Po Beskidzie APA przyszła pora na drugą posiadaną tabliczkę z serii Beer Time, czyli inspirowanych piwami.
Ale, czyli piwa górnej fermentacji wywodzące się z Wielkiej Brytanii o gorzkim smaku, czasem dość ciemne to zdecydowanie bardziej moja bajka niż jasne, kwaskawe, jednak... nie ukrywam, że nie jestem znawcą i nigdy jakoś się w historię czy "jak to się robi" nie zagłębiałam. Wystarczyła mi wiedza, że preferuję ciemne rzemieślnicze piwa - piję na tyle mało, że nawet gdybym się porządnie dokształciła, i tak bym zapomniała. Co to IPA, a dokładniej India Pale Ale, na potrzeby tej recenzji więc zgooglowałam. Jako że wywodzi się z Wysp Brytyjskich, w czasach kolonialnych gdy Indie były pod protektoratem brytyjskim, po prostu na tamtejszy rynek głównie szło. A "pale"... no i tu leży mały problem. Pale, czyli jasny... tu chodzi o jasne ale. Peszek. Piwo to ochoczo przechwycili i rozsławili Amerykanie (a więc APA, bo "American Pale Ale"), celując jednak w wersje jasne. I... w tych czasach wśród IPA gama jest szeroka - barwa od jasnej po ciemną, mocno wyczuwalne chmiele. Od kwasku po słody; goryczka może być niska lub wysoka. Pocieszające, że przeważnie ponoć są raczej wytrawne. Tak sobie myślałam, że Beskid pewnie pójdzie właśnie w tym kierunku. Chociaż... marce ufam na tyle, że wierzyłam, że jakim IPA by się nie inspirowali, wyjdzie dobrze.
Beskid Bean-to-Bar Chocolate Beer Time APA Hispaniola Bio with Hops 75 % Dark to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao Hispaniola z Republiki Dominikany z olejkami z chmieli Azacca, Jaryllo, Cascade, Chinook, Cashmere, El Dorado; stylizowana na piwo IPA.
Rafinowana i konszowana 72 godziny.
Otwierając poczułam, jak w dzikim pędzie ruszyły łeb w łeb orzechy i słody oraz owoce: cytrusowe i trochę od nich odstające egzotyczne. Otoczyła je piwna wrzawa goryczkowato-kwaskawego piwa-publiczności.
Od orzechów i słodu rozchodził się motyw zielono-roślinny. Oczami wyobraźni patrzyłam na masywne, zielone łodygi i konkretne źdźbła trawo-siana. Łodygi... i lekko wędzono-palona nuta zasugerowała wytrawniejsze zielone szparagi - może grillowane? Przy słodzie zaś wyłapałam wędzoną nutą... odlegle podchodzącą pod soczyście-kwaskawy ser? A tę kwaskawość nakręcały cytrusy. Przodowała limonka, a zaraz za nią pomelo. Z cytrynowym podkreśleniem i istotną goryczką skórek. Ogólnie w głowie miałam mieszaninę żółto-zielonych owoców, też egzotycznych. Zwłaszcza z czasem pomyślałam o gryzącym ananasie i odstających nieco, osładzajacych to bananach. Wyłapałam chyba też jakby "gruszkowe piwo"? Przy całej tej piwności zaś, limonce i wytrawniejszych elementach raz i drugi mignęło mi danie typu caviche (ryby marynowane w cytrusach, tu też jakieś warzywa i przyprawy w tym - wersja wege?).
Przy łamaniu tabliczka wykazała się twardością, ale w końcu mój sukces ukoronowały piękne trzaski.
Rozpływała się powoli, ale łatwo. Niemal do końca zachowywała zwartość, acz z kawałka zachowującego formę jakby... wyciskała się soczystość i tłustawość (chwilami oleista). Były to fale pokrywające dość lepko podniebienie i usta. Z racji przeogromnej soczystości nie wydała mi się specjalnie masywna, a nawet w pewien sposób... rozlazła? Gęsto-gęstawa.
W smaku od początku czekolada przedstawiła mi się jako bazowo bardzo łagodna. Poczułam niemal maślaność, delikatność... białych pianek (takich na napojach, nie pianek-marshmallow). Pianki rozchodziły się na dwa obozy: soczysty i łagodnie-gorzkawo-maślany.
Już odgryzając kawałek czy umieszczając go na języku poczułam się, jakby zrobiła łyk piwa. To pierwszy obóz, który cechowała dynamika - rozwijał się znacznie szybciej. Pomyślałam o bardzo wysokiej piance na piwie. Takiej idącej do góry szklanki od piwa tylko co do niej nalanego. Buchnęło podgazowaniem i soczyście kwaskawym smakiem. Poczułam słodką goryczkę pomelo, w kolejnych sekundach podrasowaną soczyście-kwaśną limonką. Zaraz zaznaczała się jednak też gorzkawość, przekierowująca myśli na piwo odgazowane.
W tym czasie, acz nieśmiało rozeszła się też druga pianka: spienione mleko na mało wyrazistym cappuccino. Za nim pojawiła się słodycz - trochę i z niego płynęła. Motyw delikatnej kawy wiązał się z nutką słodu i tłustych orzechów, acz nie był jednoznaczny. Jakby były to orzeszki odrobinkę posolone? Poczułam lekkie podpalenie, prażenie... potem raczej nutę wędzoną. Na pewno bardzo, bardzo rozgrzewała. Może to nawet nie kawa, a gorące kakao? Ze wsadem ("wlewem"?)... chili i alkoholu?
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pojawiła się także wyraźna słodycz. Karykaturalnie do reszty w pierwszej chwili wydała mi się niemal cukrowa, potem bardziej... nie tyle karmelowa, co karmelizowano-kandyzowana. Nie jak karmel czy sam palony cukier, a jak rzeczy kandyzowane / karmelizowane.
"Rzeczy"? Dokładniej cytrusy. Nie utraciły bowiem swej mocnej pozycji. Kwaśność przedstawiła się jako cytryny w cukrze (może nawet plaster cytryny po prostu posypany cukrem?), splot... "kwasideł i słodyczy" aż zadrapał w gardle. Limonka i pomelo, cytryny zawirowały to i... podjudziły, podbuzowały. Jak nic, poczułam kwaśne i mocno nagazowane, raczej jasne piwo. Słodycz też rosła też, a ja wyobraziłam sobie piwo gruszkowe.
Nie trzeba było długo czekać, by gruszkowa nuta zaprosiła więcej owoców różnych, w tym egzotycznych i słodkich. Mignął melon, odlegle w tle, w cukrowej słodyczy może też "banan z czymś", ale że wśród cytrusów wciąż przodowała limonka i pomelo z wyczuwalną gorzkością skór.... Poprzez te skóry i goryczkę nagle lwia część uwagi skierowała się na ananasa. Takiego niedokładnie obranego. Widziałam soczyste, żółte kawałki z pozostawianą skórą... Znów dało się we znaki nawet ciepławe, odgazowane piwo... takie zostawione na dłużej w szklance... I zapomniane. Bo zaraz-zaraz! Usta zalała soczysta alkoholowość - więc tamto zostało zapomniane, bo pojawiło się inne, ciekawsze. Wróciła goryczkowata alkoholowość, łącząca się z wędzeniem.
Goryczka skóry ananasa połączyła się z pieczeniem. To już gryzienie anansowe i alkoholowe. Czułam gazowano-gryzące piwo, ale też limonki i chili. Chili, chili i rozgrzewanie... Goryczka... wszystko to zawiązało się jako... skórka sera... pleśniowego typu camembert? Albo podobnego, nawet nie pleśniowego. Wyczuwalna w tle łagodność-maślaność... kremowość! Przedstawiła się jako taki właśnie tłusty, kremowo-maślany, lekko śmietankowy ser. Na moment także kwaśność osiadła w śmietance. Może był to ser z orzechami...? Niemal oleiście-tłustymi... brazylijskimi? Doprawiony jednak sowicie chili, aż nieco kojarzący się z alkoholem?
I tu znów pomogły cytrusy. Alkohol jakby mocniej uderzył, napłynęło wiele goryczek. Wyobraziłam sobie chili w cukrze albo jakieś "alkoholowe szkiełko" w słodyczach. Czułam też goryczkę skór, słodu i... pestek chili? Podwędzona nuta zasugerowała mi dość wytrawne, a jednocześnie bardzo owocowo-soczyste i kwaśne danie. Wyobraziłam sobie jakąś chili-pomidorową i podwędzaną gęstwinę. Jakby orientalnie rześka wersja BBQ? Coś... z orzechami brazylijskimi? Zalały to cytrusy. Pomyślałam o caviche... albo daniu z sera i warzyw (zielonych? szparagów?) stylizowanych na to. Może z wędzonego tofu? Danie tajskie, na ostro... Z warzyw zielonych? Z ziołami-trawami? Pod koniec wyległa "zieloność" z zapachu. Rodem z tajskiej sałatki z orzechami i sosem, wędzoną nutką, w której wszystkiego jest tyle, że nie sposób połapać.
A jednak niemal cukrowy motyw też miał się nieźle. Jakbym... piła cukrowo słodkie, owocowe piwo z wyraźnymi goryczkami przy dość wytrawnym daniu.
W posmaku został niezwykle obrazowy motyw piwa jasnego, już nieco odgazowanego, a jednak też gryzienie w język - piwa, ananasa i chili. Czułam rozgrzewanie i goryczki roślinnie-łodygowe. Odstawały od czekoladowości, więc przypisałabym je chmielom. Owocowość była mocarna, ale już tak zakręcona, że niejednoznaczna - na pewno bardzo soczysta i egzotyczna.
Całość charakteryzuje przeogromna moc. Cała wytrawność Dominikany Hispaniola Bio 80 % , a więc i ser, i podwędzenie (nawet dziwne skojarzenie z BBQ - choć w dzisiaj prezentowanej bardziej "sos chili podwędzony" - i "tłustymi orzechami") oraz zieloności jako warzywa zmieszały się z goryczkami chmieli.
Zaowocowało to w jeszcze więcej skór i zieloności-wytrawności. A jednak i z czekolady, i z chmieli płynęło dosłownie owocowe tsunami. Cytrusy (limonka, pomelo, cytryna), egzotyczny ananas, ale też gruszki i "nieokreślone wsparcie innych" intrygująco mieszały się z ostrością (chili w cappuccino? kremowym serze?), która osadziła się z kolei... we wręcz maślanej łagodności. Karykaturalnie jednak do tego wszystkiego wyszła słodycz - bo była jakby po prostu cukrowa. Tak myślę, że przez to, przez chmiele zupełnie zniknęły owoce leśne (m.in. jeżyny) z czystej 80 %.
Ogół jednak nie był ani bardzo kwaśny, ani gorzki. A jednocześnie był... Z tym że tak zgrany i osłodzony, że jak najbardziej przystępny.
O wiele dalej jej za to do Dominikany Hispaniola BIO 70 %.
Oczywiście zupełnie inna niż APA Sao Tome 75 % - kwaśniejsza, ostrzejsza, wytrawniejsza. Jakby bardziej przebojowa, a zarazem więcej w niej harmonii. Jak APA to pikle, marynowane owoce / warzywa z cytrusami i owocami sadu, tak IPA to wędzona sałatka z cytrusami i owocami egzotycznymi. Intrygujący duet w ofercie. Co ciekawe, chmiele w dzisiaj przedstawianej wydają się mniej odstawać, ale ta tabliczka podpadła mi trochę maślanością i jednak zbytnim natłokiem kwaśności i cukrowości. Mimo to, była wprost przepyszna.
ocena: 9/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)
cena: 17,90 zł (za 60 g; ja dostałam)
kaloryczność: 594 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: ziarno kakao, cukier trzcinowy nierafinowany, olejek chmielowy (Azacca, Jaryllo, Cascade, Chinook, Cashmere, El Dorado)
Szparagi jadłam milion lat temu, zapomniałam o ich istnieniu. W ogóle w domu ich nie lubiłam przez łykowatość. Skusiłam się na kilka w domu gimnazjalnego chłopaka, gdy spędzałam u niego wakacje, i przepadłam. Zero łyka, miękkość, smak <3 Szkoda że zaraz po takim miłym produkcie ustawiłaś limonkę :P Pianki marshmallow na napoju wyglądają bajecznie. Miałam okazję spróbować tylko raz, ale w Puchatku ze sklepu, więc było kijowo. (Wiem, że nie o taką piankę Ci chodziło). Chili i alkohol, o nie. Gruszki za mną ostatnio chodzą, niebawem kupię. Ananasy też, ale na gofrze. Banan z czekoladą na naleśniku. Podwędzony ser, np. rolada ustrzycka <3, ale nie sos chili. Gramy dziś w skojarzenia dwiema różnymi taliami kart.
OdpowiedzUsuńJa kocham, a mój organizm protestuje, jakbym jakaś alergię miała.
UsuńŚwieże, dobre, a nie np. stare i zrobione w punkt nie powinny być łykowate. Łykowate = stare.
Ananasy na gofrze? Nie wpadłabym i nie chciałabym tego tak zjeść.
Roladę ustrzycką Mama uwielbia, ale jej za słona. Ja kiedyś bardziej lubiłam, a teraz, co jej trochę podkradnę, to sól mnie tak powala, że to już jakoś nie potrafi mi realnie smakować. Lubię więc tylko teoretycznie, taką nieprzesoloną, idealizowaną "sprzed lat".