piątek, 2 grudnia 2022

Chapon Bresil Torrefaction Longue Conchage Court ciemna 72 % z Brazylii

Jakiś czas po zakochaniu się w Chapon Bolivie Beni 75%, znalazłam stronę producenta. Oczy zaświeciły mi się na bogatą ofertę z szeroką gamą regionów i przepięknymi opakowaniami. Tu jednak moją małą wątpliwość wzbudziły powtarzające się grafiki dla różnych regionów. To bardzo mylące, więc nie rozumiem, dlaczego się na to zdecydowali. Tak czy inaczej, stronę przejrzałam dokładnie, parę miesięcy wracałam do niej myślami, aż w końcu uznałam, że tym wiosennym dużym zamówieniem (robię dwa wielkie zamówienia w ciągu roku - na wiosnę i na jesień - z zagranicznych stron) będzie właśnie to. No i zamówiłam sporo, nie bez perypetii, ale o nich przy innej okazji. Degustacje postanowiłam zacząć od tabliczki, która miała nieco mniej kakao niż inne.

Chapon Chocolatier Bresil Torrefaction Longue Conchage Court Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 72% kakao z Brazylii, o wydłużonym czasie konszowania.

Po otwarciu poczułam słodki, jasny miód i wyrazistą, ciemną ziemię. Wsparły ją surowe fistaszki w skórkach, a także trochę masła orzechowego... choć właśnie bardziej takiego z surowych, nie typu amerykańskiego ("peanut butter"). Tu to bardziej naturalna pasta. Wraz z miodem dołożyła się trochę do nuty melasowych ciastek z... rodzynkami? Może raz po raz zanurzanych w mleku? Pojawiło się sporo suszonych owoców: wyobraziłam sobie niejednoznaczną kostkę jakiś egzotycznych, choć dominowały słodkie, mokro-twarde śliwki kalifornijskie. Ciastka te, śliwki i tosty z miodem i masłem fistaszkowym musiano podać do herbaty z kwiatami, które to zatoczyły krąg do miodu. Wydał mi się, także on, niemal rześko kwiatowy... częściowo. Bo częściowo palono-melasowy.

Kremowo-tłusta, twardo-masywna na oko tabliczka przy łamaniu trzaskała średnio głośno, jakby była bardzo pełna, esencjonalna. Była twarda, acz nie aż tak, jak sprawiała wrażenie w pierwszym kontakcie. Okazała się za to trochę krucha. W dotyku wydawała się jednocześnie lekko pyłkowa.
W ustach zmieniała się w średnio gęsty krem, przypominający pełny, śmietankowo tłusty budyń lub mazisty serek śmietankowy do smarowania. Rozpływała się w tempie umiarkowanym, trochę jakby jej się spieszyło. Wydała mi się gładko-miękka, acz z iluzoryczną pyłkowością. Niby nieobecną, ale... raczej jedynie zasugerowaną.

W smaku pierwszy po ustach rozlał się jasny miód, mieszający się z delikatną nutą nabiału. Pierwsze przyszło mi do głowy kozie mleko z cierpkim echem, zaraz jednak przybrało postać śmietankowego serka do smarowania kanapek. Już mniej koziego, jeszcze łagodniejszego, aż chowającego się.

W ciągu kolejnych sekund smagnęła gorzkość. Pojawiły się w niej orzechy, najpierw niejednoznaczne, potem włoskie i fistaszki. Jedne i drugie w skórkach, surowe. Może nie pierwszej świeżości, ale wciąż dobre. Wsparła je ziemia. Ta była wyraźnie gorzka. Czarna, wilgotna, lepka... Przejęła cierpkość od nabiału. Orzechów jednak zebrało się tak dużo, że nieco ją poskromiły. Z ziemią zrobiły aluzję do kawy, ale tej tu odnalazłam niewiele.

Fistaszki musiano lekko podprażyć i zmielić na krem. Naturalny, delikatny i rzadkawy. Z naturalnie maślano-oleistym wątkiem. Fistaszków wciąż trzymał się raczej palony aspekt, jednak poczułam też prażenie... Może pieczenie? Wyobraziłam sobie tosty posmarowane na bogato duetem serka śmietankowego i masła orzechowego. Może w dodatku lekko skropione miodem. Śmietankowo-orzechowy splot przez pewien czas dominował.

Choć słodycz cały czas była istotna, nie pchała się na pierwszy plan. Zgrała się ciekawie z pojawiającymi się mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa delikatnymi, kwaskawymi ukłuciami. Były jakby jednością. Najpierw pomyślałam o cytrusach (cytrynie i pomarańczy?), jednak te szybko rozkręciły się... w egzotyczniejszym kierunku. Tylko że też nie takim czysto soczystym, a bardziej suszonym jak trochę pokrojonych w kostkę... Papai i ananasa? Jakby miały to być jedynie dodatki do np. jakiś muesli, herbat smakowych etc.

Słodycz miodu, palono-pieczony wątek po tostach przywiódł myśl o maślanych ciastkach. Może z rodzynkami? I jakimiś innymi owocami? Wyraźnie obok nich, poczułam bardzo, bardzo słodkie suszone śliwki kalifornijskie o lepko-twardej strukturze. Pomachały do wilgotnej ziemi (i kawy?). Ta pokazała nieco ostrzejsze pazurki, acz szybko je schowała.

Ziemia wprowadziła rześkość. Ta z kolei po przemieszaniu się z owocami i słodyczą przełożyła się na myśl o bananach, a dokładniej "odgryzaniu czubka" / przegryzaniu skórki. Po bananach mignęła mi niewyrazista, ale już świeższa papaja (jakby ktoś nigdy nie miał do czynienia, opisałam w miarę dokładnie na instagramie), odrobinka mango (?). Może też coś czerwonawego egzotycznego...? Kwaskawo-słodki granat?

Ziemistość pobrzmiewała, orzechy zaś odpuściły... W ich miejsce pojawiła się herbata. Najpierw wyraźnie gorzka, że zawahałam się, czy nie pojawi się też kawa, ale nie. Nagle stało się jasne, że niejednoznaczne, suszone owoce to kostka-dodatek do jakiejś właśnie smakowej herbaty. Powoli w niej pęczniały, upuszczając słodko-kwaskawe akcenty. Herbata, choć ciepła, też była w pewien sposób rześka. Jakby doprawić ją trochę lukrecją / anyżem. Ziemia optowała za nimi. Rześkość... przywiodła też kwiaty. To musiała być w dodatku bardzo kwiatowa herbata. Z również kwiatowym miodem? Wszystko to ryzykownie trochę ogrzewało gardło.

Końcówka wyszła bardziej gorzko-miodowo... melasowo? Paloność też czułam, miodowi nadała goryczki, a także przełożyła się na "ciepło obok rześkości". Do głowy przyszły mi ciastka zanurzane w chłodnym, rześkim mleku. Herbata... przeszła z kolei w ziemistą strefę.

Po zjedzeniu został posmak rześkich owoców i rześko-słodkiej anyżo-lukrecji bez ostrego elementu. Do tego miodo-melasowa, przełamana słodycz i goryczkowata, ziemista herbata. Było trochę cierpko ziemiście-owocowo, a słodycz ogólnie wydała mi się przyjemnie niska. Owoce wyraźne były tylko jako suszone śliwki i papaja, a tak to... i sporo niejednoznacznych.

Całość mnie kupiła. Podobała mi się ta nieprzesadzona słodycz miodu, kwiatów i melasy, z dodaną ogromną rześkością. Lukrecja, kwiaty, ziemia idealnie się w to wpisały. Nutki bananów i papai choć subtelne, wydały mi się niezwykle intrygujące. Obrazowe tosty z pastą fistaszkową i kozim śmietankowym serkiem, herbata też wyszły ciekawie. Ogrom fistaszków, wsparty włoskimi i ziemią trzymał się naturalności. I znowu ciekawa sprawa z prażeniem / pieczeniem - wyczuwalne, ale wiele niuansów trzymało się "surowego" wydźwięku. Wolałabym, by była nieco mniej słodka, ale nie było źle i w sumie rozumiem, że to tylko 72% kakao (i tak miła niespodzianka, bo na stronie była informacja, że 70%, acz ja bym właśnie to obstawiała).

Wyszła minimalnie podobnie do Dick Taylor Brazil Fazenda Camboa 75 %, bo i ona miała nuty miodu, fistaszków i orzechów włoskich, ciemnych owoców, ale to odległe podobieństwo (Dick Taylor to raczej amerykańskie PB, granatowe winogrona). Ziemia, "kwiatowe owoce" - to już bliżej. Przyprawy... inne.
Z innych z Brazylii w ogóle trudno znaleźć coś ewidentnie podobnego.
Bardziej niż same nuty, to charakter "mdławych, egzotycznych owoców niedookreślonych", niby cytrusowy element - można jakoś zestawić z Georgia Ramon Brasilien / Brazil 73 % COOPOAM - Trinitario; trochę nie dawał mi spokoju (w niej to "może granat i arbuz, jakieś mango czy ananasy", ale nic pewnego.)


ocena: 9/10
cena: 7,20 € (za 75g)
kaloryczność: 559 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym, gdyby była łatwo dostępna i nieco tańsza

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.