Gdy kupowałam tę czekoladę, jeszcze w pełni do mnie nie dotarło, że już po prostu nie chcę mieć do czynienia z czekoladami z solą. Chyba po prostu je znielubiłam. Mulate niestety kojarzyłam jako zacną markę i nie sprawdziłam składów, przez co władowałam się w pogorszone wersje. Cukier trzcinowy zmienili na biały, a taki w czekoladach przeszkadza mi coraz bardziej. Szkoda, że nie sprawdziłam w sklepie na telefonie, że nawet do (Naive) Mulate Sea Salt z 2018 nie miałam zamiaru wracać... Gdy jednak już pisałam wstęp i przepisałam skład, pocieszałam się przynajmniej, że zmniejszyli ilość soli. Z ojcem jednak, który zawsze pogania "no chodź już, szybciej, daj spokój", jakoś czasem w Auchanie głupieję.
Mulate Sea Salt dark chocolate with sea salt crystals to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z kryształkami soli morskiej, produkowana przez Naive; zmieniona / nowa wersja od 2022.
Otworzywszy, poczułam zapach soczystych wiśni i cytryn w wydaniu "na słodko"; zwłaszcza wiśniowa nuta kojarzyła się ze słodkim syropem. Dołączył do niego słodko-ostrawy cynamon, a cukrowość była jawnie wyczuwalna. Wszystko to na lekko orzechowo-ziemistym, ale łagodnie maślanym tle i... z wyczuwalnym echem soli. Ta wydawała się podkręcać soczystość. Całość mimo to odebrałam jako dość ciężkawą.
Tabliczka wydała mi się dość jasna, ale była bardzo twarda. Łamała się z kruchym trzaskiem i właśnie nieco krucho. Przekrój sugerował zbitość i ziarnistość, a także odsłaniał połyskującą sól (albo też cukier). Przy odgryzaniu pierwszego kęsa trafiłam na gigantyczną kulę soli, przez co w zasadzie już na tym etapie chciałam zakończyć degustację, ale... Nie.
W ustach rozpływała się bardzo tłusto, gibko i dość kremowo. Była gładka, maślana i średnio zwarta. Ochoczo pozostawiała na podniebieniu smugi i czasem powoli odsłaniała kryształki soli. Dodano różnej wielkości, tyle i tak, że trudno o kęs bez nich. Niektóre niemal zupełnie zmielone (że aż niewyczuwalne na strukturę) i mikroskopijne, inne ogromne - nawet tak na oko o średnicy 3-4 mm. Chrupały (gdy trafiłam na nie zębami) i niestety zostawały nawet, gdy baza już zniknęła w rzadki, soczysty sposób.
Okropnie nierozmieszana sól, po prostu dosypana. Skutecznie obrzydza całą degustację. Przez formę w zasadzie smak prędko przestał mnie interesować.
W smaku przywitała mnie wysoka słodycz. Przywiodła na myśl cukrowy syrop lub marmolado-dżem wiśniowy. Zaraz nabrał trochę charakteru, przywdziewając kostium słodkiego czerwonego wina albo wiśni duszonych w winie. Nie było alkoholowo, acz klimat taki czuć (stąd myśl o duszeniu, w trakcie którego alkohol by odparował).
Zdarzyło się, że już jakoś w tym momencie wyłapałam echo, aluzję do soli (ale nie smak słony).
Jednocześnie odezwała się delikatna gorzkość starawych orzechów laskowych w skórkach i palona nuta. Ta druga wydała mi się bez polotu, jak nieco tanie karmelki. Potem palenie-prażenie nieco wzrosło... i zmieniło się w wypiek. Niby delikatny i mocno maślany, ale też ciężkawy.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa maślaność rozkręcała się, wychodząc na przód. Przytoczyła maślano-waniliowe, bardzo słodkie i miękko-tłuste muffinki-babeczki z cynamonem. Właśnie może z cukrowym dżemikiem wiśniowym... i lukrem? Lukrem oklejającym poprzypiekane orzechy, poutykane na wierzchu. Ciężkość wina zmieniła się w słodki, jedynie pikantnawy cynamon
Orzechy były delikatne, gubiły się w wysokiej, przesadzonej słodyczy, która łagodziła jakąkolwiek gorzkość do poziomu gorzkawości, maślaności. Na zasadzie kontrastu podkreśliła ją w dodatku sól, która zaczęła zdradzać swoją obecność.
Nagle rozkręciła także soczystość. Wiśnie zrobiły się bardziej kwaśne, podkręciła to sól właśnie. Zaraz dodała też delikatną cytrynę. Kwaśno-soczyste owoce splatały się z coraz wyraźniejszym smakiem soli, który też zawarł w sobie kwaśność. Zwłaszcza, gdy kryształek rozgryzłam.
Sól z czasem była też wyraźnie wyczuwalna jako ona sama. Raz mocniej, raz słabiej... sprawiła, że baza jawiła się jako jeszcze bardziej maślano-mdła i słodka. To ona, słono-kwaśna sól, wyszła na prowadzenie. Z soczystością owoców wydała mi się aż obleśna i napastliwa.
Zdarzyło się jej zostać, gdy czekolada już zniknęła. Ta zostawiła po sobie mdło-paloną nutę kakao i cukrowość, a sól... zaprezentowała się już zupełnie czysto.
Posmak należał do soli (czemu towarzyszyło wrażenie soli na ustach) i kwasku cytryny, ale też prażonej cierpkości i nutki kakaowo-maślanej. Jakby nieco babeczkowej, ale przysłoniętej kakao; nie, że babeczki kakaowej. Niestety wszystko to było też osnute cukrowością... niby paloną (a jednak nie karmelową), ale jednocześnie czysto-słodką i męczącą.
Całość w zasadzie w smaku, gdyby sól dokładnie wymieszać, pewnie by przeszła, ale zrobili to tak, że już po kęsie nie chciałam mieć z tą czekoladą do czynienia. Od tej ilości i formy (wielkie kule soli), w moim odczuciu wyszło to obleśnie. Maślana babeczka z wiśniowo-cukrowymi dżemami, cynamon, łagodność i słodycz, a także ciężkość w tym kontekście w połączeniu z tak dosadną, wszechobecną, kwaśną słonością była okropna. Konsystencja samej czekolady niesatysfakcjonująca, ale solne kule to jakieś nieporozumienie. Przez ryzyko trafienia na solne giganty, po kostce darowałam sobie jedzenie tego.
Zjadłam więc kostkę i trafił mi się jeden kęs bez soli, dwie spore kulki i solne drobiażdżki. W zasadzie nawet do kęsów z odrobinką soli jeszcze może nic nie mam, ale jedzenie pod groźbą trafienia na giganta było jak czekanie, kiedy opadnie gilotyna. Nawet smacznie chwilami, ale nie warto w obliczu tego, jak obleśnie się robiło z przesadzoną solą. Smutne, bo w miejscach gdzie było malutko soli, to w zasadzie 7-8, ale... oceniam ogół.
Jestem oburzona, że choć na AoC to wersja z 2015 dostała złoto, producent nawet po takich zmianach drukuje to sobie na opakowaniu.
ocena: 5/10
kupiłam: Auchan
cena: 12,29 zł (za 80g; promocja; ojciec płacił)
kaloryczność: 548 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, sól morska (0,35 %), lecytyna słonecznikowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.