środa, 23 listopada 2022

Palce Lizać Orzesz! Chrupiący Krem orzechowy

Po Palce Lizać Orzesz! Klasyku nie wiedziałam, czy wersja chrupiąca będzie bardziej, czy mniej w moim stylu. Ogólnie pasty orzechowe wolę kremowe, jednak wspomniana była tak specyficzna, dziwna, że nie umiałam określić, czy kawałki orzechów jej pomogą, czy wręcz przeciwnie. Prawda była taka, że z nimi czy bez, zupełnie na krem nie miałam ochoty. Wersji z chili, która skusiła mnie do współpracy, wolałam z kolei pozwolić trochę poczekać, by pozbyć się złych wspomnień. Może chili właśnie miało nadać temu wszystkiemu lepszego charakteru, ale jak na razie... Czekała ta.

Palce Lizać Orzesz! Chrupiący Krem orzechowy to krem czekoladowo-orzechowy z kawałkami orzechów i z dodatkiem autorskiej Energii do kawy firmy Palce Lizać.

Po otwarciu poczułam kwaskawy zapach jabłek duszonych w miodzie i cynamonie, układających się w obraz szarlotki z piernikową nutą, zaserwowanej przez olej kokosowy. Wydało mi się to rześkie, rozgrzewająco korzenne i goryczkowate, leciuteńko czekoladowe i, zwłaszcza po przemieszaniu i w trakcie jedzenia, z echem orzechów.

przed uporaniem się z olejem i po
Oleju na wierzchu wydzieliło się całkiem sporo, wyglądał na rzadko-wodnisty. Zlałam jakąś łyżeczkę, a trochę więcej (1,5 łyżeczki?) wymieszałam średnio dokładnie. Było to bowiem bardzo trudne z racji tego, iż masa przypominała zwarto-gęste ciasto. W dodatku mocno najeżone ćwiartkami i dużymi kawałkami orzechów pozbawionych skórek. Przypominała trochę ciastową szyszkę (z orzechami zamiast ryżu). Plaskała, gdyż była wilgotna, aż mokra i oleista. Bardzo tłusta w ciężkim sensie, acz na szczęście bogato urozmaicona zaskakująco dużymi kawałkami orzechów.
Jedzony krem przedstawił się jako mokro-papkowate, nieco śliskawo-tłuste ciasto. Mimo to, okazał się mocno... proszkowy, niegładki. Był gęsty, chwilowo obklejał usta, podniebienie i zęby, po czym oleiście-maślano znikał... Trochę papkowato-zawiesinowo rzedł, co przyspieszały kawałki orzechów. Pośród nich znalazły się drobineczki przypraw i miękkich mikrogrudek karobu.
Orzechy chciało się gryźć już od początku, acz ja zostawiałam je, gdy krem się nieco rozpłynął (bo gryzienie wcześniej nie miało sensu ze względu na smak). 
Okazały się miękkawe, ciastowo-zawilgocone, ale nie nieświeże. Taka forma nie była zła, acz godna pochwały też nie. Stanowiły po prostu przerywnik od odpychającej bazy, więc dobrze, że były... jakiekolwiek: lepsze takie, niż żadne. To jak... szyszkowate ciasto z orzechami w słoiku; kremem aż trudno nazwać.
Całość była osobliwa, odpychająca, acz kawałki orzechów przy łyżeczkowaniu trochę ratowały sytuację - ogromna przewaga nad klasyczną wersją.

W smaku pierwsza pojawiła się silna słodycz miodowego piernika i przesadnie posłodzonej miodem szarlotki, która ewidentnie przejawiała także kwaskawość. Do głowy przyszły mi soczyste jabłka z cynamonem i wanilią, które mieszały się z wyrazistym olejem kokosowym.

Ten wraz z mieszaniną maślaności i oleistości umocnił ciastowy wydźwięk. Pomyślałam o ciastowo-plackowatej szarlotce, gdzie sama warstwa ciasta bardzo przyciąga uwagę. Maślaność dopuściła do głosu odrobinkę orzechów laskowych... Jednak te przez większość czasu były ledwo wyczuwalne. Mimo to, trochę chyba właśnie dzięki nim, maślaność bardziej zwracała na siebie uwagę, baza była łagodniejsza albo raczej "rozbita smakowo".

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa umocniła się cynamonowość ostro-gorzka, podkreślona olejem kokosowym, a ogólna piernikowa korzenność wzrosła. Przytoczyła piernik... lekko czekoladowo-karobowy i znów z kwaskawą nutą, jakby zawierał też jabłkową warstwę. Piernik musiał być mocno przypalony. Tę myśl nasunął dym, który poniekąd płynął z oleju kokosowego. Ja pomyślałam o "smaku zapachu" zimnych ogni, acz w tym było coś... odpychającego (może i rzygowinowego, jak niektórzy mówią o oleju kokosowym). Mieszało się to z ewidentnie wyczuwalnym kardamonem.

Gdy część orzechów zaczynałam podgryzać szybciej, nie zdradzały się jakoś specjalnie w smaku - bardziej po prostu "rozbijały bazę". Wydawały się mdłe w smak, acz łagodziły olej kokosowy i przyprawy. Rozbijały i absorbowały też część słodyczy, dzięki czemu całość chwilami wydawała się bardziej "czysto-naturalnie" słodziuteńko-laskowo korzenna, ciepła.

Goryczkę z czasem nieco złagodziła słodkawo-orzechowa nuta. Orzechowy wątek tej wersji jednocześnie trochę wyważył bazę, a także uwypuklił poszczególne przyprawy i składniki, jakby "rozjaśniając sytuację". Choć laskowość nie była bardzo jednoznaczna od początku, to jednak przewijała się i pomykała. Im bardziej kawałki wylegały na język, tym czuć je jednak nieco wyraźniej.
Gryzione na koniec smakowały orzechami laskowymi, ale nie pełnią smaku; połowicznie. Były słodkawe i delikatne, trochę podprażone i mdławe. A jednak niepodważalnie orzechowo laskowe - ot, poprawne. Wydaje mi się, że na koniec nawet o czekoladowy smak bardziej zawalczyły.

Po zjedzeniu został posmak delikatnych orzechów laskowych, wątek cierpkawo-czekoladowego, miodowego piernika, ale niestety też goryczka oleju kokosowego, która w zasadzie była już niesmakiem, a nie posmakiem. Czułam ostro-gorzkie przyprawy korzenne, a całość ogólnie piekła i drapała w język. I od oleju, i od korzenności. Do tego doszła pewna suchość w ustach.

Całość okazała się miłym zaskoczeniem po Klasyku, bo wreszcie nieco wyraźniej czuć orzechy laskowe (które w obu wersjach są bazą!), a także konsystencja wyszła mniej odpychająco. Wielkie kawały w kremach według mnie trochę nie pasują, tu jednak wręcz przeciwnie. Orzechy laskowe zapewniły trochę harmonii, starały się naprostować nieprzyjemne nuty. Niestety jednak nie sprawiły, że krem wyszedł smacznie. Po prostu trochę odciągały uwagę od jego wad, a wciąż - przecież nie o to chodzi... Bazę wciąż uważam za niesmaczną; orzechy mogę przecież sobie pochrupać same - i to lepsze. 
Tego jednak od niechcenia zjadłam nieco więcej, prawie 1/4 może , ale na więcej po prostu nie miałam ochoty; przygarnęła Mama i też zjadła więcej, niż Klasyka (pewnie też około 1/4, a może i więcej). Stwierdziła: "o, ten zdecydowanie mniej śmierdzi. Nie to, że pachnie, ale po prostu słabiej go czuć. Dzięki orzechom faktycznie da się to jeść, bo wyszedł delikatniej, tak ten posmak rzygowinowy się ukrywa, ale nadal to nie jest smaczne, po prostu nie jest też takie obleśne". I w końcu reszta także tego powędrowała do ojca. Jemu smakował.


ocena: 5/10
kupiłam: dostałam od palcelizac.co
cena: ja dostałam, ale cena to 28,10 zł za słoiczek 140g
kaloryczność: 621 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: orzechy laskowe, Energia do kawy (masło sklarowane ghee, olej kokosowy, kardamon, cynamon, wanilia), karob, syrop z daktyli, cynamon, kawałki orzechów laskowych

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.