wtorek, 12 sierpnia 2025

Cokoladovna Lana RAW BIO 73 % ciemna surowa z Republiki Dominikany

Bardzo żałuję, że aż dwa opakowania czeskich czekolad Lana trafiły do mnie rozerwane, przez co nie mogłam ich sobie rozłożyć w czasie, w kolejności jakiej by mi się podobało. A dziś przedstawianą z ogromną ochotą zostawiłabym na koniec ze względu na wysokie oczekiwania, jakie wobec niej miałam. Z drugiej jednak strony, dawno nie jadłam surowej czekolady, więc może nie tak źle, że kolejna otwierana Lana to właśnie ta? Swoją drogą, miło, że postawili na kakao z Dominikany, a nie jak producenci przeważnie jak robią surową czekoladę, to z przeznaczają na to kakao z Peru.


Čokoládovna Lana RAW BIO 73 % to ciemna czekolada o zawartości 73% surowego kakao z z Republiki Dominikany.

Po otwarciu poczułam kwaśny zapach cytrusów z cytryną na czele oraz ziemi - też jakby kwasowatej, mieszającej się z różnymi, goryczkowato-kwaskawymi, świeżymi ziołami. Słodycz wystąpiła jako połączenie miodu i syropu. Przejawiała mocno palony wydźwięk. Podszepnęła cytrusom trochę miodowo-cytrynowych landrynek / tabletek na gardło. Za nią rozchodziły się strączki - powiedziałabym, że pieczone np. ciecierzyca, fasola, których wytrawność łagodziły niedookreślone orzechy. Z kolei co kwaśniejsze zapędy cytrusów łagodziły morele i ogólny, przemieszany, niejednoznaczny owocowy wątek. W oddali przemknęła jeszcze łagodna, rześka maślanka.

Prawie czarna, lśniąca czekolada wyglądała na kremową i tłustą. Przy łamaniu trzaskała średnio głośno, w stłumiony sposób. Wydawała się też kryć coś zawilgoconego. 
W ustach rozpływała się średnio wolno i maziście-kremowo. Mimo chropowatego początku, z czasem zrobiła się gładka i aksamitna. Wykazywała niską tłustość, z czasem łatwo rzednąc. Poczucie tłustości osłabiała łagodna, zawiesinowo-proszkowa mgiełka. Miękła, zachowując zwarty kształt niemal do końca. 

W smaku pierwszą poczułam intensywną i dość ciężką, ale średnio wysoką słodycz palonego karmelu. Wtórowała jej maślanka, pilnując, by nie pozwoliła sobie na za wiele. Przemknęło też coś owocowego, ale bardzo nieokreślonego. Maślanka dała się poznać jako łagodna, ze znikomym kwaskiem. W dodatku orzeźwiła nieco ciężkawe zapędy karmelu.

Słodycz umocniła palony ton. Paloność rosła, a wraz z nią lekko też sam poziom słodyczy. Do karmelu dołączył syrop. Zaczęły się mieszać, a jako że był to intensywny syrop ziołowy, zaraz znacząco przygłuszył karmel.

Za subtelnym kwaskiem maślanki przewinął się sok morelowy i... jakieś cierpkawe owoce, podkradające się do tego syropu. Syropu... ziołowo-wiśniowego? Mimo kwasku i cierpkości, bardzo też słodkiego.

Maślanka na chwilę pochyliła się ku wytrawniejszemu motywowi... sera wędzonego? Do głowy przyszedł mi jakiś niecodziennie niesłony oscypek podany z sosem wiśniowo-morelowym.

Gorzkość przebudziła się i zaczęła rosnąć powoli, trochę wręcz leniwie. Była subtelna i początkowo próbowała wpisywać się w paloność słodyczy, nawet ją trochę na zasadzie kontrastu uwypuklając, ale potem zrezygnowała. Odnotowałam strączki - pieczone? Ciecierzyca i fasola zaczęły się jednak mieszać z surowymi, naturalnie słodkawymi orzechami, odlegle przywodząc na myśl jakieś zdrowe desery, budynie kakaowe właśnie z nich zrobione.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa do wytrawniejszej, subtelnej mieszaniny dołączyła ziemia i nadała jej charakteru. Gorzkość zaczęła odważnie prężniej rosnąć. Przy ziemi znalazły się jeszcze pojedyncze zioła. A jednak porządny, siekierowy wzrost uniemożliwiło temu echo masła. Masła z ziołami?

Zioła zdradzały świeżość, rześkość, która trochę rozkręciła kwaśność. Nagle ta subtelna, wręcz mglista kwaskawość maślanki zmieniła się w owoce. Trudno było je połapać i ponazywać. Wyszedł z tego słodko-egzotyczny, multiwitaminowy splot, z którego tylko morele i banany ambitniej dawały o sobie znać. Kwaśność dodatkowo wzmocniły cytrusy z cytryną na czele. A jednak i słodycz się nasiliła. Na moment z czasem przypomniały o sobie wiśnie, wiążąc się w duet z bananem, po czym w głowie znowu zrobił mi się owocowy, raczej egzotyczny mętlik.

Cytryna nasączyła ziemię, nadając jej trochę kwasowego wydźwięku, mimo że kwaśność nie zagościła na długo. Zaraz i zaczęła słabnąć, acz przełożyła się na to, iż w mojej głowie widziałam ziemię bardzo wilgotną. Obok stanęły świeże, też lekko kwaskawe, ale już i bardziej goryczkowate zioła. Zioła te mieszały się z cytryną, zwracając uwagę na jej świeżo startą skórkę.

Karmel zgubił gdzieś palony motyw i zaczął przechodzić w miód. Nie do końca, ale jednak. Pomyślałam o jakimś ziołowym miodzie, a po chwili ziołowym syropie sporządzonym na miodzie. Zioła zdradzały pikanterię - może nie wysoką, ale aż lekko gryzącą w język. Do czego chyba też słodycz próbowała się dołożyć? I nawet lekko zaznaczyła się w gardle.

Maślanka z kolei zmieniła się w masło, a mi do głowy przyszło ziołowe masło z miodem. Końcowo słodycz pokazała się jako ryzykownie, ale jeszcze nie przesadnie, wysoka.

Po zjedzeniu został posmak znacząco słodki, łączący i mieszający w niejednoznaczny splot karmel, miód i syrop oraz motyw ziemi i strączków. Otulały je nieśmiałe zioła i orzechy, a także nasączała lekka, kwaskawo-goryczkowata cytryna. Trzymała się jej niedookreślona owocowość (trochę rozmytych moreli i bananów?); multiwitamina.

Całość prezentowała się naprawdę smacznie i głęboko. Podobało mi się, jak nagle wystrzeliła gorzkość, ziemia, zioła, strączki - cały wytrawniejszy wątek. Ogólna wysoka słodycz karmelu, miodu i syropu sprawiła, że nie była to jednak siekierowa kompozycja. Kwaśność zaskakująco niska jak na surową czekoladę - lekka maślanka, trochę niedookreślonych owoców wpasowały się jednak w resztę kompozycji udanie. Bardzo polubiłam się z łagodnie ziołowym motywem. Cytryna ożywiła niektóre nuty, co też ciekawie wyszło. Strączkowy deser kakaowy - niecodzienne skojarzenie. Ze względu na palony charakter słodyczy, nie zgadłabym, że to czekolada z surowego kakao. Ale może i dominikańskie ziarna się na to przełożyły? Chyba jeszcze nie jadłam surowej tabliczki z Dominikany. Ta jednak trochę ryzykownie wysoka słodycz odciągała uwagę od surowości - to mój jedyny większy zarzut.


Niedookreślony sok, sok marchwiowy, a więc słodki, ale wytrawniejszy, trochę wiśni maślankę i jakiś napar, które czułam w Czarna Czekolada Dominikana Hispaniola 74 % trochę się kojarzyły z niektórymi nutami dzisiejszej. 
Kiwi i banany, duszono-wędzone śliwki i likier kawowy Zdrowej Sowy Czekolada 80 % Dominikana z kolei w ogóle nie kojarzyły się z dzisiejszą. Ogólnie wydała mi się taka... niby dominikańska, ale niekoniecznie.


ocena: 8/10
kupiłam: cokoladovna_lana na Instagramie (dostałam)
cena: 145 Kč (24 zł; za 80g; jak wyżej)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

poniedziałek, 11 sierpnia 2025

Olini Czekolini Krem z orzechów z surowym kakao i bananami

Nie zostawiłam tego kremu od Olini na koniec umyślnie, a po prostu czekałam, aż mnie bardzo najdzie na czekoladowy krem. I to w dodatku nie taki zwyczajnie czekoladowy, a bananowy. Banany w słodyczach zazwyczaj wychodzą kiepsko, ale parę kremów orzechowych pokazało mi, że w nich właśnie się sprawdzają. Pewnie dlatego, że producenci, z którymi kremami miałam do czynienia, zdecydowali się na prawdziwe banany. Nie inaczej było z Olini, które w ogóle ceni sobie jakość produktów i ich wartości prozdrowotne. Swój czekoladowy krem zrobili z surowym kakao, wychwalając jego wartości (jak piszą: "powstał w oparciu o dowody naukowe i należy do tzw. Evidence Based Food", a "jego recepturę pomogli opracować naukowcy z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi"). To jednak trochę mnie zdziwiło, bo na stronie swoje kremy z owocami zachwalają jako produkty dla dzieci, a to jednak... wyglądało mi na takie, co to niekoniecznie musi wyjść jak jakiś uroczy kremik czekoladowy, a coś może... bardziej mojego?

Olini Czekolini Krem z orzechów z surowym kakao i bananami to krem z "podprażonych orzeszków ziemnych z surowym / niealkalizowanym kakao z Afryki i liofilizowanymi bananami; lekko chrupiący".

przed i po uporaniu się z olejem
Po otwarciu poczułam intensywny zapach prażonych orzeszków ziemnych, mieszających się z czekoladą, w której wyraźnie zaznaczyła się goryczka kakao. Przełożyło się to na wizję batonów / cukierków Pierrot i cukierków typu Michałki. Słodycz była jednak średnio-niska. Banany swoją obecność zdradzały trochę - w ciemno można by nie zgadnąć, że to one za nią stoją.

Na wierzchu wydzieliło się nie za dużo oleju - zlałam jakieś 2 łyżeczki, a dosłownie parę kropel wymieszałam. Sprawiało to wrażenie trochę olejo-wody niż po prostu oleju.
Mieszanie trochę czasu mi zajęło, bo krem był bardzo gęsty. W porywach wyglądał na suchawy, ale to tylko złudzenie, bo w istocie przypominał bardzo wilgotne, plaskające, papkowate ciasto. Trochę się ciągnął i lepił, pokazując mi liczne drobinki (orzechów? bananów?). 
W ustach krem wydawał się jeszcze gęstnieć, jawiąc się jako miękki, ale też masywny i syty, wręcz ciężki. Czuć w nim orzechową tłustość, a mimo to, nie wydawał się tłusty. Kremowy za to... do pewnego stopnia. Pojawiło się w nim lekkie jakby zagęszczenie czekoladą, przekładające się za zalepianie ust. Rozpływał się w tempie wolnym, racząc miazgowym efektem. Z czasem okazało się, że stały za nim drobinki bananów; nie zarejestrowałam drobinek orzechów (acz możliwe, że schowały się w bananowych). Choć najpierw porządnie zalepiał, z czasem odpuszczał i łatwo rzedł. Wydawał się przy tym ciastowo-papkowaty i zawiesinowy, acz do końca zwięzły. Trochę przytykał.
Gdy na próbę gryzłam masę, wydawała się nie tylko miazgowa, ale też pyliście skrzypiąca. Bardzo oklejała zęby.
Wyczuwalne drobinki poniekąd zdawały się rozpuszczać wraz z masą, jednak końcowo zostawało ich całkiem sporo.
Drobinki jakoś uciekały, że na koniec niespecjalnie było co gryźć. Parę razy jednak w skupieniu je wyłapałam i pogryzłam. Ujawniły wówczas miękkawość liofilizowanych drobinek bananów. Gryzione na koniec niby były chrupiące, ale raczej delikatne.

W smaku pierwszą poczułam nieśmiałą słodycz, za którą przemknął banan. Najpierw ledwo uchwytny, znikający jeszcze szybciej niż się pojawił. Słodycz pokazała się, po czym zawahała... jakby wystraszyła?

Czmychnęła przed średnio wysoką, ale z kolei bardzo pewną siebie, gorzkością. Była bardziej kakaowa niż czekoladowa i wyraźnie ziemista, wręcz trochę ciężkawa. Miała soczysty charakter. Wydawało się, iż podąża za nią palone echo - to jednak musiała zasugerować subtelna nutka prażenia orzechów.
Ziemistość nasilała się. Przechwyciła bananowy akcent i podszepnęła mu dziwnie... podkwaszony ton?

Słodycz zdecydowała się ją trochę otulić i lekko wzrosła, przy czym udało mi się rozpoznać jej bananowe pochodzenie. Banan zaskoczył na wyraźnie słodki tor (bez żadnej kwasowości). Nie pchał się jednak na pierwszy plan - bananowość trzymała się tyłów. Słodycz rosła powoli wraz z arachidowością.

Fistaszki najpierw lekko zaznaczyły swoją obecność, trochę rosły, rosły... i nagle mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach wskoczyły na pierwszy plan. Pod ich dowodzeniem słodycz i gorzkość połączyły się w jedno, idąc w bardziej czekoladowym kierunku. Soczystość kakao nakręcała się nawzajem z bananami, po czym trochę się oddaliła. Przez moment otarły się o pieczone z czekoladą banany, jednak to zaraz umknęło, oddając pole do popisu orzechom.

Pojawiła się myśl o czekoladowych cukierkach: Michałkach, Pierrotach. Takich z mnóstwem wyraźnie prażonych arachidów, w wersji wciąż ostrożnie słodkiej. Słodycz trzymała się nisko-średniego poziomu i wcale tak się nie chwaliła bananowym charakterem. Owszem, były wyczuwalne, ale na pewien czas jakby zrobiły sobie przerwę. Prażoność oraz ziemistość kakao już tego pilnowały!

Dopiero z czasem banany bardzo wyraźnie się pokazały - a robiły to wraz z coraz większą ilością zaznaczających się na języku kawałków. Kawałeczki podkręciły smak bananów, które zawitały na pierwszym planie. Nagle zrobiło się bardzo słodko. Wróciła też lekka soczystość.

Soczystość... i tym razem nie zatrzymała się na długo przy bananach, osiadając w kakao. To przybrało wręcz truflowy klimat. Gdy banan końcowo przycichł, gorzkość wróciła na pierwszy plan.

Kawałki pozostałe po całej masie, gryzione smakowały łagodnie; słodko - a jakże, dało się rozpoznać banany. Nie były jednak bardzo intensywne - mocne otoczenie trochę je zgasiło?

Po zjedzeniu został posmak ziemiście-gorzkawo kakaowo-czekoladowy i mocno prażono arachidowy. Banany liofilizowano-pieczone także w posmaku stanowiły jedynie subtelny, słodki dodatek. 

Krem zaskoczył mnie, że wyszedł tak charakternie ziemiście-kakaowo. Czuć, że dodano do niego surowe kakao. Wyszedł dość ciężko, na co warto brać namiar (mnie to nie przeszkadzało jakoś szczególnie). Soczystość kakao poszła już w czekoladowym kierunku i świetnie pasowała do bananów. Prażeniem arachidy wprowadziły do tego motyw cukierków typu Michałki i Pierroty. Całość była przyjemnie nisko słodka i gorzka, a także mocno orzechowa. Banany były wyczuwalne, ale nie na pierwszym planie. Konsystencja była niezła, choć nie idealna, bo zbyt ciastowa, a nie jak to krem orzechowy, ale zacnie połączyła gęstość z drobinkami. Wolałabym wprawdzie produkt nieco mniej ciastowy. Wady uważam za naprawdę malutkie, ale że cena jest wygórowana, ocena taka, a nie inna.


ocena: 9/10
kupiłam: olini.pl
cena: 59,90 zł (za 200g)
kaloryczność: 558 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym kiedyś do niego wrócić

Skład: krem z orzechów arachidowych 64,4%, banan liofilizowany 20%, kakao niealkalizowane 9%, olej z orzechów laskowych 6,6%

sobota, 9 sierpnia 2025

Czarna Czekolada Tanzania 80 % ciemna z Tanzanii

Zależało mi na tym, by za dziś przedstawianą czekoladę wziąć się we względnie krótkim odstępie czasu po Czarna Czekolada Tanzania 92 %. Różniły się niby tylko kilkoma procentami zawartości kakao, ale nie raz już czekolady pokazały mi, jak te kilka procent drastycznie może zmienić wydźwięk nut. Uwielbiam takie porównania!

Czarna Czekolada Tanzania 80 % to ciemna czekolada o zawartości 80% kakao z Tanzanii.

Po otwarciu poczułam cytrusy wymykające się ze znacznie słodszych owoców: moreli, brzoskwiń, truskawek. Do głowy przyszedł mi też gęsty sok marchwiowo-malinowo-brzoskwiniowy. Także cytrusy wystąpiły jako łączące kwaśność ze słodyczą - na pewno czułam limonki i mandarynki. Kwaśność stonował karmel i karmelowe cappuccino z lekko palonym akcentem. Przewinął się jeszcze dżem wiśniowy; czerwono owocowy i wiśnie w likierze oraz... jako składnik mieszanki studenckiej? Suszone wiśnie mieszały się z podprażonymi arachidami, odlegle zerkającymi ku drzewom. Drzewom kwitnącym, ukwieconym?

Czekolada była twarda jak kamień i masywna. Przy łamaniu trzaskała głośno jak suche, grube konary. 
W ustach rozpływała się wolno i kremowo. Była gładka i maziście tłusta. Potwierdziła się jej masywność, mimo że rzedła w soczysty, taninowy sposób. 

W smaku pierwsza uderzyła intensywna, ale nie bardzo wysoka słodycz truskawek. Podbiły je również słodkie, delikatne kwiaty i toporniejszy palony karmel o słodyczy nieco przygaszonej.

Słodycz zaserwował też sok malinowo-marchwiowy... chyba jeszcze z brzoskwiniami, w który powoli zaczęły przeistaczać się truskawki. Brzoskwinie zarysowały się też jako one same, a już po chwili dołączyły morele. Te wprowadziły lekki kwasek, przedstawiając się jako świeże, średnio dojrzałe owoce. Kwasek nie rozwinął się jednak w pełni, bo tuż obok moreli zaznaczyły swoją obecność słodkie, dojrzałe banany i jabłka. Jakiś mus bananowo-jabłkowy?

Słodycz owoców mieszała się z kwiatami, przywodząc na myśl gruszki (nashi?) i podrzucając nieco rześko-egzotyczny ton. Nie na długo jednak, bo z czasem jednak nieco się oddaliły. Karmel utrzymywał się za to bardzo wyraźnie, mimo tej rosnącej z każdej strony owocowości. Razem z owocami zapewnił znaczący wzrost słodyczy. Mimo jego wyraźnie palonego charakteru, z czasem odbił w trochę kajmakowym, mlecznym kierunku.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa paloność karmelu wydobyła z oddali prażone orzechy. Wyobraziłam sobie mieszankę studencką z dominującymi arachidami i dodanymi suszonymi wiśniami, stanowiącymi kwaskawe kontrapunkty.

Za orzechami przemknęły... drzewa? Odnotowałam kawę... w zasadzie leciutko gorzko-palone, karmelowe cappuccino z wyraźnie zaznaczonym spienionym mlekiem. Dzięki niej drzewa zagrały wyraźniej, acz.. chwilowo wpisywały się też w słodycz, ciepło? Ogólna gorzkość wydała mi się niska i nawet bez aspiracji do wzrostu, choć niewątpliwie obecna. Drzewny motyw nasilił się.

Kwaskawe wiśnie przywołały trochę... dżemów z czerwonych owoców? Nalewki wiśniowej, zamykającej te cięższe owoce jakby w skondensowanej słodyczy o poważniejszym wydźwięku? Wróciły kwiaty, ale tym razem słodko-cięższe, jakby... te dżemy i nalewki nimi doprawiono? Wyobraziłam sobie jakiś syrop kwiatowo-wiśniowy.

Karmel nie odpuszczał, osładzając wszelkie kwaśniejsze wątki. Zza wiśni wyłoniły się cytrusy - głównie słodkie mandarynki, ale i trochę limonek. Karmelowa słodycz przerobiła je na sorbet czy cytrusowy mousse na śmietance i maśle. A drzewna nuta podszepnęła... whisky? Whisky jabłkową czy cytrusową? Maślaność jednak szybko ukryła alkoholowy aspekt tego.

Po zjedzeniu został posmak słodkich czerwonych owoców - soku, dżemu, nalewki - oraz mieszanki studenckiej, składającej się z prażonych różnych orzechów i suszonych wiśni. Bardzo wyraźnie czułam palony karmel oraz alkoholowy syrop: likier - karmelowo-kwiatowy? Podrasowany mocniejszą whisky?

Sporo było tu dość ciężkiej słodyczy dżemów, nalewek, syropu, ale i owoców lżejszych świeżych czy jako sok z marchwią. Truskawki, maliny, brzoskwinie i morele, trochę gruszek nadały lekkości reszcie. A ta była złożona: wszak sporo czułam też karmelu, prażonych orzechów i kwiatów. Wyrównało się, że nie było ani ciężko, ani specjalnie lekko. Niska gorzkość, a kwasek tylko jako pojedyncze nuty sprawiły, że kompozycja wyszła spójnie i przystępnie. Dla mnie trochę za delikatnie.

Czekolada podeszła mi jednak bardziej niż Czarna Czekolada Tanzania 92 %, bo nie była tak maślano-śmietanowa. Acz to w dzisiaj przedstawianej jakby zastąpiła słodycz. Niestety była też jeszcze mniej gorzka. Jej kwaśność w jedno zgrała się z bardzo wysoką słodyczą, więc i ta wydawała się subtelniej zaserwowana. Jednak naprawdę dobrze to wyszło! Nuty suszonej wiśni, czerwonych owoców, słodkich owoców, w tym moreli, cappuccino i sorbet limonkowy z karmelową nutą przypominały to, co czułam we wspomnianej, ale nie 1:1. We wspomnianej owoce wyszły kwaśniej, trochę już kwachowato. Słodkawe, prażone orzechy z dzisiejszej tam przedstawiły się jako kadzidełkowe drewno sandałowe. 


ocena: 9/10
cena: 29 zł (za podawane 68g)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

piątek, 8 sierpnia 2025

(Nestle) After Eight Mousse Mint Mousse Layered with Chocolate Flavour Pieces

Dokładnie w dniu, w którym spróbowałam Nestle Gold Knackige Mousse Vanille poszłam z Mamą do Kauflandu i po drodze omawiałyśmy, jak bezsensownie niezgrany był to produkt. Jakież było moje zdziwienie, gdy szukając swoich kefirów, rozglądając się za maślanką, natknęłam się na obiekt dzisiejszej recenzji - jedna jedyna, trochę pognieciona, porzucona sztuka. Przy wspomnianym pisałam, że kiedyś wpadł mi w oko, ale stacjonarnie go nie spotkałam (acz specjalnie nie szukałam). Uznałam, że to musi być znak! Powiedzmy. Wzięłam. Potem co prawda znalazłam, gdzie stały i wybrałam sobie ładniejszy egzemplarz, ale... ale właśnie. Byłam trochę w kropce. Już mniej więcej miałam obraz, czego się spodziewać i już wcale nie byłam taka pewna, czy na pewno to chcę. Sporo się zmieniło, odkąd parę lat temu, gdy już zniknęły dobre desery Ehrmann Grand Dessert Chocolate Mint zamarzył mi się jakiś miętowo-czekoladowy mousse. Poszłam raczej w kierunku, jak samej coś deserowego w tym wariancie zrobić, ale nie miałam pomysłów. Uznałam, że jak marzenia, zachcianki sprzed lat nie spełnię, mogę trochę żałować.

(Nestle) After Eight Mousse Mint Mousse Layered with Chocolate Flavour Pieces to mleczny mus miętowy (91,2%) z chrupkimi warstwami kakaowymi (8,8%); opakowanie zawiera 228g, czyli 4x57g.

Opakowanie zawiera 4 sztuki po 57g.
Mousse wyjęłam z lodówki na 2 godziny przed jedzeniem, by doszedł do temp. pokojowej.

Po otwarciu przywitał mnie intensywny zapach aromatu miętowego o chłodnym, słodko-goryczkowatym charakterze. Mięta zdecydowanie wyprzedzała kakaową czekoladę, która zaznaczyła się w tle. Dało się rozpoznać, że zarówno mięta, jak i czekolada wpisują się w realia lodówkowego, budyniowo-puddingowego deseru na bazie śmietanki. Słodycz ogółu wydawała się niska, a sztuczność mięty trochę ryzykownie napastliwa. 

Deser składał się z delikatnego, napowietrzonego mousse'u oraz chrupkich, twardawych warstw polewy kakaowej. Trochę znalazło się jej na wierzchu, o wiele więcej niżej, przedzielając mousse na kilka "pięter". Przy kontakcie z łyżeczką czekolada czasem trzaskała. Miejscami była chrupko-twarda, lecz w większości bardzo cieniutka. Trudno ją łamać w mousse'ie, bo wgniatała się w niego, niszcząc jego chmurkowość, jednak cieniutkie kawałki kakaowe były tak rozlokowane, że łatwo je po prostu zagarniać w całości (kakaowe części w dzisiaj przedstawianym deserze bardziej współpracowały niż w Nestle Gold Knackige Mousse Vanille, ale nie wiem, czy to je różni, czy po prostu różnią się poszczególne kubeczki i np. po prostu tak się trafiło). Mousse był bardzo delikatny. Plaskał przy zagarnianiu łyżeczką.

Podczas jedzenia mousse tylko początkowo jawił się jako napowietrzony i chmurkowy. Potem lekko gęstniał, zmieniając się w coś bardziej budyniowatego. Cały czas, od początku do końca, wręcz otłuszczał usta swą wysoką, śmietankową tłustością. Trochę kojarzył się z bitą śmietanką. 
Czekolada w ustach rozpływała się w średnim tempie. Była bardzo tłusta i równie bardzo wodnista. Trudno mi ją nazywać czekoladą - to razem gładko-mazista polewa.
Te wodniście-maziste kakaowe części i gęstniejący, tracący chmurkowość mousse całkiem dobrze współpracowały - podobało mi się jednoczesne zagarnianie jednego i drugiego.
Całość była zdecydowanie za tłusta i zostawiała na koniec wrażenie nadto otłuszczonych ust.

W smaku mousse przywitał mnie zgranym duetem mięty i śmietanki. Poprzez miętę weszła słodycz. Stanęła na średnim poziomie i znacząco rosła, osiągając dość wysoki poziom. Potem, po kontakcie z czekoladą, wydawała się bardzo wysoka.

Czuć, że mięta pochodziła z aromatu. Wraz ze słodyczą, rosło poczucie chłodnego orzeźwienia, jakie niosła. Chwilami wydawała się wręcz przenikliwa, lecz cały czas nieźle czuć także śmietankową bazę. Jej mleczność jednak jakby... trochę podkreśliła sztuczność mięty? Acz ta dawała o sobie znać tylko w przypadku zagarniania samego mousse'u. Czekolada to chowała.

W smaku czekolada była gorzko-cierpkawa i wodnista. Ze względu na mocno palony motyw, wyszła jak trochę tandetna polewa kakaowa o zerowej słodyczy. Jej kiepskość czuć jednak tylko, gdy zagarniałam ją samą.

Gdy zagarnęłam sam mousse po czekoladzie, jawił się jako słodszy, a cierpkość kakao w harmonii mieszała się z aromatem miętowym i go nieco złagodziła. Mięta i kakao nieźle się połączyły.
Po mousse'ie czekolada z kolei jawiła się jako bardziej gorzko-wodnista, trochę nijaka.

Kiedy zagarnęłam razem i czekoladę, i mousse, tworzyły bardzo zgrany duet. Mousse miętowy dodał czekoladzie trochę słodyczy, a do tego wypełniał jej wodnistość. Ta zaś tłumiła sztuczniejsze zapędy mousse'u i napastliwość aromatu miętowego. To był mój sposób jedzenia tego.

Po zjedzeniu został posmak wręcz lekko gryzącego w język chłodnego aromatu miętowego oraz słodycz śmietanki, która mieszała się z cierpkim akcentem polewy kakaowej.

Deser, jak przeczuwałam, wyszedł pozytywnie, mimo przewidywalnych wad. Warstwy kakaowe były takie same co w Nestle Gold Knackige Mousse Vanille, więc ogólnie nie najwyższych lotów, jednak do miętowej bazy takie nieźle pasowały. Mięta wyraźnie pochodziła z aromatu i była trochę chłodno-napastliwa, lecz kakaowe części sobie z tym poradziły. Ich gorzkość wyrównała się z przesłodzonym mousse'em tak, że końcowy efekt wyszedł smacznie. A jednak nie miałabym nic przeciwko, by sama baza była znacząco mniej słodka, a kakaowe warstwy zastąpiono odrobinkę słodką ciemną czekoladą.
Mimo że nie przekonują mnie tak umieszczone w mousse'ie takie warstwy polewy, cała taka poprzedzielana forma, jako tako to pracowało. Szkoda tylko, że było tak tłusto. Forma, tłustość i nieco przesadzona słodycz to jedyne minusy produktu, które w zasadzie łatwo przewidzieć, bo wydają się typowe - i poniekąd trochę uzasadnione - dla tego typu deserów.
Zjadłam 2, jeden po drugim, i przyznaję, że było to o parę gramów za dużo, bo się tym zatłuściłam i było mi trochę za słodko. Z kolei sztuka to jakoś tak... mało. Gramaturę też więc bym lepiej przemyślała.

Ehrmann Grand Dessert Chocolate Mint podsunął mi pewien pomysł, który Mama uznała za głupawy i dziwny. Postanowiłam wymieszać jogurt typu greckiego z czekoladą w proszku (Starbucks 70%) i kakao (Eko Gram) i na wierzch ostrożnie wyłożyć mousse, by mieć efekt deseru / puddingu z koroną. Wygląd tego wołał o pomstę do niebios i piekieł, jednak efekt był bardzo przyjemny. Czekoladowo-kakaowy jogurt osłabił słodycz, ograł lekką nachalność aromatu, a do tego, gdy tak jadłam raz jedno, raz drugie, nierzadko zagarniając razem, tłustość wydawała się zupełnie nie przeszkadzać. Bardzo zgrane, smaczne połączenie - właśnie faktycznie ze wspomnianym deserem się kojarzyło. Tylko blaszki kakaowe z mousse'u wciąż jawiły się jako tandetne... Acz zapewniały dodatkowe pstryczki kakao - czekolada, którą wymieszałam z jogurtem, starała się to zaadoptować i uprzyjemnić. Tak zjadłam pozostałe 2 kubeczki, utwierdzając się, że to był dobry (acz tak, mało fotogeniczny) pomysł.


ocena: 8/10
kupiłam: Kaufland
cena: 6,99 zł (za opakowanie 228g; jak wyżej)
kaloryczność: 214 kcal / 100 g; sztuka (57g) - 122 kcal
czy kupię znów: nie sądzę, ale w sumie mogłabym wrócić

Skład: mleko pełne (63%), cukier, śmietana, warstwy kakaowe 8,8% (miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy), odtłuszczone mleko w proszku, laktoza, żelatyna, emulgator E472b, substancja zagęszczająca (alginian sodu, karagen), regulator kwasowości: wodorotlenek sodu; naturalny aromat miętowy

środa, 6 sierpnia 2025

Cokoladovna Lana LANA 911 ciemna 91,1 % z Indii

Jakiś czas temu przypadkiem trafiłam na opis jednej czekolady czeskiej marki.... i natychmiast znalazłam profil producenta na Instagramie i napisałam. Jakże się ucieszyłam, gdy zgodzili się wysłać mi kilka tabliczek do testów! A kiedy otrzymałam przesyłkę podejrzanie mocno pachnącą czekoladą, czekała mnie kolejna niespodzianka, niestety już nie pozytywna. 3 tabliczki nie miały kartoników, były zapakowane tylko w folię, która w przypadku dwóch była rozerwana (stąd zapach). Mimo bardzo długich dat ważności oraz tego, że nie lubię natychmiast zabierać się za czekolady, które do mnie przysłano, za te wzięłam się dlatego niedługo po tym, jak do mnie trafiły. I też - kolejność podyktowała mi folia. Mogłam tylko wybrać spośród dwóch. I padło na bardziej tajemniczą. Opis po czesku oczywiście nic mi nie mówił, więc wkleiłam go do translatora, a wtedy... mówił mi niewiele więcej. Ponoć ta czekolada wywołuje uśmiech jak niemiecki samochód o tej nazwie. Yyy? Znalazłam Porsche 911, które mi za nic się nie podobało. Oby smak czekolady bardziej mi podszedł! Liczba "911" odnosiła się oczywiście do zawartości 91,1% kakao. Swoją drogą, tknęło mnie, że nieczęsto spotykam się z czekoladami z indyjskiego kakao o tak wysokiej zawartości - stamtąd robią raczej 60-70% (ciekawe, dlaczego?). Dopytałam producenta o pewne kwestie, i oprócz podania regionu kakao odpisano mi, że dla nich ta zawartość przekłada się na idealną słodycz. Obym mogła się z tym zgodzić! I ja gustuję w porządnie ciemnych. Dowiedziałam się jeszcze, że te bez kartoników to edycje limitowane (dlatego nie opłaca im się nawet ich jakoś odziać - acz na stronie znalazłam jakieś grafiki opakowań).

 
Čokoládovna Lana LANA 911 to ciemna czekolada o zawartości 91,1% kakao z Indii.

Czekolada pachniała średnio intensywnie, ale bardzo jednoznacznie. Ziemia i drewno mieszały się z żytnim chlebem i suszonymi morelami, które przełożyły się na skąpą słodycz. Trochę jej zapewnił też naturalnie jakby palony syrop klonowy i niedookreślony miód... trochę goryczkowaty miód leśny? Dominowała gorzkość osnuta paloną mgłą. Z drzewami i syropem mieszała się odrobina przypraw, a pod suszone morele podczepił się kwasek, łączący soczystość z kefirem - pomyślałam dokładniej o kefirze z nutą śliwek (raczej suszonych?).

Bardzo ciemna, niemal czarna tabliczka wyglądała na bardzo kremową. Była twarda i przy łamaniu trzaskała średnio głośno niczym grube, żywe gałęzie, które wcale nie chcą ulec. Obiecywała tym samym gęstość.
W ustach rozpływała się powoli i bardzo kremowo. Przez pierwsze chwile wydawała się proszkowo-chropowata, lecz potem przybierała na aksamitnej gładkości. Była tłusta w maślany sposób i mazista, trochę ciężko-oleista. Dała się poznać jako gęsta, a kształt zachowywała niemal do końca, mimo że znacząco miękła.

W smaku pierwsza wystartowała słodycz miodu... powiedziałabym, że lipowego z lekką goryczką, choć może... może i leśnego? Mieszanego? Poprzez drzewny motyw zmieszany ze słodyczą wszedł wyrazisty syrop klonowy. Słodycz za jego sprawą wydała mi się dość wysoka (jak na tę zawartość kakao), acz z wpisaną palonością. Po chwili uspokoiła się i rozchodziła po ustach już właśnie spokojnie, wręcz leniwie.

Przemknął kwasek... chyba cytryny? Cytryny z maliną? I wilgotna, czarna ziemia. Na moment przyszedł mi do głowy żytni chleb na zakwasie - z jakimiś kwaśnymi suszonymi owocami? - ale uciekł mi. Owoce, już raczej te maliny, mimo kwaśności zaczęły przechwytywać słodycz.

Ziemia skupiła na sobie uwagę, ale nie zależało jej na utrzymaniu się w centrum wydarzeń. Odeszła trochę na tył, robiąc miejsce drzewom i drewnu. Z nich dominowały raczej żywe drzewa, choć... drewno wplotło w nie nutę wędzenia i... przypraw?

Przez moment pomyślałam o wędzonym chili i innych wytrawniejszych przyprawach, ale nie były odosobnione. Znalazło się przy nich sporo tradycyjnych przypraw korzennych o ciepłym, goryczkowato-słodkim tonie.

Dojrzałe maliny mieszały się z niedojrzałymi morelami, co przełożyło się na średnią kwaśność. Kwaśność częściowo porządnie przemieszała ze słodyczą, przekładając się na soczysty, owocowy wątek. A jednak... jednoznaczność owoców zaczęła trochę uciekać.

Kwaśność i ziemia za drzewami na pewien czas zmieszały się w jedno, a mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kwaśność doskoczyła do przypraw, wydobywając z nich ostre chili. To zaś przełożyło się na myśl o sosie chili-limonkowym, limonkowo-cytrynowym. Sosie... słodkim? Za sprawą cynamonu cejlońskiego, niby łagodnego, ale kryjącego goryczkę.

Kwaśność cytrusów podchwyciły śliwki. Wędzono-suszone i świeże drobne.... A przerabiane na jakąś konfiturę do mięs. Konfiturę śliwkowo-żurawinowo-malinową, do której dosypano trochę pikantnawo-korzennych przypraw. Kwaśność wzrosła do poziomu dość wysokiego, ale mimo owoców, soczystość zdawała się optować za średnim.

Wciąż trochę siedziała mi w głowie zakwaszona gleba i... kefir. Kefir owocowy? Głównie śliwkowy, z suszonymi śliwkami, ale chyba też morelami (chwilowo słodszymi suszonymi?). Za głównie śliwkowym kefirem przewinęły się mniej jednoznaczne czerwone owoce (dalej maliny?)... i dalej niedojrzałe morele? Ledwo uchwytne, ale trochę podkręcone cytrusami?

Końcowo wszystko otoczył i zasnuł gorzki dym. Wcześniej jakby zbierał się w sobie we wszystkich pojedynczych wędzono-palonych wątkach, aż w końcu to połączył i wyległ na przód. Do niego doskoczyła palona słodycz syropu klonowego, który na dłuższy czas wcześniej trochę odpuścił. A tu... wyłonił się z przypraw.

Po zjedzeniu został posmak owocowego - chyba śliwkowo-malinowego - kefiru z odrobiną cytrusów. Cytrusy... wciąż trzymały się lekkiej ostrości chili, która zlewała się też z miodem. Końcowo czułam mieszankę miodu (lipowego?) z syropem klonowym. Ostatni podkreślił dym. Do tego czułam ciężkawą ziemię i mnóstwo żywych drzew, zapewniających spójność pikanterii, słodyczy i ziemi.

Czekolada smakowała mi, bo była porządnie gorzka i kwaśna w adekwatny sposób. Kefir świetnie wplótł owocowe nuty do kompozycji, opierającej się na drzewach, drewnie i ziemi, raz po raz podkreślanych palonością i dymem. Śliwki, cytrusy jako duet z chili i niedookreślone czerwone, echo moreli wystąpiły obok nut miodu, syropu klonowego i przypraw korzennych. Ostatnie błądziły od słodszych po porządnie wytrawne. Niska słodycz, wyrazista, ale nie za wysoka kwaśność przełożyły się na prosty, ale głęboki wydźwięk.

Przypomniała mi się Soklet 82% o nutach kwaskawych drzew, nabiału i epizodycznymi wtrąceniami miodu. To trochę pasowało do dziś przedstawianej, acz ona zaserwowała mi raczej twarożek z orzechami i sporo pikanterii przypraw. 


ocena: 9/10
kupiłam: cokoladovna_lana na Instagramie (dostałam)
cena: 145 Kč (24 zł; za 80g; jak wyżej)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

wtorek, 5 sierpnia 2025

Zotter Tangerine Tonka Caramel / Mandarine Tonka Karamell ciemna 70 % z mandarynkowym marcepanem i karmelowym kremem z ryżowej czekolady, kokosu i nugatu migdałowego z fasolą tonka i pieprzem oraz cienką warstwą ciemnej czekolady

Przy Zotter Cherry & Nut Waffle / Kirsch auf Nusswaffel trochę sobie ponarzekałam, że kwaśny krem owocowy nie pasuje mi do nugatu. Patrząc na dziś przedstawianą, zaczęłam się zastanawiać, czy wyjdzie podobnie nieprzyjemnie kontrastowo... czy może wręcz przeciwnie? Wszak mandarynki cechuje raczej słodycz. A czy one w ogóle pasują do karmelu? Miałam małe wątpliwości. Niemniej jednak Zotter Tangerine - Matcha - Coconut też połączyła mandarynkę z nieoczywistymi elementami i wyszła smacznie.


Zotter Tangerine Tonka Caramel / Mandarine Tonka Karamell to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao nadziewana (28%) mandarynkowym marcepanem na bazie migdałów i mandarynek oraz (29%) wegańskim karmelowym kremem ("ganaszem") na bazie białej ryżowej czekolady, kokosa i praliny / nugatu migdałowego z fasolą / nasionami tonka i pieprzem Timut oraz cienką warstewką ciemnej czekolady (między warstwami).

Po otwarciu poczułam silny, szlachetnie słodki zapach wanilii i kwiatów, mieszających się z migdalowym nugatem i marcepanem. Kumulacja i dosadność tego miała wręcz perfumowy wydźwięk. Odnotowałam akcent pieprzu, który jeszcze podkreślił waniliowość, ciężkość marcerpanu i ogólną słodycz. Czułam też gorzkawo-paloną ciemną czekoladę przejawiającą chlebowe skłonności. Pod nie podpiął się marcepan. Był nieco wyraźniejszy, kiedy wąchałam wierzch. Z marcepanu dobiegała nie tylko ciężka słodycz, ale też łagodna soczystość cytrusów, w tym cytryny. Gdy wąchałam spód, wanilia dominowała, wraz z ciężką słodyczą marcepanu dyktując ogółowi czekoladkowo-bombonierkowy klimat. Po przełamaniu i w trakcie jedzenia ujawnił się też wegańsko karmelowy, również łagodny, słodki aspekt. Nasiliła się nugatowość.

Tabliczka była niby masywna przy łamaniu, przy którym słychać donośne chrupnięcio-trzaski grubej warstwy czekolady, ale nie całościowo twarda. Tylko czekolada była twarda.
Pod nią znalazły się dwie warstwy miękkich nadzień, przedzielonych średnio grubą warstewką ciemnej czekolady.
Górę stanowił wilgotny, plastyczny, ale jednocześnie zwarto-konkretny, grudkowaty marcepan mandarynkowy.
Na dole znalazł się tylko wyglądający na masywny, dość konkretny, ale realnie bardzo miękki i plastyczny krem karmelowo-nugatowy. Zaintrygowały mnie w nim plamki-kulki koloru białego - rozpuszczały się gładko wraz z resztą, a gdy jedną wyłuskałam, była tłusto-wodnista. Czyżby to... kawałki tej ryżowej kuwertury?
Przy robieniu kęsa czekolada chrupko trzaskała i wgniatała się w marcepan, a środek aż wilgotnie plaskał.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i maziście. Była gęsta i kremowa, powoli odslaniala masywne, ale łatwo mięknące nadzienia, bardzo z nią zgrane.
Karmelowy był niby zwarty, ale jednocześnie bardzo plastyczny i tłusto-miękki. Rozpływając się, przypominał masło ze znikomym oleiście-wodnistym motywem, które dopiero zaczynało ocieplać się. Podpinał się jakby trochę wymuszoną kremowością pod czekoladę.
Sporadycznie z kremu zostawały jakieś twarde, czarne drobinki.
Warstwa czekolady ze środka starała się zapewnić jak największą, kremową spójność.
Marcepan powoli wyciskał się spod innych warstw. Dodał całości trochę soczystości, jako że był bardzo soczyście-wilgotny. Czuć w nim typową drobną grudkowatość; mandarynki niespecjalnie ingerowały w jego strukturę. Rozpuszczał się wraz ze wszystkim w średnim tempie. Rzedł znacząco, a jego pojedyncze drobinki, zdradzające lekkie scukrzenie, czasem zostawały jeszcze, gdy wszystko inne się już rozpłynęło wraz z odrobiną proszku.
Czekolada z wierzchu i środka rozpływała się wraz z nadzieniami, zostając do końca.

W smaku czekolada przywitała mnie niską, palono-karmelową słodyczą, w harmonii mieszającą się z palono gorzkim, wręcz dymno-kawowym motywem. Karmelowosc słodyczy szybko podkreśliło wnętrze, a palonej nucie niemal chlebowy ton podszepnął marcepan. Czekolada była nieźle wyczuwalna cały czas - do momentu, gdy ujawniła się ta ze środka, a wtedy w ogóle była bardzo dobrze wyczuwalna.

Nadzienia dawały o sobie znać już po paru sekundach.

Marcepan łatwiej zwracał na siebie uwagę soczystością cytrusów - mandarynek, ale też cytryn, które mieszały się w dynamicznym splocie z ciężkawą nutą marcepanu migdałowego. Przez sekundę czy dwie wraz z gorzką czekoladą robił drobną aluzję do likieru kawowo-migdałowego, po czym na pewien czas trochę się wycofywał, pozwalając na debiut drugiej warstwie. 
Kiedy spróbowałam trochę marcepanu osobno, okazał się łączyć mandarynki właśnie z cytrynami, jednak nie był kwaśny, a jedynie soczysty i słodko marcepanowo-ciężkawy. Owoce stanowiły jedynie dodatek. W całości trochę podkreślał je na zasadzie kontrastu krem karmelowy.

Krem karmelowo-nugatowy rozchodził się wolniej, spokojniej, ale na pewno konsekwentnie. Podniósł słodycz całości. Wyraźnie czuć w nim nugatowość ewidentnie migdałową, wzbogaconą echem wiórków kokosowych. Mieszały się z mydlano-ryżowym, mdławym wątkiem, który pozwolił słodyczy wzrosnąć trochę przesadnie. Czuć sporo wanilii (pewnie podbitej tonka), której dosadność podkreśliła lekko ostrawo-ciężka nutka pieprzu. Czułam też maślany karmel, z kolei jakby nieco rozmyty wodniście-wegańskim, ryżowo-mdławym motywem. Słodycz rosła i rosła, ale nie była ogólnie przesadzona dzięki czekoladzie ciemnej i cytrusowej rześkości. Z czasem mdławy wątek określil się jako wegańska biała czekolada. Na szczęście kokos z czasem starał się to trochę sobą podkolorować, nadając karmelowi właśnie kokosowy wydźwięk.
Gdy spróbowałam trochę karmelowego kremu osobno, wydał mi się przesłodzony w waniliowo-perfumowy sposób i jednocześnie trochę zbyt wodniście-mdły.

Te jednak trochę przygłuszała ciemna, gorzko palona czekolada. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa ciemna warstewka ze środka porządnie przypominała bowiem o ciemnej czekoladzie. Idealnie w czas! Słodycz zdradzała drapiące zapędy, a czekolada właśnie wtedy ją tonowała i wplotła lekko chlebowo-orzechową nutę, a także przełożyła się na myśl o naaromatyzowanej kawie. Drapiący aspekt przechwyciła lekka pikanteria.

Ta sprawiła, że marcepan znowu wskoczył na pierwszy plan. Wyprzedził słabnący krem karmelowo-nugatowy. Pod wpływem palono-słodkich nut reszty i odrobinki pieprzu oraz chlebowego echa czekolady, zaczął iść w kierunku migdałowo-cytrusowo-rodzynkowego piernika czekoladowego (bo i ciemna czekolada wciąż była wyraźnie wyczuwalna), po czym uprosił się, kończąc występ jako ciężkawy (co podbił pieprz) marcepan migdałowy jedynie z soczystym - trochę już cukierkowym? - echem. Ten smak kontynuowały pojedyncze pozostałe drobinki marcepanu.
Parę razy w ustach zostały też jakieś czarne drobinki, zdradzające znikomą ostrawość, ale w sumie o nieokreślonym smaku.

Po zjedzeniu został słodko-soczysty posmak mandarynek, ogólnie cytrusów i złudne rodzynkowy, mieszający się z ciężkim marcepanem i cierpko paloną czekolada. Czułam się też, jakbym zjadła jakaś czekoladowo-migdałowy piernik o karmelowej słodyczy z echem czegoś wegańskiego (obstawiałabym np. ciastowe batony jak od Legal Cakes.

Tabliczka wyszła całkiem ciekawie i smacznie, ale nie zachwycająco. Cytrusowy marcepan był ciekawy, jednak wolałabym, by był mocniej mandarynkowy, nie podkręcony cytryną. Krem karmelowy smakował trochę łagodnym karmelem, a jego słodycz szła w nieprzyjemnie perfumową stronę. Czuć w nim mydlaność ryżowej czekolady, co nie wyszło najlepiej. Na szczęście nugatowe migdały i kokos też miały sporo do powiedzenia. Dobra ciemna czekolada z wierzchu i środka oraz udany marcepan trochę kryły jego wady.
Choć nie wybitna, to zdecydowanie jedna z lepszych nadziewanych czekolad Zottera jakie ostatnio jadłam. Efekt nie do końca oddaje jednak tytuł, za co odjęłam punkt, bo w sumie pod względem smaku i struktury mogłaby i 8 mieć.


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 22,49 zł (cena półkowa za 70 g - moja ważyła 67g; ja dostałam)
kaloryczność: 521 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, marcepan 21% (migdały, cukier, syrop z cukru inwertowanego), tłuszcz kakaowy, koncentrat z mandarynek 5%, sproszkowany napój ryżowy (ryż, olej słonecznikowy, sól), mleko kokosowe, syrop z cukru inwertowanego, migdały, płatki kokosowe, syrop skrobiowy, proszek kokosowy (pasta kokosowa, mleko kokosowe, mąka kokosowa), cukier karmelowy (karmelizowany cukier, maltodekstryna), sól, sproszkowana fasola tonka 0,05%, pełny cukier trzcinowy, kurkuma, pieprz, emulgator: lecytyna słonecznikowa; proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), sproszkowana wanilia, emulgator: lecytyna sojowa, sproszkowany imbir

niedziela, 3 sierpnia 2025

Chapon Chuao Cacao Rare ciemna 74 % z Wenezueli; po zmianach 2024

Chuao od Chapon teoretycznie jadłam jako Chapon Chuao Origine Venezuela w 2023. Zmieniło się jednak opakowanie, przez co zwróciła moją uwagę na stronie producenta. Postanowiłam ją sobie przypomnieć, bo w międzyczasie, producent zmienił też używany cukier na nielubiany przeze mnie biały. Czego nie wiedziałam w momencie zamawiania. Bardzo zmarkotniałam, gdy to odkryłam, lecz gdy przyszło do testów, zmienione tabliczki sprawiły mi niemałą niespodziankę. Producent dobrze sobie poradził z białym cukrem. Byłam ciekawa, czy i ta tabliczka nie wyda mi się gorsza. 

Chapon Chuao Cacao Rare to ciemna czekolada o zawartości 74% kakao z Wenezueli, z wioski Chuao; wersja od 2024.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach soczystych, słodkich żółtych owoców, na równych prawach mieszających się z ziemią. Ziemia była to czarna i charakterna, ogrzewana ciepłem słońca. Kojarzyło mi się to z latem, które niesie wiele wysokiej słodyczy kwiatów i owoców. Kwiaty i miód przechodziły w jakiś nektar, może też suszone figi, zapewniające spójność z bananami, serkiem brzoskwiniowym i mango, a także lekkim cytrusowym mousse'em. Wyobraziłam sobie mousse i ciasto cytrusowo-orzechowe, bo i prażone orzechy laskowe wyraźnie się zaznaczyły. Za nimi stanęła odrobinka drzew. Drzewek cytrusowych?
Zapach był znajomy z Chapon Chuao Origine Venezuela z 2023 , acz wydawał się słodszy.

Tabliczka była twarda i konkretna i przy łamaniu głośno trzaskała. Wydawała się obiecywać kremowość, ale też skalistość.
W ustach przez sekundę czy dwie sprawiała wrażenie trochę suchej, ale potem gdy rozpływała się wolno, robiła się coraz bardziej kremowa i zalepiała. Była bardzo gęsta i choć zbita, miękka i przystępna. Miała w sobie coś z mieszanki masła i śmietany, a także aksamitu. Z czasem doszła jeszcze soczystość. Końcowo trochę ściągała.

W smaku pierwszą poczułam łagodną, mleczną nutę. Zawahała się, po czym schowała za bardzo wysoką słodyczą owoców. Ta pojawiła się nagle jako banany, a potem... przypomniała sobie o mleku, przekładając się na mleko bananowe. Do głowy przyszedł mi też serek z żółtymi owocami; serek brzoskwiniowy.

Gorzkość nie próżnowała. Zaznaczyła swoją obecność, a ziemistość zaczęła przysposabiać sobie pierwszy plan. Zawitała tam też jednak słodycz - zaczęły go więc budować razem.

Gorzkość wydawała się jakby nieco ocieplona... słońcem letniego popołudnia? Przyprawami? Przez moment wydawały się też wchodzić w słodycz, ale owoce zaprotestowały.

W żółtych obok bananów wyróżniłabym jeszcze mango i lżejsze, bardzo słodkie gruszki. Wtórowała im słodycz kwiatów i miodu. Ogólna słodycz cały czas była bardzo wysoka. Owoce z czasem zapomniały o mlecznych akcentach - jawiły się jako świeże i surowe, bardzo dojrzałe. Miodowi raz po raz podszeptywały suszone figi (z krążka!).

W tym czasie przyprawy zmieniły się w prażone, może bardziej pieczone, orzechy laskowe. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość nieco się wycofała, ale nie osłabła za bardzo, a prażone orzechy zaprosiły motyw drzew i jakiegoś ciasta, deseru - z orzechowym spodem i orzechowo-cynamonową kruszonką, na pewno z mnóstwem owoców. Wyobraziłam sobie tartę, w której pojawiła się odrobina kwasku. W cieście mogły kryć się pojedyncze rodzynki.

Kontrastowo do tych ciepło-pieczonych nut, orzechy zdecydowały się na łagodność słodkiej praliny, nugatu orzechowego. Może z miodem? Tę wizję pielęgnowały słodkie, suszone figi.

Kwiaty i miód, chyba też figi, cofnęły się, a obok bananowo-brzoskwiniowego splotu pojawiły się subtelne cytrusy. Jakiś cytrusowy mousse? Albo amerykańskie ciasto lemon bar z kruchym spodem, biorąc pod uwagę ciepły akcent. Wypieczoną nutę?

Ziemia wróciła z impetem. Wydobyła kwiatowość, po czym zmieniła kwiaty w zioła. W tym znów trochę wzrosła goryczka, cierpkość. Przesądziły o tym, że kruszonka jawiła się jako lekko ciepło cynamonowa. Przy orzechach wyraźniej wyłoniły się drzewa.

Wysoka słodycz soczystych owoców zwróciła uwagę na liście drzew, szumiące na letnim wietrze. To przełożyło się na pewną lekkość.

Cierpkość ziół i drzewa przemieszały się z soczystymi, kwaskawymi owocami, a ja oczami wyobraźni zobaczyłam słodki, cytrynowy mousse przyprószony kakao oraz mandarynki.

Po zjedzeniu został posmak kwiatów, żółtych owoców bazujących na bananach, przeplecionych słodko cytrusową nutką oraz ziemia. Oprócz tego czułam ciepło lata i cynamonowo-mlecznej praliny orzechowej, a także rześkość takiego ciepłego dnia, spędzonego w cieniu drzew... drzewek owocowych?

Czekolada bardzo mi smakowała, jak i Chapon Chuao Origine Venezuela z 2023. Wydawała się bardzo podobna, ale słodsza. Słodycz w niej była bardziej imperatywna i współzawodniczyła z gorzkością. W dziś przedstawianej przy tym intensywnym duecie trafiłam na jakby mniej mleczności, a karmel nawet jako sugestia się nie pojawił. Podlinkowana była jakby... łagodniejsza i bardziej w tej łagodności harmonijna? Więcej w niej motywów np. mleka, serków brzoskwiniowych i bananowych, bananów liofilizowanych niż jak w dziś przedstawianej świeżych. W Chapon Chuao Origine Venezuela z 2023 na końcówce cytrusy poszły w bardziej pomarańczowo-grejpfrutowym kierunku, a w dzisiaj przedstawianej mandarynkowym (słodszym). W dziś przedstawianej te same nuty jakby zagrały na trochę kontrastu. To jednak tak znikome różnice, że nijak nie przekładają się na ocenę. Obie pyszne, choć ciutkę-odrobinkę inaczej.


ocena: 9/10
cena: €10,20 (51 zł; za 75g)
kaloryczność: 556 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakaowe, cukier, tłuszcz kakaowy

sobota, 2 sierpnia 2025

(BrainMarket) Brainmax Protein Chocolate Belgicka Cokolada - horka ciemna 96 % proteinowa

W zasadzie trudno wytłumaczyć, dlaczego zdecydowałam się na tę czekoladę. Zamawiałam z Brain Market tabliczki Chocolates from Heaven i chyba pomyślałam, że nie opłaca się brać tylko trzech z ich wysoką przesyłką? Chciałam spróbować czekolady marki własnej Brain Market? Tylko że... zdążyłam zwątpić, czy się nie wklepałam, a to przypadkiem nie po prostu przez nich sprowadzona od belgijskiego producenta. A jednak logo Brain Market było na tyle opakowania! Zazwyczaj trzymam się z daleka od białkowych produktów, lecz gdy przeczytałam skład tej, nie wydał się taki jakiś... Mocno białkowy. Skojarzyło mi się to bardziej z... bardziej setkową wersją ciemnej czekolady mlecznej bez cukru Zottera Labooko Milk "Dark Style" (z 2016 czy 2021)

(BrainMarket) Brainmax Protein Chocolate Belgicka Cokolada - horka to ciemna czekolada proteinowa o zawartości 96% kakao z koncentratem serwatki; dystrybucji Votamax s.r.o..

Po otwarciu poczułam się, jakbym nachyliła się nad rondlem z rozpuszczaną właśnie w kąpieli wodnej polewa kakaową, polewową czekoladą, mieszającą się z mlekiem. Mlekiem i odrobiną masła. Kakao poszło w polewowym kierunku przez ryzykownie mocny stopień palenia. Było więc gorzkie w prosty sposób. Ogół jednak zawarł w sobie też słodycz, podkręconą wyraźnie mlecznym motywem. Ten oddawał coś między mlekiem krowim a roślinnym "mlekiem", jakimś napojem wegańskim. Mimo tego ostatniego, powiedziałabym, że to zwykła, średnio półkowa czekolada np. 85%, góra 90% kakao.

Tabliczka była bardzo tłusta w dotyku i choć nie wydawała się zbyt twarda, twarda była. Łamała się jednak ze średnio głośnym trzaskiem, ujawniając bardzo proszkowy przekrój. Widać w nim mnóstwo białych punkcików.
W ustach rozpływała się w tempie średnio-wolnym, niby łatwo, ale jakby starając się maksymalnie zwolnić. Początkowo próbowała zachować zbitość, ale i tak miękła i rozchodziła się na gęstawą, proszkową, wręcz szorstką zawiesinę. W pewnym momencie aż miałam wrażenie, jakby to była czekolada typu Modica (z kryształkami cukru) z dodatkiem, np. jakąś miazgą, pyłkiem ciasteczkowym - że lada moment coś się z niej wyłoni, że jakieś ciasteczka rozpuszczają się tak na drobinki i mączność. Tłustość okazała się średnio wysoka, a całość mimo proszkowości zabiegała o chociaż trochę kremowości.

W smaku najpierw poczułam słodycz, która jakby samą siebie zadziwiła, że się tam w ogóle znalazła i... że była nawet średnio wysoka. Do głowy przyszły mi słodkie, bardzo blade herbatniki maczane w mleku.

Tuż za nią znalazła się gorzkość. Ta z kolei była delikatna, jednak wyraźnie mocno, aż nieco za mocno palona. Ułożyła się w domowy blok czekoladowy, zrobiony z dużej ilości prostego kakao w proszku, wymieszanego z mlekiem - też raczej w proszku - i masłem.

Słodycz mleka - jakby mleka bez laktozy? - rosła, dosładzając wspomniany blok czekoladowy z kawałkami herbatników. Mleczność nie była jednoznaczna i oczywista, ale jak najbardziej do nazwania. Wkomponowała gorzkość w kakaowo-czekoladowy tort, którego kakaowe warstwy ciasta są poprzedzielane jasnobrązowym kremem kakaowym zrobionym na mleku. Maślaność też się odnalazła w tym torcie i zapewniała harmonię słodyczy mleka i gorzkiemu kakao. Słodycz cały czas rosła.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa przez myśl przemknęło mi ciepłe mleko z masłem, a potem... mleko z orzechową nutą? Wegański, roślinny zamiennik mleka? Orzechowość zaplątała się, ale brakowało jej pewności siebie.

Nagle jednak słodycz wydała mi się aż niewiarygodnie wysoka. Wysoka, ale w pełni naturalna - orzechowa (bez wyraźniejszych orzechów?) i mleczna (trochę jak mleko bez laktozy?).

W tort wkradła się lekka mączność. Proteinowość po prostu? Gorzkość okazała się na tym etapie już bardzo wygłaskana mlekiem i masłem, a teraz jeszcze doszły orzechy. Jakby to był tort z warstwami kakaowo-orzechowymi, przyozdobiony orzechami. Raczej laskowymi, ale tak palono-pieczonymi, że aż mało jednoznacznymi.

"Tort" jednak z czasem zaczął mi za szlachetnie brzmieć do klimatu tego, co czułam. Wróciły herbatniki, jakieś dziwnie mleczne, nasiąknięte? Ciasto Chatka Baby Jagi / Chatka Puchatka! Warstwa mleczna i kakaowa, nasiąkające tym herbatniki i polewa - no przecież! Bardzo słodkie, w pewnej chwili wręcz... zasładzające.

Paloność wyszła cierpko, a goryczka prosto, kończąc występ jako domowa polewa kakaowa, której... cierpkość wzmocniła niedookreślona cierpkość proteinowa?

Po zjedzeniu został posmak mocno palonego, cierpko proteinowego tortu z polewą kakaową, który słodycz zawdzięcza mleku aż dziwnie słodkiemu, może mleku bez laktozy? Czułam się, jakbym do czegoś bardzo, bardzo kakaowego, ale nie siekierowego, wypiła kubek ciepłego mleka z masłem. Pojawiła się też specyficzna, zaznaczająca się na języku cierpkość produktów proteinowych i jak po słodzikowych (ale oczywiście nie posmak słodzika).

Czekolada zaskoczyła mnie pozytywnie. Jestem sceptyczna do produktów proteinowych, a ona nie smakowała tak bardzo żadną odżywką białkową czy coś. Mączność w niej wystąpiła, ale ogół był zaskakująco słodko mleczny i maślany, nie taki proteinowy. Bardziej jak bardzo ciemne mleczne czekolady bez cukru (Zotter Labooko Milk "Dark Style" z 2016 / 2021 czy Labooko 80% / 20% Milk Chocolate Super Dark). Mleczność stała na zaskakująco wyrazistym poziomie, słodycz też nie próżnowała, co bardzo intrygowało. Kakaowość jednak nie wyszła zbyt głęboko - ze względu na mocne palenie trzymała się prostych nut tortu kakaowe, bloku czekoladowego i polewy. Gorzkość była więc wyraźna, ale prosta i niesiekierowa, a uładzona mlekiem i maślanością. Za nic nie powiedziałabym, że miała aż % kakao i 0 cukru. Była mleczno-gorzka, słodka i bardzo przystępna.
Żałuję tylko, że wzięłam się za nią, myśląc, że pójdzie w setkowym kierunku, a nie w dniu, w którym miałabym ochotę na ciemną mleczną.
Wolałabym jednak, by nie miała aż tak prosto kakaowego  wydźwięku, a także by struktura była inna.

*Ważne! I... trochę nie bardzo wiem, jak ją ocenić. Jak mam myśleć o niej jako o czekoladzie ciemnej, to 8 (wszak "proteinowa" nie jest synonimem mleczności.). Jak ma być proteinową alternatywą ciemnych mlecznych, to 9.


ocena: 8-9/10*
kupiłam: brainmarket.pl
cena: 16,89 zł (za 80g)
kaloryczność: 656 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie, ale mogłabym do niej wrócić

Skład: miazga kakaowa (>96%), koncentrat serwatki (mleko), lecytyna sojowa.