poniedziałek, 20 czerwca 2022

Zaini 100 % Extra Dark Chocolate ciemna z Wybrzeża Kości Słoniowej

Ta tabliczka trafiła do mnie w dziwny sposób. Kupowałam inne Zaini w Auchanie z ojcem i jako "coś bardzo dziwnego" pokazał mi właśnie ją. "Patrz, 100%, że są takie?! Wiedziałaś?", lekko dystansując się wyraziłam, że nie robi na mnie wrażenia, ale jak w słowotoku, który dostał ogólnie mnie poganiając, padło kilka razy, że kupi mi ją, w końcu machnęłam ręką. Uznałam, że w sumie może być. Dopiero próbując pozostałe (70%, 80%, 90%) dotarło do mnie, jaki potencjalny potwór do mnie trafił. Wzruszyłam ramionami i chciałam bez otwierania z powrotem oddać ją ojcu ("sam sobie winien"), ale w dniu jego przyjazdu naszła mnie niezdrowa, dzika myśl. Co też ludźmi kieruje, by jeść coś takiego? Przecież ona musi być wstrętna, bo nawet setki lepszych producentów potrafią być różne. Czy ktoś taką Zaini autentycznie mógłby chcieć jeść? A producent przed wypuszczeniem na rynek chociaż spróbował? Kurczaki no! Mnie po prostu zaczęło ciekawić, jak niesmaczne dziadostwo udające ekskluzywne mogli wypuścić i... że takie coś utrzymuje się na rynku? I z tego powodu, wielce sceptyczna i z sarkastycznym uśmiechem, po nią sięgnęłam.

Zaini 100 % Extra Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 100 % kakao z Wybrzeża Kości Słoniowej. 

Przy otwieraniu uderzył zaskakująco intensywny, mocno palony zapach. Oddawał dym, węgiel i sadzę. Jakby tak rozsypać je na czarnej, suchej ziemi. Do tego w paloności kryła się ziarnista, nieco lurowata i przepalona kawa. Wbrew pozorom, było to niesetkowe, bardziej jak mocno palone kakao pełne, ale sproszkowane i... wsadzone w maślaną ramkę. Czułam bowiem i maślany, "orzechowawy" motyw.

Tabliczka była twarda jak skała, co poniekąd wynikało z grubości, a poniekąd... po prostu z tego, jaka była. Sucha, skalista właśnie i trzaskająca głośno. Łamała się prosto, acz chwilami krucho - kawałeczkom zdarzyło się odskoczyć. Wyglądała na zbitą.
W ustach okazała się zbita i twarda. Długo zachowywała kształt i formę, ale rozpływała się w zasadzie w miarę. A raczej upuszczała maślano-oleiste, jedynie gęstawe smugi. Bazowo trwała jako suchawo-tłusta grudka. Chwilami jawiła się jako bardziej maślano-tłusta, jakby była zbitką zimnego masła i pyłu.

W smaku błyskawicznie uderzył suchy, kakaowy pył, dość cierpkawo-drewniany, przy czym myślę tu o smaku drewniano-nijakim, suchym, nieatrakcyjnym. Płaskim jak deska. Tylko że taka... opalana. Palona nuta szybko wtórowała kakao w proszku, podkreślając jego cierpkość i gorzkawość.

Cierpkość szybko wzrosła. Gorzkawość nie nadążała, co wyszło dość karykaturalnie. Poczułam się, jakbym rozgryzała ziarna kawy. Rozlała się kwaśność zbyt mocno palonej kawy ziarnistej. Bez dwóch zdań czarnej i... gorzkiej.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, gdy smak w dużej mierze zrobił się gorzko-kwaśny, w tle pojawiła się nuta zgłaszająca sprzeciw. Nieuchwytna, odpychająca... Do głowy przyszło mi dziwne skojarzenie ze szpitalem, czymś metalicznym... Posmak jak z kiepskiego mięsa, chowany przez... masło? To z kolei miało też nabiałowe i orzechowe zapędy. Mowa o orzechach... palonych / grillowanych do przesady. Że aż upuściły tłustość smakowo. A w końcu i czyste masło wyłapałam.

Od niego jednak odwróciły uwagę niedojrzałe owoce. Przewinęły się w tle, przywołały do siebie kwaśność, na pierwszym planie zostawiając kawie jedynie gorzkość i wsparcie orzechów. Kwasek zrobił się owocowy i zelżał. Najpierw kojarzył się z cytryną, a potem zaczął zmieniać się w niezbyt dojrzałe, kwaskawo-słodkie maliny. Tylko, że... ogólnie łagodniał. Te więc coś łagodziło, coś nieuchwytnego. Za sprawą akcentów wytrawniejszych, palonych do przesady pomyślałam o pieczonej, słodkiej marchewce. Przypalonej, ale jednak słodkiej. Wyobraziłam sobie zmiksowany sok z malin i marchwi. Kwaśno-słodko-wytrawnawy.

Po tym wszystkim wróciła tania, cierpka kawa. Wydała mi się złagodzona w kwestii gorzkości, ale jednak... w pewien sposób toporna. Znów węgiel i sadza wraz z dymem się odezwały. Otaczały ziarna kawy, które spalono na popiół właśnie. Było to cierpkie i jakby odśrodkowo oleiście-nijakie. A jednak... też kakaowo-pyliste.

Pod koniec do kawy dołączył nazbyt maślany, kwaskawy sernik o słodyczy dość ciężkiej, związanej z maślanością i orzechami. Jego wierzch posypano bez wątpienia kakao w proszku, zamykającym wszystko w cierpkości.

Po zjedzeniu został cierpkawy, ale w zasadzie już stonowany posmak kakao i kwaśność owoców - cytryn i malin. Kawa, dym i popiół przełożyły się na gorzkość, ale ta nie była silna. Z czasem wyraźniej wylazł maślany motyw. Już normalnie maślany, więc po prostu neutralny.

Ku mojemu zaskoczeniu, okazała się lepsza od jedzonych wcześniej Zaini. Chociaż dobrą czekoladą za nic jej nie nazwę. Czuć w niej mocno przypalone kakao i w zasadzie tyle. Wydaje mi się, że smakowo wydzielił się tłuszczu, który po prostu wniósł dziwne nuty - to mi się nie podobało. Smak taniej setki - cierpko, kwaśno i gorzko, ale chwilami w mdławy sposób. Jakby kakao rozbić tłuszczem. Trochę lurowatej kawy, cytryn, malin i dużo nut palonych. Konsystencja niespecjalnie setkowa, raczej ulepkowatej wysokoprocentowej, a zapach bardzo niesetkowy, a po prostu przypalony. Nie uważam jej za smaczną, ale przynajmniej nie miała irytująco cukrowego wątku jak inne Zaini. 
Jak na setkę w tej cenie, chyba nieco ponad przeciętną się wybija, a jednak mnie takie coś zdecydowanie nie zadowala, więc większość oddałam ojcu.


ocena: 6/10
kupiłam: Auchan
cena: ojciec kupił (ale jej cena to 9,49 zł za 75 g)
kaloryczność: 598 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa

2 komentarze:

  1. Mi to smakowało plastikiem a nie czekoladą 😐

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z czekoladą niewiele wspólnego to fakt, ale trzeba pamiętać, że w przypadku setki w tej cenie, mogło być o wiele gorzej.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.