poniedziałek, 7 listopada 2022

Valrhona Tulakalum pur Belize 75 % ciemna z Belize

Na dobrą sprawę Valrhona nigdy nie zrobiła na mnie zbyt wielkiego wrażenia, kilka ich tabliczek było po prostu ok, więc przy tych cenach mnie nie satysfakcjonowały. A jednak marki się zmieniają, więc po latach, gdy zauważyłam nowość o wyższej zawartości kakao, postanowiłam dać jej szansę.
Producent napisał, że nazwał tak tę tabliczkę, bo "tulakalum" oznacza "razem” w dialekcie Majów (ciekawe których, skoro nazywa się tak całe mnóstwo różnych ludów-plemion, które zamieszkiwały obszar Ameryki Środkowej). Rozwinął to o fakt, że tylko dzięki właśnie współpracy z ich partnerem i producentem kakao Maya Mountain, a także całym sztabem ludzi od zaopatrzenia, byli w stanie wprowadzić na rynek czekolady z tegoż właśnie kakao. A chodzi o wyjątkowo rzadką odmianę Belizean. 
Warto też napisać coś o samej kooperatywie Maya Mountain. Działa od 2010, kiedy to Emily Stone kupiła starą, zniszczoną przez huragany etc. plantację i odrestaurowała ją. W ten sposób kontynuuje tradycję, zrzeszając 350 drobnych rolników, którzy dzięki temu mają z czego żyć.

Valrhona Tulakalum pur Belize 75% Cacao Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao odmiany Belizean z Belize, dystryktu Cayo, doliny Yamwits.

Po otwarciu wyraźnie poczułam słodkawy zapach lekko prażonych orzechów laskowych z zaakcentowanymi mocniejszym prażeniem, znacznie tłustszymi pekanami i brazylijskimi w tle. Obok laskowych pojawiły się migdały, również prażone lekko. Dopływały do nich nuty orientalnego drewna ze szczyptą ciepłych przypraw. Ogólna słodycz, także płynąca z nich, wyszła mocno, przy czym znaczna jej część przedstawiła się jako karmelowy sos. Starały się go zrównoważyć rodzynki i suszone figi, wprowadzając minimum soczystości (bo o przełamaniu nie ma mowy, skoro same w sobie są słodkie).

Tabliczka w dotyku wydała mi się dość tłusta, a także masywna. Przy łamaniu także twarda, co przełożyło się na donośne trzaśnięcia. Przekrój miała zbito-gładki, lśniący jakby od kryształków.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, potem trochę przyspieszyła, przez co jak na ciemną końcowo szybko znikała. Błyskawicznie miękła. Zmieniała się w śmietankowo tłusty krem z mocnym, pylistym efektem. Wydawał się zaburzać gładkość, którą cały czas próbowała roztoczyć. Znikała wodniście, w dodatku zostawiając pyliście-suche wrażenie.

W smaku najpierw mignęła goryczka pylistego kakao i migdałów, lecz niemal w tej samej sekundzie rozpoczęła się kanonada orzechów laskowych. Orzechy laskowe zszokowały mnie swoją wyrazistością i jednoznacznością. Zajęły cały pierwszy plan i niemal przez całą degustację tam trwały (choć potem słabły, robiąc trochę miejsca innym wątkom). Były nutą wiodącą i - choć jakby same w sobie naturalnie słodkawe - to podkreślone wanilią, przez co rozłożyły czerwony dywan słodyczy różnorakiej.

Pierwsza goryczka przełożyła się na obraz migdałów w czekoladzie sowicie oprószonych kakao. Wniosły więcej palonych nut, bo orzechy laskowe jawiły się jako prażone leciutko. Wśród paloności odnalazły się mocniej prażone orzechy brazylijskie i pekan. Wniosły też orzechową tłustość, maślaność.

Gdzieś z boku smagnął kwasek. Był soczysty, zmieszany z laskowcami, z racji czego w wyobraźni pojawił mi się orzechowy jabłecznik. Z odrobinką wkropionego soku z cytryny? Rozkręcił także słodycz. Wyraźnie czułam wanilię, ale także karmelowych zapędów jej nie brakowało. Maślany ciasto-placek z masą z kwaskawych owoców, niemal zupełnie przykryty siekanymi orzechami na wierzchu. Może w dodatku trochę ciepło przyprawiony? Jabłka jednak nie dawały się zagłuszyć. Te jabłecznikowe przytaczały opowieści o swej przeszłości, dzięki czemu poznałam wątek wspierających się chrupiących czerwonych i kwaśny zielonych.

Gdy maślaność zetknęła się ze słodyczą i na dobre się z nią przemieszała mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, karmel wpłynął na pierwszy plan. Nadał orzechom laskowym wydźwięku deserów / sosów orzechowych. Albo orzechowo-czekoladowych deserów z karmelowym sosem...? Albo... zasugerował wyidealizowane Toffifee, czyli orzecha w karmelowej łódeczce, z kakaowym wierzchem. Orzechy były już nierozerwalnie związane ze słodyczą i chwilami aż przerysowane - chyba przez intensywną wanilię.

A jednak motyw owoców umocnił soczystość. Wyobraziłam sobie jabłka w karmelu, po czym jabłka z ciasta zaczęły się przedzierać. Jabłka zaprosiły inne, które też cechowała wysoka słodycz, jednak ona nieco stłumiła karmel. Miała bowiem inny wydźwięk, splątany z kwaskiem. Pomyślałam o suszonych, ale niedosuszonych, a nieco kwaskawych figach i... śliwkach? Czerwonych, kwaskawych śliwkach. I... może słodko-kwaśnych czereśniach? Do tego trochę rodzynek Crimson (z czerwonych winogron; które mi pachną jakby "karmelowymi rodzynkami" - pisałam o takich na instagramie)... Również dość kwaskawych, acz tonących w ogólnej słodyczy, przez co nie były zbyt jednoznaczne. Tam szamotała się kwaskawa cytryna, starając się wydobyć wszystkie te inne owoce.

Pod koniec czułam ciasto-placek maślany, z ogromną ilością wanilii i orzechów laskowych. Był słodki, karmel starał się przy nim odnaleźć, podkreślając paloność i nieco cieplejszą nutkę. Zrobiło się orientalnie, ale nie ostro. Do głowy przyszło mi orientalne, "ciepłe" drewno, trochę gorzkawych migdałów, wciąż jednak dopiero za słodyczą.

Po zjedzeniu ostały się migdały, już delikatne, razem z orzechami laskowymi i jakby ciepłym drewnem. Do tego czułam suszone owoce... jakby suszące się. Bardzo słodkie, aż karmelowe i jeszcze podkręcone wanilią, ale też z cytrynowym kwaskiem. Wzbogaconym o... kwaskawe, nieśmiałe czerwone i twarde śliwki?

Całość poniekąd mi smakowała, ale była za słodka. To nieco zabijało potencjał, bo tak jednoznaczna nuta orzechów laskowych, migdały i ciepłe drzewa, jabłecznik i figi to przecudowne nuty. Ich własna i karmelowa słodycz jednak by wystarczyły, o wanilię mi tu jej zdecydowanie za dużo. Wydaje mi się, że to ona odpowiadała za motyw ciastowy (spoko), ale i niestety "przerysowała" laskowce jako jakieś desery / sosy... Chyba, że to cukier brązowy, czyli inny, niż trzcinowy (trzcinowy do czekolady jest według mnie doskonały). W sumie nie wyszło to źle, ale słodko. Gorzkość oraz pasująca, zmieszana ze słodyczą, kwaśność na szczęście też była (w porywach wysoka). Stąd właśnie wydaje mi się, że o wanilię tu za dużo.
Smakowo wystawiłabym więc 9, ale konsystencja też niezbyt mi się podobała. Tłustość i dość szybkie, wodniste znikanie mnie nie urzekły.

Podobna, również jabłkowa (i jabłkowa, i szarlotkowa, ale dodatkowo cydrowa), orzechowa, ciepło-korzenna, orientalnie drzewna, z motywem bardziej co prawda winogron (Valrhona to rodzynki) była Chocolate Tree Maya Mountain Belize 75 %, acz podlinkowana wyszła charakterniej kakaowo, jej nuty były wyrazistsze. Miała lepszą konsystencję i o wiele bogatszy bukiet owoców, np. czerwonych (acz i Valrhona to czerwone śliwki, czerwone jabłka itd.).
Orzechy laskowe, karmel nierozerwalnie zmieszany z owocami (czerwonymi, cytrynami, figami) przypomniały mi też Karunę Belize 70%. Ciepło, korzenność, karmelowy sos - przełożyły się na wysoką słodycz, ale we wspomnianej wszystko lepiej pracowało.


ocena: 8/10
cena: 28 zł (za 70g; cena półkowa)
kaloryczność: 574 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, cukier brązowy, tłuszcz kakaowy, wanilia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.