sobota, 19 listopada 2022

krem AllNutrition Nutlove White Choco Peanut

Ojciec ma awersję do kupowania mi czekolad oraz sponsorowania sushi. Co do innych spożywczych rzeczy wręcz przeciwnie. Potrafi zadzwonić z trasy z Orlenu, bo np. wypatrzy ciekawe wg niego batony (Legal Cakes). Gdy tylko pytam o cenę, każe nie myśleć o niej, bo "on stawia". Gdy podłapał, że lubię "jakieś kremy", to i na te zaczął patrzeć. Nie zna się jednak na nich i nie wie, jakie to ja kremy lubię: naturalne, 100% (Auchan, Nutura etc.) albo z minimalną ilością dosładzaczy dobrej jakości (Zotter Crema Nuss + Schoko Extradark, Nutura Premium Krem Chałwowy, MixIt Mixitella Brownie). On uznał, że AllNutrition na pewno też się w kręgu moich zainteresowań znajdą. Z nimi bowiem był o tyle obeznany, że dzieci jego dziewczyny kilka smaków przejadły, a to się odchudzając, a to pakując na siłowni. W jego głowie zapisały się jako zdrowe i dobre (bo drogie). Ja kiedyś poprosiłam, by mi odrobinkę jednego zostawili, bo byłam bardzo ciekawa, co też wszyscy w tym widzą (w internecie mi się to przewija z opisami-serduszkami, a ja tu widzę tylko drożyznę z kiepskimi składami - maltitol to naturalny słodzik, ale i tak przerażała mnie jego ilość i np. tłuszcz shea). Niestety o mnie zapomnieli, a tata chyba miał wyrzuty sumienia. Mało brakowało, a trafiłoby do mnie 6 wariantów, ale w porę wytołkowałam mu, że... tylko spróbować chciałam. Miał już dla mnie 3 warianty, na szczęście małe. Przygarnęłam je do testów, bo Mama zadeklarowała, że jakby co, może ona zje. W ostateczności miały wrócić do taty. Jak jednak już były, uznałam, że popróbuję, co to właściwie jest. Kiedyś pewnie za nic bym tego nie zrobiła, ale że ogólnie w kremy orzechowe (bardziej naturalne) się wciągnęłam, uznałam, że i te mogę popróbować jako zamienniki lodów, choć patrząc na składy, zaopatrzyłam się w wafle na ich potrzebę. Trochę się bojąc, zaczęłam od wariantu, który ewentualne mógłby okazać się najgorszy - chyba idąc za ciosem po odpychający Orzesz - jak już się umartwiać, to na całego (i może np. nazbierać od razu całą siatkę produktów do przekazania dla ojca w sobotę).

AllNutrition Nutlove White Choco Peanut to krem mleczno-orzechowy z solą himalajską bez dodatku cukru, a ze słodzikiem (maltitolem), inspirowany białą czekoladą z fistaszkami.

Po otwarciu poczułam wyrazisty i duszny zapach ciężkiej, śmietankowej białej czekolady i podprażonych fistaszków, które rzeczywiście odlegle mogły się kojarzyć z masłem orzechowym... albo raczej nadzieniami "o smaku". Zaskoczyło mnie, jak konwencjonalnie cukrowe się to wydawało - przesadnie niestety. Do tego pobrzmiewała margaryna i dziwna rześkość jakby nic nie wnosząca (słodzikowa?). Świetnie oddało to moje wyobrażenie o białych Michałkach (nigdy nie jadłam, ani nawet nie wąchałam). Całość wydała mi się ciężka, duszna i choć nie zła, to jakoś mnie nie chwyciła.

Krem był dość gęsty, ale bardzo miękki i plastyczny. To, jak się zwarto ciągnął, aż biło po oczach. Bazowo niby był gładki, aż gumowo-tłusto śliskawy, lecz widać w nim i jakby "spory proszek"; jak się potem okazało także kryształki. Zawierał kawałki orzechów średniej wielkości - nie za dużo jednak.
Szybko dał się poznać jako nieprzyjemnie, zdecydowanie za tłusty, oleisty, co w trakcie jedzenia bardzo dawało się we znaki. W ustach rozpływał się w średnim tempie, zalepiał i oklejał niemiłosiernie. Robił to w dziwnie lepko-mazisty, oleisto-gumiasty sposób. Rzedł jak olej z wodą, ale lepkość zachowywał. Odsłaniał za to twardawo-spory proszek (czyli może też miazgę z orzeszków?), pojedyncze miazgowe drobinki fistaszków i kryształki - mniej błyskawicznie rozpuszczającego się chyba słodziku i... wolniej rozpływające się kryształki soli. Częściowo rozpuszczały się spójnie z otoczeniem, a trochę zostawały jeszcze jako towarzystwo orzechów. Soli dodano bardzo dużo, co stanowiło dla mnie nieprzyjemny szok.
Średnio-małe i całkiem spore kawałki orzechów trochę ratowały odpychającą strukturę i wprowadziły chrupiący element, ale nie były jakoś nadzwyczajnie, cudownie chrupiące, a tak... zwyczajnie. Nie mam jednak zarzutów w stosunku do nich, bo były odpowiednio podprażone i ogólnie nieco ratowały sytuację.

W smaku pierwsza odważnie odezwała się śmietankowa biała czekolada. Słodycz od początku była bardzo wysoka i ciężka, a także niewiarygodnie... cukrowa. Skojarzenie z ciężką, śmietankowo-maślaną białą czekoladą było jednoznaczne. Wydała mi się zacukrzona konwencjonalnie. Prędko także... punktowo słona. Zaczęłam bowiem trafiać na nieprzyjemne przerywniki słodyczy.

Za przewodnim motywem białej czekolady stała także maślaność, zmieniająca się w margarynę. Ta robiła się coraz wyrazistsza. Opływała nieśmiałe orzeszki arachidowe i mieszała się z nimi; wzajemnie się nakręcały, wychodząc w słodkiej toni mdławo (nie piszę tego w jakimś mocno negatywnym sensie, uwierzę, że lubiącym białe kremy do smarowania wszystko tu może pasować). 

Ta toń była złudnie cukrowa, choć ze specyficznie chłodzącym wątkiem, przez który pomyślałam raczej o mdławych białych polewach. Słodzik zaskakująco umiejętnie się kamuflował - nie powiedziałabym, że krem właśnie nim przesłodzono. Za to założyłabym się, że mniej więcej tak mogą smakować białe Michałki (nigdy ich nie jadłam)... tylko że w wersji słonej. I to coraz bardziej, co zupełnie tu nie pasowało.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji wyraźnie zaczęłam trafiać na słoność, która zawalczyła o orzeszki. Z czasem zrobiło się... słono. Sól uwypukliła fistaszki jako tłusto-mdławe i słonawe, wyraźnie podprażone masło orzechowe... czy raczej coś "o smaku masła orzechowego" - myślę tu u typowym, amerykańskim "peanut butter". Margaryna trzymała się go... raz wyraźniej, raz zanikając. 

Kontrastowo zwrócił na siebie uwagę wyczuwalny od początku w tym wszystkim motyw mleka / śmietanki w proszku. Początkowo tak delikatny, że w zasadzie nie przeszkadzał, jednak po tym wszystkim to on wyszedł na pierwszy plan, dołączając do za mocnej słodyczy. Mleko w proszku podtrzymało obraz białej czekolady - takiej ze średnio-niskiej półki. Samo w sobie wydało się nachalne, budżetowe.

Z czasem czułam właśnie głównie mleko w proszku i jakby cukier, znacząco dosolone, przez co aż obleśne.

Niegryzione, a coraz bardziej wylegające na język kawałki orzechów co prawda jakby rozbijały słodko-mleczno-margarynowy smak, więc niby trochę pomagały, ale... piszę "niby", bo też niewiele od siebie dawały. Jawiły się jako mdłe, nawet podgryzane już szybciej. Może minimalnie podbijały prażoną fistaszkowość i sól.

Gryzione już po kremie smakowały wyraźniej. Mocno prażone fistaszki - tyle o nich można powiedzieć. Chwilami uparcie trzymała się ich sól. Wyraźniej czuć arachidowość, acz wciąż z echem cukrowo-mlecznym. Były właśnie bardziej jak z michałkowatych (ale słonych) cukierków niż surowe, wyraziste orzeszki czy z masła orzechowego. Wydały mi się bierne, bez polotu, a po prostu zadowalające.

Po zjedzeniu został posmak mleka w proszku, sztuczność związana z oleistością i margaryną, acz nie tylko... coś gryzło w język, drapało w gardle. To kumulacja słodyczy (przy czym słodzikowość po zjedzeniu bardziej się wyłoniła), soli, ale chyba też aromaty, coś niedookreślonego. Czułam także fistaszki, ale delikatne, stłamszone ciężkością... białej czekolady i margarynowego, fistaszkowego nadzienia.
Do tego usta wydawały się paskudnie oklejone tłuszczem. Szybko zaczęłam czuć obrzydzenie, ale... głównie przez sól. Wszystko inne wydaje się w miarę zrozumiałe dla takiego kremu.

Słoność, kleista gumiastość i słodycz szybko sprawiły, że odechciało mi się łyżeczkowanie choćby "pod recenzję", stąd spróbowałam też na waflu gryczanym. O dziwo na nim jakoś to lepiej pracowało - uwierzę, że komuś w ogóle może tak to nawet posmakować, acz to wciąż bardzo nie moja bajka, ogólnie nie moja przekąska. Wytrawniejszy wafel nieco ukrył margarynowość i sam prochowy element, tonował tłustość, a i słodycz w zestawieniu z nim aż tak nie powalała; białoczekoladowe skojarzenie zostało. Podbił za to sól, może też odrobinkę fistaszki i ich prażoną nutkę. Wciąż było to kiepskawo-słodkie, acz już nie odpychające, a takie, że można zjeść, całkiem trafione - choć ja nie widzę sensu jedzenia czegoś takiego (w dodatku w ogóle nie lubię słonego jedzenia). 

Krem spodziewanie okazał się bardzo nie w moim guście. Mało tego, okazał się po prostu kiepski. Choć zaskoczył mnie skojarzeniem z normalną białą czekoladą, nie było to miłe, gdyż wyszła ciężko i średnio, o wiele za słodko. W połączeniu z solą obleśnie, odpychająco. Dawno nie jadłam czegoś, do czego słowo "obleśne" lepiej by pasowało. Bo... krem nawet nie to, że był po prostu "niesmaczny". Uwierzę, że mógłby smakować, jak ktoś lubi mleczne kremy. Do tego nawet mógłby być niezłym zamiennikiem dla tych z cukrem. Fistaszki czuć, ale jakoś bez polotu; nie były pierwszoplanowe. Z masłem orzechowym niewiele miały wspólnego, mnie bardziej przypominały coś michałkowego, acz pomyślałam jednak, że pewnie dobrze oddaje białe Reese's, które choć lata temu mi smakowały (recenzja z 2015), tak teraz pewnie by mnie obrzydziły. Sól przełamywała słodycz, ale... To nie plus, bo wyszła nieprzyjemnie jako że zupełnie nie pasowała do słodkiej czekolady, mleka w proszku, a fistaszkowo-masłoorzechowości nie wydobyła. Wspomniane śmietanko-mleko w proszku okropnie męczyło - miałam wrażenie, jakby jadła je na czysto (wymieszane z cukrem i solą). Margaryna / olej nie ukryły się, więc za nic nie rozumiem fenomenu i ceny tych kremów. Efekt ogólnie to w zasadzie 3/10, jednak punkt łaskawie mogłabym przyznać, że nie jest tak porażająco niezdrowy jak inne Nutelle z olejem palmowym, białym cukrem etc., a jednak dla osób lubiących takie kremy lub unikających cukru to jest to jakaś alternatywa. Niestety jednak jego słoność sprawia, że nawet te 3 kłóci się trochę z moim takim poczuciem... smaku? I, powiedzmy, jest mi solą w oku, ale niech już ma.

Tak po 1/8 nie chciałam o reszcie nawet myśleć i oddałam Mamie. Trochę zjadła i usłyszałam: "Najpierw trochę łyżeczką spróbowałam i poczułam trochę soli, co mi się nie spodobało, ale pomyślałam, że w trakcie jedzenia to jakoś się rozmyje.". Zjadła z tym dwa wafle gryczane, przy czym już przy pierwszym gryzie po chwili krzyknęła: "O kur... jakie to słone!". Zgodziła się ze mną, że przez sól ten słodki, biały krem wyszedł wręcz obleśnie. Przy waflach powiedziała do mnie: "po tej pierwszej łyżeczce myślałam, że połyżeczkuję z chęcią więcej, bo że tylko tak trafiłam na sól akurat, a to jest... słone. Bardzo słone! Nie ma mowy, bym to skończyła. Tak to byłby w porządku mleczny, słodki i trochę fistaszkowy krem, jak te inne takie, co to z ochotą można zjeść, czy coś posmarować, czy trochę łyżeczką, ale ten... jest okropny, bo słony. Taki potencjał zmarnowany, bo przecież słodzikowe rzeczy trudno zrobić, a tu nie czuć, że on jakiś inny. Jeszcze rozumiem powiedzmy odrobinkę do smaku, bo są przecież i słodycze o smaku słonego karmelu i takie inne, ale żeby tak solić?". Spodziewanie krem wrócił do ojca. Jak myślałam, bardzo mu smakował, bo i białą czekoladę lubi, i wszystko soli bez umiaru.
Nie rozumiemy, jak można taki krem zrobić tak słonym... Dla ciekawskich to 1g soli / 100g.


ocena: 3/10
kupiłam: dostałam od ojca (on kupił chyba w Biedrze)
cena: nie wiem
kaloryczność: 534 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: orzechy ziemne (37%), substancja słodząca: maltitol, olej roślinny shea, odtłuszczone mleko w proszku (10%), serwatka w proszku, sól himalajska (0,9%), lecytyna rzepakowa, aromaty

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.