niedziela, 5 lipca 2020

Muller Pudding Choco taste

Jakiś czas temu (rok-dwa już pewnie będzie) jakoś zupełnie przeszły mi wszelkie desery, budynie, puddingi. Z nabiału jem czyste jogurty i serki, ewentualnie dodając do nich owoce / dżemy 100 %. Zostaje jednak zjawisko kupowania przez ciepłe uczucia czy miłe wspomnienia związane z daną marką*. Muller bowiem kojarzy mi się* z przepysznymi czekoladowymi deserami: Muller de Luxe (czekoladowy, orzechowy; pistacjowy) oraz Muller Milka. Gdy więc w sklepie, do którego zaszłam zupełnie przypadkiem (znalazłam go za parkiem, w którym jeżdżę na rolkach; mój wzrok przyciągnął napis dot. promocji: "wieprzowe udo z indyka -20%"), chcąc się tylko rozejrzeć, znalazłam nigdy wcześniej niewidziany twór... wzięłam. Skład niezły, a deser z sosem natychmiast przypomniał mi de Luxe'y.
W domu dopiero dotarło do mnie, że oto przywlokłam sobie prawie pół kilo czegoś, co w sumie chyba nie jest w moim stylu. Pudding, taki jak na podglądowym obrazku, nie był czymś, na co miałam ochotę.
Wprawdzie na opakowaniu jasno napisali, że należy otworzyć, odwrócić kubek, kładąc go na talerzu, nakłuć dno i podnieść kubek, ale nie miałam zamiaru tego robić. Jak już mam gluto-budyń jeść, wolę łyżeczką z kubeczka jak jogurt. Nie przemawia do mnie forma stojącego deseru a'la panna cotty, po którym miałby spływać sos albo... który w końcu mógł okazać się rzadkim niewypałem.

*Po m.in. tym już i to mi przeszło - wstęp jednak pisałam wcześniej.

Muller Pudding Choco taste to "deser mleczny o smaku czekoladowym z sosem o smaku czekoladowym 23%"; ważący 450 g.

Od razu po otwarciu poczułam mocny, ale mdławy w wydźwięku czekoladowy zapach typowy dla budyniów, tych sztucznie czekoladowych niestety. Niby czuć mleczną bazę, ale jakieś to mdłe. Do tego stopnia, że aż trudno stwierdzić, jaki był zamysł: deser mlecznoczekoladowy czy ciemnoczekoladowy.

Pudding niewątpliwie miał stałą konsystencję (porządnie trzymał się pojemnika odwróconego do góry dnem). Trafiłam wprawdzie na odrobinę wody na wierzchu, ale czym prędzej ją zlałam.
Mnie ta struktura obrzydziła. Mało, że to przylepiający się do łyżeczki i gibiący na niej gluto-budyń... Tego bym nie krytykowała (np. Ehrmann High Protein Chocolate Pudding też był "lepki"). Ale! Pojawił się element gibiącej się galarety... Nie do końca jednak gładkiej galaretki, a takiej lekko spulchnionej, mlecznej, kojarzącej się z deserami, które uwielbiają Azjaci. To było w dodatku tak galaretowate, że aż trudno było nabierać łyżeczką jak zwykły budyń. Całość nie była tłusta czy rozwodniona, raczej dość lekka. Deserowi brak jakiejkolwiek proszkowości, był wręcz śliskawy.
Sos na dnie okazał się jak na sos gęstawy. To jednak w tym wypadku nie plus, bo... To za sprawą niemal opiłkowej mączności. Oprócz tego czuć w nim wodnistość.
Nie zamierzałam wywalać tego na talerz, ale koniec końców zrobiłam to (dlaczego, to dowiecie się z opisu smaku). Otóż na talerzu... śmiesznie się gibał, trzymał formę zaskakująco dobrze. Można by to... kroić? Nie wiem, nie próbowałam. Sos nieco spłynął, ale też się go tak nieźle trzymał. To plus.

Część deseru smakowo odzwierciedlała zapach. Czuć w niej powiem "smak czekoladowy", dość mdławy. Sztuczność zaznaczyła swoją obecną, zaraz zwaliła się słodycz... Też jednak nie taka mocna, ale wyeksponowana przez to, jak nijako mleczna była baza. Owszem, czuć, że to na mleku, jednak brak temu polotu. Delikatny, czekoladowy smak nie wyróżniał się niczym szczególnym, był nudny i jakby rozrzedzony, stłumiony.

Sos z kolei, mimo że też nieco stłumiony (ten to na pewno rozwodniony) okazał się już nieco wyrazistszy, nawet lekko kakaowy, ale w żadnym wypadku nie gorzki czy cierpi. I wyraziściej... Ohydny. Mocno zajeżdżał mąka, skrobią. Właściwie mąką i wodą głównie smakował. Taki udający coś wytrawniejszego, ale również słodki.

Połączenie tego dało delikatnie czekoladowy, słodki i nijaki duet, ogólnie sztuczny i o obrzydliwej konsystencji. Smak samego puddingu chyba był nieco mniej tragiczny niż sosu, bo ten był głównie mączny, więc... Tragedia.
To było tak złe, że uznałam, że może chociaż "pobawię się tym trochę" i wywaliłam na talerz, jak producent przykazał. Wtedy już łatwiej łyżeczką zagarniać, śmieszne to, ale wiadomo - smaku nie zmieniło (a Mama nie przepada za czekoladowymi tworami, woli waniliowe itp.)

Po jednej łyżeczce w zasadzie trochę się przymusiłam, "pod recenzję". Po paru łyżeczkach jednak zebrało mi się na pawia, więc oddałam Mamie. Zjadła połowę i też ją od tego odrzuciło (mimo że lubi puddingi itp.).
Gibiący się pudding nakarmił kibel, którego mi było szkoda.

Deser nie podoba mi się w żadnym aspekcie. Daleko mu do wyrazistego, pysznego ciemnoczekoladowego Mullera de Luxe czy Łowicza Deseru mlecznego z czekoladą E. Wedel. Nie był jednak też niskosłodki i delikatny w pozytywnym sensie jak Ehrmann High Protein Chocolate Pudding, a raczej nijaki w smak i właśnie przez to słodko-nudny. Jedyny plus, że nie walił na kilometr chemią i cukrem jak Zott Cremore Chocolate Pudding.
Smakowo najbardziej podobny (z jedzonych) był do Bakomy Satino Gold Deseru czekoladowego z sosem o smaku czekoladowo-rumowymMilbony Selection Budyniu czekoladowego, ale w wersji o o wiele obrzydliwszej konsystencji.


ocena: 2/10
kupiłam: Mila
cena: około 5-6 zł (za 450 g)
kaloryczność: 104 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: mleko odtłuszczone, woda, cukier, śmietanka, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu 2%, skrobia, skrobia modyfikowana, substancja zagęszczająca: karagen, aromat

6 komentarzy:

  1. Najpierw myślę sobie - kurcze, jaka gęsta i galaretkowata konsystencja jest ciekawa, no i jeszcze sos - to coś dla mnie! :D
    Potem czytam o smaku, sztuczności w puddingu i mące w sosie - o nie, jednak by mi to nie smakowało.
    Ale smakowo podobny do deseru Satino i budyniu Milbona? Satino uwielbiam w kazdym smaku, a ten budyń to jeden z moich ulubionych deserów z Lidla :D ech, tyle sprzecznych uczuć, już sama nie wiem czy to kupić... Kupiłabym wcześniej gdyby to nie było takie ogromne, mogliby zrobić dwa razy mniejsze kubeczki :(

    Ach, muszę częściej chodzić do Mili skoro sprzedają tam takie czary jak wieprzowe udo z indyka :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie tamte jadłam przed laty w dodatku po niecałym jednym. Co do budyniów Milbona - na pewno bardzo zmienił się waniliowy jakoś kilka miesięcy temu, co wiem od Mamy. Obecnie mówi, że nie da się jeść, a kiedyś był jej numerem 1.

      Haha, taak zrobię nam ich cały zapas. I pasowałyby do mąki z tego sosu Mullera - nic, tylko panierkę zrobić!

      Usuń
  2. Konsystencja, forma i poziom przyjemności flanu (ilekroć myślę, że zapomnę o tej paskudzie, wydarza się coś, co mi ją przypomina :P http://livingonmyown.pl/2015/09/28/solmar-flan-caramelo/). Mączny sos? Smaki wody i mąki czy skrobi? Nie obrzydza mnie tylko dlatego, że jest wyrobem Mullera. W przeciwieństwie do Ciebie nadal go lubię, mimo iż ma w portflio niewiele produktów, które jadam. No bo co? Riso trzy razy w roku? Mixów nie, Cremy nie, Mullermilchów nie... Serio, nie ma tam już niczego dla mnie (dla Ciebie tym bardziej). Wracając, deseru nie kupię wyłącznie z uwagi na wielkość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, aż się boję pomyśleć, jak ja bym odebrała to coś.

      I dziwi, i rozumiem to, jak masz z Mullerem. Ja mam do niego ogromny żal, że jakby... to, co naprawdę ciekawe i smaczne zaraz zawsze wywalał z asortymentu, a tak nuda i dziadostwo.

      Usuń
  3. Autor jest niepoważny. Jak można zrobić recenzję i nawet prawidłowo nie zaserwować dania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Autorka*
      A jak według Ciebie powinnam była to jakże wykwintne danie zaserwować?

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.