poniedziałek, 29 listopada 2021

Auro Chocolate Paquibato Philippine Origin 70 % Reserve 2018 ciemna z Filipin

Pierwsza czysta ciemna Auro, jaką zjadłam (Saloy Philippine Origin 70 % Reserve 2018) tak mnie zachwyciła, że potem miałam podświadomą potrzebę dłuższego odczekania. Musiały swoje poleżakować, musiała nadejść odpowiednia pora, decyzja musiała być świadoma i... musiała we mnie dojrzeć. W końcu strzeliło i pomyślałam, że "ten piątek będzie dniem doskonałym na taką małą (bo gramatura), wielką (bo pewnie smak - miałam nadzieję) przyjemność". A jak się zdziwiłam - ucieszyłam jeszcze bardziej? - gdy dostrzegłam z tyłu opakowania napis: "edycja limitowana"!

Auro Chocolate Paquibato Single Estate Philippine Origin 70 % Dark Chocolate Reserve 2018 to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Filipin z plantacji Paquibato, z okolic miasta Davao.

Po otwarciu poczułam wyrazisty, słodki w zwiewny sposób, zapach kwiatów oraz drzewa... żywe i z mnóstwem liści zielonych, a więc zapraszających więcej roślinności. W niej skumulowała się słodycz i zaczęła rosnąć. Miód najpierw zbadał grunt, a potem rozlał się na nim, nasączając go skrystalizowanym sobą bez ogródek. Był słodki, najpierw jasny, ale gdy tak mieszał się z drzewami i żyznym gruntem, umacniała się wizja goryczkowatego gryczanego. Tchnął trochę wytrawności, trochę w tym było nawet... wina? Kwiaty podłapały tę nutę i zaproponowały czarne porzeczki. Aż nienaturalnie słodkie, ale też lekko cierpkawe. Trochę... przydymione. Wszystko tu miało w sobie coś z przydymienia (ukrycia w dymie?).

Przy łamaniu wydawała głośne huknięcia naprawdę masywnej, twardej tafli, ujawniając zaskakująco ziarnisty, lśniący od kryształków przekrój.
W ustach czekało mnie zaskoczenie: okazała się gładka. Potem kolejna niespodzianka: w gładkości swej kryła sporo drobinek, na które trafiałam epizodycznie (a jak to-to podkreślało nuty smakowe!). Wyszło to dziwnie, bo i gładko, i z drobinkami (nie zaś np. szorstko, pyliście czy coś). Rozpływała się łatwo, choć kamienną masywność chwilę i tu kontynuowała. Początkowo zakradł się nawet element plastikowości. Później jednak jej masywność zmieniała się. Robiła to bowiem bardzo, bardzo długo (długo nawet jak na długo rozpływające się ciemne; co jednak nie znaczy, że się nie rozpływała!). Kawałek w ustach zdawał się coraz bardziej złudnie miękkawy i aksamitny. Miałam wrażenie, że... upuszcza powłoki. Zachowywał wprawdzie formę i kształt, ale... opływał niczym gęste, zbite lody z owocowym sosem i całościowo wodnistym elementem. Tym samym czekolada znikała w końcu na nic, na wodę (?). Trochę niby tłustawą, ale należy tu podkreślić "niby". Zaskoczyła mnie, że w zasadzie brak w niej tłustości.

W smaku jako pierwsza przywitała się słodycz, opierająca się na niemal neutralnej nucie. Natychmiast do głowy przyszły mi wonne, drobne kwiatki-kwiatuszki i ich płatki... delikatne, muskające, świeżo-żywe. Słodycz przedstawiła się jako miodowa. Zalśnił miód jaśniutki, delikatny i aż scukrzony.

Rozłożył się bukiet kwiatów. Pomyślałam o ukwieconym, złocistym, aż słomkowym karmelu... być może zrobionym z miodu. Kwiaty zaserwowały mi obraz jasnej, uroczej polanki, a następnie pokusiły się o owocowe nutki. Wyłapałam lekką cierpkość - właśnie najpierw kwiatową, potem... czarnych porzeczek? Kwiaty, krzewy ze zwisającymi z nich porzeczkami... Były tam także inne owoce prosto z polanki otoczonej młodymi drzewami, niegęstym lasem? Przez chwilę robiły aluzje do kwasku, ale ten nie nadszedł... Ukrył się w słodyczy... delikatnego wina? 

W tym czasie słodycz miodu narastała i rozchodziła się niemal wszędzie. Spłynął do gardła miodzik jasny i aż scukrzony. Miodzik z bułeczką... a następnie... Miód... wsiąkający w miękką, maślaną bułeczkę. Miód nasączył ją charakterem, podłapał i kontynuował cierpkość. Poczułam... miód gryczany, który przejął pewne aspekty od kwiatów i karmelu. Wpisywał się w cierpkość coraz bardziej, a mimo to ogólna słodycz (i karmelu, i kwiatów przy tej niemal neutralności) wydała się przesadzona i chwilami aż cukrowa (ale jak waty cukrowej?...mokrej i ciężkiej?).

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa od kwiatów odeszła gorzkość (czy raczej gorzkawość)... migdałów. Pojawiły się orzechy, ale to migdały przewodziły. Delikatne, nieprażone i niemal neutralne; naturalnie słodkawe przez jakiś czas stały niemal na pierwszym planie. Potem jakby miód zaczął je otulać... nawet nie to, że karmelizować, ale...? Lekkie palenie / prażenie się tu zawinęło, pozostawiając trochę dymu. Nadał kompozycji ciężkości, samego siebie jednak nie wnosząc aż tak wiele. Przez słodycz wyobraziłam sobie... watę cukrową z dymu.

Kwiaty jednak, związane z miodem, przytuliły migdały, ale ruszyły dalej. Kwiaty, płatki... przeszły w roślinność. Do głowy przyszedł mi motyw... wilgotnych (rozwodnionych?) pędów bambusa? Drewniano-roślinny... Podrasowany drzewami, gryką. Zdecydowanie gryka raz po raz się wyłaniała, drzewa też... obok migdałów, ale ja właśnie o czymś orientalniejszym, a łagodniejszym myślałam. Jakby tak te wilgotne roślinny, bambusa... otuliło mało słodkie toffi? Bo za delikatne na karmel, ale jednak trochę ogrzane. Toffi niby maślane, ale i... wegańskie (roślinne)? 

Z czasem kwiato-owoce ciemne, leśne zaczęły przechodzić w... roślinny, wonny czarny bez. Pojawiła się wyrazistsza wytrawność... aż buraczanego czarnego bzu? Podszyte roślinną (ziołową?) prawie pikanterią. Może jakby świeżej, zielonej pietruszki? Trochę ziemi podkreśliło... już nie wino, a nalewkę? Bardzo słodką, może... miodową? Albo jakiś gęsty (maślany?), słodki alkohol po prostu, abstrakcyjnie (nie znam nazw). Słodycz blisko końca wydała mi się bardziej jasnomiodowa, a następnie aż cukrowa, scukrzona. Jakby rosa z cukro-miodu osadziła się na bzie, pietruszce i innych zioło-przyprawach.

Po zjedzeniu został posmak scukrzonego, delikatnego i aż wodnistego miodu, migdałów w cukrze... coś roślinnego, ale ulotnego, rześko-ciężkiego. Niby jak żywe kwiaty / drzewa / zioła, a jednak... w głowie mi była nuta "waty cukrowej z dymu" i "pietruszka w cukro-miodzie".

Całość wyszła bardzo łagodnie, niemal neutralnie. Migdałowo-roślinnie, kwiatowo, aż chwilami maślanie... na pewno nie gorzko. Mimo że z odrobinką owoców (czarne porzeczki, leśne, kwiatowy bez), to bez kwasku. Słodycz wydawała mi się cukrowo-miodowa, też delikatna, ale niemal... odosobniona, a więc niezbyt dla mnie. Trochę aż... nudna, tulaśna. 

Nie chwyciła mnie. Nie podobała mi się jej struktura: twarda i zbita bez kremowości, a nieprzemielona (lubię szorstkie czekolady, ta jednak taka nie wyszła) i męcząca (kocham, jak czekolada rozpływa się długo, ale to ma iść w parze z przyjemnym rozpływaniem się i smakiem). Smak... jakby chciał, a nie mógł. Miód co chwila odlatywał w kierunku łagodniejszego, cukru (zamiast uderzyć gryczanym jeszcze mocniej), alkohole się rozmywały, owoce się ukryły, drewno wyszło bardziej roślinnie, zioła nie były ziołowe... A jednocześnie całkiem smaczna. Nudna, słodka i tyle... Bo też warto zauważyć, że nie to, że jakaś straszliwie przesłodzona; po prostu o słodkim wydźwięku bez... innych smaków.

Orzechowo-drzewna, kwiatowa z rosą, miodowa była też Duffy's Philippine South Cotabato 70 %, ale ją cechowało... życie i charakter po prostu. Wino, dużo owoców i leśnych, i jak z egzotycznego lasu zachwyciło mnie. Była kontrastowo przebojowa do spokojnej Auro.
Ta Auro nie przypominała dynamicznej Auro Saloy Philippine Origin 70 % gdy o nuty chodzi, ale też nie była gorzka czy kwaśna, a słodko-neutralna.


ocena: 7/10
cena: 25 zł (za 60g; cena półkowa)
kaloryczność: 550 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier muscovado, tłuszcz kakaowy

2 komentarze:

  1. Miodzik z jasną bułeczką, i koniecznie masełkiem, to Twoje ulubione śniadanko <3 Watę cukrową wszamiesz na deserek. Perfecto. Btw, wata cukrowa z dymu to byłoby coś godnego malowniczych snów. Bzu nie może mi nic zakłócać, a już na pewno nie buraki, ughr. Pietruszka sama w sobie jest słodka, toteż dodatkowe posłodzenie byłoby lekką zgrozą. Tulaśna - urocze słowo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taa.
      Tylko że słodycz warzyw też jest w pewien sposób wytrawniejsza od np. owoców. Pietruszka w cukro-miodzie to w takim razie wg mnie zgroza wcale nie tylko lekka.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.