środa, 30 maja 2018

Marou Lam Dong 74% ciemna z Wietnamu

Po właściwie samych wybitnych tabliczkach z wietnamskiego kakao aż prosiło się dalej odkrywać nuty poszczególnych tamtejszych regionów. Tym razem przy wyborze nie sugerowałam się niczym konkretnym. Marou po pysznej Ben Tre 78 % miałam bowiem jeszcze trzy tabliczki, wszystkie tak samo kuszące. Ta, na którą padło, została zrobiona z kakao z malutkiej farmy z prowincji Lam Dong, leżącej u podnóża Płaskowyżu Centralnego Gór Annamskich (jakie piękne!).

Marou Lam Dong 74% to ciemna czekolada o zawartości 74 % kakao z Wietnamu z prowincji Lam Dong.

Od razu po otwarciu poczułam silne prażenie. Zbliżywszy nos do czekolady na myśl przyszły mi "ziarenka czegoś", miks jak często w chlebach z ziarnami, jednak później wygrało skojarzenie, które przyszło dopiero po chwili: kawa. To była o wiele intensywniejsza nuta, podsycona iglastymi drzewami i ziemią. Obok tego znalazło się też sporo słodyczy. Pewne było, że to owoce "pełne", soczyste, o zwartym miąższu i cudownie dojrzałe. Gruszki? Śliwki?

Przy łamaniu czekolada zachęcająco trzaskała, a w ustach rozpływała się w tłustawy, lepiący sposób. Była bardzo kremowa, gładka, lecz ze ściągająco-wysuszającym efektem.

W smaku natychmiast odnotowałam prażenie i cierpkość oraz silną słodycz. Były idealnie zespojone; te pierwsze ani na moment nie opuściły słodyczy owoców z zapachu, a więc gruszek i śliwek. To była słodycz pełna, esencjonalna.

Cierpkość jednak okazała się o wiele bardziej dynamiczna i wyrazista, więc to na niej skupiła się moja uwaga. 
Otóż rozchodziła się na mocno prażony smak, w którym wyraźnie czułam drzewa i jakieś niezbyt wyraziste orzechy / migdały. Drzewa... miały w sobie i coś ziarnistego, kakaowego. Towarzyszyło temu poczucie suchości, ale i rześkość... znów na myśl przyszedł mi las iglasty i... może jakiś wilgotny chleb z ziarnami? Różne akcenty się przewijały, ale sam prażony smak był obecny od początku do końca.

Cierpkość była też w dużej mierze owocowa i wypuszczała nieco kwasku. Najpierw mało, potem coraz więcej. Cały czas pojawiały się kawowe przebłyski.
Najpierw jednak błądziłam w skojarzeniach między porzeczkami (i czerwonymi, i czarnymi) a aronią... ale w końcu się to ustabilizowało i poszło w kierunku wiśniowym. Na moment może zahaczyło o jogurt ze wsadem z takich owoców.

To tylko nakręcało ściągająco-cierpką soczystość. W połączeniu z całą resztą nut, otrzymałam wino w formie tabliczki. Wino o beczkowo-drewnianych nutach, owocowe... Wino, albo wręcz... ocet winny balsamiczny?

No i właśnie z tej cierpkości wychodził też kwasek, przy którym sama cierpkość schodziła na dalszy plan. On, wraz z cały czas utrzymującym się prażonym smakiem, przywiódł na myśl kawę. Kawa ta była konkretna, o ziemistym klimacie.
Wspomniany prażony smak, pewna suchość po złączeniu z kwaskiem chwilami podrzucił jakby... śliwko-rodzynki? Takie suszki, których nuty często można znaleźć w winach.

Nie angażująca się aż tak bardzo słodycz na końcu zmieniała swoją postać... śliwki "przetwarzały się", a gruszki... zmieniały w jakieś... gruszki w occie balsamicznym? pojawiał się przy nich też karmel (jakby trochę bardziej mleczny? ale nie toffi).

To właśnie słodycz, pewna rześkość, złagodzenie pozostawały w posmaku wraz z poczuciem cierpkości za sprawą porzeczek, wina, ale i drzew, ziemistej kawy. Właśnie te ostatnie utrzymywały się jeszcze długo, długo po degustacji.

Muszę przyznać, że nie spodziewałam się aż takiej cierpkości. Jako jednak, że była to cierpkość smakołyków, które uwielbiam, zdobyła mnie zupełnie. Mocne, ale soczyście zawilgocone prażenie z mnóstwem porzeczek, wiśni, śliwek, a i takich wkomponowanych w wino (i ocet balsamiczny?) z wyrazistymi, ale nienachalnymi kawowymi motywami i równie nienachalną słodyczą. To pewne, że gdyby tej kawy i słodyczy było więcej, zaczęłyby mi się gryźć z bukietem i cierpkością (pamiętam, że właśnie tak coś mi nie pasowało w 2015 r. A. Morin Cuba noir 70 % w sumie o podobnym charakterze), a tak... pyszności! W dodatku skojarzyła mi się z uwielbianym Pralusem Tanzanie Forastero 75 %.


ocena: 10/10
kupiłam: Czekolady Świata
cena: 30 zł (dostałam rabat; za 80 g)
kaloryczność:  595 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym

Skład: kakao, tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy

6 komentarzy:

  1. Te wietnamskie czekolady wydają się specyficzne, może trudniejsze w odbiorze, ale ciekawe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię wyzwania, więc i je pokochałam. :D Tak serio nie powiedziałabym jednak, że są trudne w odbiorze. Raczej specyficzne.

      Usuń
  2. Już się napaliłam, że wreszcie kupię Marou, a tu sklep czasowo wyłączony xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz, jak ja to przeżywam! Planowałam, że na jesień wrócę do tych czekolad, a tu... no cóż, liczę, że to tylko jakieś zmiany na stronie czy coś takiego. Że to rzeczywiście czasowe.

      Usuń
  3. Brzmi smacznie, ale... No nie wiem. Po przeczytaniu recenzji pralinowego Grossa ta nie robi wrażenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo że właśnie i Gross mnie zachwycił, po tym stwierdzeniu doskonale widzę, jak różne są nasze gusta.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.