niedziela, 17 października 2021

Zotter Squaring the Circle 70% / 30 % Milk Choco no Added Sugar ciemna mleczna

Prawdę mówiąc, po tę czekoladę sięgałam z umiarkowaną ochotą. Otóż Labooko Peru Milk Chocolate 70 %Milk Chocolate Dark Style no sugar added 70 % Cocoa (2021) trochę mnie zmęczyły pełnomleczną tłustością i choć dawna Milk "dark style" zrecenzowana w 2016 wówczas mnie zachwyciła, obecnie tego typu czekolady budzą we mnie pewne wątpliwości. Tu w dodatku nie podobał mi się kształt (jak cała ta nowa linia Zottera: Squaring the Circle). Byłam ciekawa, czy różni się czymś od niemal identycznej Labooko. Nuty smakowe producent wypisał różne, ale składy i wartości są takie same, więc nie wiem. Ogólnie patrzyłam na to trochę z niechęcią, bo postrzegałam to jako powielanie tego, co w asortymencie już jest przy jednoczesnym wycofywaniu propozycji naprawdę atrakcyjnych (np. mojej ukochanej koziej mlecznej 64 %). 

Zotter Squaring the Circle / Quadratur des Kreises 70% / 30 % Milk Choco no Added Sugar to ciemna mleczna czekolada o zawartości 70 % kakao bez cukru.

Po otwarciu poczułam słodziutki, ale wyraźnie palony karmel w maślanym towarzystwie. Nuty te tylko częściowo się łączyły, ale wystarczyło, by kolejnym skojarzeniem było toffi. I to nie byle jakie, bo kozie, znaczy się na kozim mleku / maśle. Opływało to wszystko mleko w niewyobrażalnie ogromnej ilości. Ze słodyczą skojarzyło mi się z wyidealizowaną Kinder Czekoladą, tym mlecznym nadzieniem i aż skondensowanym mlekiem.
W koziej nucie zarejestrowałam motyw sera z orzechami lub orzechowego sera. Orzechowość mieszała się z pieczono-ciepłą nutką. Wprowadziła leciutki dym, walczący o powagę. Po pierwszym wrażeniu jakie wywołała słodycz, a więc już między innymi w trakcie degustacji, wydawała się zamykać słodycz w ramce porządnego, gorącego kakao na pełnym mleku.

Tabliczka na wygląd, dotyk i twardość przy łamaniu w udany sposób udawała ciemną. Trzaskała głośno jak twarde, suche gałęzie, ujawniając gęsty przekrój. Dopiero odgryzanie kęsa ujawniło pewną kruchość i tłustość tafli masła (trzaskała przy odgryzaniu kawałka, ale zdarzało się, że zęby mi się po niej osunęły), ale wkomponowane w "ciemnotabliczkowość". Odebrałam ją jako proszkową i tłustą; taką, co to chętnie zmięknie.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym. Minęła dosłownie chwilka, nim zalepiła zupełnie stając się bardzo tłustym, pełnomlecznym, śmietankowo-maślanym kremem. Dosłownie obklejała zęby i podniebienie coraz to kolejnymi falami, nie zważając, czy poprzednie odpuszczą. Gęsty, maziście-mulisty krem wydał mi się maślanie ciężki. Wyszła aż bardzo sycąco.
Dla mnie czekolada wyszła za tłusto, mimo że czuć po prostu... pełnię składników.

W smaku jako pierwszy rozszedł się maślano-delikatny smak. Tłuszczowość zarysowała niemal pustą bazę, którą po chwili osnuł i zabarwił dym. Pojawiła się gorzkość, niosąca skojarzenie z kakao na mleku. Słodkim, ale przede wszystkim cierpkawym. Odważnie zaznaczyło ziemistość.

Poprzez ziemistość kakao weszły orzechy. Gorzkie i niegorzkie włoskie (może też migdały?) i inne niczym gwiazdy na niebie rozsypały się na tłuszczowo-dymnym tle, nadając mu innego charakteru. Pomyślałam o mocno maślanym, intensywnie kakaowym brownie z przypieczonymi na chrupko brzegami i wierzchu oraz wilgotnym wnętrzem. Wnętrzem gorzkim i nasączonym... kawą? Zawilgoconym od orzechów? Kojarzącym się odlegle z czarną, wilgotną i czystą glebą.

Trochę orzechów wciąż wykazywało nijaką tłuszczowość, ale mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa usta zalało tsunami mleka i śmietanki. Mignęło skojarzenie z mlekiem kozim, bardzo naturalnym, z wyczuwalną nutą sierści czystego zwierzaka (prosto z wystawy!). Mleczność za sprawą ziemi i dymu wykazywała bowiem aż cierpkość i sugestywny kwasek, ale to w niej prędko wzrosła słodycz. Wręcz słodziuteńkość. W mleku znalazło się miejsce dla nutki wanilii i nadzień mlecznych, mlecznych kremów, mleka skondensowanego?

Pomyślałam o zakalcowo-waniliowym cieście i gorącym kakao na mleku... rozgrzewającym nie tylko temperaturą, ale też przyprawami korzennymi? Albo pitym przy... migdałach w cynamonie? W mleku cały czas siedziała też cierpkość, nuta...

Cierpko-kozia? Kwaskawa? Znów mignęła myśl o kozim toffi, nawet z nutką soli, a potem wyobraziłam sobie kremowy sernik (dwuwarstwowe serniko-brownie?) właśnie z nabiałowo kwaskawą częścią, na jakimś konkretnym, pieczonym, maślano herbatnikowym spodzie. Był to spód przypieczony, ale od reszty zawilgocony i lekko słonawy (jak "krakersowe" herbatniki?). Wyobraziłam sobie sernik na zimno zrobiony na mocno przypieczonych herbatnikach (bo to nie część sernikowa była przypieczona); dziwne. 

Bliżej końca te kwaskawo-słonawe mignięcia zmieniły się w dym i pewną siarkowość, drobny niespożywczy goryczko-kwasek. Nawet metaliczność? Ten splot jednak tonął w mleku i orzechowej mieszance. Teraz może z wyróżnionymi solonymi migdałami. A ciepło kakao na mleku i przypraw się utrzymywało.

Po zjedzeniu została jednak pełna mleczność, maślaność wraz z tłuszczem na ustach, ale... jakbym to brownie o mocno czekoladowym smaku zjadła. Wydało mi się to nieco metaliczne, nieco ziemiście-dymne, goryczkowato-cierpkie i złudnie kwaskawe.

Tłustość wyszła odpychająco (strasznie aż przytykała), a mimo że realnie (patrzę na gramy w tabelce wartości) taka sama co w Labooko, w dzisiejszej było jej już za dużo, bo mocno wpłynęła na smak. Labooko wydała mi się o wiele bardziej owocowa (winogronowo-rodzynkowa) niż maślana - obstawiam, że np. czas i moc palenia / konszowania różne (w ostateczności może nawet grubość tabliczki na odbiór wpłynęła, bo Labooko jest cieńsza).
Oczywiście mniej słodka niż aż miodzikowa, korzenna Labooko Peru Milk 70 %. Podobnie jednak łagodna.
Przy takiej tłustości to ja zdecydowanie muszę mieć "coś". Nie lubię, gdy rozpychają czekolady tłuszczem kakaowym, a ta dobrze eksponuje go właśnie i słodycz mleka, jednak... nie uświadczymy tu czystej słodyczy mleka, bo jest też wanilia. Trochę to dziwo, ale obecnie nie budzące zachwytu (o te kilka gramów tłuszczu przedobrzyli!), jak i Labooko Peru Milk 70 %. Jak dla mnie to dublowanie oferty.


ocena: 8/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 16 zł (za 70 g)
kaloryczność: 625 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, sproszkowana wanilia

8 komentarzy:

  1. Tylko nie kozi nabiał. Skądinąd ciekawe, czy skoro nie kojarzę go dobrze, czułabym mleczną inność. Zwłaszcza, że to tylko wyobrażenie. Kształt jeszcze nie jest taki najgorszy, choć rzeczywiście lepsza byłaby zwykła. Kremowienie w ustach <3 Skoro dla Ciebie za tłusto, dla mnie perfecto. Sierść kozy ;o Czy innego zwierzaka? Tak czy inaczej - jak już muszę - wolę spożywać sierść Rubinu. Całość ciekawa, tylko ta odkozowość, hmm.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obstawiam, że mogłoby Ci się kojarzyć "mleko, ale jakieś inne" czy coś; niekoniecznie kozie konkretnie, ale po prostu inne, np. owcze, wielbłądzie, jakiekolwiek.
      Sierść - myślałam o takich rasowych kozach akurat, takich, których pasza kosztuje pewnie więcej niż moje czekolady, ale może być jakakolwiek, jak Ci będzie milej wyobrażać sobie tę czekoladę wtedy. Jeśli Rubi skacze (jak koza!), to tym bardziej pasuje.

      Usuń
  2. Miałam z tej serii Squaring the Circle - Haselnuss mit Dattel-zucker.
    Smakowała mi, była ciekawa i na tyle delikatna, że na raz zjadłam prawie całą.
    W środku opakowania była sugestia od producenta, żeby spróbować, jak pysznie czekolada ta smakuje ocieplona do ok 20 st C. Delikatnie podcieplilam w mikrofalówce i naprawdę była, jak dla mnie, nawet lepsza. Robiłaś tak kiedyś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja Zottery zawsze zjadam na raz.
      Osobiście delikatności w czekoladach nie lubię, a wegańskie z wmielonymi orzechami zupełnie mnie nie interesują.

      To, co napisałaś ja postrzegam jako barbarzyństwo. Mikrofalówki uważam za zło i nie posiadam. Jak pomyślę o podgrzaniu czekolady choćby minimalnie, krzywię się. Odpowiedź więc jest chyba oczywista: nie i nie mam zamiaru.
      Nawet latem, jak jest upał, nie podoba mi się to, co dzieje się z czekoladą. Robię wszystko, by temu zapobiec, ustawiając obok talerzyka (na którym leży czekolada) porządnie schłodzoną butelkę z wodą.

      Usuń
    2. Tak, mogłam to przewidzieć, przeczytałam przecież już bardzo dużo Twoich wpisów i wiem, że lubisz czekolady w ich własnej temperaturze, a nie lubisz, kiedy latem zaczynają płynąć... Ty jednak wyczuwasz w nich tak wiele smaku... ja tego nie za bardzo umiem, a zauważyłam, że w ciepłej czekoladzie (właśnie takiej lekko topniejącej latem) jakoś łatwiej jest mi poczuć smak, wydaje mi się on intensywniejszy... Twarda czekolada, jak dla mnie, dużo trudniej przekazuje mi doznania smakowe, być może zazdrośnie ich strzeże...?
      Z Zotterami nadziewanymi mam z kolie tak, że muszę je dzielic na trzy dni, ponieważ zawsze wygląda to tak, że 1go dnia smak mnie zdumiewa i w ogóle nie wiem, o co tam chodzi, i nie smakuje mi. 2go zaczynam doceniać i delektuję się... prawie. Prawdziwe delektowanie się i wyczuwanie smaku, a nawet przeniesienie na chwilę do innego świata zdarza mi się dopiero w 3cim dniu... Naprawdę. Do tej pory tak było zawsze.
      Natomiast tabliczki Zoottera nienadziewane uwielbiam, zjadam 1 tabliczkę z dwóch.
      A, i jeszcze jakieś owocowe ostatnio kupiłam, zurawina czy coś podobnego. Była w dużej promocji, dlatego wzięłam, ale nie jestem przekonana do tego wyboru... Nie wiem, czego się spodziewać...

      Usuń
    3. Moje czekolady nie płyną latem, bo przechowuję je odpowiednio. ;)

      Z tymi twardymi czekoladami to trochę nie rozumiem. Skoro temp. ciała człowieka to 36,6 stopni, w ustach jest ciepło, to jest to idealna temperatura do rozpływania się. Nawet najtwardsze czekolady w ustach miękną przecież. Wskazówka do degustacji: pozwalaj kawałkowi rozpływać się spokojnie, niech opłynie swoją mazią, niech przemiesza się ona ze śliną - nie przełykaj wszystkiego od razu, natychmiast. Pozwól, niech ta masa wypełni prawie całe usta.

      Co do nadziewanych Zotterów - ja je zawsze zjadam w dniu otwarcia, poprzełamywania, bo są najświeższe. Z alkoholowymi jednak koniecznie zawsze robię tak, że rano robię im zdjęcia, a więc łamię, dzielę, potem zawijam w papier i jem dopiero po kilku godzinach, bo wtedy zbyt ordynarny alkohol nieco wietrzeje.

      Żurawinowa - chodzi o białą owocową (nowość Fruit Bar czy Labooko?) czy ciemną gładką ze sproszkowanym owocem? Jeśli o drugą serię chodzi, mam pomarańczowo-marakujową i wiśniową.

      Usuń
  3. Kingo, mam jednak 2 tabliczki owocowego Zottera, Fruchttafel. Jedna to żurawinowa, a 2ga porzeczkowa. Na zdjęciach w Internecie wyglądają interesująco i zachęcająco. Jednak nie wiem doprawdy, czego się spodziewać.
    Z takich dla mnie nietypowych czekolad mam jeszcze Mitzi Blue Sternenhimmel. Nigdy nie miałam jeszcze niczego z tej serii.
    Zottera poznałam dzięki Tobie. Dziękuję.
    Czy mogłabyś mi polecić którąś z jesiennych nowości?
    Ps Zauważyłam, że chyba niektóre bożonarodzeniowe to "stare" czekolady, w świątecznej szacie graficznej, np Świąteczna Pralina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dla mnie wyglądają źle, bo to białe ze sproszkowanymi owocami i kawałkami owoców. Nie mam ani jednej i nie skuszę się na pewno. Jadłam Labooko Fruit, więc efekt może być podobny, jak dla mnie nudny. W spisie recenzji alfabetycznie je znajdziesz, jak Cię interesują. Tak samo z niektórymi Mitzi Blue. Nie lubię tej serii, według mnie nie jest warta uwagi.

      Z jesiennych nowości tylko Date & Cashew mnie zachwyciła, dobra jest też Plum & Hazelnut; ciekawa w miarę Tangerine, Matcha and Coconut. Nie jadłam wszystkich, bo kilka omijam, a w szufladzie mam jeszcze dwie (z owocowym marcepanem oraz z jeżynowym nadzieniem), ale nie spodziewam się zachwytów.

      PS Zotter ciągle zmienia swoje czekolady, więc obstawiam, że i stare warianty mogły się przynajmniej trochę pozmieniać. Mnie to już nie dziwi. A nowości co roku wchodzą na sezony, np. "jesień/zima", więc nie sądzę, że dużo jeszcze zimą dojdzie.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.