środa, 24 listopada 2021

Domori No Sugar Added 90 % Dark Chocolate Bar Sugar Free ciemna z Tanzanii ze słodzikami

W życiu jadłam kilka czekolad ze słodzikami, acz raczej ich unikam. Powód jest prosty: niczego nie słodzę, więc nie szukam zamienników cukru i nie interesują mnie / nie znam się na nich. Jak jednak trafiłam na słodycze z nimi... okazywały się niesmaczne. Do czekolady najlepiej z kolei pasuje mi cukier trzcinowy, koniec kropka. Z innymi wychodzą niezbyt po mojemu. Domori z zamiennikiem pominęłabym bez żalu, ale tak się stało, że ją dostałam. I to jest właśnie doskonała przedstawicielka kategorii "sama nigdy bym nie kupiła, ale mogę dostać" - tak to właśnie mam z potencjalnie dobrymi czekoladami ze słodzikami. Swoją drogą, nigdy nie spotkałam się z czekoladą, w której pomieszano różne rodzaje słodzików. Że alkoholu się nie miesza to wiem, a jak to ze słodzikami?
Choć ta refleksja naszła mnie już po nawet sprawdzeniu recenzji, to na wstępie pozwolę sobie jeszcze zauważyć, że bardzo nie podoba mi się strona, w którą idzie Domori. Choćby opakowania... gdzie piękne, eleganckie kartoniki? Jakiś nędzny papier do rozerwania i w ogóle... Czy to umasowienie się?

Domori No Sugar Added 90 % Dark Chocolate Bar Sugar Free to ciemna czekolada o zawartości 90 % kakao z Tanzanii bez cukru, słodzona słodzikami: sukralozą i erytrytolem; ziarna kakao były delikatnie prażone i krótko obrabiane.

Po otwarciu poczułam zapach głównie wiśni, wiśni i jeszcze raz wiśni. Można by je odmieniać przez wszystkie przypadki, a niektóre zdawały się przerobione na wino. Inne... zalewały ciemne, wilgotne czekoladowe ciasto... być może z miętą? Wyłapałam przy nim słodki chłodek, jakby ukryty w tej wilgoci. Słodycz była więc wyczuwalna i to całkiem nieźle (a jednocześnie nie zdradziła swojego słodzikowego charakteru), ale jakby odcięta i zupełnie obok także wyraźnej wytrawności. Ta przywodziła na myśl wilgotny, ciemny chleb na zakwasie - też ze śliwką lub raczej wiśnią. W tle czułam też orzechy laskowe (otulone czekoladą / czekoladowym ciastem?) oraz nieco pikantną ziemię. Pikantna czy... rozgrzewająca jak gorące kakao? Albo kawa? Z cierpkością podsycana wiśniami i miętowym orzeźwieniem.

Tabliczka wydała mi się dziwnie twarda, bo masywnie gruba. Jej trzaski przypisałabym bowiem gałązkom suchym i średnio grubym. W dotyku, choć idealnie gładka i normalna sprawiała wrażenie takiej, co to okaże się pyliście / suchawo lepkawa. Odgryzając kawałek miałam wrażenie, że wgryzam się w powierzchownie miękkawą taflę z pyłku i olejo-wody.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym (przeciętnie jak na czekoladę ciemną, ale szybko jak na 90-100%). Czas wydłużała jej grubość, jednak sama czekolada była dość wodnista i oleista. Mimo oczywistej ciężkości i masywności tak ciemnej czekolady. Pokrywała usta i podniebienie lepkawymi smugami. Była dla mnie za tłusta, ale to ogół był zły, nie tłustość sama w sobie. Czułam jej niby idealną gładkość, jakby co jakiś czas zasnuwającą się pyłkowością. Potem wracała do gładkości i znikała w oleiście-smarowy, tłusto-wodnisty sposób nie pozostawiając po sobie nic.

W smaku jako pierwszy uderzył słodziutki karmel. Wydał mi się łagodny, mało palony i mieszający się z orzechami laskowymi.

Nagle jednak został zasłonięty zupełnie. Z parosekundowym opóźnieniem nadciągała gorycz białych, rozgryzanych tabletek. Nie była to nuta silna, jednak na tyle nieprzyjemna, że skutecznie odwracająca uwagę od tego, co działo się z karmelem. Niszczyła smak czekolady od środka, serwując chłodek i gorycz słodziku, bo właśnie specyficzna, wodnista, a silna słodycz otuliła białe tabletki. Wyraźnie od pierwszych chwil niemal do końca czułam echo sztucznego, tabletkowego słodziku.

Abstrahując od słodziku, tym czasie sporo się działo. Karmel częściowo pozwolił, by wyrosła w nim kwaśność. Należała do rodzynek... Z jednej strony urokliwie słodkich, z drugiej kwaśnych. Pomyślałam o rodzynkach golden, udających owoce nie do końca ususzone, a zaraz o zielonych winogronach... Tylko że niezbyt dojrzałych, bo dość kwaśnych? 

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa orzechy laskowe sturlały się po karmelu w słodkie realia... bardziej ciastowe. Musnęły szczyptę ciepłego cynamonu, wydały mi się takie... sugerujące zimowy klimat, złudną korzenność. Jakby prawie zapomniały o karmelu, same zaś połączyły się ze słodyczą ciastową, czekoladową. Pomyślałam o Ferrero Rocher w wersji ciemnoczekoladowej i nieco poważniejszej, dla dorosłych. Orzech laskowy złączył się z ciastem, swoją delikatną słodyczą uczynił kompozycję nieco bardziej maślaną na dosłownie chwilę. 

W tle zaczęły kumulować się wiśnie. Próbowały swoją cierpką soczystością ukryć cierpkość i gorycz tabletek. Pomyślałam o dziwnych wiśniowych tabletkach... Najpierw im nie szło, ale działały w goryczkowatych kwestiach na tyłach. Mignęły kwaskawym, ciemnym i przypalonym chlebem na zakwasie właśnie z wiśniami / śliwkami, goryczy proponowały orzechy.

Po paru chwilach rodzynki i kwaśne winogrona podchwyciły tę zakwasowość. To jednak... było już mniej chlebowe, a bardziej jak gęsta masa... z rodzynek / winogron i kwaskawego kokosa? Trochę chyba cytryna podkreśliła kwasek... Płatków, wiórków... Masa ta złagodziła kwaśność, przemieszała się z orzechami i ciastowością. Mimo soczystości i słodzikowości, robiło się coraz cieplej.

Wtedy to wiśnie i ich kwaśność wykorzystały moment. Wemknęły się w ciasto. Przypaliło się nieco po bokach, umieszczając gorycz w spaleniźnie, samo zaś zrobiło się obłędnie czekoladowe. Czekoladowe, wilgotne wewnątrz... może biszkopt czekoladowy przyprawiony korzennymi przyprawami (cynamonem?)? Z wiśniami, winem... posilił się nawet o nieco ziemistą nutę. Ziemia też stanęła do walki ze słodzikiem. Pokazała pazurki, rozgrzała i przejęła gorycz. Zrobiło się ostrzej... na pewno cieplej. Czekoladowy biszkopt wyjęty z piekarnika buchnął ciepłem, pojawiło się gorące kakao... na mleku? Niestety zaplątała się w nim wodnista nuta (słodziku). Może i chwilowo mignęła kawa, albo jakaś kakaowa kawa (prędzej). Kakao ze słodko-chłodzącą, orzeźwiającą miętą! Miętą... pieprzową? Ostrą? Owszem... Z czasem jednak dość sztuczną, jak z aromatu.

Bliżej końca wiśnia połączyła się z miętą w nieco dziwnym, soczyście-kwaśnym, a jednocześnie chłodno-słodkim splocie. Goryczka białych tabletek wróciła. Podjudziła chłodek, zaszarżowała smakiem białych tabletek. Ziemia zaczęła temu ulegać. Orzechy laskowe przywołały włoskie i pekan na ratunek, ale te tylko spróbowały i przegrały.

W posmaku została dziwnie, karykaturalnie wysoka słodycz słodziku i gorycz. Oczami wyobraźni widziałam paskudne, białe tabletki... trochę tabletek miętowych? Wiśnia i kwaśność owoców też gdzieś tam była, ale w tle. Co więcej czułam odrobinę... cierpkości gorącego kakao, może kawy... Nawet jednak ziemia schowała się pod słodzikiem. Jego ordynarność drażniła, wykręcała twarz.

Całość wyszła tak, że miałam ochotę płakać. Czuć w niej obłędne nuty wiśni, wina, ciasta czekoladowego i pieczono-chlebowych, z dobudowaną kwaśnością rodzynek i kokosa, miętowym akcentem, pojawiającymi się orzechami laskowymi i korzenną pikanterią. Ziemia, brak ciężkości i poważny charakter; gorzkość, nie za mocna kwaśność, niska słodycz przełożyłyby się na wytrawną i pyszną siekierę, gdyby nie to, że od początku do końca wszystko rozwalała nuta tabletkowego słodziku. W posmaku wyległa w pełnej okazałości, że żałowałam każdego kęsa (i kolejny robiłam szybko, mimo że normalnie uwielbiam siedzieć z posmakiem i... po prostu się nim cieszyć). Parszywie rozwalała smak potencjalnie boskiej tabliczki. A tak... to najgorsza Domori, z jaką miałam do czynienia. Każdy kęs był męczarnią.
Obrzydliwa słodzikowość to jedno (nie ma to jak karykaturalna słodycz przy 90 % kakao), ale to, jak słodzik ranił moje serce... czułam dobre kakao i chciałam czuć go więcej (zamarzyła mi się normalnie słodzona 90 % z kakao z Tanzanii), ale słodzik mi to uniemożliwiał. To jakby... zwiedzać Luwr i wdepnąć w g... Była w połowie dobra, jakoś więc sporo zmęczyłam, bo dla ojca jednak Domori żal (bo wprost nie cierpi czystych bardzo ciemnych i strach pomyśleć, co by z nią zrobił)*. Nie była obrzydliwa całościowo  - po prostu Domori stać na więcej. Niestety, stało się tak, że gdy zostało mi jakieś 1/5 tabliczki, musiałam wstać, by pokręcić się po mieszkaniu i posmak tabletkowego słodziku był dla mnie tak okropny, że nie udało mi się zmotywować do skończenia. Rozmawiałam o niej potem z Mamą i to jej udało się uchwycić, coś, czego aż wyrazić nie umiałam: "dodanie słodziku do takiej czekolady to profanacja". Tak, bo przez niego aż trudno skupić się na nutach i jakości. Z czystej ciekawości odrobinkę spróbowała i stwierdziła: "mimo że ciemna, gorzka, a ja nie lubię takich, to czuć jakość, taką szlachetność i rzeczywiście smak, że rozumiem, że można lubić. Chwilami wiśnie czułam bardzo wyraźnie, tak wyłaniały się i gdy tylko wydawało się, że cudownie się wyeksponują, ten tabletkowy słodzik je zagłuszał. Jakby biedne chciały się spod niego wyłonić, a on je uwięził. A potem został niesmak tabletek i słodzikiem aż się odbija. Jak oni mogli coś takiego czekoladzie zrobić?". Końcóweczkę jednak oddałyśmy dla ojca. Zbrodnia na czekoladzie.

Wiśnie, korzenność i kwaśność skojarzyły mi się z Raaka 100 %, jednak poszerzone o specyfikę Domori wyszło to jak zmieszanie jej z również wiśniowo-winną, karmelową (o wiele bardziej karmelową), korzenną Domori Morogoro Tanzania 70 % (recenzja z 2016). Jej "śliwki w alkoholu" czy "kwaśne żółte owoce" można przypisać winnym wiśniom, chlebowi ze śliwką czy rodzynko-winogronom dzisiejszej. Niestety, jej ziemiste, kawowe czy orzechowe nuty zanikły... czy to przez tabletkową gorycz i słodzikowość, czy przez to w połączeniu ze słabszym paleniem... Nie wiem.


ocena: 5/10
kupiłam: dostałam jako gratis od Piotra z Sekretów Czekolady
cena: - (€5.39 w sklepie online Domori; gramatura to 75g)
kaloryczność: 612 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, sukralaza, erytrytol 

2 komentarze:

  1. Czekolady jadam trzy razy do roku, więc nie znam się na składach, ale w innych słodyczach mieszanie słodzików jest zupełnie normalnie. Nie sądzę, by czekolady miały stanowić odstępstwo, bo niby czemu? Co do aromatu, kupiłam niedawno skyr wiśniowy, żeby dorzucić porcję kakao i uzyskać ciemnoczekoladowo-wiśniową kompozycję. Będę miała coś podobnego do Twojej wizji aromatycznej, acz bardziej w moim stylu. Miętę też mogłabym dodać. Może skruszę Manti lub gumę do żucia (żart). Tabliczka jest przepiękna. Tabletki, zgroza. Mocna kwaśność wiśni - kolejny plaskacz. Dla mnie słodziki byłyby tu chyba po drugiej stronie barykady, jako dobre. Ocena nie wyszła wale zła. W moim odczuciu 3 chi to "dupy nie urywa, można zjeść, można nie zjeść, raczej jednorazowa przygoda". Przy koszmarności zeszłabym niżej. Ale to ja.

    PS O Luwrze <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ze słodyczy 5/10 to u mnie niewarte jedzenia, bo przeciętnych nie widzę sensu po prostu w siebie pchać, jak nie sprawiają przyjemności. A jednak wciąż nie są to produkty, którymi pluję albo które nienawidzę czy coś. Po prostu ten motyw był dla mnie zbyt męczący.

      Nie rozumiem mieszania słodzików w sumie. Tak jak i rodzajów cukru. Może to normalne, ale nie widzę sensu.

      Jesteś pewna, że słodzikowość odebrała byś jako plus? Ostatnio u Ciebie też czytałam o jej napastliwości.

      PS :D

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.