środa, 19 maja 2021

(Cukiernia Staropolska) Miiau Czekolada Deserowa Sao Thome z Chili ciemna z Sao Tome

Czekolady marki Miiau przyciągnęły mnie z prozaicznego powodu: koty. Ile by nie kosztowały, jakiej jakości by nie reprezentowały - i tak chociaż jedną bym wzięła. Szczęście w nieszczęściu, że moich i ciekawych wydało mi się parę tabliczek. Liczyłam, że będzie to miła przygoda, mimo że kompletnie w ciemno. Tak i wybrałam pierwszą, którą miałam otworzyć. Po prostu jakoś po Lindcie Excellence Chili chciałam z czymś porównać i... nagle okazało się, że wróciwszy z Auchana z drugą turą tych czekolad (pierwszym razem były inne, potem doszły nowe smaki), wzięłam też tabliczkę, którą już miałam. Chciałam więc jak najszybciej wiedzieć, jaki los czeka drugą tabliczkę tego smaku - będzie sobie spokojnie na mnie czekała, zjem szybko (bo chcę / żeby się pozbyć) czy oddam komuś? Zanim jednak do czekolady zasiadłam, poszperałam w internecie. Za kocią linią stoi lubelska Cukiernia Staropolska, która sama w sobie niczym mnie nie zainteresowała.

(Cukiernia Staropolska) Miiau Czekolada Deserowa Sao Thome z Chili to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Sao Tome (czyli z Wysp Świętego Tomasza i Książęcej) z chili; ręcznie robiona w Lublinie.

Aż nie mogę się powstrzymać, by nie omówić opakowania. O ile rozczulił mnie kot przy kodzie kreskowym, tak już "przepyszne składniki" zamiast "skład" wywołały sceptyczny grymas.

Gdy tylko otworzyłam opakowanie, poczułam delikatne i spokojne zapachy: maślany mieszający się z dość wysoką słodyczą oraz ziołowo-palony. Ten drugi w pierwszej chwili odebrałam jako herbaciany z cytrusową nutą. Od razu do głowy przyszły mi herbaty z kwaskawą bergamotką, a zaraz i soczyście słodko-kwaśne nuty cytrusów ogółem. Zespoiły maślaność ze słodyczą. Może także one (cytrusy) były słodkie?... karmelizowane? Ale dziwnie, bo aż "na toffi"... I nie tylko cytrusy. Jakby coś w toffi, a nie w karmelu? Może bardziej coś karmelkowego? Jak... cukierki maślano-śmietankowe...? Z czasem mnie olśniło. To był zapach polew z lodów na patyku. Tłuszczowych polew o smaku toffi / karmelowym! I właśnie: z czasem ta śmietankowość i herbaty zmieniły się aż w kawę... albo raczej kawowo-ziemiste ciasto z orzechami. Orzechy i ziemię czułam bowiem zbliżając nos do spodu z posypką. Odznaczał się charakterem mocniejszym; ewidentnie czuć od niego chili, acz nie nazwałabym go ani ostrym, ani np. soczystym. Góra z kolei miała po prostu "ciepły wydźwięk".

Tabliczka bardziej trzaskała-pykała niż trzaskała, bo była dość cienka, mimo że twarda. Chili jak widać dodano pod postacią sporych płatków-skórek, średnich kawałków i odrobiny pestek. Druga tabliczka, jaką miałam była szczodrzej posypana - przesadnie i to prawie samymi pestkami (zdjęcia niestety nie mam). Jak widać więc - jak się trafi, co mi się nie podoba.
Przy robieniu kęsa wydała mi się krucha w sucho-zlepkowy sposób.
W ustach rozpływała się powoli i gęsto, a mimo że także dość sucho, to bezproblemowo. Miękła na nieidealnie gładką, dość tłustą masę. Miała w sobie coś z lekko pylistego ulepka, który na koniec wysuszał. Chili z kolei wyszło dość twardo, bo to głównie suche skórki. Z czasem niektóre płatki odrobinę miękły. Pestkom zdarzało się chrupać.

Mój sposób na tę czekoladę to kładzenie kawałka spodem do góry, ponieważ gdy to spód z chili znalazł się na języku, zaczynałam czuć je już po paru sekundach. A to bardzo zagłuszało smak samej czekolady. Dla urozmaicenia czasem kęsa obracałam. Zdarzyło mi się też wgryźć właśnie w chili - wtedy to oczywiście ono wchodziło natychmiast. Starałam się nie ssać chili, bo to skutkowało ogniem piekielnym.

Inaczej jednak... Najpierw czułam gorzkość i słodycz, przez które pomyślałam o kaw...ie-a-właściwie cappuccino. I to w ciastowym wydaniu. Dosłownie widziałam gęste, ciemne warstwy przełożone jasnymi kremami. Beżowy, biały... Delikatna kawa mieszała się więc z maślanością słodko-tłustego wypieku i oczywiście śmietanką. Podkreślała ją jednak pewna cierpkość (nieokreślona czy kawy, czy kakao).

Słodycz ruszyła bez ogródek, wplatając w siebie paloność. Była tak delikatna, że z karmelem kojarzyła się odlegle. Raczej z maślano-śmietankowymi karmelkami i toffi. Cechowała ją jednak pewna soczystość jakby skryta w... palono-przypalonych plastrach pomarańczy? Karmelizowanych na słodko, ale z cierpko-gorzkim posmakiem? Wyobraziłam sobie suszone liście. Nadchodziła wytrawność? I tu migała mi leciutka soczystość oraz prawie soczystość papryczki chili, czasem już dość silna ostrość, a czasem jedynie sugestia - sama baza chyba tylko minimalnie nią przesiąkła (a smak chili rozchodził się bezpośrednio od posypki). A jednocześnie cały czas trwała też ta słodka soczystość. Gdy słodycz rosła beztrosko, niepewna baza rozeszła się po ustach.

Gorzkość wydała mi się nieco dymna, orzechowa i niezbyt głęboka. To ostatnie wywołał chyba motyw palenia, ale jednocześnie związany był z ciepłem. Ewidentnie jednak także ordynarne, cierpkie kakao miało tu trochę do powiedzenia. Pomyślałam o orzechach, pieczonym (z naciskiem na pieczenie) cieście kakaowo-kawowym posypanym kakao. A jednak również tak nasączonym kawą, że... goryczkowato ziemistym? Wciąż w takim kawowym kontekście. Było w tym coś aż ostrego. Pleśniowo-ostrego i chili-ostrego.
Zdarzyło się, że przy niektórych przełknięciach śliny pikanteria chili rozlewała się po gardle, rozgrzewając je mocno, ale nie zaburzało to smaku. Zdarzyło się, że myślałam, że zaraz mi łzy wyciśnie (gdy jak głupia obróciłam trzymany w ustach kawałek).

Ziemista nuta mieszała się z wytrawnością papryki chili, która nie odgoniła od siebie cytrusowej nutki. Cappuccino i kawa zmieniły się w palone herbaty i zioła, a same niemal schowały się w słodko-maślanej strefie ciasta. Miało to ciepły klimat jesieni; do głowy przyszły mi wysuszone, czerwono-pomarańczowe, brązowe liście.

Ciepło rosło. W pewnym momencie nieźle rozgrzało gardło, wprowadzając nie tłumioną już ostrość. Przez chwilę pikanteria i charakterność szły sobie, a maślano-słodka baza sobie. Jednoznacznie chili zaczęło tupać nogą (pestką?) mniej więcej w drugiej połowie rozpływania się kęsa, gdy kładłam kawałek posypką do góry. Od chili rozchodził się posmak suszonego: przyprawy ostrej i dość wytrawnej. Niektóre smakowały ostrą cierpkawą papryką (skórki) inne... piekielną chili ostrością, inne suchą goryczką pestek (o dziwo właśnie pestki takie pikantne nie były). Pikanteria rozchodziła się głównie od kawałków dodatku. Przejmowała kontrolę i coraz bardziej łagodziła czekoladę samą w sobie. Trafiło się parę takich fragmentów, że myślałam, że zaniecham dalszego jedzenia. Na szczęście było też sporo miejsc pozbawionych dodatku - dla tonowania. Baza sama, jedzona po gryzie z chili, nie traciła smaku.

Robiła się jednak coraz bardziej orzechowo-ciastowa, potem maślana. Aż w końcu zaczęła oddawać motyw z zapachu, a więc tłuszczową polewę z lodów na patyku, z mdławym posmakiem zamrażarki. Koloru... raczej jasnego, więc postawiłabym na polewę karmelową / toffi itd. Myśl o lodach aż... zawalczyła o soczystość? Lekko cytrusową? Jakby w lodach czy cieście zaplątał się jakiś cytrusowy wątek. A chili piekło w gardle, szczypało w język.

Po zjedzeniu został posmak papryki chili, po niektórych kęsach dziwnie goryczowata ostrość, podsycona cierpkością kakao. Znów także "jesienna cierpkość", ciepło i kawo-herbaty. Leciutko podrasowane ziemią, a także sowicie dosłodzone.
Chili czułam w gardle i na ustach, a ogólnie też wysoką tłustość.

Smakowo baza przypominała Luximo Premium 74 % Sao Tome w odwróconych proporcjach. W Miiau o wiele mniej cytrusów i suszonych pomarańczy, a więcej kawy i "powiedzmy korzenności". Korzenny karmel, cytrusy i śmietanka łączy ją z Beskid Bean-to-Bar Chocolate Sao Tome 70 %, jednak... W Miiau chili zamiast wszystko to podkreślać / podsycać... odciągało uwagę. Chwilami tak wypalało gardło i język, że aż trudno jeść części, gdzie posypki dano więcej. Przez większość tabliczki jednak było odpowiednio ostro. Były też fragmenty bez - równoważące.
I choć najpierw wystawiłam 7, trafiwszy na drugą z inną ilością dodatku, zwątpiłam, bo przez jego ilość była niezjadliwa.

Mam mieszane uczucia co do tej tabliczki. Z jednej strony to całkiem dobra czekolada i chwilami dobrze zrobiony dodatek. Chwilami jednak to dodatek okropnie ostry. Posypkę dodano nierównomiernie, a w dodatku kawałek chili kawałkowi nierówny, przez co czasem nie wiadomo, co zafunduje kolejny kęs. Rozmaitość tego typu plus jednak parę wyczuwalnych nut (mniej lub bardziej - to zależy od chili) - to dla jednych będzie ogromny plus, dla innych pewnie element ostrzegawczy, by czekolady za nic nie kupić. Ja chwilami miałam jej dość, ale zjadłszy całą uznałam, że w sumie była to całkiem przyjemna degustacja. Tylko kilka kęsów zafundowało mi piekło w gardle.
Żałowałam bardzo, że miałam drugą tabliczkę. Uznałam, że kiedyś tam ją zjem, gdy się jednak za nią zabrałam... okazało się, że chili było dużo i tak je rozmieszczono, że trudno o przyjemność jakąkolwiek i po dwóch kostkach z piekłem w gardle zawinęłam resztę jednak dla ojca.
Mimo ogólnie tłusto-słodkiego charakteru wcale nie była taka realnie mocno tłusta czy przesłodzona. Nuty toffi-polewy czy ciastowo-cappuccinowe to niezbyt moje nuty, ale ziemia, kawa i zioła nastawiły mnie nieco przychylniej. Raczej gorzkawa niż gorzka, ale poważna, a to wystarczyło, by odróżniła się od przesłodzonych ulepków np. Lindt Excellence Chili czy Moser Roth Dark Chili. Sama jednak zdecydowanie wolę bardziej wyważonego Lindta czy Grossa. Nie lubię bowiem posypek (a już posypek tyle niespodzianek fundujących w ogóle), a wtopione płatki Grossa jakoś bardziej się kamuflują. I nie podoba mi się, że w kwestii dodatku tabliczka tabliczce nierówna - zwłaszcza, kiedy robi się czekoladę bez okienka (bo nie ma możliwości podejrzenia - w końcu jeden może chcieć więcej, drugi mniej).


ocena: 6-7/10 (ocena uwarunkowana ilością chili - 6 to raczej ocena całości też jakościowo i obiektywniej, a 7 ocena bardziej subiektywna dot. tabliczki z mniejszą ilością chili, którą zjadłam)
kupiłam: Auchan
cena: 19,49 zł (za 90 g)
kaloryczność: 509 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: czekolada (miazga kakaowa, cukier, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy), papryka chili 0,9%

4 komentarze:

  1. Jadłam tylko czyste tego producenta. Dobre, ale nie do końca moje nuty smakowe :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Szata graficzna! Jestem psiarą, a i tak się zachwyciłam, więc rozumiem Twoje poczucie przyciągania. Sao Tome kojarzy mi się świetnie z linii tescowej. Była słodkopomarańczowa, ciepła, słoneczna. Moja była jednak lepsza: bezdrobinkowa, bezchillo'owa. No i sympatyczniejsza cenowo. // Posmak zamrażarki tak bardzo pamiętam z lodówki stsarego typu (ze zwykłym zamrażalnikiem); bleh. // Ciasto i parę moich nut git, ale całokształt - wiadomix.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miiau mają w dodatku fajne kodo-koty kreskowe. :D

      Dobrze, że moja nie nadaje takiego, a nie mam no-frost.

      Drapaczką do pleców Ci chili zdrapiemy i będzie cacy.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.