wtorek, 21 lipca 2020

J.D. Gross Mousse au Lait Tiramisu mleczna z nadzieniem kawowym i musem mlecznym o smaku tiramisu z ciastkami


Pozwolicie, że najpierw informacja dnia. Otóż oficjalnie wygryzłam blogspot z nazwy i od teraz to już nie http://chwile-zaslodzenia.blogspot.com, 
a po prostu 
chwile-zaslodzenia.pl
Bardzo cieszę się z tej pozornie małej, a dla mnie ogromnie ważnej, zmiany.

Po tym, jak ze zdziwieniem odkryłam, iż Lindt Edelbitter Mousse Pflaume-Rum smakował mi bardziej niż Zotter Plum Jam, pomyślałam sobie, że mogę Zottera skonfrontować jeszcze z innym tańszym nadziewańcem. Wprawdzie chodziło już o inny smak, ale wspominając wypchanego wszystkim czem Zottera Tiramisu zastanowiłam się, czy "taki zwykły Gross" nie okaże się przypadkiem smaczniejszy?

J.D.Gross Mousse au Lait Tiramisu to czekolada mleczna o zawartości 32 % kakao z (19%) nadzieniem kawowym oraz (22%) kremem / mousse'em mlecznym o smaku tiramisu z kawałkami ciasteczek (1,5%).

Gdy tylko otworzyłam opakowanie, poczułam silną, cukrową słodycz oraz ogrom mleka i śmietanki, leciutko przełamanych wątkiem kawy, biszkoptów i... niezbyt jednoznaczną nutką, kojarzącą się z serem topionym; też może coś maślanego, może likierowego.

Już w dotyku dało się odczuć tłustość czekolady i zauważyć jej konkretność. Przy łamaniu lekko pykała, a przy podziale kostek nie rozpadała się ani nie uginała. W zasadzie zaskoczyła mnie swoją twardawością i zwartością.
Gruba warstwa czekolady skrywała nieco bardziej zwarty krem koloru beżowego (cienką warstwę) i sporo jakby spulchnionego, puszystego kremu białego, wypełnionego ciasteczkami różnej wielkości.
W ustach czekolada rozpływała się łatwo i w miarę szybko mięknąc z racji tego, jak gęsta i kremowo-tłusta była. Zalepiała wszystko zupełnie.
Odsłaniała nadzienia tłustsze, ale nie cięższe od niej.
Wierzchnia warstwa (kawowa) właściwie zlewała się z nią, kontynuując tłusto-miękkie zalepianie. Odznaczała się bowiem czekoladową gęstością, ale też plastycznością margarynowego kremu. Biały krem odlegle przypominał mousse, acz widział mi się jako raczej puszysty, tłusty, ale nie ciężki krem śmietankowy. Nieco rzadszy od pozostałych części, też w pewien sposób konkret zachował. Rozpływał się jednak szybciej, bo był rzadszy.
Wyłaniały się z niego świeże, chrupiące ciasteczka. Wydały mi się lekkie, i... rozlatujące na pyłek? Nie rozpływały się specjalnie, ale nie były kamienne czy coś, więc sprawdziły się, pasowały do formy, a i z ich ilością ani nie przesadzono, ani nie poskąpiono.
I mimo że całość wyglądała na lekko suchawą, w ustach szybko miękła, zalepiała na pewien czas, stając się mięciutko-bagienkową (trochę margarynowo), śmietankowo-tłustą, masą

W smaku sama czekolada zaczęła od uderzenia falą mleka, którą goniła słodycz. Mimo że z czasem jeszcze wzrosła w nieco cukrowym kierunku, nie była przesadnie wysoka. Z pomocą dodatkowo przyszedł nadający szlachetności motyw wanilii.

Nadzienia szybko zaznaczyły swoją obecność, więc częściowo musiała nimi przesiąknąć. Zaraz bowiem uchwyciłam delikatniusią nutkę cappuccino.

Polało się mleko pełne i naturalne, odrobinkę osłodzone wanilią i... coraz pełniejsze. Śmietanka z każdą chwilą umacniała swoją pozycję. Podobnie zresztą słodycz, chyląca się ku przesadzie. Mleczny krem zdecydowanie stał za podwyzszeniem jej, kojarząc się w końcu ze śmietankowo-mlecznymi lodami i bitą śmietanką. Sowicie dosłodzonymi. Tu jednak, od całej tej śmietankowości, odchodził wątek lekko tłustawy, tak po prostu. Doszukałam się też pewnej sztuczności, jakby biszkoptowego motywu oraz posmaku serka topionego i serka śmietankowego.

I żeby tak za słodziaśnie-mlecznie nie było, mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa nasilała się kawa. Wierzchni krem okazał się najmniej słodki. Pomykała niepewnie poprzez mleczną czekoladę i wplatała się w śmietankę oraz sztucznawość. Po chwili jednak, kawa przy asyście słodyczy, zagłuszyła tę ostatnią. Beżowy krem ewidentnie smakował mleczną kawą, cappuccino, wnosząc trochę delikatnej gorzkości, nie przełamującej jednak zbyt wiele, a wpisującej się w resztę. Pobrzmiewała mi tu margaryna, ale na szczęście bardzo odlegle.

Zaraz po kawie pojawił się motyw delikatnie wypieczonych, słodkich maślanych ciastek.

Pod koniec (już od drugiego kęsa) w gardle od słodyczy prawie drapało, a w ustach w najlepsze wirowała śmietanka i kawa, splecione nutkami: waniliową i "dziwną". Posmak ciastek nasilał się, gdy te wyłaniały się na język. Rozgryzane "obok czekolady" dodawały swoją własną słodycz, choć wprowadzały też smak ni to ciastek, ni biszkoptów i tonęły w śmietankowo-mlecznej słodyczy.
Rozgryzane na sam koniec oczywiście wychodziły bardziej na przód, przed inne smaki. Okazały się maślano-pszeniczne, nie aż tak mocno słodkie, a łagodne ogółem.

Posmak należał do przesłodzenia, choć nie w cukrowym wydaniu, a złożonym. Była tu wanilia, ciasteczkowość, skojarzenie z zacukrzonymi lodami śmietankowymi. Całkiem nieźle czułam też kawo-czekoladkowość, cappuccino. Dziwne echo również pobrzmiewało, ale na szczęście nieznacznie. Czułam i przesłodzenie ogólne, i drapanie w gardle.

Muszę przyznać, że czekolada wyszła dziwnie wciągająco. Na granicy przesłodzenia pozytywnego, a już odpychającego, ale tak cudownie śmietankowo, że da się jej to wybaczyć. Bardzo dobra była sama czekolada i - o dziwo - ciasteczka. Krem kawowy nie był zbyt nachalny, a ten biały "o smaku tiramisu" właściwie... smakował głównie jak bita śmietanka, nie był do końca mousse'm i krył coś dziwnego i w smaku, i w konsystencji, ale "uszło w tłumie". To jednak bardziej czekolada o smaku cappuccino niż tiramisu.
Za pierwszym podejściem, tak wstępnie, zjadłam dwie kostki, za drugim 8 na uczelni z premedytacją załatwiając sobie cukrowego kaca, ale resztę oddałam Mamie. Mimo że smaczna, jest to słodycz nudząca, by wielokrotnie do niej wracać. Mamę jednak zachwyciła, że najpierw zaniemówiła zupełnie. Potem wypytywała, dlaczego taka ocena - niby rozumiała, że mi już w końcu było za słodko, ale "przecież taka pyszna".

Od razu przypomniały mi się Lindty: Creation Tiramisu (gorszy) z nijakim, a cukrowo-tłuszczowym białym kremem oraz niezły Tiramisu - z przyjemnie kawowo-mlecznym kremem, ciekawą nutką serka mascarpone i nijakimi ciastkami. Gross ma inne plusy: przyjemnie ciasteczka oraz ogrom śmietanki, ale i swoje wady ma. Terravita Tiramisu wyszła zupełnie inaczej (jak kawowe trufle), więc nie mam co porównywać. Natomiast Zotter Tiramisu... też zatracił się w swojej silnej kawowości i alkoholowości, więc... to też jakby co innego.
Gdy w zapachu wyłapałam tę leciuteńką sugestię serka topionego, wystraszyłam się, że będzie jak z Scholettą Iced Coffee, ale na szczęście nie.
Gross, mimo że nie idealny, jest zdecydowanie moim faworytem z przytoczonych. Wydźwięk tiramisu? Jak najbardziej: śmietankowy krem, nuta kawy, biszkopty / ciastka, jakaś tam nuta serka (mniej udana). Nie brakowało mi alkoholu. Jakość do poprawy, poziom słodyczy do obniżenia.


ocena: 8/10
kupiłam: Lidl
cena: 7,99 zł (za 188g)
kaloryczność: 579 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, pełne mleko w proszku (19%), olej palmowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, odtłuszczone mleko w proszku, bezwodny tłuszcz mleczny, 1,2% kawałki ciasteczek (mąka pszenna, cukier, olej palmowy, odtłuszczone mleko w proszku, syrop glukozowo-fruktozowy, substancje spulchniające: węglany sodu, węglany amonu; sól, ekstrakt z laski wanilii), lecytyna sojowa; 0,3% kawa palona, naturalny aromat kawy, ekstrakt z laski wanilii

4 komentarze:

  1. Gratuluję tej zmiany w nazwie ^^
    Tej czekolady nie jadłam, bo do słodyczy kawowych przekonałam się dosyć niedawno, ale wiem że na pewno by mi posmakowala - zwłaszcza po takim zachwycie Twojej Mamy :D ciasteczkowość, biszkoptowość, lody śmietankowe, bita śmietanka, cappuccino, wanilia... Ach, wszystkie te smaki razem muszą być cudowne! Jedyne co mnie martwi to te posmaki margaryny i serka topionego, ale mogę mieć tylko nadzieję że ja jam ich nie wyczuła :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem tak czuła na wszelkie tego typu posmaki, że... czuję, że nie masz się co ich bać. Wydaje się bardzo Twoja, skoro obecnie i do kawowych się przekonałaś.

      Usuń
  2. Gratuluję, to duży dzień :) ;* Idealna recenzja do okazji (bardziej dla mnie niż dla Ciebie, ale jednak). W zeszłym tygodniu dojadłam pozostałości Grossów i utwierdziłam się, że w przekonaniu, że są cudowne. (Czeko mleczna to obłęd). I że ten wariant jest najsłabszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki!
      Najsłabszy? Najmniej pyszny - to się zgodzę. Creme Brulee zachwycił mnie na 9, mimo że w sumie wydawać by się mogło, że smak niespecjalnie mój.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.