wtorek, 15 marca 2022

Lindt Chocoletti Pfrirsich Himbeere mleczna z nadzieniem brzoskwiniowym i suszonymi malinami

Dlaczego brzoskwinie i morele są tak często w słodyczach łączone? Dlaczego tak wiele osób ponoć lubi czekolady z malinami? Gusta są różne... a te zestawienia wszechobecne. Dlaczego akurat one? Latami się zastanawiam i nic nie wymyśliłam. Obecnie mleczne czekolady z nadzieniami owocowymi są mi zupełnie obojętne, jednak gdy zobaczyłam duet brzoskwini i maliny, pomyślałam, że to dopiero musi być pyszne! Znaczy - sam duet jako wariant czegoś. W zasadzie chyba wolałabym go jakoś inaczej, nie wiem jak, może nie w Lindcie i to w najgorszym możliwym wydaniu czekolady (nie cierpię tych już podzielonych na kostki!), ale... Zamawiając ze strony Lindta na współę z Mamą, wzięłyśmy także tę czekoladę. Mama była średnio przekonana, ale gdy usłyszała, że mnie ciekawi, zgodziła się. Wzięłyśmy na jej koszt, bo obstawiałyśmy, że pewnie i tak większość skończy u niej, ale... no jednak byłam ciekawa! Czekolada jest z serii "najlepiej smakuje schłodzona", lecz ja nienawidzę chłodnego jedzenia, więc uznałam, że zjem normalnie. No, może kostkę po schłodzeniu (i wyjęciu z lodówki by odtajała - czyli w sumie z powrotem do punktu wyjścia - no, ale czynnik psychologiczny!). 

Lindt Chocoletti Limited Edition Pfrirsich Himbeere to czekolada mleczna o zawartości 31 % kakao z (46%) nadzieniem brzoskwiniowo-malinowym, a dokładniej nadziewana kremem brzoskwiniowym z kawałkami malinowymi (na bazie z suszonych malin).

Rozrywając sreberko poczułam uderzenie słodyczy serka brzoskwiniowego, który gonił serek malinowy. Wiązał się z nimi soczysty kwasek owoców, którego więcej przejawiały maliny. Ewidentne towarzyszyła im słodka czekolada z dużą ilością mleka. Było wyraziste, głębokie i kojarzące się ze smakowym, owocowym mlekiem. Po podziale zwłaszcza maliny łączyły pudrowość i przesłodzenie z marginalnym kwaskiem.

Kostki w dotyku wydawały się ulepkowate, ale w zasadzie masywne, konkretne. Odgryzając kawałek trafiłam na miękkawość. Średnio gruba warstwa czekolady trochę wgniatała się w nadzienie.
Krem był miękkawy, ale zwarty i pełny. Iście kremowy w tłusty, śmietankowo-oleistym sensie.
W ustach czekolada rozpływała się gęsto i aksamitnie. Zmieniała się powoli w miękki, zalepiający krem, spójnie mieszając się z nadzieniem. Ono miękło prędzej i także mocno zalepiało, acz w bardziej mazisty, śliskawo-oleisty i śmietankowy sposób. Cechowała je lepkość, tłustość i plastyczność.
Sporo w nim drobinek. Te potrafiły początkowo chrupnąć-skrzypnąć, po czym trochę nasiąkały, rozpuszczały się częściowo, miękły. Zupełnie jak liofilizowane maliny (którymi były, tylko że nie w 100%ach, a z cukrem na wierzchu). Niektóre zachowały pewną chrupkość do końca. Trafiłam nawet na kilka pestek. Wprowadzały tym samym lekko sucho-krucho-wafelkowy efekt.
Nie gryzę czekolad, więc malinowy dodatek próbowałam raz po raz lekko nadgryźć "obok czekolady", a w większości zostawiałam na koniec, gdy ta się już rozpuściła.

Zgodnie z zaleceniem producenta, bez przekonania jedną kostką włożyłam do lodówki. Spędziła w niej godzinę, po czym została wyjęta na jakieś 20 minut, bym nie musiała katować się zimną czekoladą i dopiero zjadłam. Wówczas struktura czekolady była normalna, w temp. pokojowej, nadzienie zaś utrzymało poczucie chłodu i... w bardzo udany sposób udawało twardo-zbite, gęste lody śmietankowo-mleczne. W smaku bez wielkich zmian, a jedynie słodycz wydawała się jeszcze wyższa (zagłuszyła też minimalnie sztuczność), całość wyszła nieco bardziej lodowo, jak owocowe lody śmietankowe w waflu-rożku. Utwierdziłam się, że nie ma co bawić się z lodówkowaniem. Nie podoba mi się ani pomysł, ani w sumie efekt; reszta opisu dotyczy więc czekolady normalnie.

W smaku czekolada od razu dała się poznać jako przesłodzona cukrem z waniliną w tle. Wydała mi się nieco plastikowa, mimo że ogromny udział miało w kompozycji wyraziste, smakowite mleko. Co więcej, przesiąkła nieco nutką słodziutkich, serkowych brzoskwiń ze środka.

Nadzienie szybko dobiło się do głosu motywem serka owocowego. Najpierw dominował serek brzoskwiniowy, dopiero z czasem doszedł do niego malinowy. Może wariant mieszany? Na pewno o uroczym wydźwięku.
Krem sam w sobie był jak cukrowy serek-seruś brzoskwiniowy, oddający sztucznawo-naturalne, ale bardzo delikatne w smaku brzoskwinie-brzoskwiniusie w serkowym klimacie.
Miejscami zassał też smak malinowy. Im więcej zaczynało wyłaniać się kawałków malin, tym posmak serka malinowego coraz bardziej wypierał brzoskwiniowy. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zrównały się i zasłodziły zupełnie, aż drapiąc w gardle. 

Wnętrze podwyższyło słodycz, uwypuklając i cukrowość, i drobną sztuczność. Wszystko to pluskało się w najlepsze w bezgranicznej, serkowej mleczności... za sprawą której z czasem pomyślałam też o owocowym mleku smakowym: brzoskwiniowym, malinowym... Albo raczej o mleczno-śmietankowych lodach owocowych. Bardzo wyraźnie czułam lody na gałki w waflach. Oczywiście zasłodzonych. 
Opływająca to czekolada wraz z czerwonymi drobinkami podkreśliła skojarzenie z wafelkiem (nie tylko na strukturę, ale też smak). W malinach kryło się bowiem też coś owocowo-wafelkowego.
Było cukrowo-mlecznie, że aż coraz mniej owocowo. Odnotowałam też pewną tłuszczową nijakość, olej, co z czasem przykryła przesadzona cukrowość oraz lekka pudrowość i kwasek malin. 

Smak malin umacniał się oczywiście wraz z ich wyłanianiem się oraz tym, jak je podsysałam. Częściowo rozpuszczały się, wilgotniały. W bliższym kontakcie okazały się najpierw cukrowo-słodkie, potem wafelkowo-chrupkawo nijakie i w końcu malinowe jak to liofilizowane, słodko-kwaśne owoce. Nie brakowało im soczystości. Przecinały nią słodycz i na chwilę uwypukliły owoce, a więc wyważony duet brzoskwiń i malin.

Niestety po chwili cukier szarżował jeszcze mocniej, a i tłuszczowość bardziej rzucała mi się na odbiór. Echo oleju i sztuczności bliżej końca wzrosły, a cukier drapał w gardle irytująco. 

Z czasem owoce  zatonęły w mleczno-tłustym otoczeniu, a pod koniec czekolada zagrała wyraźniej.
Wyszła wprawdzie wciąż wyraźnie mlecznie, ale jeszcze bardziej plastikowo i wanilinowo. Zniknęła w końcu jednak, pozostawiając już dosłownie malinowe drobiażdżki.

To były liofilizowane maliny wraz z pestkami. Wydały mi się jednak po całej tej cukrowości nieco onieśmielone.

Po zjedzeniu zostało zacukrzenie jako pieczenie-rozgrzanie w gardle oraz posmak cukierkowo-serkowych owoców, głównie malin w mlecznawej toni. Brzoskwinie jakoś zaniknęły, wyparte przez sztuczną nutę nieokreśloną oraz tłuszczowość i jako nieprzyjemny posmak, i warstwa na ustach. Mieszanina tego wszystkiego lekko aż gryzła w język.
Męczyć zaczyna już druga kostka, a przy 4 i zainteresowanie wariantem opada; wówczas nie zostaje nic, by dalej jeść, więc po 6-7 (w tym męczona lodówkowa "dla zasady" haha) podziękowałam i resztę oddałam Mamie. Jej nie smakowała, co wyjaśniła: "Jakbym jakąś tanią czekoladę jadła, wierzch mi się skojarzył z obecnym Wedlem; w tym kremie to ja brzoskwiń nie czułam. Jedyne, co tam fajne to te maliny, bo czasem tak kwaskiem zaleciały i przebiły to wszystko". A zjadła, "bo jej się coś chciało, a nie, że akurat ta czekolada jej smakowała".

Całość uważam za mocno przeciętną. Przesłodzona i jakościowo nienajlepsza, co daje się we znaki już przy drugiej kostce. W zasadzie nie zła, ale też nie taka, by było za co ją chwalić, oprócz pomysłu na smakowite połączenie owoców. Bo już wykonanie nie chwyciło. Choć dość lekko, serkowo i nawet w tym uroczo, trochę soczyście... a i konsystencja raczej tłusto-rzadkawa, to było w tym wszystkim coś ciężkawego. Gdyby nie ta chemia i olej oraz cukier, byłoby przyjemnie. Podobało mi się przejście od serka brzoskwiniowego do malinowego - i w sumie za to nawet chciałam podciągnąć na 6, ale... nie. 
Wersja z lodówki jakoś niczego ciekawszego mi nie zafundowała; a tylko utwierdziła w przekonaniu, że to głupota.


ocena: 5/10
kupiłam: Sklep Lindt
cena: 14,20 zł
kaloryczność: 572 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku, tłuszcze roślinne (z nasion palmy kernel, palmowy), miazga kakaowa, odtłuszczone mleko w proszku, laktoza, chrupki malinowe 1,8% (maltodekstryna, maliny 25%, cukier, skrobia modyfikowana, substancja zagęszczająca: alginian spodu), sproszkowane brzoskwinie 0,6%, emulgator: lecytyna sojowa; aromaty, ekstrakt słodowy jęczmienny

17 komentarzy:

  1. Wow! Tyle pyszności na tym blogu! Aż nie wiadomo od czego zacząć. Czekolady mleczne i czarne, owocowe i najbardziej klasyczne. Twój chłopak (lub dziewczyna) musi być w siódmym niebie mając tyle słodyczy pod dostatkiem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam partnera, jestem samotniczką. Nie sądzę, by moje czekolady, które jem ja, mogły uszczęśliwić osobę inną, niż... Mnie. Nie dzielę się, rodzicom oddaję tylko kiepskie.

      Usuń
    2. Teraz to już w ogóle poczułam się wścibska. Wybacz, to było nie na miejscu.
      No i totalnie zaspamiłam Twój blog swoimi bezwartościowymi wpisami.
      Przepraszam. 😳

      Usuń
  2. Mam takie osobiste pytanko. Wybacz, jeśli to zbyt prywatne, ale jak to jest, że non stop kosztujesz takich smakowitości, a w ogóle nie przybierasz na wadze (widziałam zdjęcia na Insta)? A może Ty tylko degustujesz po jednej kostce, a resztę wcinają inni? Jeśli tak, to na pewno nie jest to kot, bo ma podobną sylwetkę do Ciebie. W takim razie kto? Mama, tata albo partner życiowy? No bo chyba nie chcesz mi powiedzieć, że sama to wszystko zjadasz bez żadnych konsekwencji dla ciała? Proszę, zdradź jaki jest Twój sekret. Skoro nie dieta to co? Jogging? Jazda na rowerze? Aerobik? Pływalnia? Ja nigdy się przesadnie nie obżerałam, przez większość życia uważano mnie za chudą jak patyk, ale nagle po 30-stce moje ciało zaczęło odbiegać od idealnych kształtów. Od dwóch lat staram się nie jadać żadnych słodkości, nawet nie słodzę herbaty ani nie piję soków, od kilku miesięcy intensywnie ćwiczę przynajmniej godzinę dziennie, a nadal nie jestem w stanie pozbyć się nadmiarowych boczków. Proszę, zdradź sekret, jak Ty to robisz, że wyglądasz idealnie bez tych wszystkich wyrzeczeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak odpisałam wyżej, z nikim nie dzielę się czekoladami. Te, które uważam za przynajmniej smaczne, zjadam sama. Tylko kiepskie, nie w moim typie próbowałam trochę, po czym oddawałam Mamie. Obecnie w zasadzie już takie się nie trafiają, bo zakupy ograniczyłam do tych w moim typie. Zauważ, że te w moim typie rzadko mają 100 gramów.


      Nie ma tu żadnych wspaniałych sposobów na jedzenie sporej ilości czekolady i chudość. Wszystko to kwestia jedzonych ilości i wartości. Choć jem zdrowe rzeczy, nie jem zdrowo, np. prawie nie jem obiadów. Ot, czekolady jem 3-4 razy w tygodniu, a dania uważanie za obiadowe pewnie też ok. 3, jak widzisz więc, nie jest to zbyt rozsądne. Nie mam więc zamiaru pisać dokładnie, jak jem, bo nie chcę, by ktoś się tym inspirował.

      Usuń
    2. PS Wypytywałaś o sport. Zapomniałam w jednym komentarzu dopisać. I tu nic zdrowego, bo od lat skutecznie unikam. Nie cierpię aktywności fizycznej.

      Usuń
    3. Dziękuję za wszystkie odpowiedzi, a przede wszystkim za niebywałą szczerość.

      Usuń
    4. Skoro już tyle naspamiłam to mam nadzieję, że jeden dodatkowy wpis nie zaszkodzi. Mam pewien wstydliwy problem i pomyślałam, że może Ty mogłabyś coś na to poradzić. Otóż dolega mi coś co Freud pewnie nazwałby fiksacją oralną. Wstyd przyznać, ale muszę mieć coś w buzi, szczególnie gdy się stresuję, a powodów do tego mam naprawdę wiele. Wiem, że wiele dziewczyn ma z tym problem, ale nieodparcie odnoszę wrażenie, że nie w takiej skali jak ja. Nie sposób zliczyć wszystkich ołówków, które w życiu pogryzłam, żeby nie powiedzieć przeżułam. Oduczenie się tego zajęło mi lata prób i niekonwencjonalnych metod, ale chyba wpadłam jeszcze bardziej, bo soczyste drewno zastąpiły mi papierosy. Z nimi uporałam się koło 30-stki, ale sama nie wiem czy wyszło mi to na zdrowie, bo ani się obejrzałam, a na podobnej zasadzie zaczęłam wcinać kruche ciasteczka. Niestety, jak na złość ich akurat nie wypluwałam. Na szczęście w miarę szybko udało mi się je zastąpić marchewką i jabłuszkami, rzadziej innymi warzywami i owocami. Tyle, że one są po prostu mało praktyczne poza domem, przez co mocno ucierpiały moje paznokcie. Ostatnio eksperymentuję z gumą do żucia w postaci tych nowych Mentosów, ale to w wielu miejscach to takie zachowanie zwyczajnie nie przystoi dorosłej kobiecie, a ponadto guma średnio się u mnie sprawdza (jakkolwiek to brzmi, preferuję rzeczy twarde). Czuję, że nieustannie wpadam z jednego nałogu w drugi i nie wiem jak sobie z tym poradzić. Pomyślałam, że może ty masz jakieś skuteczne metody. Chyba nie palisz, z pewnością nie przesadzasz z jedzeniem, masz całe paznokcie, a drogich kredek artystycznych Mondeluz raczej byś nie pogryzła. Posiadasz jakąś w miarę bezpieczną i nieuciążliwą alternatywę dla tych wszystkich rzeczy?

      Usuń
    5. Z ciekawości, w jaki sposób udaje Ci się łączyć tę niechęć do aktywności fizycznej, wręcz unikanie jej, z wyprawami po górach? Trzeba Cię tam nosić na barana lub na rękach czy jak? :P

      Usuń
    6. Wybacz, nie mam pojęcia, co Ci na to odpisać. Nigdy takiego problemu nie miałam, a gumy i papierosy mnie brzydzą. Ja nie lubię "mielić czegoś" w ustach. Jak jem to jem, po jedzeniu z kolei usta muszę przepłukać i koniec.

      Usuń
  3. Sorry za SPAM, ale naszło mnie jeszcze jedno pytanie. W niektórych wpisach i komentarzach pojawiały się wzmianki o alternatywach dla mleka krowiego, od wielbłądziego po kokosowe. Czy - w oderwaniu już od tematu słodyczy - dałaś się namówić na Prawdziwe Jedzenie (to od nadal budzącego skrajne emocje polskiego biznesmena)? Mam tu na myśli sery na bazie mleka koziego. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przepraszaj za spam, ot, jesteś ciekawa, a ja to rozumiem. Skoro o czymś piszę, ludzie mają prawo pytać.

      Prawdziwe? Chyba nie wiem, o co, ani o jakiego biznesmana chodzi. Lubię sery, kiedyś jadłam więcej kozich, teraz znacznie mniej, bo przeważnie są mi za słone.
      Latami na kolację jem płatki owsiane z mlekiem krowim. Ono nie jest prawdziwe?

      Usuń
    2. Przepraszam, chodziło o owcze. Nie wiem co mnie wzięło z tym kozim. Chyba zbyt dużo rozmyślałam o Starym Rynku i "Koziołkach" w Poznaniu.
      Co do biznesmena, chodziło mi oczywiście o Romana Kluskę, założyciela Optimus SA (jedna z najbardziej znanych polskich firm lat 90-tych - to właśnie z nią związane były te "afery"), który teraz zajął się m.in. hodowlą owiec i produkcją naturalnego sera (ponoć bez jakichkolwiek "ulepszaczy") z ich surowego (niepasteryzowanego) mleka.

      Usuń
    3. PS Sery o których mowa sprzedawane są pod marką "Prawdziwe Jedzenie". Wystarczy wpisać w Google i powinna wyskoczyć właściwa strona. Dla pewności można dopisać "ser owczy dojrzewający" (jeszcze raz przepraszam za te "kozie").

      Usuń
    4. Owcze też zdarzało mi się jadać, ale marka nic mi nie mówi. Niee, nie kupuję drogich serów, bardzo rzadko szarpnę się (a w zasadzie naciągnę ojca), na taki, co to kosztuje około 10-20 zł za kawałek, który ma od 150 do 200 gramów. Więcej za nic bym nie wydała, ani też go bym nie naciągała.

      Usuń
  4. Zaciekawiła mnie ta ezoteryka. Jesteś w stanie komuś powróżyć na odległość? Potrzebujesz do tego jakichś artefaktów (zdjęcia osoby) czy da się to zrobić całkowicie zdalnie? Myślisz, że byłabyś w stanie wywróżyć komuś oczekiwaną długość życia lub chociaż przepowiedzieć czyhające niebezpieczeństwo (bądź też wykluczyć takowe w przeciągu najbliższych kilku lat, jeśli ktoś ma poważne obawy)?
    A może coś takiego to zupełnie nie Twoja bajka?
    PS Kojarzysz postać popdruida? Tę kontrowersyjną osobę od rzekomych "talizmanów informatycznych"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, na odległość nie. Opieram to na czytaniu osoby i jej aury, atmosfery, jaką roztacza, więc musi być kontakt. Posługuję się kartami. Widać w nich niebezpieczeństwa, czasem to, czy ktoś powinien żyć dłużej, czy krócej, aczkolwiek nie jest tak, że jak coś zobaczę, nie da się tego zmienić. Uważam, że to raczej wypatrywanie skłonności, na które wciąż sami mamy wpływ.

      PS Nie kojarzę. Nie śledzę żadnych celebryckich newsów i doniesień czy hitów internetu / telewizji.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.