niedziela, 11 grudnia 2022

krem AllNutrition Nutlove Crunch

AllNutrition Nutlove White Choco Peanut odebrałam tragicznie, ale - ku mojemu zaskoczeniu - z zupełnie innego powodu, niż się go obawiałam. Myślałam, że porazi mnie słodzikowa słodycz i tłustość, ale akurat pierwsza zaskakująco dobrze się maskowała, reszta takich cech była uzasadniona... A krem obrzydził mnie słonością. Gdy więc przyszło mi sięgnąć po kolejny, wybrałam wariant potencjalnie najlepszy. Szczerze wierzyłam, że ten może okazać się znacznie lepszy, mimo że to i tak krem nie w moim typie (nie lubię tych nadto słodzonych, nie sięgam po nie).

AllNutrition Nutlove Crunch with Roasted Peanuts to "krem mleczno-czekoladowy z dodatkiem chrupiących prażonych orzeszków ziemnych"; słodzony słodzikiem maltitolem.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach fistaszków średnio prażonych, lekko dusznych w pozytywnym sensie, acz niestety wkomponowanych w kiepską czekolado-polewę, opartą na mleku w proszku i słodyczy. Ta już nie była taka jednoznaczna, bo niby zawarła w sobie skojarzenie z konwencjonalnie cukrową, polewową i tandetną, kakałkową (ale nie kakaową) czekoladą, a jednak ewidentnie czuć też "chłodny" charakter słodziku. Bardzo odlegle kojarzyło się to z bardziej nijaką fuzją Snickersa i Reese's, choć nie było specjalnie masłoorzechowe. Ogół nie zły, ale tak bardzo subiektywnie mnie nie zachęcało do jedzenia.

A jednak ciekawość swoje zrobiła. Mimo że i konsystencja to mój typ. Krem cechowała miękkość, był gęsty i ciągnący. Do pewnego stopnia zwarty, ale w sposób gumiasty, odpychający. Okropnie, aż nieco oleiście tłusty, co na szczęście przełamały kawałki fistaszków, których dodano średnio dużo.
W ustach krem rozpływał się już mniej gęsto, w tempie umiarkowanym. Potwierdził swoją miękkość i tłustość, ale jego oleistość wydała mi się mocno rozwodniona. Brak mu masywności. Zalepiał, wręcz chwilowo sklejał, usta, po czym znikał lekko maziście, a znacząco wodniście (tu słodzik odegrał ogromną rolę). Pozostawiał pylistość. Tej zdarzyło się lekko skrzypieć / trzeszczeć, bo w trakcie jedzenia na jaw wyszła także przeogromna proszkowość.  
Kawałki orzeszków nadały mu chrupkości, gdyż popisały się raczej chrupiącą strukturą. Piszę "raczej", ponieważ niektóre chyliły się ku sztukom mniej lub bardziej, ale ewidentnie zawilgoconym. Nie robiły szczególnego wrażenia. Ratowały to od obrzydzenia mnie tłustością, aczkolwiek nie wpisały się w to, co lubię. Wolę jak wszelkie kremy rozpływają się w ustach, ale mają jedynie wyczuwalne drobinki (nadające, jak to nazywam, "miazgowości").

W smaku od początku czułam przede wszystkim słodycz, acz nie od razu bardzo wysoką. Wpierw wydała mi się nieco przygaszona i chłodna, otarła się o specyficzną słodzikowość, po czym wzrosła, udając zwyczajnie cukrową. Taką prosto z taniej, tandetnej czekolady mlecznej.

Pojawiła się kiepska, ulepkowata czekolada zrobiona z mleka w proszku i mnóstwa cukru. Mleko rozlało... a w zasadzie rozsypało się po ustach. Na pierwszy plan wkroczyło bowiem mleko w proszku. Smarowidło wydało mi się zaskakująco mleczne. Asystowała temu słodycz. Wzrosła do napastliwego poziomu; przy wątku czekolady nie zgadłabym, że krem jest ze słodzikiem. 

Ulepkowata czekolada wysunęła trochę kakao... czy raczej kakałko. Proszkowe, niegorzkie. Przynajmniej jednak zmobilizowało fistaszki do działania. Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach arachidowość dołączyła do mleka i przygłuszyła je trochę. Czuć średnio prażone, dusznawe orzeszki, delikatnie muskające motyw masła orzechowego (w stylu amerykańskim, czyli typowego "peanut butter"). Wyłaniające się spore kawałki fistaszków jednak jakoś niewiele wnosiły. Trochę podkręcały fistaszkowość, ale zadziwiająco słabo. Zdziwiłam się, że masa sama w sobie smakuje nimi wyraźniej, niż właśnie same kawałki.

Słodycz jakoś im stała na drodze. Cały czas wydawała się zaskakująco cukrowa i zacukrzająca, acz z czasem momentami wyraźniej wylegał słodzik i zaczął trochę podgryzać w język. Tu dołączyła też lekka... sztuczność? Margarynowość? W słodkim mleku wyłapałam także oleistość. Kiepskie nuty bazy wyłamywały się spod fistaszków.

Polewowo-ulepkowata czekolada zasugerowała Reese's, a umacniający się prażony wątek (rozchodzący się trochę od kawałków), ogólnie mleko w proszku dodały snickersowość. Obie nuty były jednak przymglone słodzikiem, ulotne i - spodziewanie jak te produkty same w sobie, nie idealizowane - nieco tandetne. 

Orzeszki arachidowe klarownie czuć w kremie, ale ich smak od kawałków w trakcie rozpływania się całości w zasadzie niespecjalnie się rozchodził... Nawet po zniknięciu kremu były trochę mdławe. Owszem, czuć podprażone fistaszki, ale w stopniu niesatysfakcjonującym. Wyszły delikatnie fistaszkowo i tyle, choć wystarczyło, by trochę przełamać słodycz i nadać paście odrobinę charakteru.

Po zjedzeniu za to został w miarę intensywny posmak arachidów i silne przesłodzenie jakby cukrowe, jedynie z elementem słodzikowego efektu. Ogólna słodycz była wysoka i dawała się we znaki. Prezentowała się w najlepsze na margarynowo-mlecznym tle.

Całość mnie nie kupiła, ale nie była zła; po prostu mocno przeciętna. Od początku do końca słodka i z tanimi nutami, przy czym mocno kojarzyła mi się z produktami, których nie lubię, a więc Snickersem (którego uważam za cukrowo-taniego, niesmacznego batona, a choć lubię tę kompozycję smakową, tak tu... no jednak kojarzyło mi się z realnym batonem) i Reese's w wersji kremu. Kleiście-gumiasto-wodnista i mocno prochowa konsystencja odpychająca, a wszelkie tanie posmaki też... Ogólnie jednak krem chyba dobrze udaje konwencjonalne tego typu, więc dla osób unikających cukru to świetna alternatywa (a wiem, że produkty ze słodzikiem potrafią wychodzić nie tylko przeciętnie, a wręcz paskudnie). To się chwali. Ogólnie jednak trudno go za coś chwalić. Zjadłam niecałą 1/5 i na resztę zupełnie nie miałam ochoty. Nie moja bajka. Oddałam Mamie, która kiedyś lubiła wszelkie nutelle (acz latami nie kupowała sobie), choć teraz już wątpi, że obecnie smakowała by jej tak samo. Krem Allnutrition w miarę jej smakował, acz "te kawałki orzechów niepotrzebne, lepiej, by je wszystkie przemielili". Podsumowała: "dobry, pewnie taki, jak i większość takich przeciętnych, bo zupełnie nie czuć, że ze słodzikiem, a nie cukrem".


ocena: 5/10
kupiłam: dostałam od ojca (on kupił chyba w Biedrze)
cena: nie wiem
kaloryczność: 515 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

orzechy ziemne prażone (42,2%), substancja słodząca: maltitol, tłuszcz shea, odtłuszczone mleko w proszku (4,5%), kakao o obniżonej zawartości tłuszczu (3,8%), serwatka w proszku z mleka, emulgator: lecytyna rzepakowa, sól

PS We wstępie Nutlove White Choco Peanut wspomniałam, że trafiły do nas 3 kremy, ale jako że po tych dwóch miałam już ogląd, co marka (nie) potrafi, do trzeciego mi się nie spieszyło. A gdy w końcu wyjęłam go z komody, okazało się, że to nie Choco Hazelnut, który jeszcze od biedy, gdy dawno rozmawiałam z ojcem, mogłabym spróbować, a Coco Crunch, bo w angielskim mojego ojca "choco" i "coco" to jedno i to samo. Gdy zobaczyłam skład Coco Crunch, wystraszyłam się i zdecydowałam się nie podchodzić. Mama spróbowała i stwierdziła, że chyba będzie miała traumę, bo "głównie po prostu słodki, ale taka jakby tania, okropna biała czekolada i tak się przebijała". Stąd u mnie na blogu na pewno nic się już tej marki nie pojawi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.