wtorek, 7 grudnia 2021

Cavalier Belgian Chocolatier Milk Banana Cocoa Nibs mleczna bez cukru z nadzieniem bananowym i nibsami; słodzona słodzikami

Czasem pewne czekolady kuszą mnie nieracjonalnie. Obecnie zdarza się to coraz mniej, ale jednak. I nawet niektóre, zupełnie nie w moim typie, zaskakują pozytywnie. Inne, czasem całe marki, po prostu odpychają. Na ten przykład: Cavalier latami konsekwentnie unikam. Wiem, że słodzą słodzikami, a to wystarczy, bym wiedziała, że mi nie posmakują. No ale jednak propozycja nadziewana bananem... jakoś mnie skusiła. Może dlatego, że miałam możliwość zakupienia jej stosunkowo niedrogo, przy okazji. Cóż, zrobiłam to zanim spróbowałam Domori No Sugar Added 90 % Dark Chocolate Bar Sugar Free, która wywołała u mnie traumę. Słodzik i nadzienie bananowe? Mogło być źle. A jednocześnie, tak całkiem obiektywnie, nie brzmiało to jak synonim tragedii. Dziwna sprawa. To jeden z nielicznych przypadków, w którym cieszyłam się z niskiej gramatury i batonowej formy (tak wątpliwej całej tabliczki bym nie kupiła).

Cavalier Belgian Chocolatier Milk Banana Cocoa Nibs to mleczna czekolada o zawartości 36 % kakao, nadziewana kremem bananowym (40%) z kawałkami nibsów (kruszonymi i palonymi ziarnami kakao); bez cukru, słodzona słodzikami: erytrytolem i ze stewii.

Zapach należał głównie do banana, przy czym był nienapastliwy, mimo że ewidentnie cierpko-aromatowy. Nie walił chemią; niczym nie walił, bo ogółem zapach był aż jakby wyciszony. Mleczna czekolada ukryła się, ja zaś wyłapałam jeszcze chłodną, w sumie niewysoką słodycz słodziku. Po połamaniu, w trakcie jedzenia banan wyszedł jeszcze wyraźniej, nawet zapraszając odrobinkę mleczności.

Nie czuję się pewnie w ocenianiu pod względem terminu i świeżości takich produktów (czysta ciemna czekolada potrafi mieć 2-3 lata ważności, a i potem może być ok, zaś przeciętne słodycze chyba kilka miesięcy mają, a tego typu?), ale mimo obiecanych 4 miesięcy ważności, po otwarciu spostrzegłam, że baton chyba nieco popuścił - opakowanie zabarwiło się na żółto.

Baton wydał mi się twardo-chrupki jak czekoladkowa polewa. Czekolada nie trzaskała. Dzielił się dość dziwnie - bo i dziwnie był skonstruowany, jakby na "czekoladkowe denko" nakleić batona. Rozwalał się trochę, był niespójny. 
Gruba warstwa czekolady skrywała zwarte, ale ewidentnie miękkie i tłusto-kremowe nadzienie, wypełnione małymi kawałkami kakao. 
W dotyku nadzienie okazało się bardzo miękkie - z ochotą się rolowało, kulkowało. Wykazywało wtedy też proszkowość.
W ustach czekolada rozpływała się w średnim tempie, wykazując opór plastikowo-proszkowej polewy. Uderzała prochowością, wydała mi się aż szorstka, po czym zaskakiwała na chwilowo bardziej kremowy tor. Dosłownie na moment robiła się gęstawo-pełnomleczna, a i to nie całkiem - jakby chciała, a nie mogła / coś ją powstrzymało. Wyszła rzadko i gdy tylko zrobiła mi nadzieje, że się wygładzi, stała się miękko-plastikowa i zaraz zniknęła jak woda. A jednocześnie nie brak jej tłustawości.
Nadzienie wyciskało się, wyłaziło spod niej, a potem mieszało, by już w kolejnych sekundach zniknąć w wodnisty sposób. Brak mu gęstości, zwartości. Okazało się wysoce miękką masą, która do pewnego stopnia była jak wymieszane z przesadzoną ilością wody śliskie drożdże, trochę oleista. Duże znaczenie miał efekt śliskośki przy jednoczesnej proszkowości - nie mogłam odegnać wrażenia, jakby zrobili je głównie z proszku. I... z wody, bo i zaraz znikało jak ona. Od tego na szczęście odciągały uwagę kawałki nibsów wielkości raczej drobnej i drobinkowej (tych było więcej). Dodano ich mało i w takiej formie, że prawie nic nie wnosiły. 
Pod koniec zostawały, by pochrupać lekko, ciesząc przy tym suchą, nieprzesadzoną twardością.

W smaku czekolada wydała mi się tanio-czekoladowa i zaskakująco orzechowa. Roztoczyła wysoką słodycz, a wraz z nią chłodny motyw (nie mogę jednak powiedzieć, by waliła słodzikiem - chwilami w tej kwestii wydawała się zachowawcza). Dopiero z czasem zasnuła wszystko to mlekiem. Mleko rosło, ale jako mleko w proszku. Mieszało się topornie z chłodną słodyczą, przez co splot wydał mi się polewowy, jak masa czekoladopodobna w wariancie mlecznym. Maślano-czekoladowy aspekt zrobił się plastikowy, sztucznawy. Cały czas pobrzmiewała w nim sugestia orzechów laskowych - też jednak sztucznawych. 
Szybko do głosu doszło nadzienie.

Wyszło... intensywnie w złym sensie. Podkręciło plastikową sztuczność, pewien chłód. Podniosło nijako-mdłą słodycz, zasładzając słodzikiem. Dorzuciło do niego nieokreśloną goryczkę. Także w smaku zaleciało wodą, jakby niczym. Następnie pojawił się motyw wody o smaku banana (wyobrażenie). Smak tego owocu był delikatny, sztucznawy. Nie napastował, krył w sobie nawet cierpkość aromatu, a ten mieszał się z nutą orzechów laskowych z czekolady.
Chwilowo nadzienie wydało mi się w miarę naturalnie bananowe, ale zbyt przygaszone. 
Im było go mniej, tym bardziej szło w kierunku rónież przygłuszonych bananów z aromatu. Rosła słodzikowość, ale sama słodycz nie tak drastycznie. 

W zestawieniu z nadzieniem czekoladzie chwilami udało się przekierować skojarzenia z plastikowej na przesłodzoną mleczną zwykłą. Słodycz, mimo że nie straszliwie wysoka, wyszła jednak irytująco. Wydała mi się aż osobliwie gryzące jak lód. Dodatkowo, także w czekoladzie pobrzemiewało trudne do sprecyzowania echo... sztucznej goryczki? Słodzik i goryczka chwilami zdawały się zagłuszać i czekoladowość oraz i tak lichą nutę banana.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa poczułam grzanie w gardle, jakby od ostrości... I słodyczy? Troszeczkę drapało-paliło w momencie, gdy nadzienie rozpuszczało się. Dodatkowo podkreśliła to dziwna goryczka narastająca z czasem. Odnotowałam pudrowość, przez którą mignęło skojarzenie ze stęchłym czymś proteinowym, ale... Wciąż czułam cierpkość i aromatu, i słodziku; zostały nibsy, ale wydawały się nic nie wnosić.  

Dopiero gryzione, gdy nie zostało nic innego okazały się... smakować trochę czymś tam - sobą? Mocno palone (prawie wypalone ze smaku?) i gorzkawe, udawały kawę prawie bez smaku. Zahaczyły trochę o nijaki słód, acz równie dobrze mogły to być gorzkie orzechy (podkreśliły je w taniej czekoladzie). Mimo to, przygłuszyły dziwną gorycz.

W posmaku został właśnie aromat bananowy ze słodzikiem. Także plastikowość czekolady i plastikowe laskowce. Bananem z aromatu (acz nie czystą chemią) jeszcze przez pewien okres czasu waliły także dłonie.

Całość okazała się nędzna. Konsystencja nieprzyjemna - jedynie kremowawy element czekolady mógłby się rozwinąć, a nie pójść w rzadko-wodnistym i prochowym kierunku; nadzienie okropne, nibsy... mogłyby być ok, ale akurat ich poskąpiono. W smaku było to mało czekoladowe, bardzo, bardzo słabo bananowe, a sztuczne. Aromat-aromat (bananowy) czuć bardziej niż bananowość, słodziki coś dziwnego mi tu zmajstrowały (patrząc na skład - śmiem twierdzić, że to otoczenie niepozytywnie uaromatowiło banana, a nie, że to on był taki sztuczny... jego - liofilizowanego - po prostu dali za mało, by się przebił, jak trzeba). Mimo że słodycz nie była powalająca, to oprócz niej, bezsmaku, wody i sztuczności, nieprzyjemnej goryczy... nie było innych smaków. W zasadzie wszystko w tym czymś było... nie do nazwania. A jednocześnie nie było w tym niczego takiego, by pluć. Szybkie pogryzienie, zjedzenie bez refleksji, zapicie kawą / herbatą - u wielu ludzi przeszło by bez emocji. Ja jednak wolę jedzenie celebrować, stąd po dwóch kostkach nie chciałam mieć z tym do czynienia. Bez sensu takie coś jeść. Żaden z obiecanych elementów nie sprostał wyzwaniu.
Mama skończyła i zupełnie nie wiedziała, co może o czekoladzie tej powiedzieć: "No, tak jakoś zjadłam. W porządku było, tak przeciętne, że nie mam nic do powiedzenia. Bananowe, tak? I jakieś jasne chrupki dziwne, myślałam, że orzechy jakieś". Gdy zaczęłam dokładniej jej wyjaśniać, co to za baton, uznałyśmy, że możliwe, że trafiła na jakieś słodzikowe grudki, oprócz nibsów.


ocena: 3/10
kupiłam: Allegro
cena: 8,82 zł (za 40 g)
kaloryczność: 491 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

składniki: błonnik (dekstryna, inulina, oligofruktoza), tłuszcz roślinne (palmowy, słonecznikowy, rzepakowy), tłuszcz kakaowy, serwatka w proszku, pełne mleko w proszku, substancje słodzące (erytrytol, glikozydy stewiolowe), miazga kakaowa, odtłuszczone mleko w proszku, palone ziarna kakaowca 1,9%, liofilizowany banan w proszku 0,7%, lecytyna sojowa, naturalne aromaty

4 komentarze:

  1. Pasuje do batonów Roshena. Pomysł na wykonanie super, w sam raz dla mnie. Mleczna czeko, krem, banany, nibsy, erytrytol (minus stevia). Cóż jednak po pomyśle, skoro wykon jak za 50 gr? Masa czekoladopodobna przyda się do szlachetnych figurek świątecznych, mogłaś przetopić baton.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I właśnie - znów mieszanie słodzików. No po co?
      Może to miały być jakieś klocki z fabryki Mikołaja, a nie baton? A żółć miała być jako farbka do innych zabawek, bo nie wygląda na zbyt bananową.

      Usuń
  2. Recenzja adekwatna, miałam podobne odczucia, ale.. okres czasu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz na myśli, czy forma "okres czasu" jest poprawna gramatycznie?

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.