony cukier - melasę, jak nic! Taką zwykłą, cukrową... choć w miarę jedzenia rzeczywiście może i czegoś bardziej owocowego się tam doszukałam.

Zwłaszcza gdy próbowałam ten krem sam, za słodyczą pojawiła się pewna taniość... wprowadzająca motyw kremu kakaowo-orzechowego typu Nutella. Złudna kakaowo-czekoladowa nuta chwilami wydawała mi się lekko plastikowa. Orzechy laskowe czuć. Gdy próbowałam kremu osobno, zaskakująco wyraźnie, acz wciąż nie mocno. Wprowadziły pewne złagodzenie i trochę wydobyły z oddali sezam. Acz wciąż osadzony w nutellowatych realiach.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach sezam w dużej mierze dołożył się do goryczki, a następnie zmieszał się z łatwością z melasą. Słodycz jednak nie szczególnie się z nim łączyła. Tanio-plastikowa była jakby obok. Przypalona nuta i całkiem intensywna sezamowość z chałwą się nie kojarzyły.

Sezam też poszedł w nieco przypalonym kierunku. Pojawił się goryczkowaty tahini - jakby go ktoś trochę dodał do Nutelli. I do końca  czuć, że to przede wszystkim melasa.

Po zjedzeniu już małej ilości został niesmak przypalonej słodyczy... no właśnie melasy, sezamu, a także tani wątek, jakby coś udawało krem czekoladowo-orzechowy. Laskowce czuć całkiem nieźle, prawie na równi z sezamem, tylko że... sezam był jedynie nutą dodaną do melasy. 

W mlecznej kaszy wyszło to nieco łagodniej. Słodycz nie wydawała się aż taka przypalona, goryczka była niższa, ale żadna z nich nie wyszła zbyt szlachetnie. Jaglanka pozwoliła szaleć melasie, zagłuszając trochę sezamowo-orzechowy wątek. Skojarzenie z kremem czekoladowym miało się nieźle, ale nie był to krem wysokiej jakości. W posmaku, może przez zestawienie z mlekiem, wyszła soczystość, jakby niewinogronowa winogronowość... taka czysta słodycz bez wyraźnego smaku winogron. W kaszy chałwowo to-to też nie smakowało.

Produkt mi nie odpowiadał. Niezbyt mi to smakowało i nie potrafię sobie wyobrazić, do czego mogłoby pasować. Osobliwa struktura bardzo zbitego, kleistego żelu oraz ten mocarnie słodki i goryczowato-przypalony smak wyszły dziwnie. Sezamowość i orzechy laskowe nie miały więc przyjemnego otoczenia. Zaskoczyła mnie plastikowa nuta kremu typu Nutella, a także to, że całość kojarzyła się ze zwykłą melasą - nie czuć winogronowości, ale nie były to miłe niespodzianki. W kaszy jaglanej też się nie sprawdziło - kasza za wiele nie pomogła. Na michę kaszy dodałam prawie całą tubkę, do końca zastanawiając się, czy wyszło to bardziej "ciekawie na plus", czy "nieprzyjemnie, ale przynajmniej ciekawie". Od pierwszej łyżki kaszy z tym kremem wiedziałam jednak, że za nic nie chcę do tego  wracać. Nie moja bajka. Acz produkt chyba niezły - przez skojarzenie z Nutellą tak sobie pomyślałam, że z dwojga złego na pewno wolałabym już krem Koski, a i jeśli w Turcji jest to podobnie powszechne co u nas Nutella, to pozazdrościć.

Dosłownie odrobinę zostawiłam Mamie - nie umiałam zgadnąć, czy jej posmakuje, czy nie, ale bardzo chciałam jej pokazać ciekawostkę (i chciałam wiedzieć, czy następnym razem jej nie kupić). I zaskoczyła mnie! Jej opinia: "Troszeczkę spróbowałam samego tego powiedzmy, że kremu, łyżeczką, a trochę posmarowałam na swoim cieście (biszkoptowy keks). I smakowało mi  to! Aż się zdziwiłam. Natychmiast w głowie pojawiły mi się słowa: roślinna Nutella. Zaskakująco czekoladowe, idealnie wyważone jeśli chodzi o słodycz i gorzkość. Sezamu co prawda nie czułam, ale i tak było to bardzo smaczne i ciekawe, takie niecodzienne. Jedyna wada to konsystencja takiego kleistego gluta, co to jakoś do niczego nie pasuje, więc tyle co spróbowałam wystarczy i więcej nie chcę, mimo że smaczne".


ocena: 6/10
kupiłam: Auchan
cena: 3,78 zł (za 40g)
kaloryczność: 500 kcal / 100 g; sztuka ok. 273 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: melasa z winogron 53%, pasta sezamowa 35%, puree z orzechów laskowych 12%