czwartek, 20 czerwca 2024

krem Sticky Blenders Summer Edition Pistacja Malina

To, że zdecydowałam się na ten krem było nieco ryzykowne. Nie lubię białej czekolady, acz muszę przyznać, że czasem w kremach wychodzi zacnie. Właśnie np. pistacjowych - Grizly Gold Krem pistacjowy z białą czekoladą, migdałami i kokosem pokazał, że się da. Do rzeczy malinowych mam mieszane uczucia, a kremy orzechowe z owocami jednak mi na pewno nie leżą. Co prawda nie wiedziałam tego, gdy składałam to letnie zamówienie. A jednak czy bym z tego zrezygnowała? Połączenie wydawało się tak niespotykane, że zaciekawiło. A jednak znów... Gdy już przyszło mi po krem sięgnąć, miałam mieszane uczucia, bo znałam Grizly Láska Nebeská / To Właśnie Miłość i Sticky Blenders Mango Migdał. Zrobiłam się więc nieufna. A jednak to nie przypominało podlinkowanych. Może jednak to trio miało wyjść ciekawie? Jakoś nie umiałam sobie wyobrazić tych trzech składników - malin, białej czekolady i pistacji - razem. Duety w różnych wariacjach owszem, ale wszystko?

Sticky Blenders Summer Edition Pistacja Malina to "aksamitny krem z lekko prażonych pistacji kalifornijskich odrobiną białej czekolady i soczystymi malinami z lokalnych upraw" (ja bym powiedziała, że krem z pistacji z białą czekoladą i malinami); edycja limitowana na lato 2023.

Po odkręceniu poczułam intensywny, niezwykle jednoznaczny zapach słodkich, kruchych ciastek w kształcie rozetek, które zawierają dużo cukru, mają maślane tło, a wieńczy je słodko-kwaskawy dżemik z czerwonych owoców. Może głównie malin, acz niekoniecznie. Pistacje wydały mi się bardzo ukryte, niemal nieuchwytne. Biała czekolada jako ona sama też w zasadzie nie wystąpiła, a zapewniła jedynie bardzo słodki, cukierniczy klimat. Uwierzę, że ten zapach ogólnie może się bardzo podobać, ale ja, przy wąchaniu kremu pistacjowego, miałam dysonans, że coś tu nie gra.

Na wierzchu nie wydzieliła się nawet odrobina oleju. Krem wyglądał na bardzo gęsty. Nie był jednak suchy czy zbyt masywny. Wystarczyło lekkie dotknięcie łyżeczką, by dał się poznać jako wilgotnie-tłusty i wręcz plaskający, niczym jakaś... ciastowa masa? Kleił się do łyżeczki i ciągnął się. Nie był bardzo gęsty, ani zbity, acz w pewien sposób konkretny. Trudno mi było o nim myśleć jako o kremie, w mojej głowie funkcjonował jako "masa".
W trakcie jedzenia krem potwierdził to, iż był raczej gęstawy niż gęsty, a mimo to dość syty i trochę przytykający. Czuć w nim maślaną tłustość, przypominał trochę zbytnio natłuszczone, wilgotne ciasto. Trochę zaklejał usta, chyba minimalnie na moment jakby gęstniał, po czym rozpływał się łatwo, w tempie umiarkowanym. Był miękki i wykazywał lekką kremowość tłustej czekolady, ale nie wyszedł zbyt kremowo ogólnie. Pojawił się w nim miazgowy efekt, wzmocniony drobinkami i pestkami malin liofilizowanych. Wśród nich przewijała się też pylistość, pudrowość. Mimo że tłusty, z czasem upuścił lekką soczystość, napędzaną sproszkowanymi malinami i odchodzącą od kawałków z pestkami. Nie sprawiła jednak, że całość wyszła lekko. To raczej... ciężka masa. Z czasem wyłaniało się z niej też trochę kawałeczków pistacji, gubiących się jednak wśród pestek malin.
Kawałki skupione na pestkach, same pestki malin i pojedyncze kawałki, trochę drobinek pistacji gryzłam na koniec, gdy wszystko już zniknęło. Tylko sporadycznie podgryzałam je już wcześniej. Acz trzeba przyznać, że pestki i kawałki malin aż się prosiły, by je podgryzać.
Maliny, te do gryzienia, okazały się w większości pestkami. Niewiele było na nich farfocli samych owoców. Trochę ich jednak wpadło. Przedstawiły się jako krucho-skrzypiące i rozchodzące na pyłek.
Pojedyncze kawałki i trochę drobinek pistacji to niewiele wnoszące chrupko-miękkawe elementy, gubiące się wśród malin. Sporo było też wyczuwalnych na języku czarnych skórek pistacji (?), ale nawet gdy te kawałki gryzłam, jakoś się kryły.

W smaku przywitała mnie wysoka słodycz kruchych ciastek. Oczami wyobraźni zobaczyłam sucho-tłuste, nieco sypiące się ciastka w kształcie rozetek. Przeważnie lekko owocowy akcent już tu się zaznaczał, więc od razu było pewne, że chodzi o ciastka z czerwonym dżemem.

Słodycz rosła, wydała mi się nieco cukrowo-lukrowa, ciężka. Mieszała się z maślanością - też taką typowo cukierniczą, nie maślanością kremów orzechowych. Te nuty konsekwentnie umacniały myśl o kruchych ciastkach. Biała czekolada jako ona sama aż tak wyraźnie się bowiem nie wychylała. 

Pistacje nieśmiało zgłosiły swoją obecność z lekkim opóźnieniem. Chyba trochę wpisywały się w pieczony aspekt ciastek. Nie były jednak mocno prażone. Na pewno także dołożyły się do słodyczy, acz pokierowały ją w lepszym, bo naturalnym kierunku. Pomyślałam wręcz o... miodzie?

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach za każdym zagarnięciem wyraźnie wyłaniała się nuta malin w pudrowo-kleikowym wydaniu. Pomyślałam o jakimś łagodnym malinowym, bardzo słodkim deserku.

Soczystość nieco rosła, kwasek epizodycznie umacniał się, gdy kawałki bardziej wyłaniały się z masy. Wprowadziły kwaskawo-soczysty akcent dżemu owocowego. Czasem ten, na kruchych ciastkach, dawał o sobie znać znacznie wcześniej, ale przeważnie jakoś tak później. Kwasek a to wzrastał, a to malał. Nie był silny czy szczególnie intensywny, ale zarysowywał się na zasadzie kontrastu do ryzykownie wysokiej słodyczy. 

Kiedy soczystość przełamała nieco słodycz, pistacje zebrały się na odwagę i zabrzmiały dosadniej. Do głowy przyszedł mi jakiś miód pistacjowy - naturalna słodycz pistacji rozgościła się obok tej cukierniczej. Pistacje sprawiały wrażenie chwilami niemal surowych, prażonych minimalnie. Wprowadziły pewną... roślinną rześkość? I jakby roślinność wtłoczyły do słodyczy.

Gdy kawałki malin porządniej wylegały już z masy, coraz wyraźniej konkretnie malinowy dżemik dopuścił do siebie trochę po prostu liofilizowanych, kwaskawych malin, z lekko słodkim echem. Przy kwaśniejszych malinach, biała czekolada zaprezentowała się wyraźniej, właśnie dodając echo dokładnie białej czekolady.

Gdy gryzłam kawałki malin i drobinki pistacji, zdecydowanie to kwaśno-słodkie maliny i ich pestki czuć. Lekko prażone pistacje końcowo też wyraźniej pobrzmiewały... acz wciąż tylko pobrzmiewały.

W posmaku została przesadzona, nieco cukrowa słodycz białej czekolady i myśl o kruchych, maślanych, ciężkich ciastkach z dżemem... no kwaskawo malinowym. Biała czekolada jako ona sama się zaznaczyła, ale też nadała posmakowi cukierniczego wydźwięku. Pistacje prawie się schowały.

Krem na pewno wyszedł lepiej niż Sticky Blenders Summer Edition Migdał Mango, ale i do niego mam dużo zastrzeżeń. Skojarzenie z kruchymi maślanymi ciastkami z czerwonym dżemikiem może i było ciekawe, ale nie pasowało mi, że w zasadzie zajęło pierwszy i drugi plan, a pistacje... jakby się nieco kryły za tym. Biała czekolada może nie męczyła sobą, ale sporo tu wniosła cukierniczego elementu, co w moim odczuciu było zbędne. Takie kwaskawe maliny w formie sproszkowanej i wymieszanej w zasadzie wyszły przystępnie, ale nie był to mój ideał. Wpisały się w skojarzenie, które do mnie nie przemówiło. Szkoda też, że było tam tyle pestek. Kawałki malin z pestkami zniosłabym lepiej niż wrażenie, że maliny to pyłek, proszek, a pestki zostawili same sobie, przez co to one głównie przyciągały uwagę. Niby można zjeść, ale gdybym znała efekt, za nic bym nie kupiła. 6 wystawiłabym, gdyby nie był aż tak drogi, biorąc namiar na to, że to po prostu krem nie dla mnie. Lubiącym białe czekolady, owocowo-orzechowe kremy i kremy ciasteczkowe na pewno posmakuje bardziej, więc nie chciałam go skrzywdzić dużo niższą oceną (którą podpowiadało mi serce), a tym samym zrównać go z kremem smakowo gorszym (Nerkowiec Truskawka).


ocena: 5,5/10
kupiłam: stickyblenders.com
cena: 49,90 zł za 200g
kaloryczność: 593 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: pistacje kalifornijskie 80%, biała czekolada (cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, lecytyna sojowa), liofilizowane maliny

wtorek, 18 czerwca 2024

(Mondelez) Nussbeisser Collection Czekolada gorzka z orzechami nerkowca i całymi migdałami ciemna mleczna 43 %

Kiedy miałam już za sobą wschód na Babiej Górze i całkiem przyjemną pętlę, dzień był jeszcze młody, a energii zostało sporo. Podjechaliśmy więc do wsi Korbielów, by tego samego dnia zrobić drugą pętlę, mniej wymagającą. Tej głównym punktem miał być szczyt Pilsko. Miałam dziwne wrażenie, jakby już było popołudnie, jednak nie było to zmęczenie kondycyjne. Jak wspomniałam przy Manufaktura Czekolady MANU Wiśnia 70 %, ojciec ze mną się nie wybrał. Tu jednak towarzyszyła mi czekolada od niego. Nie spodziewałam się zachwytów po tej tabliczce, ale wiedziałam, że w górskiej scenerii, w tej sytuacji każda zyska. Za tę bowiem wzięłam się na Księciu Beskidów, czyli Pilsku. Choć to ponoć znana książęca para (Babia i Pilsko), na Pilsku nie byłam. A głupio tak nie zaliczyć najwyższych szczytów w Beskidzie Żywieckim. Pierwotnie chciałam przejść od Babiej do Pilska, ale nie znalazłam żadnych busów, by po ludzku wrócić do Krowiarek. Latem może i porwałabym się na dużą pętlę, jednak zima i krótki dzień temu nie sprzyjały. Z Korbielowa ruszyłam łatwą, leśną drogą, na której czekała mnie wiosenna pogoda i motyle. Aż się wierzyć nie chciało, że jest 16 lutego. Potem już od Hali Miziowej było co prawda trochę zimę czuć, sporo ludzi jeździło na nartach i na szczycie zaobserwowałam coś ciekawego - niektórzy szusowali ze spadochronami! Nigdy czegoś takiego nie widziałam. A widziałam za to... piękne widoki z Pilska. To rzadkość, że trafia mi się taka cudowna widoczność i pogoda na szczycie. Na zejściu jednak już nieprzyjemnie wiało, a mnie spotkał zmrok i ciemność, że musiałam oświetlać drogę latarką. I zamiast robić pętlę, poszłam jakoś podobnie jak weszłam, ale... trochę pomyliłam drogę, że w pewnej chwili myślałam, że się zgubiłam. Ratowałam się słyszanym i kojarzonym z wejścia potokiem "gdzieś po prawej", no i jakoś na parking wyszłam. Hm, jak się nad tym zastanowić, prawie wyszło ciekawe zestawienie: wschód na Babiej i zachód (prawie) na Pilsku. 

Nussbeisser Collection Czekolada gorzka z orzechami nerkowca i całymi migdałami to ciemna mleczna czekolada o zawartości 43% kakao z kawałkami orzechów nerkowca i całymi migdałami, produkowana przez Mondelez.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach, przywodzący na myśl gorzkawo truflowy nugat, mieszający się z orzechami. Ewidentnie czułam migdały, ale wydawały się wchodzić w całą mieszankę różnych z nerkowcami i laskowymi (?). Odnotowałam lekką mleczność, a słodycz wydała mi się przyjemnie niska. Cierpkość się nie odezwała.

Tabliczka pełna orzechów i migdałów była bardzo twarda i łamała się z głośnym trzaskiem. Niektóre orzechy i migdały łamały się wraz z nią.
W tabliczce było zachwycająco dużo orzechów i migdałów, bez przegięcia - czekolada wciąż była czekoladą z nimi, a nie zlepem dodatków. Podobało mi się ich rozmieszczenie, bo było równomierne. Jedząc więc trafiałam raz na nerkowca, raz na migdała, czasem oba i tak w kółko. Zdarzyło się też kilka małych kęsów samej czekolady, co również uważam za plus, bo można się wczuć w nią samą.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie umiarkowanym, dając się poznać jako mazista i gęsta. W porywach wydawała się lekko śliskawa i śmietankowa. Z czasem trochę rzedła, ale do końca sprawiała wrażenie masywnej i jakby pełnej. Dodatki wyłaniały się z niej leniwie. Nerkowców ewidentnie dodano więcej, ale ze względu na smak, to dobrze.
Nerkowce to pokaźne kawałki - ćwiartki i połówki. Czasem ich mniejsze kawałki zebrały się w skupiska. Gryzione okazały się świeżo miękkawe, cudownej jakości.
Migdały istotnie dodano całe, w większości ze skórkami. Te jednak łamały się podczas łamania wraz z czekoladą, więc nie zawsze w ustach zostawał cały migdał, ale to im wcale nie umniejszyło. Gryzione migdały dały się poznać jako twardawe i krucho-chrupiące. Również cudowne.

W smaku w pierwszej chwili przemknęło mleczne echo, po czym polała się słodycz. Wysoka, ale ani  imperatywna, ani przesadzona.

Swoją obecność zaznaczyło kakao, acz o gorzkości nie było tu mowy. To raczej leciuteńka prawie gorzkawość, przywodząca na myśl kakao na mleku, może nawet ze śmietanką.

Słodycz szybko dała się poznać jako orzechowo-waniliowa. W oddali raz czy drugi mignęło mi plastikowe echo, ale szybko znikało w orzechowości. Ta kojarzyła się ze słodko-gorzkawym, lekko śmietankowym nugatem.

Kakao na mleku mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zmieniła się w truflowość. Nugat zrobił się kakaowy. Wciąż pobrzmiewało leciuteńkie, mleczne echo. Czekolada sama w sobie wydała mi się mocno orzechowa, co jeszcze podkręcały wolno wyłaniające się nerkowce i migdały. Epizodycznie w nugatowo-truflowym wątku pojawiała się nawet drobna cierpkość.

Słodycz rosła, acz gdy osiągnęła ryzykowany poziom, opamiętała się. Co ciekawe jednak, gdy podgryzałam nerkowce i migdały nim zniknęła, wydawała się i słodsza, i bardziej kakaowo nugatowo-truflowa zarazem. 

Końcowo czekolada zaserwowała ryzykownie słodki, truflowy nugat. Lekko zaznaczyła się w gardle, ale jeszcze nie drapała.

Gdy jednak zajęłam się orzechami i migdałami, łatwo o słodyczy zapomnieć, w udany sposób ją tonowały. To migdały i nerkowce skupiały na sobie całą uwagę. Klarownie czuć jedne i drugie, przy czym dotarło do mnie, jak przemyślanym posunięciem było dodanie więcej nerkowców niż migdałów. Dzięki temu ich smaki cudownie się wyważyły - wszak nerkowce miały naturalnie łagodniejszy charakter, migdały zaś jawiły się jako bardziej imperatywne i właśnie czasem wyrywały się na przód.

Gryzione migdały okazały się lekko prażone i naturalnie bardzo słodkie. Ich skórki dodały lekkiej goryczki, podtrzymującej cierpkawość bazy.
Nerkowce wydawały się surowawe i intensywnie słodko-maślane.
Jedne i drugie obłędne.

Po zjedzeniu został posmak głównie migdałów, ale też wyraźnie nerkowców i... ogólnie orzechowe echo. Mieszało się z silną słodyczą, w której doszukałam się znikomego przearomatyzowania, może nawet plastiku, który jednak dało się wybaczyć.

Czekolada zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Ilość i proporcje zachwycających smakiem i strukturą nerkowców i migdałów idealne. A sama czekolada też nie była banalna. Trochę za słodka, ale ciekawie truflowo-nugatowa sama w sobie. Podobała mi się lekka, mleczna nutka, która nieco łagodziła słodycz i sprawiła, że nie próbowała udawać ciemnej (bo przeciętne, tzw. "deserówki" w okolicach 50% wychodzą zwyczajnie nijako i irytująco). Zapewniła lekką cierpkość, przeważającą, że ogół był naprawdę ciekawy i warty uwagi.


ocena: 9/10
kupiłam: Biedronka (ojciec kupił)
cena: 14,99 zł (za 180g; ale jak wyżej)
kaloryczność: 553 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym do niej wrócić w górach czy coś

Skład: cukier, miazga kakaowa, kawałki orzechów nerkowca 18%, całe migdały 7%, tłuszcz kakaowy, tłuszcz mleczny, lecytyny sojowe, aromat, odtłuszczone mleko w proszku

poniedziałek, 17 czerwca 2024

Manufaktura Czekolady MANU Wiśnia 70 % Kakao ciemna z wiśniami

Po dłuższej przerwie od gór wreszcie powróciłam na szlaki! Niestety powrót przeciągnął się, bo niestety z wyjazdu jesienią 2023 nic nie wyszło i musiałam poczekać aż do 2024... Dokładniej do pięknego dnia, czy raczej nocy 16.02. Nocy, bo z Krakowa wyruszyłam o drugiej, by zobaczyć wschód słońca na Babiej Górze. Aż się wierzyć nie chciało, że miałam taką przerwę, ale a to pandemia, a to magisterka, a to coś tam. W końcu jednak wraz z początkiem tego roku po prostu nie mogłam się doczekać wyprawy. Pierwotnie miałam ruszyć na coś łatwiejszego z ojcem i zabrać czekolady, jakie na tę okazję kupił, ale wystawił mnie. Zirytowana znalazłam inny sposób i ruszyłam bez niego, a czekoladę wybrałam... godną chwili, jak miałam nadzieję. Od Manufaktury Czekolady też miałam długą przerwę, a do ich ciemnej czekolady nie miałam wątpliwości, że powinna być dobra. Z tej serii jadłam MANU Orzech Nerkowca 70% i nie była to kompozycja zbyt zachwycająca, a po prostu z "naklejonym dodatkiem", ale coś podobnego a z wiśniami w górach powinno pracować. Wyruszyłam z Krowiarek, gdy jeszcze było ciemno. Sokolica, Kępa - trasa tradycyjna, acz po ciemku wyglądająca zupełnie inaczej. Na szczycie też odkąd byłam tam ostatnio. Na murku dodali wielką tabliczkę, a nieopodal postawili krzyż. Nie pierwszy raz jednak usadowiłam się przy tym murku, by porobić czekoladzie zdjęcia. A przyznam, że tuż po wschodzie słońce trochę to utrudniało, a telefon wariował z kolorystyką. Ja za  to prawie wariowałam ze szczęścia, mimo że było dość zimno (na pewno na minusie). Chwilę po sesji zdjęciowej pojawiła się mgła, a ja ruszyłam do schroniska Markowe Szczawiny i  znów do Krowiarek - a dzień był jeszcze młody! Czekała mnie godzinna jazda samochodem, podczas której to na dobre zajęłam się jedzeniem czekolady (bo jednak wschód słońca w zimnicy to nie czas i miejsce na to) na początek kolejnego szlaku.

Manufaktura Czekolady MANU Wiśnia 70 % Kakao z naturalną wiśnią to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao z liofilizowanymi wiśniami.

Po otwarciu poczułam zapach gorzkiego dymu i ziemi, przeplecionych wysoką soczystością wyraźnie wyczuwalnych wiśni. Pomyślałam o owocach nieco gnilnych, słodko-kwaśnych i konfiturze z wręcz kwachowatych. Czekolada sama w sobie wydała mi się lekko słodka, jakby nieco żywicznie, a do tego nieco chlebowa. Chyba czaiła się w niej też nutka czerwonego, wytrawnego wina.

Na spodzie tabliczki dodano sporo wiśni - w moim odczuciu idealnie. Znalazły się niemal na całej, acz wystąpiły też małe fragmenty bez nich (i dobrze, bo dzięki temu mogłam wczuć się też w samą czekoladę). Wtopiono w nią kawałki większe i mniejsze, wszystkie trochę lepkawe, co zapowiadało soczystość suszonych owoców.
Tabliczka choć nie wyglądała, była bardzo twarda i masywna. Przy łamaniu trzaskała niczym łamana skała. Wiśnie były w niej mocno wtopione i też konkretne - z oporem niektóre wyrywały się i zostawały w jednej lub drugiej części.
W ustach czekolada łatwo miękła, dając się poznać jako mazista i nieco oleista. Rozpływała się raczej powoli, niby zachowując pierwotny kształt, ale wypełniając sobą całe usta. Wiśnie wprowadziły ogrom, wręcz tsunami soczystości. Soczystość zaznaczała się niemal od razu, a potem rosła. Wiśnie integralnie wtapiały się w miękką masę, tonęły w niej i pozostawały aż do jej zniknięcia. 
Konsystencja czekolady bez wiśni mogłaby trochę przeszkadzać, jednak do nich okazała się idealna - zlepiały się z nią w jedno.
Wiśnie zostawiałam na koniec, acz sporadycznie raz po raz podgryzałam je już trochę wcześniej. Wydawało się, że stanowią o wiele więcej niż 3%. Były lepkie i miękko-jędrne. Z czasem upuszczały soczystość, same nasiąkały, w udany sposób udając świeże. Zupełnie, jakbym jadła miąższyste, miękkie wiśnie! Niektóre dosłownie eksplodowały sokiem. Były zjawiskowe, boskie.

W smaku pierwsza rozeszła się gorzkość... dymu? Dymu-niedymu. Pomyślałam o mokrej glebie - dosłownie, nie o "ziemi", a mokrej, błotnistej glebie.

Kiedy spróbowałam samej czekolady bez dodatku, do gleby podpłynęło trochę czarnej, palonej kawy, wprowadzającej słodycz - też paloną, bo karmelową.
W przypadku kęsów z wiśniami (czyli w większości) niemal od razu zaznaczyła się też bardzo wysoka słodycz karmelu i smagnęła kwaśna wiśnia. Intensywny wiśniowy smak jeszcze podkręcił słodycz. Miała palony, szlachetny charakter.

Wiśnie szybko dołączyły do czekolady, wydobywając z niej samej nutę wiśni. Czułam się, jakbym jadła kwaśne, minimalnie słodkie wiśnie z pełni sezonu na nie. Po chwili dołączył nalewkowy, też kwaśny, wręcz kwachowaty motyw. Zaraz jednak się opamiętał i ułożył w czerwone wino, które ewidentnie płynęło z samej czekolady.

Czułam czerwone, cierpkie wino o wysokiej soczystości. Wypływało spod także wysokiej słodyczy. Ta nie próżnowała. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa przybrała bardziej miodowo-żywiczny charakter. Ten wyłaniał się zwłaszcza, kiedy trafiłam na mniejszy kawałek wiśni lub fragment ich pozbawiony.

Wiśnie cały czas miały wiele do powiedzenia. Pod wpływem słodyczy bazy zaserwowały konfiturę niemal z kwachowatych, ale trochę uładzonych słodyczą miodu, wiśni. Słodycz miodowa, miodowo-żywiczna chwilami wydawała się niemal drapiąca. Nie męczyła jednak. 

Przemknęła też myśl o żytnim chlebie na miodzie z sowitą porcją chlapniętej na niego konfitury wiśniowej. Echo kawy przypominało za to cały czas o gorzkości.

Końcowo, po tej kumulacji słodyczy i eksplozji soczystej kwaśności, znów pokazała się gleba. W harmonii zmieszała się z żywiczną nutą. Miodowo-żywiczny karmel trochę drapał, ale intensywna, już bardziej ziemio-gleba i wino o nieco chlebowym charakterze (?) nadały temu pazura.

Gryzione wiśnie wciąż serwowały mnóstwo soczystej kwaśności, smaku wiśni niemal świeżych, z pełni sezonu na nie. Trafiały się też nieco słodsze, jak te mocno ciemne i miękkie. Wydawały się niczym nie zagłuszone, mimo że czekolada pobrzmiewała żywicznie-glebowym echem.

Po zjedzeniu został posmak gleby i ciemnego chleba z konfiturą z kwaśnych wiśni. Czułam jakby cierpkawą, drapiącą karmelową żywicę i oczywiście kwaśne, soczyste wiśnie. Niewiarygodnie świeże.

Czekolada mnie zszokowała. Pamiętałam dobrze, jak na odczepnego zostały dodane orzechy do tabliczki w MANU Orzech Nerkowca 70%. Dzisiaj prezentowana to kompletnie co innego - czekolada z posypką, która wyniosła taką formę na zupełnie inny, wyższy poziom. Była tak niezwykle spójna, że to się aż w głowie nie mieści. Czekolada o nutach gleby i wina, żywicznej słodyczy uzupełniała się z wiśniami, które wydawały się zupełnie świeże i surowe. Cieszę się, że to właśnie ona towarzyszyła mi w takiej scenerii.


ocena: 10/10
kupiłam: Auchan
cena: 14,59 zł (za 60g)
kaloryczność: 593 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym do niej wrócić

Skład: prażone ziarno kakao, cukier trzcinowy, liofilizowane wiśnie 3%, emulgator: lecytyna słonecznikowa

sobota, 15 czerwca 2024

Pol Contreras Vilaprino Belize 80 % Cosecha 2019 Chocolate negro / Dark Chocolate ciemna

Gdy przeglądałam stronę sklepu z czekoladami pod kątem tego, jakich to ciekawych, obiecujących marek nie znam, ta rzuciła mi się w oczy. Przyciągnęły mnie proste opakowania, sugerujące, że przecież liczy się wnętrze. Mało tego! Nawet nazwa producenta specjalnie nie biła po oczach z tych kartoników. Ta konkretnie tabliczka zwróciła moją uwagę zawartością i pochodzeniem kakao - uważam, że  właśnie kakao z Belize rewelacyjnie sprawdza się w tych około 80%. Czułam, że dzisiaj prezentowana czekolada będzie arcypyszna, acz dzień przed degustacją dostrzegłam pewien detal, który zburzył to moje wyobrażenie i zasiał w mej głowie lęk. Cukier panela... Kupując nie zwróciłam na to uwagi! I oto zaczęłam w myślach zaklinać rzeczywistość, byle tylko nie okazała się to tabliczka nie gładka, a z kryształkami cukru. Nie pocieszało, że podali pochodzenie cukru (Ekwador). Ponoć marce Pol Contreras Vilapriñó zajęło 5 lat, by zaopatrywać restauracje najwyższej klasy w słodkości, odkąd weszli na rynek biznesu kakao. W zasadzie nie wiem, czy to dużo, czy mało. Czy miałam się cieszyć... Wolałam sprawdzić, jak smak. 

Pol Contreras Vilapriñó Belize 80 % Cosecha 2019 Chocolate negro / Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao trinitario i Criollo (blend) lekko prażonego z Belize, z regionu Toledo; konszowanie trwało 24 godziny.

Po rozchyleniu papierka poczułam orzechy w łagodnym wydaniu jako mało słodki, śmietankowy nugat z prażonych orzechów laskowych. Mieszał się z kwiatami, głównie różami. Za kwiatami popłynęła nuta kwiatowego, dosadnie słodkiego syropu kwiatowego. W tym chyba syropu z bzu... Słodycz czułam też mocno palono karmelową, która stała jakby obok tego wszystkiego. Ogólnie była dość wysoka. Przeplótł ją leciutki kwasek malin jako... malinowe placki? Polane jogurtem lub śmietaną? A także bardziej rześki akcent różowych winogron. W tle przewinęły się do tego lekkie cytrusy i chyba czarne porzeczki - niemal nieuchwytne, ale pobrzmiewające. Na pewno czułam też dosadniejszą, poważniejszą nutę ziemi i mokrych kamieni oraz skał. Trzymały się jakby na uboczu. Podobnie jak czarna herbata, trzymająca wszystko w ryzach, ale jako ona sama nie narzucająca się.

Tabliczka wyglądała na kremową i masywną, jakby pełną. Podczas łamania dała się poznać jako średnio twarda, ale konkretna. Łamała się nie zważając na linie podziału, a trzaskała w twardo-kruchy sposób, lecz nie kruszyła się.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, dość maziście. Zaprezentowała się z bardzo plastycznej, lepkawo-kremowej strony. Wyszła tłustawo, ale nie ciężko. Przypominała trochę rzadkawy, nieco szorstkawo-pylisty budyń. Przez moment otarła się o soczystość, a końcowo robiła się bardziej rzadko-wodnista.  Trafiłam w niej na kilka niedomielonych drobinek kakao, ale nie na kryształki cukru (których się bałam). Znikając, zostawiała w ustach suchość.

W smaku pierwsza rozeszła się słodycz o niezbyt zdecydowanym charakterze. Trzymała się niskiego poziomu, a dopiero rosła.

Z jednej strony poczułam wyrazisty, mocno palony karmel. Aż przypalony. Spalony do goryczki cukier? A może też karmel korzenny, goryczkowaty od przypraw? Karmel odłączał się trochę od reszty nut i, pewny siebie, stał trochę obok cały czas.

Z drugiej rozeszła się słodycz łagodniejsza: kwiatowa. Kwiatowa... herbata? Pomyślałam o czarnej herbacie zrobionej z dodatkiem płatków różnych kwiatów, w tym róż. Czarna herbata była to jednak mocna, aż lekko cierpka. Pikantnawa? A jednak też słodka... Mocna, a przełamana syropem kwiatowym? Do głowy przyszedł mi syrop z kwiatów bzu.

Gorzkość powoli rosła od prawie samego początku. Choć najpierw nie wydawała się szczególnie wysoka, było pewne, że nie da sobą pomiatać.

Wcześniej na chwilę wyprzedziły ją co prawda łagodne orzechy. Naturalnie słodkawe, trochę podprażone i zmieniające się w nugat orzechowy. Wyobraziłam sobie karmelowo słodki nugat z orzechów laskowych i śmietanki. Karmel aż trochę przygłuszał orzechy.

Gorzkość mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa bardzo się umocniła. Ponad wszystko wybił się motyw kamieni i skał, zlanych deszczem. Czułam przy nich ziemię, też bardzo żyzną, pełną minerałów. Rozgościła się w niej drobna cierpkość.

Z oddali przebił się delikatny kwasek, przywodzący na myśl różowe owoce ze śmietaną. Oczami wyobraźni zobaczyłam słodkie malinowe placki zrobione ze zmiksowanymi owocami. I polane jogurtem. Soczyście-rześki kwasek rósł.

Wzbogaciła go soczysta cierpkość, należąca do czarnych porzeczek i czarnego bzu. Cierpkość właśnie zapewniła większą spójność ze słodyczą przypalonego, dosadnego i przez większość czasu jakby oderwanego karmelu. 

Przypalony karmel zmienił się na chwilę w karmel oblekający orzechy. I... karmelowy krem orzechowy? Nagle do głowy przyszła mi drożdżowa, orzechowa bułeczka cinnamon roll z mnóstwem orzechów i aż pikantna od cynamonu. Orzechy laskowe nieco się zatraciły, a do akcji wkroczyły charakterniejsze włoskie, odciągając uwagę od przypalonego wątku. Za sprawą włoskich znowu podskoczyła gorzkość.

Słodkie syropy kwiatowe i owocowe wydały się nieco piekące, po czym... okazało się, że to nie słodycz, a pikantne przyprawy tak przypiekają. Duet chili i cynamonu nieco przyciszył owoce, a na ziemiście-kamienistym tle z czasem związał się z herbatą. Wydobył ją z oddali, z tła. Czułam kwiatowo-pikantną, czarną mocną herbatę.

Po zjedzeniu został posmak mokrych skał pełnych minerałów oraz przypalonej słodyczy karmelu. Czułam ostro-korzenną herbatę, a także mieszaninę kwaskawych, różowych owoców... częściowo jako owoce, a częściowo jako placki i syropy. Kwiaty ostały się tylko jako echo.

Czekolada była przepyszna. Mocarna gorzkość za sprawą mokrych kamieni, skał i ziemi, czarnej herbaty poradziła sobie z wysoką słodyczą. Splot kwiatów, kwiatowych syropów i przypalonego karmelu był interesujący. Nugat, krem orzechowy i wreszcie same orzechy włoskie zacnie uzupełniały się z nieoczywistym, owocowym wątkiem. Malinowe placki z jogurtem, owoce ze śmietaną, różowe winogrona, porzeczki i bez, też jako syropy, tchnęły kwasek, trochę cierpkości. Kompozycja interesująca i niecodzienna. Cukier panela czuć jako mocny karmel, aż karmel przypalony, ale na szczęście struktury nie zmienił. Stał jakby obok, co mi trochę przeszkadzało. Czuję, że z trzcinowym ta czekolada bardziej by mi smakowała, a tak jednak do pełnego zachwytu odrobinkę brakowało. I po połowie tabliczki, gdy ciekawostkowość nut osłabła, dosadność słodyczy zaczęła trochę przeszkadzać.

Orzechy i nugat, cynamon, karmelowa słodycz i owoce ze śmietanką czułam w Zotter Labooko Belize Sail Shipped Cacao 82 %, która jednak wyszła wytrawniej, a słodycz właśnie nie była w niej aż tak... dosadna? Zotter smakował mi bardziej, ale dziś przedstawiana tabliczka miała tak interesujące akcenty, że oceny wystawiłam takie same.


ocena: 9/10
cena: 10 € (za 70g; około 43 zł)
kaloryczność: 426,6 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, cukier panela, tłuszcz kakaowy

piątek, 14 czerwca 2024

krem Go Active Almond Butter

O tym kremie wspomniałam przy Maslove 100 % Zmielone Migdały Pieczone. Gdy już zjadłam krem Go Active Cashew Butter, nagle i drugi wariant zaczął mnie interesować. Pierwotnie jakoś założyłam, że jest zbyt ryzykowny, biorąc pod uwagę jak różnie mogą wyjść kremy migdałowe. Po tamtym uznałam jednak, że jak by nie wyszedł, pewnie okaże się smaczny. Stąd poprosiłam ojca, by kupił (oba, bo do wspomnianego nerkowcowego chciałam wrócić).

Go Active Almond Butter to krem 100 % z migdałów, produkowany dla Biedronki.

Po odkręceniu i zerwaniu zabezpieczenia poczułam uderzenie średnio mocno prażonych migdałów z lekko słonawo-wytrawnych echem. Zabrzmiały obok nieśmiałej słodyczy jakby tylko co wysmażonych naleśników. Gdy uporałam się z olejem i już w trakcie jedzenia, słonawe echo zelżało, wytrawność natomiast nie. Podniosła się jednak słodycz, sugerująca tłuste naleśniko-placki z miodem.

przed i po uporaniu się z olejem
Na wierzchu wydzieliło się sporo oleju. Zlałam jakieś 3 łyżeczki, a wymieszałam 4.
Mieszanie było dość trudne, bo krem okazał się bardzo zbito-gęsty i miejscami suchawy. Jak to kremy migdałowe, niezbyt chętnie współpracował. Długo męczyłam się, by otrzymać w miarę jednolitą konsystencję, a nie suchawe zbitko-grudki w oleistej masie. W końcu jednak mniej więcej mi się udało. Krem zdradzał lekką oleistość, a także miazgowo-skórkowy efekt. Ciągnął się średnio, lecz jednocześnie wydawał się bardzo zwięzły.
W trakcie jedzenia dał się poznać jako bardzo gęsty i jakby gęstniejący. Zaklejał zupełnie i rozpływał się powoli, racząc miazgowym efektem. Bazowo był jednak raczej gładkawy, bez kawałków do gryzienia, a tylko z punkcikami nadającymi mu chrupkawego urozmaicenia konsystencji.
Przedstawił się jako ciężkawy i masywny, syty. Masę można wręcz podgryzać. Nie była twarda, acz twardawość się w niej kryła. Także pewne złudzenie pylistości / suchawości (może od skórek?), choć ogółem pasta była dość tłusta. Nie czuć w niej oleistości, którą sugerował wygląd.

W smaku przywitał mnie wręcz neutralny motyw średnio wyprażonych migdałów, obok których, jakby niezależnie zaznaczyła się leciusieńka słodycz. Migdały mieszały się z maślaną nutą. Ta doprowadziła do nich subtelną słodycz, kojarzącą się z cienkimi, wysmażonymi na chrupko naleśnikami (bez cukru; ja nigdy go nie dodaję). 

Słodycz leniwie rosła. Wizja cienkich placków tylko co wysmażonych i gotowych do nadziania twarogiem była bardzo jednoznaczna. Słodycz mieszała się w harmonii z lekką wytrawnością. Były bardzo wyważone.

Migdałowość przybrała charakter po prostu podprażonych migdałów, częściowo w skórkach. Czułam się, jakbym je chrupała, a nie jadła krem zrobiony z nich. W tym czasie słodycz wzrosła wyraźnie i nagle, przez moment, pomyślałam o migdałowych naleśnikach ewidentnie na słodko.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji słodycz jednak uspokoiła się i przestała rosnąć. Zawahała się, po czym odeszła na tyły. Tam pobrzmiewała prawie do końca. Naleśniki wróciły do neutralności. Teraz to były po prostu cienkie placki - już nie czekały na nadzianie twarogiem; równie dobrze mogły zostać nadziane czymś wytrawnym. Właśnie wytrawniej zaczęło się robić.

Migdały błądziły między prażonymi, a smażonymi akcentami. Cieniutkie naleśniki miejscami mogły być aż za mocno przypieczone, na pewno przypieczone na chrupko mimo echa tłustości.

Wraz z tym, jak drobinki zaznaczały swoją obecność na języku, wytrawność umocniła się. Wplotły nawet szlachetną goryczkę, a ta... kontrastowo przypomniała o słodyczy. Na słoiczek trafiło się dosłownie parę malutkich kawałków, które chrupnęłam i one po prostu stanowiły niewyróżniające się przedłużenie smaku migdałów.

Po zjedzeniu został posmak niby wytrawniejszy, ale ze słodkimi zapędami. Średnio mocno prażone migdały zabawiały się skojarzeniem z chrupkimi, cieniutkimi naleśnikami, które nie mogły się zdecydować, czy iść w kierunku wytrawnym, czy słodkim.

Krem bardzo mi smakował, a konsystencję z miazgowym efektem jak ta uwielbiam. Szkoda tylko, że ma takie skłonności do podsychania. W smaku połączenie słodyczy i wytrawności, nie za mocne prażenie wyszły świetnie. Migdały jako migdały chrupane oraz porządnie wysmażone cieniutkie naleśniki stworzyły świetny duet. W zasadzie nie było w tym kremie nic, co można by mu zarzucić - był idealnie zrobiony, a jednak czegoś odrobinę brakowało, by zachwycić mnie tak, bym miała np. kupić znowu. Smakowo wolę Grizly Krem migdałowy 100% w tubce.


ocena: 9,5/10
kupiłam: Biedronka (ojciec kupił)
cena: 11,99 zł (za 180g; promocja z tego, co wiem)
kaloryczność: 624 kcal / 100 g
czy kupię znów: możliwe

Skład: prażone migdały

czwartek, 13 czerwca 2024

Beskid Chocolate Ekwador Hacienda Limon 65°C temp. konszowania Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 % Kakao ciemna z Ekwadoru wysoka temperatura konszowania

O tej czekoladzie wspomniałam przy Beskid Ekwador Hacienda Limon 55°C temp. konszowania Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 % Kakao.
W pierwszej chwili obstawiłam, że dzisiaj prezentowana posmakuje mi bardziej, jednak podlinkowana była tak pyszna, że... czy czekolada może smakować lepiej? Jak nie lepiej, to pewnie inaczej. Co miała ukryć, a co ujawnić wśród nut tego kakao wyższa temperatura konszowania? 


Beskid Chocolate Ekwador Hacienda Limon 65°C temp. konszowania Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 % Kakao to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao Arriba z Ekwadoru, plantacji Hacienda Limon; jej temperatura konszowania to 65 stopni Celsjusza.

Po otwarciu poczułam średnio intensywny zapach maślanki... czy raczej jakiś słodkich, maślankowo-drożdżowych bułeczek, drożdżówek z kwaskawym twarogiem i słodycz kwiatów, głównie jaśminu o wilgotnym charakterze. W tle zarysowała się lekka soczystość... przemknęła limonka z jabłkami... może jako drożdżówka z nadzieniem jabłkowym i orzechową kruszonką? Oprócz jabłek było w niej coś niedookreślonego. Do tego słodycz lekko dżemowa, palona. Przemknęła mi przez myśl stal i melasa, a z dżemów wskazałabym jakieś porzeczkowo-jagodowe, mieszane.

Tabliczka w dotyku wydała mi się lekko pylista i masywna. Była twarda, a a przy łamaniu trzaskała jak suche gałązki, średnio głośno.
W ustach rozpływała się umiarkowanie wolno, gęsto i maziście. Dała się poznać jako gładka i kremowa, a także wręcz nieco mleczna; maślano-mleczna. Niby niemal do końca zachowywała kształt, ale... wydawał się bardzo rozlazły, plastyczny.

W smaku najpierw poczułam wysoką słodycz, przedstawiającą krówkę i karmel. Może karmelową krówkę? Paloność zaznaczyła się dość mocno. Paloność i wypieczenie?

Pojawiła się słodka drożdżówka z twarogiem. Nieco kwaskawym, ale też aż ryzykownie słodkim. Słodziuteńkim! 
Za jego kwaskiem zaś pojawiła się subtelna obietnica soczystości.

Słodyczy dołożyły jeszcze kwiaty, głównie jaśmin. Na szczęście miał bardzo rześki charakter. Pomyślałam o poranku nad jeziorem i świeżym powietrzu.

W tym czasie niemal niezauważona wkradła się gorzkość. Wydała mi się trochę dymna. Była niska i otulona, osłodzona orzechami, acz rosnąca konsekwentnie. Wtórowały jej orzechy laskowe i arachidowe, same w sobie naturalnie słodkie, wręcz maślane. I na pewno surowe.

Ich surowość podkreśliło więcej kwiatów. Do jaśminu dołączyły róże i coś cięższego, ale to kwiaty lekkie i rześkie rządziły. Gorzkość pod ich słodkim nadzorem nieco wzrosła, prezentując alkoholowo-kakaowe trufle obtaczane jakimś różanym, słodkim pudrem.

W oddali wyraźniej rozbrzmiała drobna soczystość. Pomyślałam o dżemie z czarnych i czerwonych porzeczek z jagodami. Palona słodycz odnalazła się i trochę wzrosła. Palona aż nieco przesadnie? Mignęła mi melasa z ciemnych owoców, może winogron. Palona, goryczkowata, ale i soczyście słodka.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa soczysta słodycz zaserwowała mus z jabłek. Chyba jabłek prażonych z cynamonem, wplatającym lekką ostrość. Do cynamonu doleciała drobna metaliczność - pomyślałam o cejlońskim i... mieszającym się z ziołami?

Do gorzkości dymu dołączyła ziemia. Nieśmiała jednak. Porastały ją cierpkie zioła, które bardzo odwracały od niej uwagę. Pomyślałam o ziołach zbieranych, suszonych i... z niektórych już można było robić herbaty. Albo nawet robiono. Pojawiła się w nich ostrość i roślinny kwasek. Herbata zielona zaznaczyła się w tle, wraz z innymi ziołami, a potem wątek zdominowała herbata czarna. Do wszystkich tych herbat i ziół musiano dodać kwiaty - te pobrzmiewały cały czas, a to bardziej, a  to słabiej.

Za ziołami znów wychwyciłam lekką metaliczność. Wyobraziłam sobie melasę w garnku, stal. Czyżby coś się przypalało? Metaliczność skierowała uwagę na drożdże.

Mus z prażonych jabłek nagle wypełnił drożdżówkę. Jej wierzch ozdobiła kruszonka orzechowa. Laskowce i fistaszki zyskały pieczono-prażoną nutkę. Pojawił się leciuteńki kwasek słodkiego twarogu, a oczami wyobraźni zobaczyłam jeszcze drożdżówkę z twarogiem i mleczno-maślankowe bułeczki. Może w ogóle jakąś twarogowo-mleczną bułeczkę?
Krówkowo-karmelowy wątek podyktował temu splotowi wyższą słodycz.

Owoce w dużej mierze też były dosłodzone, dodatkowo kwiaty je przyozdobiły, acz i kwasek się zaplątał. Jabłka podkreśliła limonka, co trochę przełamało wysoką słodycz.

Kwiaty z czasem, ze względu na cierpkość, trochę pochowały się w ziołach. Te rozkręciły pikanterię, aż lekko szczypiąc w język. W ziołach kwiaty trafiły na lawendę. Lawendowo-kwiatowa, może nieco korzenna nalewka dołączyła do melasy.

Końcowo melasa zaś przybrała bardziej uroczy, krówkowy wydźwięk. Wyobraziłam sobie mleczne krówki i... mleko po prostu. Poziom słodyczy otarł się o przesadę, ale jeszcze nie drapał. 

Po zjedzeniu został posmak drożdżowo-ziemisty, nieco cierpki od ziół i herbat, goryczkowaty od przypalonych dżemów i melasy, ale też słodki. W słodyczy czułam kwiaty i dżem... jabłkowo-jakiś, mieszany. Kwasek zaznaczył się subtelnie i w nim, i w maślankowo-twarogowym wątku. Ten jednak stonowały orzechy laskowe. Ostała się też lekka pikanteria, alkoholowość, szczypiąca w język.

Całość bardzo mi smakowała, choć wyszła nieco za słodko, a za mało gorzko-kwaśno. Zarówno kwasek, jak i gorzkość wydały mi się tu uładzone, uspokojone. Lekkie akcenty dżemu z porzeczek i jagód, musu jabłkowego i limonki, odrobina kwaskawego twarogu i maślanki zacnie zgrały się z drożdżówkami i orzechami. Kwiaty, głównie jaśmin i lawenda, rewelacyjnie uszlachetniły słodycz, ale oczywiście bardzo podniosły też intensywność słodyczy. Słodycz krówek, melasy i tych mas, dżemów owocowych pasowała, acz przydałaby się tu nieco wyższa gorzkość i byłabym w pełni zachwycona. Ta kompozycja jawiła się jako niemal mleczna, acz i pokazała trochę alkoholowo-pikantnych pazurków.  Trochę dymu, ziemi przez większość kompozycji jedynie pobrzmiewały. Pokochałam za to uderzenie ziół i herbat na końcówce. Intrygowała mnie metaliczna nuta, w zasadzie nie przeszkadzała. Wydaje mi się, że tak konszowane kakao idealnie sprawdziło by się przy zawartości 75-80%.

Czekolada wyszła podobnie do wersji konszowanej w niższej temperaturze 55°C, acz podlinkowana wydawała mi się właśnie bardziej gorzka, dymno-ziemista, palona i kwaśna za sprawą cytrusów, cydru i większej ilości owoców (egzotycznych), a mniej słodka. Dzisiaj prezentowana, mimo że bogatsza w zioła i herbaty, wyszła spokojniej i słodko za sprawą krówek, drożdżówek i kwiatów. 
Przypominała krówkowo-karmelową, z nutami herbat i croissantów, a skąpą w owoce miniaturkę Beskid Chocolate Ecuador Limón Dark 70 %, acz też nie w pełni. Była jej chyba jednak mimo wszystko bliższa niż ta o krótszym czasie konszowania.


ocena: 9,5/10
kupiłam: Beskid Chocolate (dostałam)
cena: 25 zł (za 70 g; ja dostałam)
kaloryczność: 439 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym do niej wrócić

Skład: ziarno kakaowca, cukier trzcinowy nierafinowany

wtorek, 11 czerwca 2024

Beskid Chocolate Ekwador Hacienda Limon 55°C temp. konszowania Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 % Kakao ciemna z Ekwadoru niska temperatura konszowania

Bardzo lubię różnego rodzaju porównania, więc pewien duet tabliczek, jaki wydał Beskid, był niczym imienny prezent. Z kakao z tego samego regionu i plantacji zrobili dwie wersje: o niższej i wyższej temperaturze konszowania. W skrócie, konszowanie to już końcowy etap produkcji czekolady, kiedy to masa czekoladowa jest podgrzewana i ponownie mieszana. Wraz z czasem maleje wilgotność, a także osłabia się kwasowość. A temperatura? Skoro wyższa temperatura prażenia wzmacnia gorzkość... Może więc wyższa temperatura konszowania - podobnie - oznaczała wyższą gorzkość? Miałam przeczucie, że ta o wyższej temperaturze mi bardziej posmakuje, toteż zaczęłam od czekolady o niższej temperaturze konszowania (której bliżej do surowych?). A jednak... co do obu byłam pewna, że się nie zawiodę. Wszak miałam już przedsmak tego (miniaturka Beskid Chocolate Ecuador Limón Dark 70 % ). Gdy pomyślałam, jak pyszna była, tym bardziej nie mogłam doczekać się tego porównania! Kakao wybrano nie byle jakie, bo Arriba z plantacji Hacienda Limón, która leży u podnóża czynnego wulkanu Cotopaxi. Panują tam ponoć idealne warunki dla kakao. Kakao ze wspomnianego gospodarstwa ma certyfikat Heirloom Cacao.


Beskid Chocolate Ekwador Hacienda Limon 55°C temp. konszowania Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 % Kakao to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao Arriba z Ekwadoru, plantacji Hacienda Limon; jej temperatura konszowania to 55 stopni Celsjusza.

Po otwarciu poczułam cały bukiet owoców: od cytrusów, przez wiśnio-porzeczki (przy czym myślę o mieszance czarnych i czerwonych) po kwaskawe jabłka. Czy raczej coś z jabłek - masa z prażonych? Do tego pojawił się banan, który je wszystkie znacząco osłodził. A nie on jeden odpowiadał za słodycz, bo umocniły ją też kwiaty, głównie rześko-wilgotny jaśmin i palony karmel. Balans między lekkością, a ciężkością słodyczy wydał mi się idealnie zachowany. Karmel mieszał się z orzechami - mieszanką fistaszków i laskowych oraz drożdżami. Wypieczonym na nich chlebie? Na pewno czułam też sporo ziemi, zapewniającej powagę. Pomyślałam o ziemi wulkanicznej, z wyczuwalnym dymem (?), ale wilgotnej.

Twarda tabliczka już w dotyku była konkretna, a łamanie tylko to potwierdziło. Trzaskała głośno i masywnie.
W ustach utrzymała konkret, zmieniając się w bardzo gęsty, maziście-lepkawy krem. Była maślano tłusta, zachowywała kształt do końca, ale i soczystości nie żałowała. Ta ani trochę nie zaburzyła esencjonalnej, kremowej gęstości.

W smaku przywitał mnie karmel...owa drożdżówka. Słodycz od razu dała się poznać jako wysoka i palona, palono-pieczona.

Zaraz i same drożdże nieco zwróciły moją uwagę, acz potem grzecznie odeszły na tyły. Ruszyła za to gorzkość. Rosła powoli, ale porządnie, odważnie. Wypełniała całe usta motywem dymu. Nuta palona była istotna, ale nie dominująca. Wyobraziłam sobie ziemię... czarną, żyzną i wilgotną, ale i wulkaniczną, nieco suchszą. Całe mnóstwo ziemi.

Ziemistość została w pewnej chwili powstrzymana orzechami. Pierwsze pojawiły się słodkie orzechy laskowe, może w masie z ciągnącego, acz palonego karmelu... Czy na pewno karmelu? Przemknęła mi przez myśl melasa z winogron (jak zwykła, ale z echem soczystości). I trochę osobno samych orzechów.

W tle zaczęły przemykać nieśmiałe, kwaskawo-owocowe wtrącenia. Pomyślałam o czarnych i czerwonych porzeczkach, a także czymś ciemnym, acz niejednoznacznym. Może niemal muląco słodkie winogrona granatowe (np. mołdawskie) i jakieś pojedyncze wiśnie, acz jakby nieco bardziej egzotyczne?

Gorzkość na pewien czas drożdżową nutę osadziła w realiach ciemnego chleba na drożdżach. Palona nuta znalazła upust właśnie tu, nieco oddalając się od ziemi. Także wysoka słodycz wciąż była palona, ale nie tylko. Karmel w pewnej chwili prawie zupełnie zmienił się w soczystą melasę, lecz potem nagle w ogóle prawie się schował. A w kompozycji czuć słodyczy tyle, że spokojnie wystarczyło na kilka wątków. 

Ziemia mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa skupiła się na wilgoci i pewnym chłodzie. Optowały za tym słodkie kwiaty, całe mnóstwo kwiatów. Wyobraziłam sobie kwiaty zalegające na ziemi, opadłe z krzewu drobne kwiatki jaśminu, ale też... kwiaty w zacienionej kwiaciarni. Były tam róże. Kwiaty zdecydowały się kontynuować słodycz. Ta nagle wydała mi się bardzo wysoka.

Orzechy jednak zreflektowały się. Do laskowych dołączyły ziemne. Miały nieco fasolkowy, goryczkowaty od skórek charakter, toteż złagodziły słodycz (mimo że i one słodkawe były).

Chleb na drożdżach nieco się rozmył... pomyślałam o drożdżowym karmelu... drożdżówce z karmelem? Drożdżówce z jabłkami, a do tego słodkim cydrze! Z lekkim kwaskiem.

Owoce nasiliły się. Kwasek nieco się wyłonił za sprawą cytrusów, acz pobrzmiewało tam też jabłko. Bardziej chyba jednak jako alkohol jabłkowy i np.... mus jabłkowo-bananowy? Masa z prażonych jabłek? W owocach znalazło się sporo słodyczy, ale nie wydawała się rosnąca z racji soczystości i rześkości. Wyłapałam mango, a do głowy zaraz, za sprawą porzeczkowo-jakiś, jagódkowatych (?) przebłysków, przyszło mi kiwi czerwone (próbowałam niedawno i ono właśnie smakuje tak trochę bananowo-jagodowo). Cytrusy wszystko to podkręcały, acz same wydawały się wycofane. Owocowa mieszanka zaraz jednak nieco się uspokoiła...

Soczystość owoców przemieszała się z rześkością kwiatów, a te, jako że gorzkość i ziemia znów przypomniały o sobie, zmieniły się w napary i herbaty. Herbatę czarną, cierpkawą. Przewinęła się też nuta bardziej ziołowego naparu. 

Ziemista gorzkość złagodniała, gdy dołączyły do niej drożdże - już bardziej jako chleb, tym razem jasny? Słodycz kontrastowo po występie owoców wydała mi się bardziej słodko karmelowa, wręcz krówkowa. Nie jednak taka "słodziuteńka", bardziej jakby chodziło o krówkę z melasy z winogron?

Po zjedzeniu został posmak cytrusów, cydru i naparu z ziół oraz cierpkawej herbaty, które jakby tonował gorzkawy, spokojny dym i krówkowo-melasowa słodycz. Ona też bardzo tonowała kwasek. Nie było jednak bardzo słodko. Całość wydawała się świetnie wyważona.

Czekolada bardzo mi smakowała, acz trochę mnie zaskoczyła - niższa temperatura konszowania zasugerowała mi wyższą kwasowość, a kwasku tu w sumie było niewiele. Początkowo czułam trochę porzeczek czarnych i czerwonych, pojedynczą wiśnie, potem więcej cytrusów, cydr jabłkowy i egzotyczny splot mango, bananów, z doleciałościami porzeczkowymi, ale nie był to motyw dominujący. O wiele więcej w tej kompozycji ziemistości, orzechów laskowych i ziemnych, a także słodyczy kwiatów - jaśminu i róż - oraz karmelu. Ten zmieniał się od karmelowej drożdżówki, przez melasowy karmel po krówki. Drożdżowo-chlebowe nuty ciekawe, a herbaciano-ziołowa, cierpkawa końcówka była przepyszną niespodzianką.

Bardzo podobna do miniaturki z 2023 Beskid Chocolate Ecuador Limón Dark 70 %, acz wspomniana wydawała mi się nieco bardziej kwaskawa. Jak rozumiem, miniaturka pochodzi z etapu prób, eksperymentów z nowo zakupionym kakao? To trzeba przyznać, że świetnie rozegrali jego nuty. 


ocena: 10/10
kupiłam: Beskid Chocolate (dostałam)
cena: 25 zł (za 70 g; ja dostałam)
kaloryczność: 439 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym do niej wrócić

Skład: ziarno kakaowca, cukier trzcinowy nierafinowany

poniedziałek, 10 czerwca 2024

Jutrzenka Krówka z masłem Z polskich gór; Jutrzenka Krówka Czarna Śląska

Mama ostatnio weszła w dziwny etap kupowania różnych cukierków na wagę, które - lub podobne - lubiła kiedyś. Na wiele z kolejnych kupowanych kręciłam głową, podśmiewując się z niej serdecznie. Gdy stwierdziła, że przyszedł czas na krówki, nie ruszyłam się z pokoju. Zainteresowałam się dopiero, gdy powiedziała mi, że wzięła nam po jednej "dziwnej, czarnej". Zameldowała, że jej była bardzo ciekawa i "mimo że lukrecjowa, nawet smaczna". "Lukrecjowa!" - powtórzyła, wiedząc, że ja, w przeciwieństwie do niej lukrecję lubię. Chwilę pomyślałam... no cóż, mam słabość do czarnych rzeczy, nie da się ukryć. Krówki odpuścić nie mogłam. A jako że się zorientowałam, że ostatnio jakieś zwykłe jadłam w 2018, to i wyjściową krówkę Jutrzenki z tych zakupionych postanowiłam spróbować. Okazało się, że nie jest ona jednak taka bazowa, a zarówno krówki czarne, jak i te "z gór" są jakimiś wariantami krówek tej marki. Przy okazji dowiedziałam się, że Jutrzenka ma co najmniej dwie linie: krówki mleczne (jadłam je w 2017 jako biedronkowe Anabela) oraz krówki z masłem. "Co najmniej", bo pewnie jeszcze jakieś limitowane, "wydziwiane" jak te czarne itd. Nie przemawiało do mnie takie rozróżnienie, skoro krówki to cukierki mleczno-maślane, tak z założenia, no ale cóż. Jedzona w 2023 Jasiowa Piwniczka Krówka Miodowa Miętowa z kolei w ogóle krówkowo nie wyszła. 

Jutrzenka Krówka z masłem Z polskich gór to "pomadka mleczna niekrystaliczna z masłem".

Po rozwinięciu papierka poczułam wyrazisty zapach krówki maślano-mlecznej, ze sporą ilością masła. Jej słodycz, mimo że wysoka, nie była chamska. Poziom słodyczy był zrozumiały i adekwatny dla krówki, jednak coś mi w niej nie grało, coś "nie tak" pobrzmiewało".

Cukierek w dotyku był delikatny i dość lepki, ale nie kleił się do rąk. Trochę się za to odkształcał, gdy mocniej ścisnęłam palcami. Przy podziale był powierzchownie minimalnie kruchawy, ale nie twardy, w środku zaś bardzo gęsto-miękki i ciągnący. Wydawało się, że krówka ta może ciągnąć się kilometrami. Zachowała przy tym gęstość.
W trakcie jedzenia krówka okazała się zwięzła i bardzo, bardzo mordoklejna. Zalepiała, zaklejała konkretnie i rozpływała się w tempie umiarkowanym. Dała się przy tym poznać jako maślano tłusta i wręcz śliska, gładka. Gdy ją żułam i pozwalałam częściowo się rozpuszczać, wydawała mi się specyficznie miękko-twardawa. Była zbito-gęsta i ciężkawa.

W smaku od początku uderzyła wysoką słodyczą, ale nie czystym cukrem. Krówkowy charakter prędko rozszedł się po ustach. 

Maślana nuta nasiliła się w ciągu kolejnych sekund. Mleczność, łagodność nie nadążały za nią, acz mleko także było bardzo wyraźne. Krówka skupiła się jednak na słodyczy i maślaności.

Mniej więcej w połowie jedzenia słodycz zbliżyła się do niebezpiecznego poziomu. Do głowy przyszło mi krówkowe toffi z racji tej maślaności. Maślaność mieszając się z nim, przełożyła się na ciężkawy wydźwięk, a ja doszukałam się w słodyczy lekko sztucznego, dziwnego echa, które podkradło się do maślanej nuty.

Po zjedzeniu czułam cukrowo-krówkowy posmak ze sporym udziałem masła.

Krówka wyszła w zasadzie całkiem smacznie. Niby zjadłam całą, pod koniec trochę nią już zmęczona i lekko przesłodzona, ale to zrozumiałe, bo to nie mój typ słodyczy. Po kolejną za nic bym już nie sięgnęła, mimo że nie wzbudziła we mnie złych emocji, o nie. Nie mordowała cukrem, mimo że była bardzo, bardzo słodka - to jednak słodycz krówkowa. Coś mi w niej nie grało, ale i tak całkiem nieźle wyszła mimo obecności syropu glukozowego w składzie. Nie przekonuje mnie taka jej silna maślaność - krówka wg mnie powinna być przede wszystkim śmietankowa. Podobnie ta struktura - zbita mordoklejka, ciągnąca się bez końca. Wolę suchsze z zewnątrz, a wilgotne w środku - i taka powinna być prawdziwa krówka. Myślę, że to m.in. syrop przełożył się na taką strukturę. Nie sądzę też, by łatwo było o "zwykłe krówki" z lepszym składem, stąd wciąż jawi się ponadprzeciętnie. Do zwykłych jutrzenkowych mlecznych krówek Anabela jednak jej daleko.

Mama opisała te krówki: "Dawno tak mordoklejnej krówki nie jadłam! Może to nie mój ulubiony typ, ale jak na mordoklejkę ta była no, mordoklejką przez duże M... choć chyba aż nawet nieco za mordoklejna. I aż taka dziwna jakby mazista do tego. W smaku w sumie dobra, bardzo słodka, przyjemna i właśnie krówkowo-maślana, z tym że... z tą maślanością chyba trochę przedobrzyli. Nawet szkoda, że aż tak maślana, a nie bardziej zwyczajna, mleczna. Ta była trochę przeciętna, ale po zjedzeniu większej ilości, nie aż tak smaczna, jak w pierwszej chwili się wydaje. Zdecydowanie wolę mleczne Anabela".


ocena: 6/10
kupiłam: Mama kupiła w Biedronce
cena: 1,99 zł (za 100g)
kaloryczność: 405 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, syrop glukozowy, mleko w proszku pełne 14%, masło 4,5%, aromat

-------

Jutrzenka Krówka Czarna Śląska to: "pomadka mleczna niekrystaliczna z ekstraktem z korzenia z lukrecji".

Czarna krówka zaskoczyła tym, że... nie pachniała prawie wcale. Coś lekko krówkowego pobrzmiewało, ale w zasadzie mogła to być jakakolwiek lekka słodycz.

Struktura krówki czarnej częściowo przypominała wyżej opisaną, ale była bardziej miękka i mniej ciągnąco-zalepiająca. To przystępniejsza mordoklejka, która w dłoniach z łatwością się odkształca. Była więc bardzo plastyczna, mniej masywna. Rozpuszczała się nieco szybciej.

W smaku przywitała się zachowawczą jak na krówkę słodyczą. Przez chwilę cukierek wydał mi się nawet dość mdławy, ale już po chwili krówkowy smak obudził się. Zaraz doleciała do niego nieoczywista nuta lukrecji. Trzymała się tyłów.

Rozszedł się mleczny wątek, a słodycz wydała mi się nieco palona - lukrecja nieco zmieniła wydźwięk typowej krówki. Przewinęło się lekko margarynowo-sztuczne echo, ale lukrecja nieco to stłumiła. Do głowy przyszła mi mleczna, słodka kawa, mieszająca się z delikatną krówkowością.

Mniej więcej w połowie jedzenia słodycz wzrosła, ale dzięki nienachalnej lukrecji wydała mi się szlachetna i nie imperatywna. Wysoka słodycz mieszała się potem z nieco chłodniejszą goryczką lukrecji właśnie. Subtelnie zaznaczyła się na języku, acz wtapiała się też w mleczno-krówkową toń. 

Po zjedzeniu został posmak delikatnie krówkowy, lekkie przesłodzenie i nieoczywisty, ale do rozpoznania, motyw lukrecji.

Czarna krówka zaskoczyła mnie tym, jak autentycznie ciekawie wyszła. Nie była jakoś wybitnie, mocno krówkowa. Powiedziałabym, że bazowo krówkowa przeciętnie, ale nie była też mocno lukrecjowa. A jednak to właśnie się zgrało, tworząc kompozycję niecodzienną i po prostu całkiem smaczną. Chyba właśnie lukrecja zagłuszyła gorsze składniki (syrop glukozowy i tłuszcz palmowy). Plus, że jej słodycz była przyjemnie niska (jak na krówkę, bo ogólnie wysoka). Niestety tak miękka konsystencja i ciągnięcie się z mordoklejnością nie przemawia do mnie. I tak jednak z przyjemnością zjadłam jedną.

Opinia Mamy: "Mimo że nie lubię lukrecji, muszę przyznać, że ta krówka była interesująca. Krówkowa przede wszystkim, lukrecja nie była w niej silna, nachalna, a ciekawie wkomponowana, że zjadłam, zaintrygowana. W zasadzie ta krówka nie smakowała tak mocno lukrecją, ale... tak inaczej. W dodatku konsystencja nieco lepsza, zwyklejsza od tej maślanej".


ocena: 8/10
kupiłam: Mama kupiła w Biedronce
cena: 1,99 zł (za 100g)
kaloryczność: 404 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, syrop glukozowy, mleko w proszku odtłuszczone 10%, tłuszcz palmowy, aromat, ekstrakt z korzenia lukrecji w proszku 0,2%, barwnik: węgiel roślinny, sól