czwartek, 3 marca 2022

Lindt Hello, Nice to Sweet You Salted Caramel mleczna nadziewana solonym karmelem

Po Oh WOW! Salty Hazelnut Caramel Intense czułam niedosyt w kwestii czekolady z płynnym lub - o, ten lepszy! - półpłynnym karmelem z nutą soli. Tyle nastawiania się na coś takiego, nawet za zasłodzenie, a trafiłam na skąpo wypełnioną tabliczkę. Pierwszy raz w życiu postanowiłam złożyć zamówienie w firmowym sklepie Lindta - razem z Mamą, bo zaciekawiło nas parę rzeczy dostępnych tylko w nim. Gdyby nie ona, sama dla siebie nie zrobiłabym tego, bo nie jest w moich oczach tego wart. Gdy dostrzegłam tę tabliczkę, uznałam ją za must have. Jadłam bowiem ją w 2016 w wersji batonowej, która mnie wówczas zachwyciła, choć karmel lał się nieco za bardzo. Jako że zdecydowanie wolę formę tabliczkową od batonowej, z ochotą właśnie o taką chciałam poszerzyć znajomość. I... akurat solony karmel Lindtowi jakoś wychodzi, więc o to byłam spokojna. W przypadku tej w sumie nie wiedziałam jeszcze, co myśleć, gdyż w wersji tabliczkowej dodano mniej nadzienia niż w wersji Stick (recenzja z 2016).

Lindt Hello, Nice to Sweet You Salted Caramel to mleczna o zawartości 30 % kakao z płynnym nadzieniem karmelowym "ze szczyptą soli" (które stanowi 31 %).

Rozrywając sreberko, poczułam uderzenie głęboko mlecznej i równie cukrowej czekolady, za którą stał wyraźny, maślano-mleczny karmel. Był delikatny, ewentualnie z minimalnie paloną nutką... Kojarzył się bardziej z toffi i niestety pobrzmiewał czymś dziwnie soczystym... cukierkowym? Karmelkowo-landrynkowym. W słodyczy odnotowała sztucznawą nutę.

Tabliczka była dość masywna, solidna. Przy łamaniu lekko pykała - nie wgniatała się, nie rozwalała, ale sugerowała lepkawość. Okazało się, iż gruba warstwa czekolady skrywała zaskakująco sporo nadzienia. Było prawie lejące, ale trzymało się czekolady... do pewnego stopnia. Ciągnęło się bardzo i zarazem tylko trochę. To znaczy: wyciągała się długa, ale przeważnie cienka "nitka", a większość jako gęsta i półpłynna masa nie rozlewała się, a jakby "wracała" pozostając przy czekoladzie. Kleiło się denerwująco, ale też nie jakoś bardzo.
W ustach czekolada rozpływała się w umiarkowanym, raczej wolnym tempie, szybko przybierając postać miękkiego i tłusto-gęstego, aksamitnego kremu. Nadzienie zaskoczyło mnie tym, że nie wypływało, a jakby zlepiało się wraz z nią w gęstawą, miękką jak to tylko możliwe grudko-masę, zlepek. Zalegało w ustach wraz z czekoladą dość długo i znikało wraz z nią (w przypadku brzegowych kęsów). Tylko w przypadku kęsów "środkowokostkowych" nadzienie zostawało w ustach dłużej niż czekolada.
Cechowała je półpłynna miękkość, ale nie powiedziałabym, że rzadkość. Było gęstawe w pewien glutowato-lepko-kleisty sposób. Nie tłuste, a jedynie tłustawe. Porażało za to śliskością. W ustach lepkość i kleistość jakby falowo się nasilały lub słabły...  Gdy nadzienie mieszało się z czekoladą, całość zalepiała usta zupełnie aż przytykając. Jak już sporo z niej zniknęło, osamotniony karmel można było "ganiać" językiem po ustach. Był wówczas bardzo plastyczny, prawie rzadkawy, a potem kleił się do podniebienia, zębów... albo raczej lepko je pokrywał? Chwilami przypominał miks kleju w płynie i mordoklejki.

Czekolada uderzała wyraziście mlecznym smakiem. Była cukrowo słodka, co zaznaczyło się w gardle już po paru sekundach. Ze słodyczą przesadzono. Wkradł się do niej motyw... plastiku? W tle odnotowałam karmelowy akcent wiążący się z maślanością. Czekolada prawdopodobnie przesiąkła wnętrzem - to raz, ale wydała mi się nieco inna niż typowy mleczny Lindt (gorsza). Na występ nadzienia, czekolada odchodziła w tło.

Nadzienie szarżowało cukrem z maślano-mlecznym echem, gdy tylko po paru chwilach czekolada zaczęła je odsłaniać. Raz i drugi mignęło mi to toffi-karmelkami z tanią, sztucznawą nutą, acz po chwili karmel udało się kompozycji przywołać. Słodycz drastycznie wzrosła, lecz palony akcent także się pojawił. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wyłaniała się sól. Podkreśliła maślaność i osobliwą soczystość. Szybko umacniała swoją pozycję. W pewnym momencie zrobiło się bardzo słono (co prawie przygłuszyło czekoladę i karmelowość?), po czym sól zaczęła odpuszczać, na powrót stając się dodatkiem do, już w tym momencie, wyrazistszego karmelu. Pomogła tym samym cukrowi w drapaniu w gardle. Wówczas odnotowałam... mdławo-tłuszczowy (mlecznawy? starotłuszczowy?) motyw, który narastająca słodycz przekierowała na ulotne skojarzenie ze słoną krówką. W całym przesłodzeniu doszukałam się trochę sztucznego, karmelowo-landrynkowego motywu. Sól jednak starała się to ukryć. Znikając, nadzienie zawracało do słonego karmelu.

Czekolada pod koniec zalała słony karmel mlecznością. Było bardzo, bardzo słodko, a w dodatku wyraźnie plastikowo. Odnotowałam wanilinę, a jednocześnie... nie mogłam już zapomnieć o sztucznie soczystym echu i taniości. Przypominała o nich sól, wciąż również pobrzmiewająca.

Po zjedzeniu zostało przesłodzenie niedookreślonym, ale na pewno słonym karmelem oraz za słodką, mleczną czekoladą, jak również nuty sztucznego karmelu, tandetnej cukierkowości z nim związanej, i wyraźna nuta soli. Bardzo drapało w gardle.

Czekolada nie zachwyciła mnie tak jak jej batonowa wersja z 2016 roku. Na pewno zmienił się mój gust i spadła tolerancja na słodycz, ale w tej... nadzienie miało w sobie coś odpychającego - ta "cukierkowość" niby karmelowa, a jednak też landrynkowa... Niby maślano-mleczny karmel z lekką palonością (choć wolałabym mocniejszą), krówkowe skojarzenia były ok, ale coś niszczyło je od środka. Soli było dużo, ale jeszcze nie za dużo, więc to akurat miało szansę się udać, ale... wydawało się, że nakręcała się z tymi gorszymi nutami (m.in. tłuszczową?). I jak już o gorszych nutach - sama czekolada wydała mi się... mniej niż niegdyś lindtowska, a bardziej tania w smaku. Przesłodzenie było bardzo mocne od początku, a choć sól starała się je przełamać, to jednak nie pomogła w końcowym jego odbiorze.
Skojarzyła mi się z bardziej wyważoną Lindt Creation Caramel, która u mnie zdecydowanie wygrywa. W Hello... czuć wady nadzienia - pewnie, bo jest go więcej, a w dodatku ponieważ jest bardziej słone. Akurat jego słoność byłaby przyjemna, tylko że... Soli przydałby się lepszy karmel. I lepsza czekolada, bo w dodatku także ona się wyłożyła. Na ochotę na solony karmel, z nastawieniem na przesłodzenie totalne w porządku, ale "w porządku" w porównaniu do dawnej to wielkie rozczarowanie. Niby na silną ochotę na solony karmel u mnie się sprawdziła, że zjadłam 8 z 10 kostek (choć przesłodzenie czułam już przy pierwszej), ale... miała coś w sobie takiego, że nie podjęłam wyzwania (po prostu nie jest warta aż dwóch dni uwagi, zachodu ze sreberkowaniem itp.) i dwie ostatnie poszły do Mamy.
Mamie również wydała się za słodka, ale: "ogólnie bardzo poprawna; odpowiednio słona, wyraźnie karmelowa - dla mnie za karmelowa, bo ogólnie to jednak na pewno wolę toffi, a tu była ta goryczka karmelu; sztuczności jednak nie czułam. Była więc, czym miała być.". Potem zaczęłyśmy dyskutować i... choć nie była przekonana co do mojej oceny (chyba wg niej tabliczka zasłużyła jednak na nieco więcej), zgodziłyśmy się, że sama czekolada mleczna Lindta się pogorszyła.


ocena: 6/10
kupiłam: Sklep Lindt
cena: 9,09 zł (promocja)
kaloryczność: 513 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku, syrop glukozowy, miazga kakaowa, bezwodny tłuszcz mleczny, mleko skondensowane, odtłuszczone mleko w proszku, dekstroza, sól 0,5%, lecytyna sojowa, naturalny aromat, aromat: wanilina

6 komentarzy:

  1. Muszę przyznać rację. Sama czysta mleczna lindt obniżyła loty zdecydowanie. Zakładałam że tu będzie inaczej. Bo także mi poprzedniczka zapadła miło w pamięci. Szkoda
    ...
    Mile zaskoczona jestem konsystencją jednak. I faktem tego, że karmel się ciągnie i trzyma zarazem. Nie topi i nie brudzi ;) może się skuszę :) liczę na darmową dostawę lub promocję na dzien kobiet ;) byłam w ich sklepie w Waw latem. Mają wybór a mowa lindt bez cukru mnie kusi szalenie :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro mleczną samą w sobie pogorszyli, to nie rozumiem, jak można założyć, że zostawili do nadziewanych inną.

      Na składy przy lodach narzekasz, a kiepski skład czekolady i obniżenie lotów marki Ci niestraszne... Aż mi przykro, gdy bardzo krytyczną recenzją kogoś zachęcam do sięgania po takie słodycze.

      Usuń
  2. Dzięki tobie znów wracam do czekolad. Ostatnio mu zbrzydly ale zaczęłam delektować się nimi jak Ty choć trzeba mieć stalowe nerwy i samozaparcie żeby rozpuszczania kostki w ustach nie ponaglać :) ćwiczę zarazem cierpliwość :P
    Odkrywam drugie dno w większości propozycji nawet tych powszechnie dostępnych. Dziękuję ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stalowe nerwy i samozaparcie? Dla mnie niezrozumiałe jest poganianie czekolady. To tak, jakbym przed przełknięciem kęsa czegokolwiek, do ust pchała kolejną porcję.

      We wszystkim można się czegoś doszukać, gdy człowiek przywiązuje wagę do tego, co robi.

      Usuń
    2. Widzę silny afront wymierzony w moją osobę nie widząc powodu mu temu. Jest mi przykro. To moje ostatnie komentarze

      Usuń
    3. Nie szukaj agresji i naskakiwania tam, gdzie ich nie ma. Mój ton jest zupełnie neutralny. Po prostu mnie zadziwia Twoje postępowanie, jest kompletnie odmienne od mojego.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.