poniedziałek, 31 maja 2021

Meybol Cacao Chuncho Collection N7 Cusco - Peru ciemna 77 %

Zanim zjadłam N3, o marce Meybol za wiele nie gdybałam, nie miałam wyobrażeń czy oczekiwań. Jaki przeżyłam szok, gdy okazała się bardzo podobna do ukochanej Domori 70 % Javablond, jednej z pierwszych plantacyjnych czekolad jakie jadłam, która wprawiła mnie w zachwyt totalny i z której niemożnością spróbowania w pełnej wersji (wycofali, a ja miałam do czynienia tylko z miniaturką) nie mogę pogodzić się od lat. Po N3 nie potrzebowałam więc żadnych dodatkowych motywacji, by sięgnąć po drugą. Gdy tylko myślałam o wyższej zawartości kakao... aż się śliniłam!

Meybol Cacao Chuncho Collection N°7 Cusco - Peru to ciemna czekolada o zawartości 77% kakao Chuncho z Peru z regionów Cusco / Quillabamba.

Już otwierając opakowanie poczułam się niczym piorunem rażona intensywnym zapachem kefiru, maślanki i tłustego, może aż śmietankowego twarogu wymieszanego z cytrusami pod przewodnictwem cytryny. Tę podszywał bardziej goryczkowaty charakter grejpfrutów i iluzoryczna słodkawość rześkiej limonki. To także... lekko gnilna cierpkość słodkich jeżyn i...truskawek? Intensywna soczystość wtapiała się w wilgotną ziemię przejawiającą lekko ostro alkoholowe i ziołowe skłonności. Do głowy przyszły mi też skórzane ubrania, skóra i trochę męskich, drogich perfum. A jednocześnie całkiem wyraźnie zaznaczyła się gorzka, czarna kawa z odrobiną słodyczy. Ta łączyła mocniejsze nuty z owocami (głównie jeżynami), a w trakcie jedzenia odkryłam przy tym "łagodzący" wątek - jakby splot zielonych jabłek i nabiału ogółem (takiego bardziej stonowanego, nie kwaśnego).

Przy łamaniu tabliczka lekko pykała, wydała mi się dość krucha i "pewnie bardzo kremowa". Nie była mocno twarda, bo... cienka.
W ustach rozpływała się w średnim tempie i tłusto. Odebrałam ją jako zbito-ciężko kremową i idealnie gładką. Kawałek niemal do końca zachowywał kształt, mimo że nieco się giął, mięknąc. Roztaczał wokół siebie wodniste, tłustawe smugi. Jakby... na tłusty serek twarogowy ktoś chlapnął bardzo rzadki wsad (taki jak z jogurtu)? Pod koniec przejawiała leciutką, ziarnistą pylistość, która nieco wysuszała.

W smaku jako pierwsza wyeksponowała się gorzkość ziemi i kwaśność nabiału. Wyszło to dość ostro. Natychmiast pokazał się pieprz, a także goryczkowate zioła, nawet z pewną rześkością czy soczystością (chili?). Pomyślałam o męskich, dobrych perfumach i skórach nimi przesiąkniętymi. Odzieży skórzanej i skórach-skórkach goryczkowatych owoców, do których przejście utworzyły zioła i pieprz... albo nawet rześki i naturalnie cytrusowo-ziołowy pieprz zielony.

Po ustach rozlał się z paro sekundowym opóźnieniem kwasek. Początkowo trzymał się nabiału, a tłustego twarogu i kefiru / maślanki, które sprawiały wrażenie łagodzących kompozycję swoją tłustością i jednocześnie coraz kwaśniejszych, podbuzowano-podfermentowanych (tu taki coraz charakterniejszy kefir). Rozeszły się na dwie drużyny.

Te naniosły więcej kwasku. Cytrusy i cierpkie jeżyny wemknęły się do kompozycji. Oto cytrusy weszły dzięki skórom - od nich rozchodził się goryczkowaty motyw, który sprawnie wykorzystały grejpfruty. Soczysty czerwony grejpfrut zaprosił limonki i jakie żółte.... Gryzącą ostrością zaopiekowały się... ananasy? Za nimi krył się kwasek zielonych jabłek, które to (jabłka) z czasem - podobnie jak twaróg - łagodniały i łagodziły całość.

Smak był bardzo rześki i właśnie w to wpisała się słodycz. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, w tej późniejszej, umocniły się owoce delikatniejsze: jeżyny i... czerwono-słodkie (truskawki?), uderzając właśnie sowitą słodyczą owoców dojrzałych, jak to tylko możliwe. Aż nieco przejrzałych, gnilnych i podkreślonych cierpkością, goryczką. Może trochę nasyconymi kwiatami? Jak owoce na krzaczkach? Cierpkość i egzotyka nasunęły mi na myśl średnio dojrzałe, słodkie banany.

Skóry, ziemia i zioła, "męskie zapachy" (ubrania przesiąknięte nie tylko perfumami, ale też dobrym alkoholem?) wydały mi się... nasiąknięte kawą czy raczej ogółem jakimś "naparem" - herbatą? Ta przełożyła się na jeszcze więcej gorzkości. Jej ziarna bardziej niż palone wydały mi się... soczyście wędzone? Suszone? Więc może to bardziej herbata niż kawa? Pomyślałam o dymie i tabace, nawet pewnej mięsistości wywołanej przez tłustość, jednak zaraz utonęła w ziemi... albo raczej ukryła się w lesie z wyczuwalnym aromatem ziemi i roślin: drzew i dzikich kwiatów, chwastów.

Ziemia, charakterne rośliny i przyprawy, ogrom egzotyki złożyły się na pikantną cierpkość, która za wszelką cenę próbowała ukryć... karmel? Taki niemal cukrowo-palony? Karmel obrócił się raz i drugi przy jabłkach (jabłka w karmelu!), jakiś delikatny spróbował ugrać coś z cytrusami, ale... zaraz tłusty nabiał go "przemodelował" w... bananowy krem? Słodycz zrobiła się bardzo niejednoznaczna.

Bliżej końca wzrosła łagodność, taka... gorzkość wyważona i naturalna oraz utemperowana kwaśność owoców.

Po zjedzeniu został posmak karmelowo-bananowej kawy "mało kawowej" (takiej "instagramowo-sieciówkowej"), słodkich jeżyn i "ziemistego lasu", dość sporo cytrusowej kwaśności, ale także słodycz pudrowo-bananowa (którą to pudrowość nasilała konsystencja) wraz z poczuciem dość silnej tłustości, mimo soczystości.

Czekolada okazała się pyszna, choć... smakowo niedookreślona. Z jednej strony była jakby podzielona na proste bazowe smaki (gorzkie ziemio-drzewo-męskie nuty; kwaśność nabiału i owoców, egzotyka; "słodycz łagodząca"), ale otaczało je całe mnóstwo trudnej do sprecyzowania drobnicy. Mocna, miała tylko jeden mankament: te chwilowe próby łagodzenia zgrywające się z zupełnie nie w moim typie konsystencją tłustego kremu połączonej z dość szybkim znikaniem.
Trochę podobna była w smaku do N3 (podlinkowana to gorzkawość ziemi i lasu, cytrusowo-nabiałowa kwaśność, jabłka, las kwiaty i czerwone wino; w momencie gdy N7 to gorzkawość ziemi i ziół, kawo-naparów, cytrusowo-nabiałowa kwaśność łagodzona egzotyką i ostrość bardziej złożona), a gdy chodzi o strukturę - nawet bardzo.

Gdy przeczytałam opis producenta, wyjaśniło się, dlaczego nie mogłam połapać wielu nut: wyczuwalnych w większości po prostu nie znam. Geranium (anginka) ponoć smakuje herbatami, guanabana to jakieś słodko kwaśne połączenie ananasa, banana i poziomek, truskawek; truskawki, banan, drzewa i ciemny cukier - no, to już jakoś wiąże się z tym, co czułam, ale nie powiedziałabym, że tak 1:1.


ocena: 9/10
kupiłam: Dom Czekolady (dostałam, dziękuję!)
cena: cena to 29 zł (za 70g)
kaloryczność: 579 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie, ale mogłabym np. dostać

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

2 komentarze:

  1. Zapach, hmm, zjadłabym twaróg z pianko-musem cytrynowym. Konsystencja nie moja. Pierwszy akapit smaku to istny zbiór masakr. Zgniłe owoce z krzaka i nie w pełni dojrzałe banany nie brzmią lepiej. Za mocna ta czekolada. Za... nie mogę znaleźć słowa. To spożywczy odpowiednik bohatera granego w Gran Torino przez samego reżysera. Ewentualnie jakiegoś Chucka Norrisa czy Indiany Jonesa. (Dużo skóry, konie, rewolwery, słoma żuta w ustach, whisky, kapelusz, ostrawy zarost).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli miałabym wskazać jedną z mniej Twoich czekolad, jakie ostatnio się u mnie ukazały, zdecydowanie byłaby na ich czele.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.