Poznaniu tej kanadyjskiej marki (prosto z Montrealu) towarzyszyła radość i pewien smutek. Otóż miałam tylko jedną tabliczkę, w dodatku mleczną. Niby kozią, ale jednak nie była to czysta ciemna - a to właśnie takimi lubię najbardziej sprawdzać marki na początek. Cóż, mówi się: "trudno". Traf tak chciał. A i właśnie przez przypadek także spotkali się założyciele Qantu Chocolate, czyli podróżnicy Elfi and Maxime. W 2014 roku w Peru zaprzyjaźnili się. Okazało się, że Elfi pochodzi z kraju znanego z hodowli kakao, a Maxine z kraju lubującego się w zjadaniu czekolady, co po dodaniu jeden do jednego w 2016 zaobfitowało w realizację pomysłu na założenie marki. Ta szybko odniosła sukces na m.in. AoC.
A co to "Qantu"? Wymawiane "kantu" z języka keczua, którym posługują się Indianie Keczua, jest nazwą narodowego kwiatu Peru i Boliwii. Symbolizuje jedność i gościnność.
A swoją drogą, zupełnie kupiło mnie opakowanie! Ta rozleniwiona koza leżąca na księżycu (?) jest urocza i zabawna, że nie umiem się nie uśmiechnąć na jej widok.
Qantu Chocolate Dreams of Cashmere / Reves de Cachemire Goat Milk Chocolate 55 % to mleczna czekolada o zawartości 55% kakao z Peru, z regionu Amazonas, z okolic miasta Bagua, z mlekiem kozim.
Po otwarciu uderzyło tsunami koziego mleka i jogurtu. Czy nawet samej koziości. Dawno tak wyrazistego zapachu koziego nabiału nie czułam! Było kwaśno-cierpko, co podsyciła cytryna i kefir. Kwaskawy, charakterny jogurt i kefir... też kozie oczywiście. Oczami wyobraźni zobaczyłam kozy pasące się na polu, rwące jakieś ostrawe kwiaty i chwasty, bo i tych nuta się zaznaczyła. W trakcie degustacji łagodniała do polnych kwiatów po prostu. Wszystkiemu nie brak jednak również słodyczy. Ta reprezentowała palony karmel. W porywach sugestywnie słonawy, co też wiązało się z kozim nabiałem. Wszystko cechowała przyjemna rześkość.
Tabliczka wyglądała na kremową, a jednocześnie potencjalnie suchawą. W dotyku obie cechy się potwierdzały, choć tu bardziej pasowało określenie "pylista". Mimo masywności i pewnej twardości zdradzała, że w ustach będzie miękka. Przy łamaniu okazała się proszkowa, ale dość twardawa. Trzaskała jednak niezbyt głośno.
W ustach rozpływała się dość tłusto-maślano, chwilami trochę śliskawo jak pełne i zagęszczone mleko. Takimi smugami obklejała podniebienie. Chwilami wyłamywała się z niej lekka, kremowa pylistość, ale wyszła pozytywnie. Całość znikała w umiarkowanym tempie, rzednąc, zupełnie zmieniając się jakby w gęste mleko.
Na koniec leciutko ściągała.
Także w smaku zaczęło się od koziego gromu. Koza, a dokładniej kozi jogurt, wskoczyła na pierwszy plan. Nuta mocno mlecznego, koziego jogurtu wygrała zabawę w koziego króla, spychając wszystko inne. Ona dominowała. To więc nie tylko kozie mleko, ale też kozi nabiał ogółem. Wyraźna kwaśność i cierpkość zasugerowały mi kozi jogurt, kefir, twaróg.
A jednak po chwili polała się też słodycz. Nie leniła się, mocno otoczyła koziość wyrazistym karmelem. Najpierw kontrastowo pomyślałam o łagodniejszym, może bardziej kajmakowym, maślanym. Później palony aspekt nasilił się. Słodycz więc rosła, ale dzięki temu do przesady nie doszła (może z czasem jedynie nieco się do niej zbliżyła).
Kwaśność w tym czasie zasugerowała smołę. Palona nuta ogólnie wzrosła, zahaczając o orzechy, które jednak jakby wdeptano w ziemię. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kozi nabiał odważnie podrasowały ziemisto-gorzkawe nuty.
Z czasem pojawiły się wśród nich orzechy włoskie, nieco je łagodząc. Były to orzechy karmelizowane, zapewniające spójność mocniejszym wątkom i słodyczy.
Palony, w porywach bardziej maślany karmel sporadycznie robił aluzje do delikatniusiej słoności. Uszlachetnił się tym samym, nabrał głębi. Wśród kwaśnego koziego nabiału, a więc kefiru, mleka i jogurtu pojawił się też wytrawniejszy ser o lekko maślanej nucie. Z... akcentem karmelu i orzechami?
Wytrawniejszy wątek z czasem wydał mi się lekko ostrawy. Cytrynowo kwaskawy, ale... jak jakieś zioła... Ogólnie też pojawiły się polne kwiaty i... właśnie takie szeleszczące pole. Pole, na którym pasą się kozy. Pomyślałam o zadbanych zwierzakach z jakiejś ekologicznej farmy, przeżuwających kwiaty. Obrazek ten złagodził kompozycję, kwiaty też zaczęły przejawiać słodycz, kwasek prawie zniknął. Słodycz spłynęła do gardła i nieco w nim zadrapała.
Na koniec koziość osiadła jako kozie mleko. Była już więc łagodniejsza, nawet też sama w sobie nieco słodkawa, acz wciąż z charakterem i lekką cierpkością, kwaskiem. Mimo to, zrobiło się ogólnie ryzykownie (acz jeszcze nie przesadnie) słodko.
W posmaku została jednak mocna koziość, jakbym właśnie zjadła dużo kwaśno-cierpkiego koziego nabiału wraz z echem słonawości na ustach. Do tego trochę palono-ziemistej goryczki i nutka cytryny. Może też jakiegoś słodszego, ale też rześkiego owocu, np. żółtych śliwek? Słodycz była wyczuwalna, ale nie specjalnie jako jakiś konkret. Trochę słodko-drapiąco-ostrawy karmelo-kajmak?
Czekolada poniekąd mnie zachwyciła, ale jeszcze nie w 100%. Tak imperatywnie, uderzająco kozia, że to aż niewiarygodne. Jednocześnie jednak trochę mi żal, że koziość nie spotkała się tu z mocną gorzkością, a ze słodyczą. Goryczka ziemi i smoła, orzechy włoskie - to delikatne wątki, w momencie gdy kajmakowo-karmelowa słodycz trochę szalała. Na pocieszenie miałam jednak nutę jogurtu. Palony wątek uwypuklił głębię, a kwiatowo-polne motywy dodały pazura. Szkoda też, że wyszła tak... rzednąco-śliskawo, ale na to łatwo przymknąć oko.
Zacnie czuć także region kakao.
Kochanym Zotter Labooko Goat's Milk 64 % (wycofanej przed laty) czy Beskid Darkmilk Wenezuela Carenero Superior z Mlekiem Kozim 55 % nie dorównała.
ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 68,50 zł (za 50g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 572 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: ziarna kakaowe, cukier trzcinowy, kozie mleko w proszku, tłuszcz kakaowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.