Choć obecnie ani mleczne, ani nawet ciemne z dodatkami, czekolady mnie nie interesują... Indonezja jako region kakao w połączeniu z twórczością marki Beskid, potrafi sprawić, że jednak uwagę na tę tabliczkę zwróciłam. To owoc współpracy z browarem Funky Fluid, na którego to trzecie urodziny czekoladnicy przygotowali tabliczkę z dodatkami, które były dodane do piwa, do którego z kolei ona była dodawana jako urodzinowy dodatek.
Poza tym, naszła mnie ochota na czekoladę z kokosem. Aczkolwiek, to kolejna wyspa (były Jawa i Bali), z której Beskid zrobił czekoladę i... cóż, przede wszystkim marzyła mi się ciemna z tej właśnie (wyspy Sumba), ale trudno. Ta musiała wystarczyć.
Beskid Chocolate Funky Fluid Darkmilk Chocolate 60% Indonesia Sumba Maple Syrup Vanilla Coconut to ciemna mleczna czekolada o zawartości 60 % kakao z wyspy Sumba (Indonezja) z syropem klonowym, wanilią i prażonym kokosem, inspirowana piwem Funky Fluid.
Czas konszowania to 72 godziny.
Po otwarciu poczułam przede wszystkim naturalne, pełne mleko i ogrom słodyczy, na którą złożył się palony karmel, syrop klonowy, wanilia i miód. Nadały mleku charakteru niemal słodziusiego, kojarzącego się z mleczkiem z tubki, skondensowanym etc. Może karmelowo-kajmakowym i otulającym orzechy? Orzechowość również czułam, kokosa niespecjalnie.
Tabliczka była masywna, acz już w dotyku kremowa. W dodatku jakby sugerowała, że w ustach może być lepka od wszystkich tych słodzideł. Choć twarda, nie trzaskała za głośno. Okazała się krucha. To pewnie za sprawą dodatku zmielonych wiórków kokosowych, które przebijały się na spodzie.
W ustach czekolada rozpływała się w umiarkowanym tempie, trochę podtrzymując masywność. Kojarzyła mi się z pełnym, zagęszczonym mlekiem, mlekiem skondensowanym. Wyszła kremowo i niemal śliskawo-tłusto, gładko. Mimo tłustości, nie była zbyt gęsta, bo istotny okazał się w niej wodnisty element. Rozrzedzał ją od wewnątrz. To pewnie syrop klonowy, bo odebrałam to jako "dodatek lepkawej wody". Wypełniał ją dodatek chrupkawo-skrzypiącego kokosa w postaci przemielonych wiórków. Odciągał uwagę od tłustości, a na koniec zostawał jako dodatek do przegryzienia, który nie memłał się. Dodano go średnią ilość, nie za dużo. Szybko znikał.
W smaku pierwsza ruszyła słodycz syropu klonowego i wanilii. Zapowiedziały szlachetną kompozycję, a także wysoką słodycz.
Błyskawicznie podpłynęło pod nie naturalne, jakby prosto ze wsi, mleko.
W ciągu kolejnych sekund rozeszła się także gorzkość. Subtelna i również szlachetna, ale wyraźna. Pomyślałam o pieczonych orzechach i niemal "orzechowawym" kokosie; orzechu kokosowym.
Wtedy usta już zupełnie zalało mi mleko. Mleko naturalne i wyraziste, jakby prosto od krowy. Tłuste, naturalnie słodkawe i ocierające się o śmietankę. Wymieszało się na dobre z wanilią i syropem klonowym.
Pomyślałam o skondensowanym mleku waniliowym, kajmaku... Palono-pieczona nutka i klon zaobfitowały w mnóstwo karmelu, jakby... karmelu zrobionego z miodu? Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz skumulowała się tak, że mnie wydała się za wysoka i aż zadrapała w gardle.
Palone nutki ze słodyczy nieco się wymknęły. Mleko zaś wymieszało się z kokosem i miodem. Kompozycja zrobiła się częściowo kokosowo-mleczna jak mleczko kokosowe, a częściowo trzymała się konwencjonalnego, naturalnego mleka, posłodzonego miodem. Przeniosło mnie w wyobraźni na wieś. To też śmietanka oraz mleczność otulająca bardziej orzechowe nuty. Raz po raz, pod wpływem cierpkawego kakao, schyliło się w kierunku jakiegoś "innego mleka" (właśnie lekko cierpkawego koziego?).
Kokos w samej czekoladzie podkreślał palono-gorzkawy, orzechowy motyw. Wyłaniający się podkreślił prażony aspekt i nieco przełamywał słodycz. Ujawnił się też lekko złudnie przypalony wątek syropu klonowego. Zaplątała się tam odrobinka drewna (wyobraziłam sobie złotą żywicę spływającą po drewnie jak miód, syrop klonowy etc.) i drewno owocowe (gdzieś w tle pojawiła się niemal nieuchwytna soczystość). Pod koniec zrobiło się poważniej.
Do tego wiórki pozostałe na koniec nieco złamały słodycz. Choć były delikatne, to ewidentnie je czuć. Podkreśliły prażono-palone nuty.
Posmak jednak i tak należał do "zasładzaczy", a więc głównie drapiącego miodu, palonego syropu klonowego, podrasowanego karmelem i wanilią. Wyszło to aż ciężko, ale... wszystko to było skąpane w mleku. Naturalnym, wiejskim, świeżutkim. I z nutką podprażonych wiórków kokosowych, które wpisały się w otoczenie. Czułam też lekko cierpkawe ciepło... jakby cynamonu cejlońskiego i kakao?
Całość wyszła zacnie i ciekawie, bo to niecodziennie szlachetny mleczno-kokosowy zasładzacz. Jednocześnie... tyle tu było tej słodyczy i mleka, że efekt nie w moim stylu. Rozumiem jednak, że osoby lubiące wysoką słodycz, ale nie czysty cukier mogą być zachwycone. Mnie za mało tu gorzkości i charakteru w sensie kakao. Wydaje mi się jednak, że wszelkie te słodzidła akurat indonezyjską nutę miodu może i podkreśliły. Kokos stanowił tu rzeczywiście dodatek, bo nie było go za wiele, choć nie zagubił się.
Aż przypomniała mi się miodowo-śmietankowa, z lekko przypalonym wątkiem (acz w przypadku podlinkowanej był to "przypalony mak") Ruket Chocolate Indonesia Sumba 77 %. Wydaje mi się, że czuć nuty regionu, że poniekąd słodkie dodatki je podkreśliły, ale z drugiej strony... były tak intensywne, że w moim odczuciu kompozycja wyszła o wiele za słodko. Już przy drugiej kostce zaczęła mnie tym trochę męczyć, a po 1/3 tabliczki podziękowałam, bo było mi tak słodko i drapało w gardle, że dalej przyjemności już bym z jedzenia nie czuła.
ocena: 7/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)
cena: 19,90 zł (za 60 g; ja dostałam)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie
Skład: ziarno kakao 60%, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku, cukier trzcinowy nierafinowany, kokos, syrop klonowy, wanilia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.