środa, 8 grudnia 2021

lody Ben & Jerry's Cookies on Cookie Dough Non-Dairy

Ostatnimi czasy prawie wszystko jest mi za słodkie, a jedzenie z lodówki, by doszło do temp. pokojowej wystawiam na coraz dłuższe okresy czasu (czasem jakieś 1,5 godziny), przez co jem obecnie mniej jogurtów (desery lodówkowe słodkie przeszły mi już dawno zupełnie), więc jakoś i lody zaczęły kręcić mnie coraz mniej. Czasem coś by się połyżeczkowało, ale już ich tak w sklepach nie szukam. Zwłaszcza, gdy chodzi o B&J's, które są drogie, a często wcale nie wychodzą tak zachwycająco. Może smacznie, lecz często z "ale". Linia wegańska niczym mi nie podpadła, choć całej nie poznałam (niektóre smaki wydają mi się nudne). Nie zachwyciła jednak także. W Polsce jest krytykowana za skład - jakoby na bazie wody. Producent argumentuje, że po prostu tzw. "mleko migdałowe" jest rozbite w składnikach na wodę i pastę z migdałów - zauważcie, że także te w kartonach składa się kolejno z wody, etc. Tu kłócić się nie będę, bo po Chunky Monkey czy Peanut Butter & Cookies uznałam, że efekt nie jest zły i jak się fajny smak pojawi, próbować będę, ale bez amoku. Ten kupiłam, bo na niego trafiłam i uznałam, że cookie dough (które bardzo lubię, ale które na przestrzeni lat w wielu lodach wychodzi coraz gorzej) w ciekawym (ciastowym?) otoczeniu może być fajne (bo właśnie warianty podstawowe zazwyczaj bazy mają nudne). Dopiero jednak w domu uzmysłowiłam sobie, że cała ciekawość tych opiera się w sumie na karmelowej bazie... a od takich stronię, bo karmelowa baza w takich lodach dosłownie aż krzyczała ostrzegawczo, że będzie czysto słodka. Wprawdzie masa ciasteczkowa była obiecująca, ale... koniec końców nie wiedziałam, czego się spodziewać, wiec zamiast rozmyślać, postanowiłam sprawdzić.

Ben & Jerry's Cookies on Cookie Dough Non-Dairy to wegańskie lody karmelowe (na bazie mleka migdałowego) z 6% wmieszaną masą ciasteczkową (po niemiecku "Keksstrudeln", czyli "ciastka biszkoptowe"?), 9 % kawałkami ciastek-zakalców z czekoladą (cookie dough; "Cookieteig", czyli chodzi o kruche ciastka) i 5% kawałkami czekoladowymi (fudge). Masa lodów to 465ml / 406g.

Po otwarciu poczułam bardzo, bardzo słodki zapach masy na ciasto. Był iście zakalcowy jak biszkopt z surowym wnętrzem, ale odważnie sugerował także wersję jeszcze mieszaną w misce - dosłownie jasne, maślane i przesłodzone ciasto. Oprócz ciasteczkowości, zwłaszcza przy nakładaniu i już jedzeniu czuć nutkę kakao. Przy jedzeniu zarejestrowałam też leciuteńką nutkę migdało-orzechów (aż trudną do sprecyzowania). Karmelu specjalnie nie czułam.

Masa lodowa sama w sobie wydała mi się początkowo bardzo twarda jak skamieniała woda. Była zupełnie niepodzielna do nakładania nie tylko z tego względu. Dodano do niej sporo wielkich zbitek masy ciastowej z ciastkami / kawałkami ciastek, cookie dough i sporo początkowo twardych kawałków fudge. Najlepiej to nakładać poważając je, ale i tak... niektóre były znacznie większe od łyżki (którą nakładam, a nie łyżeczki, którą jem!). Dodatki zbijały się ze sobą. Na łyżeczce rozbiłam grudę - jest tam przekrojone "ciastko cookie dough" oraz nieprzekrojone, które opływa "masą cookie dough", kawałek czekolady i odrobinka spływającego biszkoptu (kolor bursztynowy). Na nią wybrałam te mniejsze, by się zmieściły, ale kawałki czekolady fudge trafiały się też np. 2 cm. Nakładanie tego to mordęga. I początkowo jak zasiadłam do jedzenia, myślałam, że to się nie zmieni, ale zdziwiłam się. 
Masa lodowa, po wyjęciu z zamrażarki już dochodząc, okazała się współpracująca. Całkiem udanie oddawała mleczne, gęstawe, choć odrobinkę ciągnące się lody. Pozytywnie konkretna, wykazywała pewną kremowość, ale i pylistość. W ciemno powiedziałabym, że to przeciętne mleczne lody, nawet dość tłustawe, ale jeszcze bez tragedii (co jest plusem biorąc pod uwagę skład / wegańskość). Lody topiły się w umiarkowanym tempie, raczej gęstawo, acz wodnisty efekt też czułam.

Po całości masę lodową przeplotła smuga ciasteczkowego... soso-kremo-masy. Kojarzyło mi się to z kremem-smarowidłem ciasteczkowym (nigdy go nie jadłam; to wyobrażenie), zawilgoconym / rozrzedzonym lodami. W niektórych miejscach były tego spore kawałko-skupiska, które to kojarzyły się raczej z zawilgoconym i mieszającym się z lodami biszkoptem. Jako że lubię te bardzo topiące się, u mnie miejscami przemieszało się to z bazą zupełnie. Na zdjęciu z miseczki to dobrze widać. Takie aż przemielone drobinki bez ładu i składu w masie. Nie było to gęste, ale do pewnego stopnia zwarte. Wraz z jedzeniem znacząco, z łatwością mieszało się to z lodami i coraz łatwiej, coraz bardziej ciasteczkowo rozpływało się w ustach. Miało to też w sobie coś z biszkoptu, a właściwie jego mocno przypieczonymi brzegami / wierzchem - takiego z natury suchego, ale rozmoczonego lodami.

Kawałki czekoladowe fudge nieźle udawały czekoladę. Nie były zbyt tłuste, a mimo że początkowo twardo-kruche, to w ustach miękły i rozpuszczały się jak średniej jakości czekolada. W miarę kremowa, chwilami wykazująca szorstkość, minimalnie plastikowa. Robiła to w tempie umiarkowanym, pozostawiając smugi i znikając. Dodano ich całkiem sporo, rozlokowano w całym pudle. Wielkość (średnie i kilka większych) wydaje się w punkt.

Najbardziej złożony / skomplikowany / dziwny dodatek to cookie dough. Otóż w pudle było sporo wielkich "zlepków-zbitek", składających się jakby z surowej masy na ciasto pokrywającej małe, okrągłe ciasteczko (wielkości grosza) z mikroskopijnymi kawałkami czekolady. 
Czekolada z nich wydawała się twardym plastikiem, prawie się nie rozpuszczała i była zbędna. 
Same małe ciasteczka zaś... nie były typowymi cookie dough. Obstawiam, że to te klasyczne z B&J's Cookie Dough (ewentualnie leciutko zmienione). Wyszły jak miękkawo-gumowe ciastka - rozmokłe i stwardniałe od tego. Wystąpiły w nich chrupiąco-rzężące kryształki cukru w ilości nie za dużej oraz mączny element.
Jak wspomniałam, małe ciasteczka otaczała masa na ciasto. Przypominała gładką, miękką masę, pokrywającą podniebienie śliskawo-tłustymi smugami. Czuć w niej cukier puder. Rozpływała się z łatwością, uwalniając ciasteczka, którym rozpływanie szło nieco oporniej, ale też w miarę ok (najlepiej było je w końcu rozgryźć i dopiero takie lepiej nasiąkały i robiły się bardziej ciastowe).
Miałam wrażenie, że to po prostu niedopieczone ciastka w surowej masie na ciasto, a nie typowe "cookie dough" jak w większości produktów. Niektóre skupiska były rozwalone, a to trochę przemieszane z masą, a to z dolepionym kawałkiem czekolady "fudge".

W lodach było więc sporo wszystkiego, ale i na "brak lodów w lodach" nie można narzekać. Mam jednak mieszane uczucia co do napchania tak pudła "czym się da".

W smaku sama masa lodowa serwowała przesadzoną słodycz, która mieszała się zwłaszcza w pierwszej chwili z wodą. Na szczęście jednak w trakcie jedzenia całości, a nawet gdy już masa bardziej się topiła, smakowa wodnistość kryła się.
Nuty za to kotłowały się między cukrem, cukrem pudrem i ciastem, a... "ogólnie orzechowym migdałem". Początkowo to ostatnie odbierałam jako dziwnie orzechowy, trochę jak śmietanka / mleczko migdałowe lub kokosowe zalatujące kartonem (zapomniałam, że to lody wege), przy czym niczego z tego nie piszę negatywnie. Po łyżeczce-dwóch odnotowałam obok nutę ciastowo-biszkoptową. Baza chwilami łagodniała zahaczając o maślaność-tłuszczowość, a cały ten splot układał się w smak jasnego biszkoptu (trochę zbyt tłuszczowego jak dla mnie). Nasilał się w miejscach, gdzie lody bardzo przemieszały się z masą ciasteczkową - może nią nasiąkły? Całościowo bowiem, zwłaszcza gdy doszły do temperatury przystępnej, a więc topiły się, smakowały właśnie dość biszkoptowo... jak ciasto-biszkopt migdałowy. Niestety przesłodzony (szkoda, bo efekt był ciekawy; mimo że za nic nie nazwałabym go karmelowym).

Masa ciasteczkowa znacząco przemieszała się z bazą lodową i nadała jej jeszcze swojego smaczku, a ona także była słodka. Może nie jeszcze najbardziej z tego tu wszystkiego, bo cechowała ją także mączność, ale jednak. Wydała mi się lekko palono-pieczona, trochę jak jasne "waniliowate" ciastka karmelowe (wyobrażam sobie, że ciasteczkowy krem Lotus może smakować trochę podobnie)... A może melasowe? Z brązowym cukrem? Chwilami bardziej jak jasny, mączny biszkopt (te większe "skupiska"). Biszkopt karmelowy? Nazbyt to mączne, acz autentycznie ciasteczkowe.

Częściowym przerywnikiem od słodyczy okazały się kawałki fudge. Wprawdzie i w nich cukier pozwolił sobie wyleźć na pierwszy plan, ale... Smakowały całkiem niezłą, gorzkawą czekoladą o niemal miodowej słodyczy. Do pary z cukrem wprawdzie drapała w gardle, ale jeszcze nie było najgorzej. Całkiem sporo w nich maślaności, ale cierpkie kakao upodobniło je do czekolady ciemnej. To chyba podkręciła słodycz otoczenia. Nie wyszły specjalnie wytrawnie, a łagodnie, wyważenie.

Czekolady w "ciasteczkach cookie dough" prawie nie czuć, acz gdy skumulowało się ich więcej, nieco przełamywały wysoce za mocną słodycz tego tworu, dodając nutkę plastikowego, gorzkiego kakao. I... więcej cukru. Same ciastka uderzały smakiem... słodkim. Jakby mieszanką białego cukru (co nakręcały kryształki, gdy się z nimi rozprawiałam) i mąki. Może z domieszką cukru pudru i jakby... słodziku? Wydały mi się ciasteczkowe jak... właśnie nieudane, niedopieczone jasne herbatniki (a nie cookie dough). Chwilami kojarzyły mi się z jasnymi ciastkami kruchymi z cukrem (tego typu, np. Cukry Nyskie, Krakuski). Najbliżej im chyba jednak do... zawilgoconego ciastem spodu z herbatników.

"Masa cookie dough" otaczająca te "ciastko-kulki" serwowała z kolei smak cukru pudru, mąki i tłuszczowość, nawet pewną maślaność (może bardziej oleistość?) i odległą waniliowatość. Czułam się, jakbym wylizywała łyżkę / miskę z surowej masy na ciasto / ciastka. Nigdy nie spotkałam się z takim czymś w lodach. To było dość osobliwe, gdy masa rozpłynęła się, a potem wkraczała "ciasteczko-kulka" - tak odmienne w smaku! Raz czy drugi, tak jakby na styku, w zestawieniu tych tworów mignęła mi sól.

Po wszystkich dodatkach zagarnięta sama masa lodowa z kolei wydawała mi się jeszcze słodsza, ale i jeszcze bardziej ciastowa jak biszkopt, masa ciastowa - wszystko w jednym. Przede wszystkim bardzo słodka (i może rzeczywiście w porywach... nie tyle karmelowa, co trochę... kajmakowa?).

Po zjedzeniu zostało przesłodzenie i dosłownie przyspieszone bicie serca (nieprzyjemne), ciasteczkowo-pszeniczny, bardzo słodki posmak z nutką kakao. Wszystko to było całkiem w porządku, gdyby nie cukier.

Całość postrzegam jako niezłą gdy chodzi o smak i konsystencję, ogólny efekt, ale daleką od ideału. Przede wszystkim, zawartość pudła uważam za niezwykle intrygującą. Ciekawie wyszła ta ciastowo-biszkoptowa*, migdałowa baza (aż nie mam względem niej większych zarzutów!), czekoladowe fudge to dobre rozwiązanie. Sos-masa ciasteczkowa fajnie zgrała się z bazą i sama w sobie wyszła... w zasadzie spoko, jak karmelowo-biszkoptowe "coś". 
Dziwaczne było natomiast cookie dough. Pierwszy raz spotkałam się z takim. I nawet nie umiem jednoznacznie, z całą pewnością stwierdzić, czy to pozytywna dziwność. Trochę nie bardzo... To jakby połączenie zupełnie surowej masy na ciasto i niedopieczonych herbatników z plastikowo-czekoladowymi drobinkami. Te drobinki na pewno były zbędne (nie wnosiły nic dobrego, a przeszkadzały). Surowa masa na ciasto jest spoko, by zlizać ją z czegoś, ale... że z niedopieczonego herbatnika? W lodach? To już dość osobliwa kumulacja. Te jakby niedopieczone ciasteczka niezbyt mi w B&J's odpowiadają (nie odbieram ich jako typowe cookie dough), a tu dodatkowo wystąpił kontrast między masą jakby kompletnie surową, a ciastkiem raptem niedopieczonym. Natomiast czy to zakalcowość...? Może to taki odwrócony zakalec? Dziwne to było. Jako jednorazowa ciekawostka - świetne, ale tak ogółem nie przekonuje mnie... chyba. 
A na pewno nie sprawdzę, bo - teraz bardzo ważne - były tak piekielnie słodkie, przesłodzone, przecukrzone (jak się tylko da!), że aż w trakcie jedzenia parę razy musiałam łyknąć odrobinę wody. Po prostu mordowały cukrem. Wszystko nim smakowało i dopiero sobą. To nie pomogło w orzecznictwie, czy dziwność wyszła na plus czy minus. 

Bardzo zabawna sprawa z cukrem - cukrowością poszczególnych części. Powiedzieć, że lody były cukrowe to jak nic nie powiedzieć. Otóż można było wyróżnić, że sama masa smakuje cukrowo-cukrowopudrowo, "masa ciasteczkowa" cukrem brązowym, surowa "masa cookie dough" (?) cukrem pudrem, a "ciastka cookie dough" białym cukrem w kryształkach. Do tego cukrowo-miodowe "czekoladowe fudge" oraz "plastikowo-cukrowo kakaowe" kawałki czekolady. Trochę... śmiech przez łzy. Nawet nie wyobrażacie sobie pewnie mojej reakcji, gdy skonfrontowałam notatki z degustacji ze składem (potwierdziło się!).
*I znów pewna dziwność. Jadłam B&J's Birthday Cake z "masą biszkoptową" oraz Netflix & Chill'd "z masą ze słodko-słonych precli", a nie "masą-sosem ciasteczkowym" i... było to dość podobne, połączenie ich... tylko bardziej herbatnikowe niż preclowe (niesłone oczywiście), a tym samym najdziwniejsze.

Ogólnie wyszły jak całkiem w porządku jakościowo lody w interesującym wariancie, ale strasznie przecukrzone. Drogie, fakt, ale to cena sprowadzania i amerykańskości, więc o to producenta nie obwiniam (w USA to lody za około 3-4 dolary, więc biorąc pod uwagę tamtejsze "ceny życia i zarobki, nie są z wysokiej półki). Jak na wegańskie lody... fajnie udają normalne. W trakcie jedzenia wszystko się spisało... no, tylko cukier.
Ocenę nieco naciągam za dziwność... Bo i ze względu na nią je zjadłam do końca (ledwo!). Chciałam być pewna, że nie zaskoczą niczym jeszcze. Nawet nie umiem powiedzieć, czy je polecam, a jeśli tak, to komu. Ciekawskim na pewno.
Trochę jak z Birthday Cake: dziwne, w sumie smaczne, ale nie chciałabym ich więcej.


ocena: 7/10
kupiłam: Auchan
cena: 24,99 zł (za 465 ml)
kaloryczność: 264 kcal / 100 g; 230 kcal / 100 ml
czy kupię znów: nie

Skład: woda, cukier, tłuszcze i oleje roślinne (kokosowy, sojowy, rzepakowy), syrop glukozowy, mąka pszenna, pasta z migdałów 3%, brązowy cukier, skrobia kukurydziana, cukier puder, odtłuszczone kakao, białka grochu, pełnoziarnista mąka pszenna, emulgatory (lecytyny: słonecznikowe, sojowe), tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, sól, mąka z tapioki, stabilizatory (guma guar, mączka chleba świętojańskiego), ekstrakt wanilii, melasa, naturalny aromat, substancja spulchniająca (węglany sodu)

4 komentarze:

  1. Ciekawe, czy mój gust kiedyś wróci na drogę lodową. Ciekawe też, czy zahaczy o drogę dużokubkową. O ile pierwsza opcja jest prawdopodobna, o tyle drugiej nie widzę. Zobaczymy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Duże pudła mi do Ciebie nie pasują. Biorąc pod uwagę, że mi już lody całkiem przeszły, a tak wiele mamy odwrotnie, Ty może się zrobisz kiedyś bardziej lodowa? Acz myślę o małych.

      Usuń
  2. Ja nie jestem lodowym typem... W ogóle teraz nic co takie płynne i gęste mi nie idzie a słodkie wcale :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obecna również jestem nielodowa. Na blogu jeszcze będą, bo to, co już miałam kupione, to pojadłam, nie zarzekam się, ze nigdy żadnych nie kupię, ale nie sądzę, bym wróciła do jedzenia lodów z taką ochotą jak kiedyś.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.