piątek, 29 października 2021

Stuhmer Csokolade Bodzas kremmel toltott ciemna 53 % z nadzieniem z czarnego bzu

Nadziewane czekolady nigdy nie były moim numerem jeden, ale w ich przypadku zawsze wychodziłam z założenia, że dobrą z chęcią zjem. Węgierskie Stuhmer kiedyś mnie trochę zaciekawiły, ale że były do kupienia jedynie przez internet, darowałam je sobie. Akurat nadziewanych nie lubię zamawiać, bo boję się, co przyjdzie. Gdy jednak pojawiły się w Aldim jako pojedynczy rzut... sama nie wiem, czy miałam na nie wielką ochotę (jakoś niespecjalnie chyba?), ale zakochałam się w opakowaniach, więc uznałam, że może prędzej czy później mnie na nie najdzie, więc warto kupić. I o ile w przypadku konkretnie Stuhmer Csokolade Pezsgokremes Tejcsokolade Torley Pezsgovel z góry wiadome było, że mnie nie zachwyci, tak po niej też zaczęłam wątpić, że którakolwiek tej marki da radę. Denkowo-czekoladkowe kostki z lichym nadzieniem? Cóż, miałam nadzieję, że może dzisiejsza jednak zaskoczy, ale była to nadzieja sztucznie nakręcana, wmawiana sobie.

Stühmer Csokolade Bodzás krémmel töltött étcsokoládé to ciemna czekolada o zawartości 53 % kakao nadziewana 35 % kremem z czarnego bzu (owoców i kwiatów).

Rozcinając opakowanie, poczułam palony zapach drewna i czystego masła z nieco odpychającą sugestią suchej karmy dla kotów / psów, trochę rzeczywiście wpisany w czekoladowość... tylko że jakąś mało czekoladową. Czułam nie za wysoką słodycz i nieokreśloną, kwaskawą soczystość... nawet nieco cierpko-wytrawną. Wszystko tonował, spłycał zapach czystego, naturalnego, świeżego masła, co już w ogóle uczyniło zapach osobliwym. Zwłaszcza po podziale było, jakbym nachylała się nad kostką masła, a z daleka docierały do mnie cytrusowo-bzowe motywy. Dla mnie był podejrzany i odpychający (nie lubię masła).

Tabliczka w dotyku wydawała się delikatna i polewowo-tłusta. Przy łamaniu jednak trzaskała głośno. Robiła to chrupko, nie trzymając się specjalnie linii. Mimo grubości i twardości, wciąż miałam wrażenie, że łatwo o to, by pękła i się rozwaliła. 
Robiąc kęsa odkryłam, że istotnie pękająca była. Twarda czekolada nie współgrała z mięciutkim i lepko-mazistym kremem. Rozwalało się to nieprzyjemnie.
W ustach czekolada rozpływała się w średnim tempie, raczej z polewowo-plastikowym elementem. W zestawieniu z nadzieniem jednak wydawało się, że trwa to bez końca. Była tłusto-śliskawa, a także gęsta, złudnie kremowa. Cały czas przeszkadzała mi jej niespójność (nawet w obrębie samej czekolady). Uwypukliło to nadzienie prędko wyciskające się spod czekolady. Je cechowała śliska tłustość pełnej śmietanki i masła. Było mięciutkie i maziste, a także dość soczyste. Znikało znacznie szybciej od czekolady (w dodatku na wodę), a ta zostawała... jeszcze bardziej przypominając polewowy ulepek.

W smaku czekolada przywitała się zdecydowanie palonym smakiem. Początkowo podrzucił czarną kawę z pianką, ale poszedł w kierunku kojarzącym się raczej z czekoladową polewą niż czekoladą. Mimo iż gorzkawa i słodka znacząco, ale nie przesadnie, wydała mi się bardzo łagodna i nudna. Mało ciemnoczekoladowa. 
Po chwili jednak zaznaczyła się w niej lekka cierpkość za sprawą nadzienia.

Ono przebiło się już po paru sekundach kwaśno-soczystym smakiem limonki i cytryny. Szybko przemieszały się z cierpkością ciemnych, drobnych owoców. Rzeczywiście poczułam owoce czarnego bzu, które skojarzyły mi się trochę z porzeczkami i jeżynami, choć w ciemno pewnie bym nie zgadła (za bardzo podkręcone cytrusami). Pojawiła się słodycz, a w zasadzie cukrowość, kojarząca się z cukrowym likierem, grzejącym w gardle, choć dzięki kwaśności smakowa słodycz nie była aż tak męcząca. Kwasek wydał mi się przerysowany w cytrynowo-limonkowy sposób, a słodycz z każdą sekundą coraz czystsza. Ten kontrast bardzo mi przeszkadzał.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa nadzienie zmieszało się z czekoladą i zagrało smakiem bardziej neutralnym, ważąc już owocowe uderzenie. Poczułam masło, trochę śmietanki. Masło wydało mi się dziwnie odstające, czyste. Nie pasowało do reszty. Owocom nadało wytrawniejszego, słodkawo-buraczanego akcentu. Poczułam goryczkę, trochę... czekoladkowy motyw czekolady masłem rozmytej, po czym owocowość też zaczęła się rozmywać. Słodycz wzrosła jakby niezależnie od smaku masła.

Pod koniec, gdy nadzienie już prawie zniknęło, czekolada wydała mi się mdła, ale jednak kawowo gorzkawa, zahaczająca o delikatną polewę czekoladowa. Jej słodycz była wysoka i biało cukrowa.

W posmaku została cukrowość i kwasność limonek / kwasku cytrynowego (aż gryzące w język), mieszające się w dziwny efekt jak po cukrowo-alkoholowych czekoladkach, z odrobinką cierpkości i tłuszczowo-maślaną czekolado-polewą. Po zjedzeniu już dwóch-trzech kostek czułam przecukrzenie. 

Całość okazała się niby całkiem w porządku, ale... z nutami tak niemoimi, że dla mnie odpychająca. Niby przeciętna ciemna czekolada i nadzienie w zasadzie smakujące w dużej mierze, czym obiecano, ale... spłycone masłem i przerysowane cytrusami. Obiektywnie może nie było to złe, ale mnie przeszkadzało. Jedno do drugiego nie pasowało także pod względem struktury. Ciężka, twarda polewo-czekolada i mięciutki krem nie łączyły się. Słodycz niby złamana, ale wciąż fizycznie odczuwalna. Czekolada smakowała czarnym bzem, ale tak "ozdobionym", że nie odpowiadał mi. Lubię go w formie czystych dżemów (takich 100 % owoców), ale nie w takich kompozycjach chyba. Coś było w tym połączeniu że zjadłam 5 kostek trochę się męcząc (a próbując się wczuć, doszukać "fajności"?) i jakoś zupełnie nie miałam ochoty na resztę.
Mama przygarnęła 4 (a pasek poszedł do ojca), by wylizać środek (i przy okazji trochę czekolady spróbowała). Przy pierwszej stwierdziła, że "smaczny, taki kwaśśśny", ale po szybkim zjedzeniu reszty kremu (z tych 4) uznała, że "strasznie dziwny posmak po niej zostaje - może to ten bez? Tak to fajnie cytrusowa, tylko że chyba jednak za kwaśno. Nie wiem, czy masło, jego spod tej kwaśności raczej nie czułam aż tak. A jak z czekoladą to jeść... to nawet spod kwaśności jej aż tak nie czuć, tym bardziej, że się razem z nadzieniem nie rozpuszcza, a zostaje po nim, dziwne to". Zgodziłyśmy się, że dziwnie przerysowana.


ocena: 6/10
kupiłam: Aldi
cena: 8,99 zł
kaloryczność: 505 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, wyciąg z kwiatów czarnego bzu 4%, pełne mleko w proszku, masło, cukier inwertowany, koncentrat z owoców czarnego bzu 2%, koncentrat z limonki, kwasek cytrynowy, substancja konserwująca: sorbinian potasu, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy, przeciwutleniacz: kwas askrobinowy

4 komentarze:

  1. Nadziewane czekolady prawdopodobnie nadal są moimi ulubionymi. One i z całymi orzechami. A może nie? W każdym razie są na szczycie listy. Z czarnym bzem chętnie bym zjadła, za to deserowej - nie. Sucha karma :D Dajesz swoim kulkom suchą? Ja Rubinie owszem. Czyste masło w takiej kompozycji dziwne. Limonka, awhr. Porzeczki super, czarnego bzu za cholerę bym nie rozpoznała. "Polewę czekoladowa" (ą). Całość również niezbyt moja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziwne pytanie o suchą karmę. To podstawa tego, co dostają. Luna w je tylko suchą karmę.

      Usuń
    2. Czemu dziwne? Kotka z czasów mojego mieszkania w domu jednorodzinnym z obojgiem rodziców dostawała TYLKO mokre, na dodatek TYLKO KiteKat. Niczego innego nie chciała jeść.

      Usuń
    3. Znasz moje podejście do składów i chyba nie raz Ci pisałam, że moja ekipa ma problemy zdrowotne, więc Luna jest na konkretnej karmie. Łyse rasy w ogóle są dość wrażliwe etc.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.