niedziela, 25 grudnia 2022

Manufaktura Czekolady / Chocolate Story Belize - Peini 70 % ciemna

Są takie regiony kakao, do których pasuje mi głównie wysoka zawartość kakao. Belize uważam za wręcz doskonałe na tabliczki 90%. Niestety, producenci chyba są zupełnie odmiennego zdania. Jedną ze względnych nowości Manufaktury była właśnie tabliczka z Belize. Moje niegdyś ogromie pozytywne uczucia w stosunku do marki niestety jednak ostygły i sięgając po nią, nie spodziewałam się niczego wyjątkowego. Może żyłam w błędzie i czekała mnie perełka? Wszak opakowanie z perłą mi się kojarzyło (acz to neutralne skojarzenie, bo ich opakowania wolę czarne).
Co jednak tu o samej czekoladzie mogę rzec? Robione są z kakao z Peini Plantation. Ta plantacja działa od 2016 roku w regionie południowego Belize, gdzie około 90% farmerów posiada bardzo malutkie gospodarstwa, podarowane przez rząd. Peini Cacao skupuje od nich ziarna, dzięki czemu ponad 200 rodzin ma zapewniony byt i stałe miejsce pracy, umożliwiające im rozwój i po prostu lepsze życie. A dzięki temu i samo kakao jest lepsze; musi spełniać odpowiednie standardy, Peini podkreśla, jak ważne jest, by na plantacjach nie pracowały dzieci. Co do samych ziaren - to lokalne trinitario skrzyżowane z criollo, które fermentuje tydzień, a potem suszy na drewnianych stołach.

Manufaktura Czekolady / Chocolate Story Belize-Peini 70 % kakao to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao (hybryda trinitario i criollo) z Belize, dystryktu Toledo.

W pierwszej chwili po otwarciu poczułam paloną kawę i mocno przypieczonego murzynka z orzechami włoskimi, jednak w ciągu kolejnych rozeszły się słodkie owoce. Czułam dojrzałe i soczyste mango, wkomponowane w coś śmietankowego (np. jakiś budynio-deser z sosem?), a zaraz za nim były śmietankowe lody ananasowe, które śmietankową bazą mocno złagodziły całość. Rozmyły orzechy, że z włoskich zrobił się cały, łagodniejszy w dodatku, miks. Słodycz okazała się wysoka, bo nie tylko owocowa, a też karmelowa. Tej nie brakowało i choć była palona, to cukrowość chwilami nieco nadto dawała się we znaki.

Średnio twarda tabliczka wydawała średnio głośne trzaski, pyknięcia. Brzmiały, jakby była nieco zawilgoconymi patyczkami. Z jednej strony czekolada była przyjemnie gruba (i tam twardsza, głośniej trzaskająca), z drugiej zaś cieniutka, przez co delikatniejsza.
W ustach rozpływała się w umiarkowanym tempie, była masywnie zbita i dość tłusta. Cieńsza strona oczywiście rozpuszczała się znacznie szybciej, co mnie smuciło. Całość miękła jak giętka warstwa kremu z czegoś (np. wafelków). Z czasem wykazywała wyraźną maślaność. Była maślano gładka, a znikała rzadko, jak rozpuszczające się w cieple masło. Mimo, że pod koniec zdradzała lekką ziarnistość, z której i wodnisty element się wymykał, wydała mi się za tłusta.

W smaku pierwsza pokazała się delikatna słodycz. Łagodziła ją maślaność i orzechy. Cała mieszanka, z której trudno wyróżnić konkretne, na pewno jednak wszystkie łagodne. Może lekko podpieczone?

Od słodyczy odpłynęła nutka owoców. To w ich kontekście zaczęła rosnąć dość szybko. Najpierw pomyślałam o niedookreślonych owocach wodnistych w smaku, a słodkich, potem o melonach miodowych i ogólnie egzotycznej mieszance... Owoców słodkich i coraz bardziej soczystych, z których z czasem na prowadzenie wyszedł... duet brzoskwini i mango? Odnotowałam trochę kwasku z granicy cytryny i ananasa. Przełożyło się to na wyobrażenie o gęstym sosie (niemal masie!) z owoców, który zajął lwią część jakiegoś deseru (śmietankowego?).

Gorzkość w tym czasie też rosła. Wychodziła od podpieczonej nuty, stając się pełnoprawnym pieczeniem. Dotarła w końcu do skojarzenia z przypalonym na gorzko murzynkiem, sowicie wypełnionym orzechami włoskimi.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zrobiło się bardzo orzechowo. Za włoskimi podążały orzechy arachidowe i różne inne. Coraz łagodniejsze, bardziej maślane?

Słodycz bowiem też zaczęła się zmieniać w bardziej paloną. Jakby nieco kontrastowo podkoloryzowała jeszcze owoce, podkręcając ich intensywność, po czym zostawiła je samym sobie w tle. Rosła, chwilami zahaczając o cukier... Którym to posłodzono ananasowe lody śmietankowe i kwaśne truskawki. Śmietanka też dołożyła się do łagodzenia, rozmyła orzechy, dokładając im maślaną nutę. W dużej mierze zmieniły się w kruchy spód. W pewnym momencie pomyślałam też o bitej śmietance. Oto wyobraziłam sobie mocno śmietankowy budyniowaty deser na krucho-orzechowym, maślanym spodzie oraz z sosem-masą z owoców. 

Pod koniec owoce egzotyczne, w tym ananas, wywalczyły wyższą soczystość i znów przebiły to wszystko kwaskiem, aż trochę cytrynowym, acz ogólnie niskim. Odnotowałam lekką cierpkość jakby... przejrzałych truskawek? Miękkich, ale niekoniecznie zachwycająco słodkich.

Cierpkość podkreśliła przypaloną nutkę, która to wciąż poniekąd trzymała się różnych orzechów, ale... i trochę kawy przytoczyła. Jakbym miała do czynienia z kawowo-śmietankowym deserem - ewentualnie ciastem - z orzechami? Tylko że i ciastem delikatniejszym, maślanym, i orzechami delikatniejszymi, np. nerkowca.

Po zjedzeniu został posmak ananasa i kwaśnych truskawek, podkręconych cytryną, ogólna, niemal cukrowa słodycz desero-ciastowo-lodowa i też takie złagodzenie. Śmietankowo-maślana delikatność tworów tego typu spotkała się z cierpkawą kawą i "czymś podpieczonym" z orzechami. Na końcówce znów wyróżniłabym włoskie, które podkreśliła odrobinka kakao.

Czekolada w zasadzie mi smakowała, jednak była za słodka i za śmietankowo-maślana. Ogrom karmelu, niemal cukru i słodycz owoców egzotycznych w zasadzie jeszcze jakoś współpracowały, że nie było to aż tak męczące, ale brakowało mi głębokiej gorzkości. Ta przypalonego murzynka, trochę orzechów nie wykazały się mocnym charakterem. Łagodny charakter i nieprzekonująca konsystencja nie zdobyły mojego uznania.

Orzechy i ciastowo-deserowe nuty czułam też w Valrhonie Tulakalum pur Belize 75 %, ale miała nuty zupełnie innych owoców. Także Karuna 70 % obracała się wokół innych. Jedzone dotąd z Belize smakowały głównie czerwonymi, Manufaktura stanowi pewien wyjątek, bo właśnie czerwonych akurat w niej niewiele.


ocena: 7/10
cena: 44 zł (za 50g)
kaloryczność: 619 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ziarno kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.