piątek, 9 grudnia 2022

Fruition Chocolate Bolivia Wild Forest 74 % ciemna z Boliwii

Pewnego dnia po prostu naszło mnie przekonanie, żeby kolejny przeznaczyć na prawdziwie dobrą czekoladę. W głowie natomiast pojawił mi się obraz Fruition, zanim jeszcze choćby półsłówko pojawiło się w myślach. Ach, jak ja pokochałam i zaufałam już tej marce. Z dwóch posiadanych tej przyznałam pierwszeństwo, bo... trochę zabawny wydał mi się fakt, że ostatnio jedzona czysta ciemna degustacyjna miała tyle samo kakao. Chodzi mi o Chapon 74% Noir D'Origine Equateur. I... jest to dla mnie w pewien sposób znaczące, bo właśnie tabliczka Chapon Bolivie Beni 75% sprawiła, iż uznałam, że markę warto odkrywać i rozkochała mnie w sobie. Dziś prezentowana czekolada to limitowana edycja z kakao Beniano z plantacji Tranquilidad, która mieści się w dzikim lesie. Charakteryzuje się ono relatywnie małymi strąkami, kabosami i ponoć jest niezwykle owocowe, łatwo chłonie nuty tego, co rośnie wokół.

Fruition Chocolate Works Bolivia Wild Forest 74 % Dark Chocolate Limited Edition / New Edition to ciemna czekolada o zawartości 74% kakao z Boliwii, z plantacji Tranquilidad. Edycja limitowana; wydanie drugie.

Fruition – Wild Bolivia Dark 74% o zawartości 74% kakao Beniano z Boliwii, z departamentu Beni (dokładnie z doliny rzeki Beni), z prowincji Itenez

Po otwarciu poczułam delikatny zapach jakby ciepłych owoców i śmietanki. Niepewnie pomyślałam o owocowym budyniu, ale to nie było do końca to, a przynajmniej nie tylko. Raczej jak mus z mango, może z brzoskwiniami o wysokiej słodyczy, ale też soczystości, zestawiony z bananowo-orzechowym batonem o krótkim, zdrowym składzie? Takim z daktylami, suszonymi na słońcu? Malowało się to bowiem na orzechowym tle... Delikatnym jednak i niemal mlecznym. Czyżbym czuła nerkowce? Też jednak w śmietankowej toni. 

Twarda i zwarta tabliczka trzaskała dość głośno. Wydała mi się lekko tłusta, choć jej dźwięk przypominał suche gałęzie.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, bardzo kremowo. Była tłusta i lepkawo-soczysta niczym idealnie gładki, kremowy sernik owocowy. Taki z wmieloną masą z owoców, nadającą lekkiej soczystości i przełamującą tłustość. Mimo że wyszła rzadkawo-lekko, cechowała ją pewna esencjonalność, zwartość.

W smaku pierwszy pokazał się słodkawy orzech. Zanim w mojej głowie pojawiło się słowo "niejednoznaczne", już czułam mnóstwo orzechów nerkowca, oblanych słodyczą miodu. Za ich sprawą weszła się prażona nuta. Pod jej wpływem miód zmienił się częściowo w karmel. 

Za tym pojawiła się subtelna gorzkość, chyląca się ku ziemistości, jednak na tym zakończyła. Zalało ją i ugłaskało mleko. Pobrzmiewała w tle, jakby dość leniwie. Miodowy karmel też zassał trochę mleczności, obfitując w krówki (oczami wyobraźni patrzyłam na brytyjskie fudge... a raczej w ogóle na jakąś ich fuzję z polskimi).

Ogrom słodyczy zaczął w tym czasie przejawiać soczystość. Odnotowałam banana, wywodzącego się z miodowo-karmelowej toni... Więc może banana pieczonego? A jednak soczystość rosła, wyraźnie w żółto-egzotycznym kontekście. Pojawiło się wyraziste mango... acz może jako papka-mus, rzadkawy i słodki oraz trochę dojrzałych, miękkich brzoskwiń. Choć zaczęły składać obietnicę na delikatniusi kwaseczek, wiadome było, że jej nie spełnią. Brzoskwinie zanurkowały raczej w słodkiej zalewie...? Z miodu? 

Orzechy nerkowca cały czas pobrzmiewały w tle, acz mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa jakby nieco wyłoniły się z objęć mleka. Ono nie osłabło, ale na moment trochę się rozdzieliły.

Miodowość podkradła owocom trochę soczystości. Pomyślałam o owocowym, żółtym budyniu na bazie śmietanki słodzonym miodem, a potem o wręcz rześkim, jasnym miodzie z przyprawami... albo raczej o mleku z miodem i przyprawami. O orzechowej alternatywnie mleka? Nerkowce a to zbliżały się do mleka, a to znów oddalały. Kompozycja jednak i tak była bardzo śmietankowa. Niczym... mangowy sernik śmietankowy? Na orzechowym spodzie? Z pieczono-podprażonych orzechów? Ten aspekt niknął. 

Z czasem orzechy znów przybrały na wyrazistości z początku, jednak nie nazwałabym ich prażonymi.  Kojarzyły się bardziej z owocowo-orzechowym batonem surowym (raw barem), zrobionym z orzechów nerkowca. Na pewno na równych prawach z bananami i daktylami. Podtrzymały myśli o karmelu, który mignął jakoś tam na początku. Owoce wyszły tu tak... ciepło, podduszono-ciepło i zarazem lekko soczyście. Ten wydźwięk nadały im przyprawy.

Przyprawy bowiem bliżej końca mieszały się z orzechami oraz przypomniały chwilowo o gorzkości. Wyraźnie były ciepło-korzenne. Pomyślałam o szczypcie kardamonu i nieco rześkiej lukrecji. Orzechom nadała wydźwięku budynio-kremu, właśnie i w nich rześkość budząc.

Pod koniec czułam jakby lukrecję zatopioną w miodzie, czego słodycz mieszała się z nerkowcami i śmietanką. Słodycz miodu wydała mi się ciepła... niczym krówki typu fudge, tylko co wyjęte z ciepłego piekarnika. Drobna soczystość żółtych owoców niemal zaniknęła, a na wierzch wypłynął wątek ciepłej, rozgrzanej słońcem ziemi. Podkreśliły ją korzenne przyprawy.

W posmaku została lekka ziemistość, minimalna cierpkość i właśnie przyprawy niezbyt już jednoznaczne (ale ostrawe na pewno). Ciepło i prażenie podkreśliło orzechowość, a na zasadzie kontrastu także owoce - soczysty sernik z mango? Budynio-deser stylizowany na coś takiego?

Całość smakowała mi, jednak zdziwiła mnie jej śmietankowość i łagodność. Niemal pozbawiona gorzkości, nie była wprawdzie przesłodzona, ale ta kremo-budyniowość jako baza wydała mi się za mało charakterna. Wprawdzie tak wyraziste orzechy nerkowca były cudowne, a mieszanka owoców, a więc bananowe raw bary, mus z mango i ogólnie żółte owoce zaskoczyły tym, jak się wpasowały. Otóż były wyraźne, a przy tym nienachalne i trzymające się jakby wytyczonego miejsca. Nie było mowy o kwasku. Ciepło i przyprawy również tylko to i owo doprawiły. Miód i ogólna, owocowa i krówkowo-karmelowa, słodycz także się nie narzucały, acz tych było sporo (wolałabym mniej, ewentualnie w bardziej ziemistym zestawieniu).

Śmietankowo-orzechowy krem czułam również w Chapon 74% Noir D'Origine Equateur, w której obok nerkowców wystąpiły laskowce. Miód też, ale w waniliowo-kwiatowym towarzystwie, przy którym myślałam też o drzewkach brzoskwiniowych. W obu pojawiła się pikanteria przypraw, jednak w Chapon była już pikanterią, a Fruition poszła raczej w ciepło. Słodkie mleko i tu, i tam było znaczące, ale Chapon miała w sobie więcej goryczki, z kolei Fruition mogłaby spokojnie udawać ciemną mleczną. Obie pyszne, acz - i chyba nie wierzę, że to piszę - to Chapon jest moją miłością.


ocena: 8/10
cena: 75,70 zł (za 60 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.