Po wafelki z jasnymi kremami nie sięgam, bo widzą mi się jako słodko-mdłe, ale tak patrzę, że w sumie cytrynowy krem też jest jasny. Z takim jednak... Nie spotkałam się jeszcze, choć nie ukrywam, że nie szukałam. Przed otwarciem tych z jednej strony bałam się chemicznego kwachu i smaku płynu do naczyń, a z drugiej... Z drugiej pamiętałam, że w sumie chrupiące, chemiczno cytrynowe rzeczy jak kulki z Muller Mix'a potrafią mi smakować i... Familijne chałwowe to moje ulubione "gołe" wafelki, więc marka miała kredyt zaufania (choć to jedyny próbowany smak - mogłam mieć szczęście). Ach te rozterki!
Po otwarciu poczułam sztucznie cytrynowy zapach, który miał w sobie coś nieprzerażającego, a prawie-zachęcającego, trochę słodyczy, ale przyjemnym bym go nie nazwała. Był za mocny i za napastliwy.
Wafelki okazały się świeże, ale suche i kruszące się. Strasznie przez to zapychały, mimo że kremu nie pożałowano. Ten był tłusto-proszkowy i chrzęszczący od cukru, szybko się rozpływał (albo raczej "rozchodził"). W zestawieniu z nim same warstwy waflowe wydały mi się dziwnie twarde. Gdyby nie popijanie herbatą, chyba na jednym bym skończyła.
Wafelki były leciutko wypieczone, po prostu pszeniczne, delikatne.
O dziwo... w trakcie jedzenia znacząco tłumiły smak nadzienia.
Krem był bardzo słodki, ale też kwaśny. To był jednak... słodki kwas? Takiej sztucznej, słodziuteńkiej cytryny. Już od pierwszych chwil to słodycz wysuwała się na pierwszy plan, potem cukrowość już tylko... panoszyła się wszędzie.
W pewnym momencie (raz i drugi) cytryna wydała mi się nawet soczysta (chyba trafiłam na kumulację proszku cytrynowego), ale wafle to niweczyły. Za to sztuczność waflom się nie dała i przebijała się już w trakcie jedzenia, ażeby pozostać w posmaku jako chamsko sztuczny, przerysowany smak cytryny (nawet nie takiej kwaśnej) z jeszcze jakimś odległym, nieprzyjemnym i bliżej nieokreślonym akcentem.
Z herbatą wyszły... zjadliwie, bo zapijane nią aż tak nie zacukrzały, a z kolei tworzyły złudzenie "herbatki z cytrynką", ale i tak nudziły i męczyły (po czterech miałam zupełnie dość, a resztę oddałam Mamie - też uznała, że średnie).
Wafelki wyszły zapychająco-suche, coś mi nie grało w kremie - ta jakby tłuszczowa rzadkość i cukrowość (o wiele lepiej współgra z tymi waflami gęstszy, konkretniejszy krem, jak w przypadku chałwowych), a w smaku... bardzo przeciętne. Przede wszystkim bardzo, bardzo słodkie, a oprócz tego... no, "cytrynowe". Może lepiej by wyszły, gdyby zamiast takiej ilości cukru i tłuszczu dali mleko w proszku czy coś? Byłam zszokowana, że marka, która potrafi zrobić takie pyszne chałwowe, wypuściła coś tak słabego.
ocena: 5/10
kupiłam: Kaufland
cena: 2.19 zł (za 180 g)
kaloryczność: 542 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: mąka pszenna, cukier, tłuszcz palmowy, skrobia, olej rzepakowy, regulator kwasowości (kwas cytrynowy), koncentrat soku cytrynowego w proszku 0,3%, lecytyna sojowa, sól, aromat, substancje spulchniające (E500, E503)
Z tych wafelków to lubię chałwowe ;) Na te się raczej nie skuszę.
OdpowiedzUsuńJa wręcz uwielbiam chałwowe, a cytrynowe utwierdziły mnie w przekonaniu, że pewnie tylko chałwowe są warte uwagi.
UsuńChyba kiedyś spróbowałam - kupił szwagier ale to było wieki temu ;)
OdpowiedzUsuńE no, jak mogłaś się nie spotkać z cytrynowym kremem? Tak nigdy-nigdy? Nawet nie chapnęłaś od mamy? Mam słabość do cytrynowych kremów w waflach, więc zdecydowanie nie ufam Twojej opinii. Sztuczność nie jest minusem. Suchość - tak.
OdpowiedzUsuńNo, nigdy-nigdy. Ja od Mamy prawie nic nie chapnię o tak o. Jak coś chapię, to trafia na bloga, bo nie jestem typem, który tak sobie schrupie jednego wafelka.
UsuńWsadzisz wafelka do herbaty i nie będziesz narzekać na suchość, jestem pewna. Ja wafelków nie lubię moczyć. Jestem pewna, że odbierzesz je lepiej ode mnie.