środa, 28 kwietnia 2021

J.D. Gross Grenada 46 % Cacao Czekolada Mleczna z Grenady

Kiedyś bardzo lubiłam mleczne czekolady, a ciemne mleczne przez pewien czas były moimi ulubionymi. Zawsze ceniłam bowiem kakao, ale właśnie także specyficzna słodycz wspomnianych mi odpowiadała. Obecnie na mleczne ochotę miewam rzadko, a jak mam już jakąś jeść to musi być ciekawa. Dawno nie jadłam po prostu mlecznej... Tak się jednak stało, że na dobrą jakoś mnie po prostu naszło. A że zbiory czekolad mam przeogromne, znajdzie się wśród nich coś na każdą zachciankę. I... cóż, mleczne Grossy nie pojawiają się zbyt często, nie takie moje. Mleczne około 30 % kakao mnie nie kręcą, nadziewane to co innego... Tej więc byłam szczerze ciekawa. Zastanawiałam się, jak wypadnie w porównaniu do Gross Selection: Chocolat Edel-Rahm / Milk Chocolate i Herbe Sahne / Dark Chocolate. A i region niepospolity. Mlecznej czekolady stamtąd to jeszcze nie jadłam.

J.D.Gross Grenada 46 % Cacao Czekolada Mleczna to mleczna o zawartości 46 % kakao trinitario z Grenady; produkowana dla Lidla.

Rozchylając papierek, poczułam wyrazisty zapach pełnego mleka i śmietanki, trącającej lekko o śmietankę w proszku, ale stojącą także za sielsko-wiejskim, naturalnym klimatem. Mocno orzechowy, lekko siankowy charakter kakao sugerował jakieś "inne mleko" (np. kozie). Było w tym coś leciutko maślano-bułeczkowego i bardzo słodkiego. Słodycz należała głównie do szlachetnego, palonego karmelu, ale też wanilii i jakby zasłodzonych, minimalnie soczystych marmolad.

Tabliczka była dość twardawa, ale łamała się krucho i cichutko, jedynie pykając. Bardzo się kruszyła.
W ustach okazała się jednak zwarta i masywnie tłusta, także wyginająco się miękka. Rozpływała się w umiarkowanym tempie, wykazując aż za silną, idealnie gładką tłustość. Przypominała tym samym gęstą śmietankę lub kremowy jogurt i minimalnie zalepiała usta, znikając jak mleko (już tak rzadziej). Pod koniec trochę ściągała jak tłusty jogurt np. grecki.

Robiąc kęsa poczułam dosłownie masełko w wydaniu "na słodko". Delikatne i naturalne, rozsmarowane na miękkiej chałce. Klimat ułożył się w beztroski i sielski dzień. Do chałko-bułeczki podano szklankę mleka tłustego i chłodnego.

Zaskakująco niska słodycz nieśmiało zbliżyła się do powyższych. Wydała mi się karmelowo palona, ciepła. Podkreślała skojarzenie z maślanymi, delikatnymi, słodkimi wypiekami (chałki, bułeczki mleczne / maślane, drożdżowe placki).

W palonym cieple kryła się też drobna nutka słodkich przypraw korzennych, ale też orzechy i jakby orzechowy wypiek. Karmelowa słodycz otulała orzechy. Orzechy z ciasta? Oczami wyobraźni widziałam ciasto-chlebek: mięciutkie, a jednocześnie konkretne i wciąż... ze szklanką mleka. Mleczność i maślaność zalewały usta, splatając się z ogromem śmietanki. To był smak przewodni.

A wypiek... może nie był tyle wypieczonym wypiekiem, co palonymi karmelami? Słodki karmel trafił na masło i śmietankę, po czym mniej więcej od połowy rozpływania się kęsa zaczął zmieniać się w toffi, cukierki toffi, za których sprawą słodycz drastycznie rosła. Robiło się wręcz cukrowo.

Mimo to, wychylił się też rześko-soczysty motyw. To tak, jakby na wypieki dodać zacukrzono-zasłodzoną marmoladę lub... jakby gdzieś w tym wszystkim dokopać się do kremowo-śmietankowego deseru... z zacukrzonym, dżemowatym wsadem z... moreli? słodkich pomarańczy? Aż scukrzonych? Owoce były bardzo niejednoznaczne, wkomponowane w cukrowość... palonego karmelu i palono-maślanego toffi, która lepiej sobie poradziła z wkręceniem się w ciepły klimat.

Bliżej końca robiło się bardzo słodko i znów śmietankowo, ale pojawiła się też lekka goryczka. Jakby karmelu, orzechów, zbyt mocnego przypieczenia i... w końcu kakao po prostu. Kakao zrobionego na pełnej, tłustej śmietance.

Po zjedzeniu został posmak lekko cierpki, jak po śmietanowym jogurcie i kakao. Gorzkawy kakaowo-ciepło, a jednak łagodzony śmietanką, maślanością i tłustością na ustach, co bardziej sugerowało raczej kakao zrobione na tłustym mleku. W gardle słodycz ryzykowanie zaznaczyła swoją obecność już po pierwszej kostce, a w połowie tabliczki serducho w ogóle nieprzyjemnie mi przyspieszyło.

Całość wydała mi się zdecydowanie za maślana, zarówno w konsystencji, jak i w smaku. Wiodąca smakowa maślaność, mimo przyjemnych wypieków, zmęczyła mnie, bo owoce były bardzo niejednoznaczne i w sumie... Prawie ich nie czuć. Także kakao przez większość czasu ukrywało się. O śmietankę o wiele łatwiej, ale była tak pełna, że aż za pełna. O dziwo słodycz nie była cały czas bardzo wysoka, co się chwali. Nie zmienia to jednak faktu, że tabliczka i tak miała bardzo, wręcz głównie słodki wydźwięk.

Nie było w niej zupełnie nic ze znanych mi czekolad (wprawdzie ciemnych) z Grenady. Może delikatne ciepło i owocowa nutka, ale regionu bym nie zgadła. Odebrałam ją jako dobrą mleczną, trochę ciemnawą. Ze 4 kostki spokojnie można zjeść, ja zjadłam więcej i zaliczyłam cukrowy zgon tylko dlatego, że to nudnawa dla mnie tabliczka (niezbyt moje nuty), którą od niechcenia można zjeść, a jednak niestety nie bajka Mamy (za wysoki procent kakao, a poza tym czyste czekolady szkodzą jej na żołądek). Wiedziałam, że nie chcę jej jeść dwa dni, więc zjadłam, ile mogłam - 7 kostek, by sobie nie zostawić po niej złych wspomnień (czekoladową normę wolałam dojeść ciemną, która nie męczy i uspokaja serce). Na tyle dobra, że warto się raz zasłodzić. Podała maślaność w sto razy lepszej formie niż np. Lindt Excellence 65 % Cocoa Milk Chocolate.
Mama skończyła te 3 kostki i stwierdziła: "tak śmiesznie w niej szła ta słodycz, rzeczywiście może taka toffi trochę, obok gorzkości; no dla mnie za gorzko było i ta gorzkość tak w posmaku została jeszcze". Uznała, że ogólnie czuć, że dobra jakościowo, ale jej nie odpowiadała (z żalem stwierdziła, że nie czuła tego, co ja - i obie bardzo żałowałyśmy, bo ja czułam dosłownie wszystkie uwielbiane przez Mamę różności).


 ocena: 8/10
kupiłam: Lidl
cena: 4,99 zł
kaloryczność: 586 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, śmietanka w proszku, lecytyna sojowa, ekstrakt z laski wanilii

6 komentarzy:

  1. Nie zarejestrowałam, że to mleczna. Albo przynajmniej nie pamiętam. Wydaje się przyjemnie moja. Sposób rozpuszczania się, mmm. Wypieki, karmel, orzechy - same mojaczki. Śmietanka z kakao tyż dobra. Chyba jestem tym właściwym odbiorcą, którego zabrakło na Waszym tandemie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt.
      Mleczne nie kojarzą Ci się z plantacyjnością?

      Usuń
  2. ChocolateMaiden28 kwietnia 2021 16:11

    To znowu ja, nikt nie pytał, ale się wypowiem...
    Całość wydała mi się zdecydowanie za maślana, zarówno w konsystencji, jak i w smaku. Wiodąca smakowa maślaność, mimo przyjemnych wypieków, zmęczyła mnie, bo owoce były bardzo niejednoznaczne i w sumie... Prawie ich nie czuć"

    Aż przypomniała mi się jedzona już jakiś czas temu tabliczka... Oprócz marketowych czekolad, polecanych przez ciebie na blogu(♡) w hipermarkecie w mojej okolicy udało mi się znaleźć jedną markę, która przykuła moją uwagę. To z nią stawiłam pierwsze kroki w czekoladach single-origin i upewniłam się, że warto złożyć zamówienie w "sekretach czekolady", bo rzeczywiście ja też jestem w stanie wyczuć różnice w poszczególnych regionach i docenić wysoko % czekolady.
    Zastanawiało mnie, na ile tłustość jest w stanie zagłuszyć/przytłumić smak i poszczególne nuty, bo to kwestia którą często poruszałaś w recenzjach, a ja, sięgając po pewniaki i mając szczęście, nie miałam szansy tego zweryfikować. Myślałam, że to może twoje subiektywne doznanie. Jak ja się myliłam... Kiedy w pierwszej chwili uderzyła mnie autentyczna, jednoznaczna i wyraźna maślaność, byłam zdziwiona, ale nawet pozytywnie. Nie spodziewałam się, że tłustość w czekoladzie może tak wiarygodnie odtworzyć smak masła. Nie miałam w końcu aż takiego doświadczenia jak ty i nie znałam jeszcze pełni możliwości czekolad ciemnych. Skupiłam się więc, zamknęłam oczy i zaczęłam czekać na dalsze nuty smakowe. Czekam jedną chwilę... drugą chwilę... Otworzyłam oczy i z rozczarowaniem stwierdziłam, że kostka rozpuściła się, a ja oprócz mdlącej maślaności, nie byłam w stanie wyczuć nic więcej. Tłustość zagłuszyła mi wszystko. Pierwsze, czekoladowe rozczarowanie i cała, męcząca tabliczka na stanie... Bezcenne doświadczenie życiowe.

    Ps. Zachowam się nieco jak dziecko, lecz mam infantylną potrzebę się tym podzielić. Chciałam jeszcze raz podziękować za radę dotyczącą wyboru tabliczek. Zmobilizowała mnie ona do upragnionego, a ciągle odkładanego zakupu. Dzięki temu dziś, z ekscytacją małej dziewczynki, otworzyłam moje skromne zamówienie z,,sekretów..." Miałam też w końcu nową szansę, by porównać moje odbieranie smaków z Twoim.
    Dziękuję zatem, że jesteś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pochlebiają mi Twoje komentarze. Komentuj do woli! Zawsze miło jest porównać czekoladowe doznania czy coś w komentarzach przedyskutować.

      Z ciekawości: jaka to marka?
      O tak, czekolady potrafią bardzo jednoznacznie coś "pokazać". Faktycznie, że z maślanością to sprawa złożona, bo ja masła nie lubię i po prostu jestem na jego nuty bardzo wyczulona; niemniej, gdy "w punkt" jako nuta czegoś w czekoladzie wychodzi ok. O tych subiektywnie inni mogą powiedzieć, że to plus. Ale! Zwróciłaś uwagę na kwestię, która jest właśnie ciekawa. Takiej maślaności "zapychającej % kakao, która zabija nuty" nie cierpię i zawsze ją krytykuję! Pochodzi z tłuszczu kakaowego i właśnie, gdy poskąpią miazgi, zapchają czekoladę nim właśnie - wychodzi, jak wychodzi i oprócz masła niewiele czuć. Bardzo tego nie lubię, ale jak piszesz - wszystkie takie doświadczenia są ważne. Uważam, że właśnie gdy człowiek pozna też trochę gorszych czekolad, dopiero prawdziwie umie docenić te lepsze i cieszyć się z nich jeszcze bardziej.

      PS W każdym z nas jest wewnętrzne dziecko, więc nie przejmuj się! Również w pewnych sprawach jestem dziecinna, to nic złego. Cieszę się, że przyłożyłam się do zrealizowania planu. Życzę smacznego!
      I jeszcze raz dziękuję.

      Usuń
    2. ChocolateMaiden29 kwietnia 2021 15:04

      Nazwa tej marki to Ethiquable. Nie widziałam jej w hipermarketach innych, niż znajdujący się nieopodal mnie B1. Ale może się mylę, a ty już ją znasz?

      Zdziwiło mnie to zapychanie czekolady 75% tłuszczem, bo w przypadku ich 98% ( z Ekwadoru) nie zarejestrowałam zabójczego stężenia tłuszczu, zabijającego nuty. Prędzej spodziewałabym się takiego zawodu własnie po owej 98%. Z tego co zauważyłam,czytając twoje liczne recenzje, w niektórych czekoladach z wyższej półki również przesadzają z tłuszczem, czego już zupełnie nie rozumiem, biorąc pod uwagę fakt, że prestiżowe czekolady muszą być przecież bardzo restrykcyjnie testowane przez specjalistów/znawców/smakoszy...

      Usuń
    3. Nie znam, ale jak wpisałam w google, to przypomniała mi się tak z widzenia - musiałam ją już w internecie widzieć.

      To rzeczywiście dziwne, ale producenci mają jakąś dziwną logikę. Może właśnie uznali, że 75 % trzeba jakoś łagodzić bardziej i dlatego? Co do czekolad z wyższej półki - taak, ale do tego dochodzi problem taki, że na tych Akademiach Czekolady itp., ludzie jadający tak bardzo drogo, chyba lubią bardzo łagodne smaki. Profesjonalni degustatorzy często zachwycają się i "creamy" strukturą, i "creamy" smakiem. A dla mnie to tłustość... Wolę siekiery, wyraziste i mocne smaki kakao, oni natomiast jakby... jakby chcieli, by czekolada nie była ani specjalnie słodka, ani gorzka, ani kwaśna. Pytanie: co zostaje? Czasem mam też wrażenie, że tak naprawdę wielu mocnych nut nie lubią, albo... nie lubią gorzkości, kwaśności, a wstydziliby się przyznać, że np. wolą mleczne i słodkie tabliczki. Degustują trochę wbrew sobie ciemne i nie przeszkadza im taka maślaność. A do tego tłumaczenie, że "tłuszcz kakaowy to jeden z najzdrowszych tłuszczy". Nie kupuję tego ględzenia, bo dla mnie nieważne, że tłuszcz jest zdrowy, skoro jest go za dużo i po prostu psuje efekt. Obstawiam więc, że właśnie ci znawcy gustują w takich nudnych tłuściocach. To taka "czekoladowa poprawność" analogicznie do przesadniej poprawności politycznej, mam wrażenie. Wyższe sfery odbieram jako takie... nudne, bez szaleństw (ubiór sztywny i elegancki, ludzie często hamujący się i przesadnie formalni) - i to pewnie znajduje odzwierciedlenie w czekoladach, jakie kupują. Świetny przykład to marka Bonnat - mają tabliczki strasznie tłuste, że aż mdlące wg mnie, a jednak chyba wszystkie są sowicie nagrodzone. Tańszy Blanxart wg mnie jest obleśny, jak tafle tłuszczu, a wielu go sobie chwali...

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.