czwartek, 4 listopada 2021

Stuhmer Csokolade Malnas kremmel toltott ciemna 53 % z nadzieniem malinowym

Po Stuhmer Csokolade Bodzas kremmel toltott wiedziałam już, że nie mam co oczekiwać, że drugi ciemny wariant z tej serii mnie zachwyci. Wprawdzie przypomniałam sobie smacznego Lindta Creation Himbeere de Luxe / Raspberry Dream, jednak zdawałam sobie sprawę, że nawet jak smak tej wyjdzie ok, to pewnie konsystencja będzie niespójna, miękko-denkowa jak beznadziejne czekoladki. I... było mi zwyczajnie szkoda potencjału, pięknego opakowania, co wprawiło mnie w smutek.

Stühmer Csokolade Málnás krémmel töltött étcsokoládé to ciemna czekolada o zawartości 53 % kakao nadziewana 35 % kremem z malin.

Po otwarciu poczułam zapach masła i palony... palonej kawy? Kawy bardzo niejednoznacznej i z pierwszą częścią układającej się w raczej neutralną niż choćby gorzkawą i w słodką polewę czekoladową (o kawowej nucie?). Obok tego panoszył się intensywny, słodki syrop malinowy. To... słodziusi kompocik, a także dżem malinowy z lekkim kwaskiem na... mocno podpieczonym chlebie z masłem. O ile w dużej mierze naturalna, choć przecukrzona malina wydała mi się przyjemna, tak ta maślaność odpychała.

Krucho-polewowa, delikatna tabliczka przy podziale głośno trzaskała. Twarda z racji grubości straszyła, że zaraz się rozleci. Skrywała bardzo miękkie i okropnie lepkie nadzienie. Było niemal półpłynne.
Przy odgryzaniu kawałka ciężka, zbyt konkretna czekolada ściskała nadzienie, powodując, że wypływało bokami, co irytowało.
W ustach rozpływała się w tempie średnim, ale nieprzyjemnie polewowo-plastikowo. Nie zgrywała się z nadzieniem, a wypuszczała je, po czym długo i nijako zalegała jakby bez celu.
Miękki krem okazał się ślisko-tłusty jak śmietanka z masłem, a do tego jak one gładki (bez malinowych pestek). Lepiło się bardzo, a w ustach maziało, by następnie zniknąć na wodę, zostawić dziwnie pyłkowo-gumowe wykończenie i osierocić grudkę czekolado-polewy. Ta do tego czasu trochę niby-zmiękła na niby-krem, wykazując niby-aksamitność.

W smaku od początku czułam wysoce palony smak czekolady. Mignęła czarną kawą, potem zaczęła przybierać coraz bardziej czekoladowo-polewowy charakter. Gorzkawość mieszała się z prostą, przeciętnie cukrową słodyczą. 

Prędko przebiła ją kwaśność nadzienia. Maliny przecięły sobie drogę, podkreślając cierpkość czekolady.
Nadzienie okazało się wyraźnie, aż wściekle, napastliwie soczyście-kwaśno malinowe. Po chwili okazało się także jednocześnie w dużej mierze maślane. Rozeszła się słodycz syropu malinowego. Mimo wysokiej kwaśności suszonych malin (które wydawały mi się aż podkręcone cytryną - skład sprawdzałam ze trzy razy), syrop uderzał cukrowością i prędko zasładzał. Kiedy nadzienie znikało w gardle, rozgrzewało je. To było trochę jak... sztuczna, cukrowa nalewka malinowa? Potem zawinął się tam uroczy kompociko-dżemik, staczający się w sztucznie cukierkowym, landrynkowym kierunku.

Gdy w połowie rozpływania się kęsa malinowość jako wyrównany splot kwaśności i cukru trochę przemieszała się z resztą, ta ugłaskała ją. Nie wydawała się już taka napastliwa, ale przerysowanie sobie zachowała. Nawet gdy już zniknęło, jego wątek czułam. Jako cukierkową, kwaśną malinę.

Czekolada sama w sobie po zniknięciu nadzienia wydała mi się bardziej słodko-nijaka, tłuszczowo-polewowa. Gorzkawo-cierpka lekko i przeciętna w tym.

Po zjedzeniu został posmak cukru i sztucznie cukierkowo-syropowo malinowy. Czuć w tym naturalne owoce, ale podrasowane chemią. Kwaśność ostała się jakaś dziwna - może to kontrast z maślanością i cukrem? Te wyszły na koniec jedynie jako echo polewy kakaowej. Kojarzyło mi się to z lodami na patyku z dobrą czekoladą (którą można chwalić w momencie, gdy pokrywa loda, a nie jest tabliczką). Czułam... jakby sztuczność wyprała mi język.

Wprawdzie nie było tu elementu mocno odpychającego jak w przypadku wersji z czarnym bzem, ale i ta była... przesadzona. Męczyła niespójnościami; zwłaszcza beznadziejna jest forma. Gigantyczne kostki gryzę na przynajmniej 3 razy, a tutaj to się nie sprawdzało, bo nadzienie się wyciskało, powodując kwachowe uderzenie. Gdy na 2 razy, w ustach było za dużo takiej opornej zlepko-gniotliwej masy, a na raz nawet nie próbowałam, ale to by pewnie sprawdziło się najlepiej, bo gdy czekolada otuliła umiejętnie nadzienie, aż tak nie odpychało.
W smaku zaś... wyraźnie malinowa, ale niestety jednocześnie za kwaśna i za słodka w irytujący, sztuczny sposób. Wprawdzie skład oprócz syropu glukozowego ładny (pomijając ilość cukru - "w tym cukry 49g"), brak irytujących pestek, ale co z tego, jak to i tak nie smakuje, jak trzeba? Tym bardziej, że jednak jego cukierkowość daje popalić (mimo kwachu). Wyszło to tak, że w zasadzie zupełnie nie widziałam sensu jedzenia (męczenia się) tego i po pasku podziękowałam.


ocena: 6/10
kupiłam: Aldi
cena: 8,99 zł
kaloryczność: 486 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, pulpa z malin 12 %, tłuszcz kakaowy, syrop glukozowy, masło, pełne mleko w proszku, maliny w proszku 1,7%, substancja konserwująca: sorbinian potasu, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy

4 komentarze:

  1. Czekolada deserowa z nadzieniem z malin - tyle wygrać <3 Ale to nie koniec, bo okazuje się, iż nagroda jest większa! Występuje w postaci plastikolady kakałowej ze śliskim mazidłem (żal jedynie, że bezpestkowym). Smaki na medal.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zapominaj o opakowaniu, które zapiera Ci dech w piersiach! (Dobrze zapamiętałam, że Stuhmery Ci się nie podobają, nie?)

      Usuń
    2. Nie zapamiętuję opakowań czekolad, o których czytam rzadko. Z "Twoich" pamiętam Manufakturę, Zottera... hmm, pewnie tyle :D A to i tak prawdopodobnie dlatego, że sama je jadłam.

      Usuń
    3. Wszystkie są w tym samym klimacie, co ta, więc myślałam, że i to Ci się nie podoba. Jedną określiłaś, cytuję Ciebie: "Masakryczna szata graficzna. Kiczowata pocztówka-zaproszenie od cioci na imieniny dla całej rodziny.".

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.