poniedziałek, 8 maja 2023

wafel FAME o smaku czekoladowym Fame MMA Federation Official Chocolate Wafer

Czasem zdarzają mi się dziwne zachowania. Czasem na zakupach dla zabicia czasu, gdy ja już włożę swoje do koszyka i czekam, aż Mama skończy, snuję się jak "powiedzonkowa" dusza potępiona i szukam dla niej czegoś ciekawego. Mam z tym coraz większy problem, bo zazwyczaj jak patrzę po słodyczach, zlewa mi się to wszystko. W moim odczuciu nic nie jest ciekawe, nie wyróżnia się. Pewnego dnia jednak jakoś zapragnęłam jej coś znaleźć, co by spełniło jej wymagania. Znalazłam jakiegoś podobnego do Bounty'ego batona - niby zdrowszego, a przynajmniej bez cukru. Jako że i Mamie tolerancja na słodycz i badziewie spada, ucieszyłam się. Obok jednak zobaczyłam jakieś tajemnicze dziwo. Pojęcia nie mam, co to Fame MMA, obrazka podglądowego nie było, więc wzięłam do rąk. Szybko okazało się, że niezbyt to dla Mamy (nie lubi wafli czekoladowych), ale... obietnica potrójnej czekoladowości wydała mi się miła. Skusiłam się, acz nie ukrywam, że przeważyła ciekawość czy raczej niezdrowa ciekawskość. Otóż po prostu zaciekawiła mnie forma, bo nie wiedziałam, co też może się kryć we wnętrzu, a brzmiało to... ciekawie, na coś złożonego, a co w zasadzie jest niby zwykłym waflem. To zwykłe to czy nie? Uznałam, że sprawdzę, nie umrę, choć dawno odleciałam od świata zwykłych słodyczy.


FAME o smaku czekoladowym Fame MMA Federation Official Chocolate Wafer to "wafel z kremem kakaowym (31%) oraz nadzieniem (17%) o smaku czekoladowym w czekoladzie mlecznej o zawartości 31% kakao (52%)", wyprodukowany dla BF Group.

Po otwarciu poczułam wyraźnie czekoladowy zapach, na który złożyła się czekolada cukrowo-mleczna, i kakaowo "ciemnawy" motyw bloku i/lub masy czekoladowej. Wszystko przesłodzone, a w dodatku z bardzo dusznym motywem mleka w proszku. Wafelka samego w sobie specjalnie nie czuć - wąchając dałabym się nabrać, że to baton czy cukierek czekoladowy. W trakcie jedzenia wyłapałam nawet nieco truflową nutkę. Wszystko osnuwała lekka taniość, margarynowość i plastikowość.

Bardzo gruba, polewowo lśniąca i jasna warstwa czekolady na wierzchu była ulepkowato-tłusta. Nie topiła się, ale wydawała się mocno lepka. W ustach rozpływała się dość powoli, gładko i kremowo, bardzo tłusto, zadowalająco gęsto. Całościowo wyszła przeciętnie, a niestety przez swoją ilość przytłoczyła resztę.
Ciemnego nadzienia czekoladowego nie pożałowano, bo znalazło się nie tylko na wierzchu, ale też po bokach wafla. Było gęste i maziste, tłuste, ale nie jakoś szczególnie. Rozpuszczało się, maziając się. Dzięki temu, jak było konkretne, zapewniło spójność. 
Wafel przełożony został znacznie jaśniejszym, okropnie proszkowo-kryształkowym, konkretnym kremem. Wydawał się najmniej tłusty z tego wszystkiego; nieznacznie. Ilość uważam za godną pochwały. Sporo grubych warstw. 
Warstwy waflowe okazały się krucho-chrupkie i przyjemnie leciutkie. Hamowały tłustość, bo było ich kilka, ale w całości odegrały niewielką rolę (nie narzucały się).
Całość i gryźć można, i pozwolić, by rozpuściło się to na tłusto-gęste, bardzo zalepiające i aż przytykające papu. Uniwersalny twór.
Przy jedzeniu miałam wrażenie, że mnie to konkretnie zatłuszcza.

W smaku czekolada porażała cukrem, do którego dość szybko dołączyło wyraziste mleko. Niestety było to mleko w proszku o dusznym charakterze. Pobrzmiewała mi w niej tandetna plastikowość.

Nadzienie czekoladowe okazało się również cukrowo słodkie, ale już nieco bardziej "ciemne". Znalazła się w nim drobna cierpkość kakao oraz lekka gorzkość. Próbowało udawać tanie trufle i do pewnego stopnia mu to wyszło. Takie... nawet ze sztucznie alkoholowym echem? To jakby... czekoladopodobna masa lub blok czekoladowy w formie kremu? Tu też pojawiła się mleczna nuta, łącząca go z czekoladą. Niestety, gdy jadłam całościowo i skupiałam się mniej, słabo mu szło przebicie się przez resztę.

Krem z wafelka był głównie słodki i smakowo mdło-tłusty, dopiero w następnej kolejności kakaowy. Czy raczej "kakałkowy", delikatny. Powiedziałabym, że zrobiono go z rozpuszczalnego kakao zrobionego na bazie cukru dla dzieci.

Sam wafel okazał się średnio wypieczony i pasujący do reszty. Nie narzucał się, miał przyjemnie delikatny, wyraźnie zbożowy smak. Nieznacznie tonował to i owo, acz nikł pod natłokiem cukrowej czekolady.

Po zjedzeniu zostało straszliwe zacukrzenie, nieprzyjemny posmak tanio-sztuczny, mleka w proszku i cierpkie kakao. Czekoladowość... raczej masy czekoladowej i figurek czekoladopodobnych.

Całościowo dominowała czekolada mleczna, mleczne kakałko - to twór niewątpliwie właśnie mleczno-słodki (mimo że z opisu można oczekiwać czegoś poważniejszego).

Całość uważam za średnią obiektywnie, a kiepską bardziej subiektywnie. Mocno czekoladową, ale budżetowoczekoladową. Proszkowy wydźwięk mleka, plastik, blok i masa czekoladowe, kakałkowość czy nawet truflowość wyszły tandetnie. Ostatnia była najlepszym elementem batona, ale i tak to o wiele za mało, by uratować sytuację. Ogromne brawa należą się za to proporcjom i grubościom warstw (choć właśnie akurat grubość czekolady nie wyszła na plus). Gdyby tylko dopracować jakość, to mógłby być dobry wafel. A tak nie sądzę, by na rynku wafli i batonów bardzo się wyróżniał. Wolałabym, by był bardziej "ciemny" jak np. Eti Dare to Enjoy - Mama nalegała, że skoro jemu wystawiłam, ile wystawiłam, temu powinnam jako ja Kinga wystawić 7, ale ja czuję, że to byłoby wbrew mnie. Tyle obietnic kakaowości i czekoladowości, a dominowała mleczna czekolada - no nie...

Zjadłam prawie pół i to maksimum mojej wytrzymałości. Ta piekielna słodycz i mlecznoczekoladowy wydźwięk, właśnie przytłaczająca mleczna czekolada mnie wykończyły. Nie uważam jednak, by to był zły słodycz; nawet potencjału można się w nim doszukać, ale kompletnie nie dla mnie.
Resztę oddałam Mamie. Także ona uznała go za przesłodzonego, a i nie podobało jej się, że czekolada zagłuszyła ciekawsze wnętrze. Jej z kolei mleczny charakter odpowiadał, ale i ona nie chwaliła go specjalnie. Stwierdziła, że ok, nie w jej typie (nie lubi wafli czekoladowych) i podsumowała: "a jest coś na rynku wafli i batonów lepszego? Ten to chyba taki na 8, no... 7-8, jak ty taka krytyczna".


ocena: 6/10
kupiłam: Biedronka
cena: 2,99 zł (za 37g; Mama płaciła)
kaloryczność: 541 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

 Skład: wafel z kremem kakaowym (mąka pszenna, tłuszcz palmowy, cukier, serwatka w proszku, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu 4,3% w waflu z kremem kakaowym, mleko w proszku odtłuszczone, olej rzepakowy, sól, emulgator: lecytyny; substancja spulchniająca: węglany sodu), cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku pełne, tłuszcze roślinne w zmiennych proporcjach (palmowy, shea), miazga kakaowa, serwatka w proszku, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, pasta z orzechów laskowych, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, naturalne aromaty, pasta z orzeszków arachidowych

niedziela, 7 maja 2023

Meiji THE Chocolate Bean to Bar 70 % Brazil ciemna z Brazylii

Tak wyszło, że po kolejną Meiji sięgnęłam względnie szybko po pierwszej. W zasadzie bez konkretnego powodu. Chociaż... Podświadomie chyba liczyłam na bardziej orzechową, a i cóż... w inne miałam okazję lepiej się wczuć (Wenezueli z 2020 wyszła nowa wersja, a Peru jadłam jako blend z Ekwadorem i mleczną). Brazylii trochę mogłam poczuć tylko w blendzie z Dominikaną z 2020, więc jakoś tak mi wzrok sam leciał na nią (zarówno na liście z datami, jak i w komodzie).

Meiji THE Chocolate Rich Cocoa Series Bean to Bar 70% Brazil to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Brazylii.

Po otwarciu zagrzmiała woń owoców leśnych z malinami i jeżynami na czele. Czarne porzeczki były tuż za nimi. Obok rozpłynęła się kawa, dbając o mocno paloną gorzkość. Miała charakter likierowy. Może to w ogóle likier kawowy a nie sama kawa? Jej gorzkość nieco złagodziły fistaszki. Wyraźnie podprażone, jakby w słodkiej toni... wyidealizowanego Snickersa, który to jest bardzo cukrowo słodki. Do tego odnotowałam wanilię, a owoce przełożyły się na myśli o słodkiej jagodziance i biszkopcie z owocami. Z czasem doszukałam się chyba jeszcze wiśni. Razem z malinami chwilami ocierały się o syrop.

3 małe tabliczki były lśniące i kremowe już w dotyku. Podczas łamania trzaskały głośno, co pasowało do masywnej, jakby gęstej twardości.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie umiarkowanym, zmieniając się w miękki, maślany, trochę wodnisty krem. Wydawała się wręcz lekko ślisko-tłusta, mimo że nie była idealnie gładka. Soczystość pojawiła się z czasem i przemieszała z wodnistością, co jednak i tak jej nie rozrzedziło. Cały czas była gęstawa i sprawiała wrażenie masywnej. Choć odnotowałam lekką pylistość, czuć jej bazową gładkość. Znikała jakoś tak łatwo, bez echa, otłuszczając usta.

W smaku pierwsza pojawiła się murzynkowa jagodzianka. Była bardzo, niemal cukrowo słodka, a także cierpka od kakao. Prawie w tej samej sekundzie zgłosiła się także kawa.

Kakaowo-murzynkowa jagodzianka odwróciła uwagę od kawy. Parę szpileczek kwaskawo-słodkich jagód, może nawet podkręconych cytryną, zapewniło soczystość, jednak zaraz owoce te jakoś się schowały w tle. Po ustach rozeszła się gorzkość kakao z proszku i jakby nieco kwaskawo surowego. Zaraz jednak zmieniło się w herbatę. Napar i suszone herbaciane liście. Pojawiła się ziemia. Gorzkość wzrosła, wraz z przyjemną cierpkością.

W tym czasie jednak i słodycz bardzo wzrosła. Otarła się o cukier, a po jagodziance przybył biszkopt. Ten był już jasny, waniliowy. Wanilia zawładnęła słodyczą. Wemknął się twarożkowy serek waniliowy, a potem jakaś słodka bułka/drożdżówka z serem.

Nagle na pierwszy plan wskoczył twaróg. Wyrazisty, z lekko kwaskawym pazurkiem, ale jednak roztaczający mleczność, a tym samym pewną łagodność. Był to wątek sam w sobie nieco słodki w naturalny, "nabiałowy" sposób.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa jagodziankowe nuty zaobfitowały w całe mnóstwo owoców leśnych. Były tam jeżyny, jagody i maliny. Słodko-kwaśne, niektóre zahaczały o alkohol. Słodki syrop / likier z tych owoców pobrzmiewał w tle. Wzrosła też soczysta kwaśność.

Pojedyncze przebłyski cytrusów, w tym głównie cytryny, podkręciły resztę owoców. Ciemne, leśne wyprzedziły twaróg i zdominowały kompozycję. Kwasek wydobył wiśnie i czarne porzeczki. Chyba też czerwone? Owoców było całe mnóstwo. Mignęła nutka bardziej egzotyczna, po czym cytryna skierowała się ku goryczce poprzez swoją skórkę.

Złagodzenie i mleczność w tym czasie zaczęły nabierać mocy. Poczułam fistaszki, jakby prosto z cukrowego Snickersa i jego lepkiego karmelu, acz w wyidealizowanej wersji. Kontynuował wprawdzie mleczność, ale... zaraz został w tle. Fistaszki prażone i wyraziste natomiast wyeksponowały się.

Dzięki nim wróciła gorzka ziemia. Ziemia, podkreślająca bardziej paloną nutę. Mieszanka naparów i likierowy charakter odchodzący od słodyczy owoców przełożyły się na myśl o likierze kawowym, takim aż nieco drapiącym w gardle. Zaraz jednak ogólna gorzkość trochę to oczyściła ze słodyczy, dzięki czemu została kawa.

Posmak należał do ziemi i mieszaniny gorzkich herbat i kawy, ale też do ciemnych owoców (jeżyn, czarnych porzeczek). Czułam kwasek złożony - owocowy, ale niedookreślony, egzotycznie owocową cierpkość, a także sporo słodyczy. Miała alkoholowo-cukrowy wydźwięk i trochę grzała w gardle, acz nie drapała.

Czekolada bardzo mi smakowała. Nie była zbyt namieszana, a w zasadzie... prosta. W szlachetny sposób i przejrzysta. Kawa, herbata, ziemia świetnie zgrały się ze słodyczą murzynkowatej jagodzianki, a likierowa słodycz mnie nie zacukrzyła. Nutyserka i twarogu były bardzo ciekawe, podobnie jak konkretnie snickersowe fistaszki. Owoce sprawiły, że kompozycja nie wyszła za słodko czy ciężko. Leśne jeżyny, czarna porzeczka, maliny i inne z cytrusowo-egzotycznymi akcentami przełamały to bardzo zacnie. Choć chwilami nazbyt cukrowa, wciąż przyjemnie gorzka. Producent opisach ją jako owocową - na szczęście owocowa była tylko w połowie, bo ta druga część dopiero nadała owocom cudnego wydźwięku. Gdyby nie jej słodycz, miałaby maksymalną ocenę.

Kawa, jeżyny i jagody, nalewka owocowa, ogólnie pewna alkoholowość przypomniały mi trochę Meiji 70 % Elegant Bitter. Teraz już wiem, co tam Brazylia wniosła!
Owoce leśne i nalewki z nich, nabiał, karmel i wanilię, biszkopt oraz fistaszki przypomniały mi Domori Land Organic Brasile 70 %, ale Meiji wyszła znacznie ciekawiej.


ocena: 9/10
kupiłam: ebay
cena: $6,99 (za 50g)
kaloryczność: 587 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, kakao w proszku, emulgator

sobota, 6 maja 2023

(Słodki Przystanek) Beskid Chocolate Wyspy Św. Tomasza / Sao Tome 70 % ciemna (miniaturka 2022)

Po Beskidzie z Kuby wiedziałam już, że niektóre miniaturki Beskidu to świetne streszczenia pełnowymiarowych tabliczek. Uznałam więc, że recenzje miniaturek pododaję jako aktualizacje-dopiski do tabliczek, jednak w przypadku tej do końca nie wiedziałam, czy nie dodać jej jako nowy post. Jadłam bowiem Beskid Sao Tome 70 % (2019) był jeszcze sprzed sporych zmian, jakie zaszły w firmie. Zmienili gramatury, wygląd samych tabliczek, a i trochę sposób produkcji (z tego co wiem, zakupili inni sprzęt). Wyglądało na to, że może okazać się, że jak w przypadku Peru - zmiany dobrze wyczuwalne (mimo że nie ogromne). Z ochotą wróciłabym do dużej z Sao Tome, by sprawdzić, czy w niej są istotne smakowe zmiany, na razie jednak była niedostępna i musiałam zadowolić się miniaturką. Może ona miała mi podpowiedzieć, jak duże to zmiany mogą być?

Beskid Chocolate Wyspy Św. Tomasza / Sao Tome 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Sao Tome (Wysp Świętego Tomasza i Książęcej); wersja mini na 2022 o wadze około 10g.

Po otwarciu, jak w przypadku pełnowymiarowej, poczułam orientalną woń. Była jednak nieco inna. Obok przypraw podkreślonych prażeniem, tym razem znalazło się więcej dymu, kawa i orzechy, może nawet wędzenie... Marynowanie? Do głowy przyszła mi rzepa oshinko, kryjąca się za słodkim pomelo. Kwasek był bardzo niski, tylko trochę owocowy, a bardziej kefirowy. To aż o śmietankę zahaczało. A w oddali wyłapałam odrobinkę pudrowych malin. Słodką czerwonością mieszały się z grejpfrutem.

Tabliczka choć mała i cienka, była zaskakująco twarda i głośno trzaskała przy łamaniu.
W ustach rozpływała się w średnim tempie. Była gęsta i kremowa, trochę tłusta. Pokrywała usta maziście-soczystymi smugami.

Pierwsza rozbłysła słodycz, w dużej mierze pomelo. Szybko jednak rozchodziła się na dwa tory.

Słodka soczystość pomelo pognała w kierunku owoców. Były tam cytrusy, niestety niejednoznaczne. Jakby słodka cytryna, grejpfrut, wnoszący przyjemną cierpkość, i inne. Chyba też niezbyt dojrzała nektarynka ukryła się wśród nich. Nie brakowało im kwaśności, która wypływała potem przez cały czas epizodycznie. 

Z kolei słodycz bardziej esencjonalna poleciała w kierunku karmelowym. Karmel otulił orzechy. Wyobraziłam sobie skarmelizowane i zatopione np. w lodach śmietankowych, przez co karmelowa skorupka nieco się nadtopiła. W wyobraźni miałam całe mnóstwo orzechów, że aż nie do nazwania. Były lekko prażone, goryczka snuła się wśród nich. Czułam jakieś delikatniejsze, maślane, stanowiące bazę, trochę laskowych, ale i inne. Może fistaszki? Na pewno podprażone.

To prażenie chwilami było bardziej ciepłe, chwilami... kumulowała się w nim gorzkość. Jak w przypadku pełnowymiarowej złożyła się na nią kawa - chyba jako prażono-karmelizowane ziarna oraz dym. Miniaturka wydała mi się bardzo dymna. Właśnie ten dym przejawiał też pewną pikanterię. Odnotowałam ziemię i jej jakby... ostrą soczystość?

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa soczyste owoce, kwasek i ta ostra soczystość, dym... przełożyły się na myśl o wędzeniu i marynowaniu. Poczułam charakterną marynowaną rzepę oshinko i inne... nie do połapania, bo obok już zaczęły odzywać się przyprawy korzenne. Głównie soczysty korzeń imbiru? Inne niejednoznaczne, ale chyba też słodki cynamon.

Je również osnuwał dym, dodając prażone, gorzko-ostrawe akcenty. W dymie wciąż kryły się też kawa i ziemia...

Słodycz narastała w zasadzie cały czas. Poniekąd trzymała się owoców - obok cytrusów wychwyciłam coś czerwonego, nawet nieco pudrowego. Maliny? Kwaskawe truskawki? Były uładzone wątkiem nabiału. Ten nie mógł się zdecydować, bo i trochę kwasek ciągnął jako kefir, a trochę odbijał w słodkawą stronę do śmietanki czy raczej lodów śmietankowych (truskawkowych?). Znów pomyślałam też o delikatnej mieszance karmelizowanych orzechów, które mogły być w nich zatopione.

W posmaku został dym, trochę kadzidlano-korzenny, trochę aż... brudnawy, zmieszany z ziemią. Ta z kolei wydobyła jakby marynowane owoce różne, a w tym cytrusy, m.in. grejpfruta i pomelo. Było też słodko w karmelizowanym sensie.

Miniaturka od pełnowymiarowej na pewno była mniej jednoznaczna, a nawet nieco... chaotyczna. Nuty mknęły, ścigały się, jakby bały się, że nie zdążą zaprezentować się wszystkie. Wyszła chyba bardziej gorzko za sprawą dymu, nie była tak... marynowana i ziołowo-ostra jak pełnowymiarowa. Wszelkie jednak nuty kawy, sporo cytrusów (głównie pomelo), korzenność, orzechy, śmietanka i karmel dobrze oddają pełnowymiarową dawną - nową być może też, bo jednak nie wszystko było w 100% takie samo co w dawnej. Może... miniaturka subtelnie wskazała, że jakieś różnice są? Znalazła się pomiędzy?
Lekka wytrawność, soczyste owoce, a dokładniej nektarynki i słodka korzenność, pewna śmietankowość przywiodła mi jednak na myśl Cluizela Plantation Vila Gracinda 73% - miały coś wspólnego.


ocena: 10/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)
cena: -
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: spróbuję zdobyć ciemną pełnowymiarową

Skład: ziarno kakao, cukier trzcinowy nierafinowany

PS Czekolada tak mała, że zapraszam na aktualizację czegoś... również małego. Napisałam ją dzięki Mamie. Chodzi o zmianę lidlowych wafelków - Sondey nie robi już Rizerów, a... ot, wafelki Sondey. Sami zobaczcie: tutaj.

piątek, 5 maja 2023

Diet-Food Orangnutan krem orzechowo-pomarańczowy

Po kremach 100% (Sante) Auchan Pasta z prażonych orzechów nerkowca 100 % i kremie 100% z kokosa Eko Gram The Real Creamed Coconut. pomyślałam, że... kolejna recenzja mogłaby to jakoś połączyć. Zakup poczyniłam z małą podejrzliwością. Tej polskiej marki nie znałam, nawet o niej nie słyszałam, więc nie wiedziałam, czego się spodziewać. Nie lubię nadto dosładzanych past, a nie wiedziałam, jak słodki jest syrop kokosowy. W dodatku nie przepadam za olejkami, a ten tu pomarańczowy... no właśnie akurat pomarańczowy, gdy z nim nie przesadzą, np. w czekoladzie umiem tolerować i nawet potrafi mi takie coś smakować. Ale w kremie? Na szczęście trafiłam na niego w Auchan, gdzie zakupy robię z ojcem na jego koszt. Ułatwiło to decyzję.

Diet-Food Orangnutan to pomarańczowy krem orzechowo-kokosowy z orzechów nerkowca krem z orzechów nerkowca i pasty kokosowej z olejkiem pomarańczowym, słodzony syropem kokosowym; firmy Mipama.

Po otwarciu uderzyła pomarańcza, choć i kokos zdradził swą obecność. Cytrus pognał jako bardzo soczysty, a zarazem trochę olejkowy. Słodki bez dwóch zdań. Ewidentnie dominował. Kokos był tuż-tuż, także w wydaniu słodkim, niemal białoczekoladowym. Orzechy czuć dopiero daleko w tle. Cechowało je leciutkie prażenie i maślaność, którą to zgrały się z kokosem, tworząc iście kremową kompozycję. W trakcie jedzenia wydało mi się to bardzo rześkie i karmelowe, ale też właśnie w rześko-lekki sposób, acz wciąż to pomarańcza dominowała.

Po otwarciu się zdziwiłam, bo wierzch nie wyglądał jak należący do pasty orzechowej, a kokosowej, ale w wersji bardziej wilgotnie-tłustej. Był bowiem miękki i plaskający (a nie jak sucha pasta kokosowa jak sucho-ubity tłuszcz).
Konsystencja poszczyciła się gęstością ciasta. Plaskała, wesoło wykazując wilgotność, nasączenie. Była miękka, dość zwarta.
W trakcie jedzenia podtrzymała gęstość. Miała w sobie coś z grudkowatego, tłustawego i bardzo wilgotnego, soczystego ciasta. Rozpływała się w średnim tempie, niespecjalnie zalepiała. Odsłaniała za to sporo drobinek orzechów oraz wiórków kokosa - zmielonych mniej lub bardziej. Były wśród nich grudki rozpuszczające się, jak również dosłownie kilka drobinek, które... przysięgłabym, że były skórką pomarańczy (ale to by było dziwne, biorąc pod uwagę, że w składzie jest tylko olejek). Urozmaicały konsystencję i nadawały trzeszczącej chrupkości kremowi, który okazał się zaskakująco lekki, trochę mousse'owaty. Co dziwne, mimo że nie jest ciężki, to łatwo by... zmęczył i przytłoczył, przytkał. Po zjedzeniu większej ilości mnie wręcz zmulił, ale to chyba raczej za sprawą smaku (albo to suma smaku i konsystencji).
Na sam koniec jedzenia wyniknęła lekka wodnistość. Po zniknięciu pasty, w ustach zostawały nieliczne drobinki orzechów o strukturze bardziej twardawo-miękkiej (jakby zawilgoconej) oraz trzeszczących wiórków.

W ustach szybko zaczął się wyścig kokosa i pomarańczy. Oba smaki zaszarżowały na delikatniejszej, maślanej bazie, stanowionej przez nerkowce.
Prędko pojawiła się też słodycz, należąca raczej do kokosa, ale też o ewidentnie karmelowym charakterze.

Pomarańcza wystrzeliła na przód. Była bardzo słodka, soczysta i nieco olejkowa, ale w sposób początkowo nienachalny. Pomyślałam o galaretce pomarańczowej o dość naturalnym wydźwięku oraz leciuteńkiej goryczce. Słodycz szybko rosła. Należała do karmelu.

Był to karmel kokosowy albo jakby karmelizowany kokos. Od razu pomyślałam o maślanym karmelu - zadbały o to nerkowce z bazy. Karmel jednak miał też paloną nutkę, którą podkreślił z kolei prażony aspekt bazy. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa nerkowce jeszcze odważniej zaprezentowały swą maślaność. Także słodyczy nie skąpiły. W pewnym momencie wyszły niemal biszkoptowo, co doskonale zgrało się z "galaretką pomarańczową". Maślaność nerkowców złagodziła nieco kompozycję.

Na tej maślaności oparł się też kokos. Domieszał do niej śmietankową nutę i bardzo wysoką słodycz, co zaobfitowało w myśl o białej czekoladzie. Oczywiście wypełnionej wiórkami kokosowymi, bo oto także ich smak zaczął dawać o sobie znać. Kokos zaczął mi się przy tym wydawać aż świeżo-soczysty (pomarańczowa nuta chyba to jeszcze w nim podkreśliła).

Całość jednak leciała na łeb, na szyję ku przesłodzeniu. Słodki olejek pomarańczowy wydawał się aż trochę gryźć w język, przy czym pomarańczowość zaczęła robić się napastliwa.

Aż dziwne, jak z czasem rześki ten karmel mi się wydał. A zarazem...ciepły? Trochę melasowo-korzenny? Pomarańczowo-karmelowa słodycz zrobiła aluzję do przenikliwych goździków. Wydaje mi się, że także olej kokosowy miał w tym udział. Zgrało się to z soczystą, mimo że olejkową, pomarańczą. Nie odpuszczała klimatu galaretek z biszkoptem (ciastek typu jaffa, ale bez czekolady). 

Pod koniec kokos zajął się jakby słodyczą - i swoją własną, i karmelową, za to na przód wyszedł maślano-pomarańczowy duet. Oto nerkowce i pomarańcza zawiązały sztamę jako zdecydowanie za słodki i drapiący w gardle, przytłaczający (ale przynajmniej nerkowcowo) maślany karmel. Taki, z którego wyłamuje się watek... oleju kokosowego?

Gryzione pod koniec drobineczki orzechów nie wniosły niczego nowego, wiórki z kolei też jedynie podkręcały i tak wszechobecną kokosowść (acz może kierowały ją właśnie w bardziej wiórkową stronę). Zalewała je nawałnica słodyczy.

Po zjedzeniu został wyrazisty, przerysowany posmak pomarańczy (soczystej, ale głównie olejkowej) oraz średnio prażonych nerkowców. Było też kokosowo, przy czym wyłonił się goryczkowaty olej kokosowy. Wszystko to wkomponowane w maślaność i słodycz. Poniekąd wpisaną w kokosa i galaretki pomarańczowe, ale aż spłyconą (olejkowym charakterem?).

Krem zaskoczył mnie... początkowo pozytywnie. Nie wiedziałam, jakiej konsystencji się spodziewać i choć nie lubię zbyt "ciastowych" past, ta była jeszcze jak najbardziej do przyjęcia; w zasadzie nawet przyjemna, bo wciąż dość kremowa. Składniki dobrze wyważono w tym sensie, że czuć wszystko bez żadnych zgrzytów czy nadmiernej dominacji jednego. Wyrazista pomarańcza miała jednak jak dla mnie za mocno olejkowy wydźwięk - nie to, że zagłuszała resztę, a po prostu sama ta olejkowość chwilami wydawała się zbyt nachalna. Podobnie zresztą słodycz. Mimo wpisanej rześkości, mimo że była naturalna... mnie zmogła. Wprawdzie duet kokosa i nerkowców i tak miło się wyeksponował, lecz ona... była wszędzie wokół, drapała i męczyła. Syrop kokosowy wyobrażam sobie jako coś melasowato-daktylowo-karmelowego, jak cukier kokosowy w płynnej formie, i myślę, że to on zawinił.
Jakaś 1/5 słoika powędrowała do Mamy, bo mnie zmogła słodycz i olejkowość. Były na tyle dosadne, że przymknąć oko i cieszyć się "ciekawostkowoscią" mogę raz, ale nie wyobrażam sobie powrotu do tego. Jakoś mnie nie chwyciło po prostu. Ocena jest przemyślana na chłodno, bo w sumie krem jest, czym ma być.
Mama zjadła, bo zjadła (jak to powiedziała: "cały czas liczyłam, że w końcu się wciągnę"). Podsumowała: "nie powiem, by mi to smakowało. Może i dobre, ale ta pomarańcza taka za bardzo... olejkowa. No też nie lubię olejków". Dokładnie! W tym kremie bardzo ta olejkowość przeszkadzała, mimo że nawet nie była aż taka przemocarna. Znacznie mniej, a pomarańczowość naturalniejsza (np. gdyby dodali sok z pomarańczy) wyszłoby na plus.


ocena: 7/10
kupiłam: Auchan
cena: 28,19 zł (za 200g; ojciec płacił)
kaloryczność: 588 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: orzechy nerkowca (50%), mus kokosowy, syrop kokosowy, olej pomarańczowy (1%)

czwartek, 4 maja 2023

Raaka 63 % Cacao Tahini Swirl Unroasted Dark Chocolate ciemna surowa 75 % z Dominikany i czekolada biała kokosowa z tahini

W przypadku tej tabliczki żywiłam o wiele większe nadzieje niż do Raaka Oat Haus 60 % Cacao Pumpkin Swirl Unroasted Dark Chocolate. W tamtej było mi za dużo wszystkiego, ale nawet pomijając to - wiem, że dynia w np. czekoladzie raczej się tak wyraźnie nie wyeksponuje. Tahini jednak, dla mnie jako dla wielbicielki sezamu, już dało pole do popisu, gdy wyobrażałam sobie, jak może wyjść taka czekolada z nim. Chałwowo? 
Jako ciekawostkę dodam, że znowu przypadkiem ułożyła mi się mini seria, bo na udziwniane, nadziewane itd. czekolady w semestrze zimowym przeznaczyłam sobie piątki. I traf chciał, że ta przypadła na piątek po Zotterze Miso Caramel and Sesame - sezamowa seria? O tak! A że nieplanowana? Przynajmniej humor sobie jeszcze bardziej poprawiłam, bo mnie to aż rozbawiło. Tym bardziej, że sezam nie jest częstym dodatkiem do czekolad. 
Do produkcji tej tabliczki użyto tahini marki Seed + Mill, zrobione z sezamu z Etiopii.

Raaka 63 % Cacao Tahini Swirl Unroasted Dark Chocolate to ciemna surowa czekolada o zawartości 75% kakao z Republiki Dominikany, z regionu Zorzal (w czekoladzie ciemnej*) i czekolada biała kokosowa (wegańska) z tahini (miazgą 100% z sezamu).

Gdy tylko otworzyłam, poczułam ogrom słodkiego mleczna kokosowego i kremu-miazgi 100% z kokosa oraz subtelną nutkę czekoladowej chałwy w tle. Do tego pojawił się mocno palony, trochę mleczny karmel. Słodycz ogólna jednak była dość niska, bowiem sporo płynęło ziemistości i orzechów z ciemnej części. Wszystko przeplotła minimalnie kwaskawa soczystość, łącząca w sobie cytrusy i jakby świeżego kokosa.

Choć ilościowo ciemna przeważała i była bazą, jasnej nie pożałowano - niekiedy stanowiła naprawdę grubą warstwę, zrównując się z ciemną, ale nigdy osobno. Ciemnej natomiast zdarzyło się wystąpić samej, ale to malutkie fragmenty.
W dotyku tabliczkę całościowo cechowała drobna ulepkowatość. Części beżowe były bardziej proszkowe, ewidentnie skore do mięknięcia, z sugestią lepkości, a ciemne tłusto-kremowe. Trochę jakby do ciemnej dolepiono utabliczkowioną gładką pastę 100% orzechów.
Łamana, okazała się twarda i masywna, jakby bardzo pełna. Tam, gdzie białej było malutko, nawet trzaskała. Trochę się kruszyła. Przy odgryzaniu kawałka części jasne zaskoczyły mnie swoją miękkością masła - aż się wgniatały.
W ustach czekolada ogólnie rozpływała się w tempie średnim, tłusto-kremowo. Ogólnie miała w sobie coś z ulepka. Ciemna była gładka, aż trochę śliskawa, a mimo to także minimalnie pylista. Odznaczała się gęstością i mazistością, czym zalepiała usta porządnie.
Beżowa (czy raczej koloru ecru) czekolada była dodatkiem do ciemnej. Znaczącym jednak (bo miejscami było jej naprawdę dużo). Dodawała całości miękkości, bo ona była... dosłownie miękkim kremem zmienionym w tabliczkę. Okazała się tłusta niczym miazga z sezamu wymieszana z ciepłym masłem. Była lekko proszkowo-chropowata. Trafiały się też pojedyncze zmielone, lekko trzeszczące wiórki kokosowe (może też drobinki sezamu?).

W smaku, niezależnie od tego, jak umieszczałam kawałek w ustach czy jak się nie wgryzałam, czekolada witała mnie słodyczą. Przeważnie mleczną, acz czasem bardziej miodowo-mleczną (nawet w przypadku, gdzie trafiło się bez białej, i tak myśli kierowały się ku karmelowi zrobionemu z miodu, chyba lekko mlecznemu). Wydaje mi się, że ciemna lekko przesiąkła kokosową i tyle.

Mleczko kokosowe rozchodziło się po ustach błyskawicznie. Na jego fali płynęła nutka jakby mlecznej chałwy. W pierwszej chwili wydała mi się bardzo nieśmiała. Do tego dołączyła maślaność, a ja pomyślałam o nugato-chałwie, bo jasna część miała wydźwięk właśnie też nugatowy. To bardzo roślinna, złożona biała czekolada, w której i sezam okazał się bardzo świeży. Powiedziałabym, że surowy, delikatny.
W przypadku jasnej spróbowanej osobno, sam sezam ciut-ciut bardziej wyczuwalny, ale też nie tak, jak można by się spodziewać. Całościowo wyszła właśnie kokosowo z nutą sezamu, a także z pojedynczymi szpileczkami soli. Wkłuwała je w kompozycję raz po raz.

Czekolada ciemna początkowo płynęła jedynie w tle jako łagodna gorzkość. Zawarła w sobie maślaność i sporo orzechów. Dopiero po paru chwilach dołączyła do jasnej odważnie. Wprowadziła gorzkość, która zaczęła rosnąć, eksponując czarną, wilgotną ziemię i odrobinkę wina czy raczej beczki z winem. Jej goryczka z kompozycji wydobyła olej kokosowy, a także chyba sezamowy.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz drastycznie wzrosła - kumulowała się słodycz obu czekolad. Pomyślałam o palonym karmelu z miodu za sprawą ciemnej czekolady i o cukrze kokosowym za sprawą jasnej (ma on specyficznie, rześko-karmelowy smak). Jednak jasna i cała jej mleczność, słodziuteńkość robiła także aluzje do wanilii. I w końcu... to mi się zaskakująco miodowe wydało. Jakby tak były tam: bardzo miodowy nugat sezamowo-kokosowy i równie miodowa chałwa, a także brownie z miodem. Brownie w wersji zdrowej... kokosowe, z olejem kokosowym (i sezamowym?), acz lepkie od miodu. Wszystko to potrafiło aż raz czy dwa zadrapać w gardle.

Jasna część miała w sobie roślinną rześkość, co poniekąd "rozładowało" tę słodycz. Odnotowałam w niej kwasek kokosa, co razem przywiodło na myśl świeżego kokosa (nie miałam do czynienia z takim świeżym-surowym orzechem, ale tak go sobie wyobrażam). Do tego, zwłaszcza po tym, jak panoszyć się zaczęły słodkości, dodała odrobinę słoności. Raz po raz przełamała nią słodycz, kierując uwagę na czekoladę ciemną. Nie wyszło to jednak najlepiej, ta nawet odrobinę pobrzmiewająca słonawość, jeszcze bardziej osłabiała sezamowość.

Ciemna część jeszcze lepiej zadbała o to, by nie zrobiło się za słodko, przeszywając kompozycję soczystością. Najpierw mignęły mi słodko-kwaskawe pomarańcze, nasączające czarną ziemię. Może to też karmelizowano-kandyzowane pomarańcze? Ziemistość i orzechy trochę je przygłuszyły, łącząc z odległym kwaskiem kokosa w mniej jednoznaczny splot. Może to zdrowe brownie nasączone pomarańczą / wypełnione skórką? Takie też z ziemistym echem.

Potem jednak soczystość wychynęła z kokosowo-sezamowej toni i zdrowego brownie z olejem kokosowym i/lub sezamowym jako soczyste, wytrawne wino czerwone... Takie winne wiśnie? Też trzymały się ziemistości. Nie śmiały wyłonić się bardziej, uwalniając się z drewnianych beczek tylko epizodycznie. Przemknęła mi też myśl o słodkiej whisky, biorąc pod uwagę całą karmelowość, ziemię i... roślinność sezamu? 

Pod koniec, przy ziemistości i soczystości ciemnej, sezam zdecydował się na bardziej świeży, delikatny charakter. Wciąż przegrywał z kokosowym duetem mleczka i oleju, ale czuć go. Lekka goryczka ogólna nieco pomogła. Słodycz zelżała - jako że to ciemna zostawała na koniec - odlegle sugerując bardzo czekoladową chałwę / nugato-chałwę.

Po zjedzeniu został posmak goryczkowatej czekolady o orzechowo-ziemistym charakterze, zdrowego brownie kokosowego, lekko nasączonego pomarańczą, z nutką oleju kokosowego oraz sezamu. Mimo ogólnie wysokiej słodyczy i "tłustszych nut" (maślaność, nugat, oleiste brownie), czułam rześkość.
Gdy zjadłam akurat kęs, gdzie to jasnej część było bardzo dużo, dochodziło do tego echo soli.

Czekolada mi smakowała, ale też trochę rozczarowała. Wyraźnie czuć w niej charakterek ciemnej czekolady - dużo ziemi, orzechów i soczystość pomarańczy, wiśni przechodzących w wino były cudowne. Kokosowość też wyszła zacnie, bardzo mlecznie, a olej kokosowy był nutą "w punkt" (nie narzucał się). Wysoka słodycz została umiejętnie przełamana. Jej złożony charakter okazał się więc miły. A jednak brakowało mi... sezamu. Czuć go bardzo delikatnie. Wyszedł surowo-roślinnie, trzymał się za mleczkiem. Nugat sezamowy to jedynie wątek, do chałwy to w ogóle w zasadzie tabliczka tylko aluzje robiła. Tego mi żal. W dodatku nie jestem przekonana, czy akurat do tej kompozycji pasuje ten region i właśnie te owocowe, soczyste akcenty. A już na pewno według mnie nie pasowała tam sól. Niby łatwo przejść nad jej obecnością do porządku dziennego, bo nie było jej dużo, ale po prostu nie rozumiem, po co ona tam.
Konsystencja była taka sobie - w zasadzie ciemna całościowo wyszła w porządku, choć właśnie jako ciemna wydała mi się nazbyt tłusta, a jasna... no, taka miękkość do mnie nie przemawia, ale była kremowa, "pastowa", wcale nie taka zła. Całość była zgrana i przyjemna jako ciekawostka, ale bez szału. Smakowo spokojnie mogłaby mieć 8 - gdyby to nie miała być czekolada sezamowa. Jako że tytułowy element tak nie zagrał, ocenę obniżyłam.


ocena: 7/10
cena: € 3,38 (za 50g; dostałam rabat)
kaloryczność: 520 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, prażony kokos, pasta 100% z sezamu "tahini" Seed + Mill, lecytyna słonecznikowa, różowa sól morska

*Sama ciemna czekolada to chyba 75% kakao, ale na opakowaniu z przodu jest 63%, bo tyle to składniki kakaowe całości, czyli dolicza się kokosa, tahini etc.

środa, 3 maja 2023

French Broad Chocolate Guatemala Dark Chocolate 73% Cacao ciemna z Gwatemali

Z marką French Broad miałam do czynienia tylko raz (French Broad India Dark Chocolate 71%). Sama w sobie nie wydała mi się jakoś szczególnie interesująca, ale i czekolada - była po prostu smaczna, jednak nie w jakiś sposób wbijająca się w pamięć. A jednak po latach już dobrze wiem, że Indie jako region pochodzenia kakao są dość specyficzne, bo wychodzą przeważnie bardzo słodko. Może więc warto było przetestować jakiś region, który uważam za ciekawszy? Skoro miałam okazję zamówić z The High Five Company coś nie do zdobycia w Polsce, uznałam, że to dobra okazja, by właśnie jedną French Broad wybrać. Gwatemala jako region też wydaje mi się ciekawa. Tu konkretnie użyto kakao od kooperatywy Uncommon Cacao.

French Broad Chocolate Guatemala Dark Chocolate 73% Cacao to ciemna czekolada o zawartości 73 % kakao z Gwatemali, z okolicy jeziora Lachuá.

Po otwarciu poczułam sporo drzew, migdałów i ciepłych, słodko-korzennych przypraw dosłownie zalanych soczystymi, lekko cierpkawymi winogronami ciemnymi. Była to mieszanina i bardziej kwaskawych fioletowych i granatowych. Część z nich była słodka tak mocno, że pomyślałam o cukrowej galaretko-konfiturze. Część chyliła się w kierunku wina... Chyba odnotowałam też rześkość dosłownie jakiegoś "delikatnego cytrusika". A jednak i goryczka się zawinęła. Mignęła myśl o pestkach winogron, a potem odnotowałam jeszcze ziemię, która podkreśliła raczej wytrawny charakter migdałów.

Już w dotyku kremowa tabliczka przy łamaniu okazała się twarda i zwarta. Po tym, jak usłyszałam trzask przypominający łamane suche gałęzie, zobaczyłam przekrój świadczący o zbitej kremowości.
W ustach czekolada rozpływała się wolno. Długo zachowywała kształt i formę, dając się poznać jako nie za tłusty, jakby zbito-esencjonalny, miękki krem o znaczącej pylistości. Ta jakby starała się "osuszać" kompozycję. Była gęsta, z bazową gładkością (mimo pylistości) a do tego soczysta jak dość ciężki, owocowy sernik. Z czasem wykazywała większą mazistość, która rozkręcała poczucie soczystości.

W smaku pierwsza rozeszła się wysoka maślaność. Utworzyła bazę, odgrywając w całości znaczącą rolę.

Szybko poczułam słodycz. Wydała mi się silna i prosta, zahaczyła o cukier biały, acz częściowo też taki... z owoców, pomyślałam o jakiś scukrzonych, np.... rodzynkach?

W zasadzie nawet nie zdążyłam sprecyzować, a wybuchła soczysta bomba. Ciemne winogrona zdominowały wszystko. Były tam granatowe, zahaczające trochę o wino, i kwaśniejsze fioletowe. Oczywiście wszystkie miały w siebie wpisaną soczystą słodycz. Niektóre wydawały się niemal gnilne, a wszystkie dojrzałe w różnym stopniu. Z oddali kibicowała im odrobina cytryny.

Zza winogron zaczęła płynąć gorzkość. Z racji cierpkości niektórych sztuk pomyślałam o ziemi, która otworzyła drogę migdałom i drzewom. Migdały zmieszały się z maślanością, dokładając się do bazy i nadając jej charakteru. Wciąż była raczej delikatna, lecz na szczęście już wzbogacona o gorzkość. Migdałom udało się prawie zrównać z winogronami.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zrobiło się jakoś tak... ciepło. Winogrona musiały być ogrzewane słońcem, podobnie jak drzewa. Zdecydowanie żywe, zielone. Oczami wyobraźni patrzyłam na różne gałęzie, ale też na łodygi winorośli zawinięte na drewnianych podpórkach. Może też... rosnące blisko ziemi krzaki jeżyn? W cieple rozgościł się cynamon.

Maślaność zasugerowała słodką bułkę cynamonową - może a'la cinnamon roll, ale nie aż tak muląco słodką. Co jednak nie znaczy, że nie było słodko. Słodycz rosła, a zza soczystości winogron raz po raz wyłaniała się cukrowość. Myślę o prostej nucie białego cukru, ale też scukrzonych rodzynkach. Rodzynkach, które mogły być zatopione w jakimś kremie migdałowo-fistaszkowym z cynamonem (przypomniało mi się Wild Friends Cinnamon Raisin Peanut Butter).

Cukrowość przerobiła winogrona na słodką galaretko-konfiturę, co aż w pewnym momencie zadrapało w gardle. Przemknął tam też akcent śliwek. Wydźwięk słodyczy nieprzyjemnie skupiał na sobie uwagę, acz wychwyciłam też jakby likier winogronowo-śliwkowy (też jednak cukrowy). W gardle poczułam rozgrzanie już na dobre, wzmocnione cynamonowym ciepłem.

Nagle jednak o kwaśność i soczystość zawalczyła odrobinka wiśni. Przy rodzynkach z kolei wychwyciłam kropelkę czy dwie soku cytryny. Ta jednak zaraz spór przegrała i sama poszła w cukrowym kierunku, przywodząc na myśl pudrowe cukierki.

Bliżej końca cynamon mocniej przywarł do drzew i migdałów. Migdały w cynamonie jednak wciąż wracały do formy delikatnego, bardzo maślanego kremu. Pomyślałam też o fistaszkowym delikatnym maśle orzechom - jakby tak ktoś połączył obie pasty z winogronową masą (tu z kolei przypomniało mi się Smucker's Goober Grape Peanut Butter & Grape Jelly Stripes).
Drzewa zaś kontynuowały goryczkę. Znowu pomyślałam o pestkach winogron przypadkiem rozgryzionych, ale też ziołach i przyprawach. Może kardamonie? Słodycz i kwasek rodzynek poszedł w niemal kadzidlano-żywicznym kierunku, co wykorzystała ziemia i znów nieco się wyłoniła.

W posmaku została delikatna, orzechowa maślaność (orzechy niejednoznaczne) i słodko-goryczkowata, jakby soczysta żywica w suchej, kadzidlanej formie (z cytrusową naleciałością?), a także drzewa i migdały, w których ziemia i ciepłe przyprawy podkreśliły wytrawność. Do tego nie mniej ważne soczyste, ciemne winogrona i trochę rodzynek. Czułam jednak też cukier... jakby scukrzenie i przecukrzony dżem, może likier z ciemnych owoców.

Czekolada była smaczna i ciekawa. Jej wyrazistość bardzo mi przypadła do gustu, jednak z kolei wydźwięk słodyczy i natarczywość białego cukru przeszkadzały (szkoda, bo nie przesłodzono jej). Winogrona, podkreślone rodzynkami, cytryną i wiśniami, a także drzewa i migdały, z kolei podkreślone ziemią i przyprawami korzennymi to cudowny bukiet. Niestety jednak słodycz chwilami szła w nadto cukrowym kierunku, a ogólną gorzkość wolałabym nieco wyższą (kosztem wysokiej maślaności, która mogłaby być niższa).

Winogrona, wiśnie, drzewa i przyprawy korzenne czułam też w Beskidzie Gwatemala Cahabon BIO  90%, ale ten bardziej mnie zachwycił wyższą gorzkością i kwaśnością (wiadomo, zawartość robi swoje). 

W Cluizelu La Laguna 70% Guatemala czułam cynamon, drewno, ciemne i czerwone owoce, miodowy kompot z wysoką maślanością i cukrowością, co sprawiło, że te czekolady są w pewien sposób podobne. Mimo że różni je wiele nut (w Cluizelu np. winogron w sumie nie czułam, w miejsce migdałów French Broad, on miał soję), to jednak klimat podobny.


ocena: 7/10
cena: € 11 (za 60g; dostałam rabat)
kaloryczność: 592 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: kakao, cukier, tłuszcz kakaowy

wtorek, 2 maja 2023

Michel Cluizel Plantation Mocaya 75 % Mexique / Mexico ciemna z Meksyku

Gdy została mi już ostatnia tabliczka z zakupionych zmienionych i nowych Cluizela, ucieszyłam się. Także odnośnie jej nie miałam wielkich nadziei, mimo że Michel Cluizel Mexique Mokaya 66 % mi smakowała i po zjedzeniu jej uznałam, że na pewno do niej wrócę. Gdy dowiedziałam się o zmianie, jaką było podniesienie zawartości kakao, w pierwszej chwili bardzo się ucieszyłam, ale jak przejadłam pozostałe, entuzjazm opadł.

Michel Cluizel Plantation Mocaya Grand Cru Tapachula 75% Mexique / Mexico to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao pochodzącego z Meksyku, z okolic miasta Tapachula, z plantacji Mokaya.

Po otwarciu poczułam mnóstwo drzew i gorzką kawę, podkreślone mocnym paleniem, prażeniem. To z kolei podkręciły ostrawo-goryczkowate przyprawy. Dołączyły czerwone owoce o nieco egzotycznym wydźwięku. Czułam m.in. kwaskawego granata i chyba czerwone porzeczki. Do głowy przyszła mi też suszona, słodko-kwaśna i nieco scukrzona żurawina. Owoce te podkreśliła drobna pikanteria jakby... soczystego chili i/lub rześkiego pieprzu sancho (syczuańskiego)? Słodyczy było w tym sporo, acz miała zgaszony, jakby suchy charakter. Pomyślałam o suszonych, twardych daktylach. Wszystko to rozgrywało się na łagodnej, maślano-migdałowej bazie, przekładającej się na myśl o mocno wypieczonym (sfajczonym po brzegach?) wieńcu-babce i... mazurku migdałowym, oblanym palonym karmelem (wyobrażenie; nigdy żadnego mazurka nie jadłam).

W dotyku tabliczka była dość sucha. Przy łamaniu okazała się bardzo twarda. Wydawała trzaski-strzały, kojarzące się z wystrzałami z broni palnej, by w końcu pochwalić się nieco ziarnistym, kryształkowym przekrojem, sugerującym zbitość.
W ustach rozpływała się powoli i tłusto, jednak z jakąś sugestią suchości w tle. Cechowała ją zbita maślaność, wydawała się w pewnym stopniu chłodna. Szybko jednak zaczęła się giąć, zmiękła, wykazując jedynie gęstawość, a nie gęstość. Było w niej coś z w miarę kremowej polewy, która smutno rzednie, nie zostawiając po sobie za wiele.

W smaku najpierw pojawiła się chłodna słodycz kojarząca się z lukrecją i anyżem, acz o zredukowanej ostrości. Zaraz zmieniły się w jakiś rześki miód, np. akacjowy. Taki mocno... świeżo-roślinny. 

Zaraz nadciągnęła gorzkość i orzechy. Nie były zbyt zgrane, ale jakoś tam się wiązały... Pomyślałam o orzechach laskowych prażonych nieco zbyt mocno. Palona nuta jednak zostawiła je w spokoju i przywołała drzewa oraz kawę. Kawy było całkiem sporo i to właśnie ona najlepiej zaopiekowała się palonym tonem. Jako że słodycz rosła, mignął mi likier kawowy.

W tym czasie słodycz zrobiła się też cięższa. Poczułam suszone, takie twardo-suche daktyle. Nie były pierwszej klasy, przy nich zakręciły się też inne, już nawet minimalnie soczyste suszone owoce, a miód nieco stracił na znaczeniu. Stał się jakby miodem z przyprawami, które to przyciągają więcej uwagi. Dołączyły do drzew.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa do suchych owoców dołączyła słodko-kwaskawa żurawina i inne cierpkie czerwone. Chyba m.in. czerwone porzeczki. Może liofilizowane? Część miała  egzotyczny charakter, który nakręcał... ananas? Jakiś lekki cytrus? Wyłapałam granata, acz jakbym rozgryzła tylko parę kulek, z których polał się słodki sok. Coś cukrowego znalazło się przy większości tych owoców. Grzało w język i... może grzało nie tylko słodyczą? Do głowy przyszło mi soczyste chili, jakby nieco słodkie i... rześki pieprz sansho (syczuański)? Jakiś ziołowy, lekko kwaskawy? 

Miód z przyprawami, w tym z lukrecją, anyżem... obkleił drzewa porządnie. Goryczka znalazła w tym splocie upust jako kardamon i inne korzenności. Pomyślałam o wręcz przypalonym wieńcu-babce maślano-migdałowym, właśnie z przyprawami. Teoretycznie w wariancie jasnym... Waniliowym? Także on zahaczył o lukier... ale karmelowy?

Co bardziej gorzkawo-palone nuty słodycz z czasem zmieniły właśnie w mocno palony karmel. Karmel i daktyle współpracowały, podkręcając się wzajemnie. Z przyprawami raz czy drugi nawet zasugerowały melasę i... likier? Karmelowy? Taki już nieco drapiący.

Z czasem baza zostawiła sobie niewiele gorzkości, a skupiła się na maślano-migdałowym wieńcu. Migdały i orzechy laskowe (już o wiele mniej jednoznaczne) zaczęły odgrywać coraz większą rolę, ale wydawały się trochę hamowane maślanością. Podążało za nimi gorzkawe echo kawy i ziemi. Myślę o czarnej, raczej suchej ziemi, która na końcówce starała się jakoś przyprószyć likierową słodycz - i tak już palono-ostrawą. Echo owoców raczej czerwonych też dołączyło do palety likierów.

W posmaku została ziemia i mocno palone nuty kawy, orzechów, migdałów. Czułam ostro-ciepłe, goryczkowate przyprawy korzenne (chili, pieprz, lukrecję), a także cierpką soczystość owoców czerwono-egzotycznych. Do tego ciężką, niemal cukrową słodycz. Myślałam o scukrzonych, suszonych daktylach i żurawinie, ale też karmelu. Ostała się też sucha cierpkość jakby przypalonego ciasta.

Całość była smaczna, ale nie jakoś szczególnie. Mocno palono-prażona, faktycznie gorzka od kawy, drzew, przypraw oraz kwaskawa za sprawą splotu owoców. Czerwone porzeczki i żurawina, ananas spotkały się z suszonymi daktylami, które to z kolei miały wiele wspólnego z karmelem. Wszystko zdawało się opierać na paleniu, prażeniu. Rześkość, co ciekawe, nie pochodziła od owoców a bardziej od wyjątkowo roślinnego miodu, przypraw (lukrecji). Migdały i orzechy z kolei łagodziły wszystko. Chwilami aż przypalone nuty mi przeszkadzały, ciastowe wybiegi jakoś nie pasowały, a bardziej cukrowo-scukrzone wątki denerwowały, jednak na szczęście nie było tego w kompozycji wiele.
O dziwo był to jeden z mniej tłustych Cluizelów, ale i jego konsystencja zbitego masła, potem lekka wodnistość nie przemówiły do mnie. Mimo wszystko, to pozytywne zaskoczenie... tylko, że jakoś i tak bez szału. I tak jednak marce już podziękuję.
Na pewno od czasów Mexique Mokaya 66 % zmienił się mój gust, ale wydaje mi się, że producent teraz kombinuje, kombinuje, a i tak jakoś nie bardzo wie, w którym tu kierunku pójść i takie jakieś mu te czekolady wychodzą... Ta pewnie miała być mocno gorzka, a wcale nie była jakoś szczególnie gorzka; bardziej palona.

Kawę, korzenność, w tym pieprz i lukrecję, likier, suszoną żurawinę (ale też inne suszone owoce np. śliwki, figi) czułam w Cluizelu Mexique Mokaya 66 %, która choć słodsza, wydawała się bardziej gorzka od samego kakao. Ogólnie wyszła piernikowo. Dzisiaj przedstawiana to sporo różnych, w tym świeższych nut i owoców, i roślin, orzechów. Była bardziej palona, a także jakoś mniej zgrana.


ocena: 8/10
cena: 40 zł (cena półkowa za 70g)
kaloryczność: 581 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

poniedziałek, 1 maja 2023

Zotter Miso Caramel and Sesame / Misokaramell & Sesam mleczna z kremem z maślanego karmelu z miso z maku i sezamowym nugatem z ziarenkami oraz warstwami białej bananowej

Nowości Zottera na jesień 2022 cechował niewątpliwie orientalny, azjatycki klimat. Uwielbiam kulinaria tego regionu, ale w czekoladach? Rok temu myślałam, że już i Zottery nadziewane mi przechodzą, obecnie w zasadzie jadam tylko czyste ciemne czekolady, jednak niektóre z nowości miały nadzienia z takich składników, o których istnieniu dopiero dzięki nim się dowiedziałam. Stąd i moje zainteresowanie. Żałowałam trochę, że większość zapowiadała się arcysłodko. Pojęcia jednak nie miałam, od czego testy zacząć - miałam właśnie od niej, ale przez ilość słodkich elementów jakoś odkładałam ją w czasie. Wydała mi się ryzykowna, a zarazem potencjalnie pyszna lub bardzo zła. Otóż zupy miso, bazującej jak nazwa wskazuje na paście miso, nie lubię. A tu słowo "miso" padło. Jak widać jednak, w zupełnie innym wydaniu. Jakim? Zotter użył z maku od LUVI (która to marka tworzy austriacką wersję miso), tyle wiem z opisu tabliczki. Z internetowych opisów miso natomiast wiadomo, że to tradycyjna gęsta pasta japońska, produkowana ze sfermentowanej soi, najczęściej z dodatkiem ryżu lub jęczmienia, soli oraz drożdży.


Zotter Miso Caramel and Sesame / Misokaramell & Sesam to mleczna czekolada o zawartości 40 % kakao nadziewana (26% ) kremem z maślanego karmelu z miso z maku i (35%) sezamowym nugatem / praliną z sezamu białego z ziarenkami czarnego oraz cienkimi warstwami białej czekolady bananowej.

Po otwarciu poczułam bardzo słodki zapach karmelu, sezamu w kontekście chałwowym oraz bardzo mlecznej czekolady. Spód wręcz krzyczał wonią słodkiej chałwy z wplecioną goryczką sezamu, podkreśloną makiem i wytrawniejszymi wątkami, które z czasem na myśl przywiodły precle (te bardziej bułkowate) z makiem. Wierzch z kolei grzmiał karmelem - mocno palonym i solonym, ale też napędzał dosłownie "słodziuteńkość". Z mlekiem mieszało się echo bardzo dojrzałego banana. Po przełamaniu już w ogóle zrobiło się bardzo słodko, chałwa jeszcze się rozkręciła, zmieszała ze sczerniałym bananem, ale... jej goryczkę ewidentnie podkreślił mak i nutka miso - specyficznie wytrawniejsza i słonawa.

Choć dość konkretna, czekolada sprawiała wrażenie w pewien sposób delikatnej. Przy łamaniu jedynie leciutko pyknęła. Wnętrze było bowiem miękkawe i plastyczne, jak również wilgotne i tłuste.
W ustach czekolada rozpływała się maziście-gęsto, bardzo kremowo. Okazała się tłusta i spójna z warstwami (na spodzie i na wierzchu) czekolady bananowej, która dodała lekką proszkowość. Obie były zgrane także z nadzieniami, jeszcze tłustszymi. Te były tłuste w inny sposób.
Karmel łatwo się rozłaził, wyciskał i rozpuszczał. To lepko-maślana masa z wilgotnie-soczystym motywem. Był dość grudkowato-zwarty, że z łatwością rolował się w ustach. Czuć w nim pewne przemielenie, a gołym okiem widać kropeczki (maku?).
Nugat z sezamu był konkretny i tłusty, ale nie zbity. Rozpływał się łatwo, nie spiesząc się, i bazowo gładko. Wypuszczał z siebie chrupiąco-strzelające ziarenka. Było ich całe mnóstwo! Na szczęście jednak nie przeładowano nimi całości - ta ilość wydaje się idealna.
Wszystko zmieniało się powoli w jedynie gęstawą, bardzo kremową masę. Nadzienia rozpływały się w miarę równocześnie, na koniec zostawiając czekoladę i ziarenka oraz drobinki do pogryzienia.
Proporcje na plus, bo choć wygląda, że karmelu dano niewiele, w smaku nie odstępował drugiej warstwie.

Mleczna czekolada zalała mi usta mlecznym tsunami, sowicie dosłodzonym karmelem. Odnotowałam orzechową sugestię i maślaność. Trochę przesiąkła nadzieniami, to pewne. Już w pierwszych sekundach chałwowa nutka dała o sobie znać.

Prędko wzrosła słodycz. Była esencjonalna i soczysta za sprawą bananów. Przez chwilę czuć je dość wyraźnie, po czym nieco zatonęły w ogólnej słodyczy. Sama biała bananowa czekolada smakowała delikatnie, wręcz pudrowo słodziutko i śmietankowo.

Ogólnie szybko rosnąca słodycz była silna i bardzo złożona. Nadzienia rozpływały się mniej więcej równocześnie, i choć sezamowe szybciej zdradzało swoją obecność chałwowym wątkiem, to karmelowe nagle wyskakiwało, ściągając na siebie większość uwagi.

Kompozycję przeszył lekki kwasek, jakby nieco cytrynowy, ale też, a właściwie głównie, czegoś niedookreślonego. To była kwasko-wytrawność, związana z mocno paloną nutą i solą. Nadzienie karmelowe okazało się mocno palone, aż do goryczki, którą podkreślały inne nuty. Nasiliła się słodycz karmelowa, jednak nie była to czysta słodycz. Drobna maślaność pojawiła się, lecz pozwoliła działać innym nutom. Przede wszystkim przewijała się tu słoność, zahaczająca o słoną kwaśność, napędzająca... wytrawność miso? Goryczkę paloną podkreślił mak - epizodycznie pojawiający się. Czułam tu akcent typowy dla miso. Taki trochę podfermentowany, słonawo-kwaskawy i wytrawnie soczysty, a jednak wciąż osadzony w palonym karmelu. Ta część zawarła w sobie drobny, "obrzydliwawy" element. Słodyczy też nie brakowało - o nią dbały czekolady i część sezamowa. W pewnym momencie karmel oddał jej pole do popisu, sam usuwając się na tyły, gdzie dotąd rozchodziła się sezamowość.

Sezamowy nugat dokładał się do słodyczy. W zasadzie w pewnym momencie on za nią odpowiadał, ale i on nie był czysto słodki. Wyraźnie czuć słodko-gorzkawy sezam w wydaniu chałwowym. To 100% smaku chałwy! A jednak też z dodatkiem mleka, masła, składających się na nutę nugatu. Słodycz była w naturalny sposób przełamana goryczką sezamu. Ziarenka z kolei - rozgryzane czy nie - w trakcie rozpływania się wszystkiego, niewiele wnosiły.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, mimo goryczkowato-wytrawniejszych akcentów, słodycz aż drapała. Kumulacja chałwowowści i karmelu z dolatującą wanilią szalała na mlecznej fali.

Kremy podkręcały się wzajemnie zarówno gdy chodzi o słodycz, jak i wytrawność czy goryczkę. Mak podbijał goryczkę sezamu, a słodycz chałwowa na zasadzie kontrastu podkreślała wytrawność miso, która... Z kolei nie odważyła się wyprzedzić palonego i solonego karmelu. Oba były wyraziste, ale nie walczyły ze sobą.

Gdy kremów było coraz mniej, zaczynały zwracać na siebie uwagę przemielone makowe drobinki wtłoczone w pojedyncze już grudki karmelu i czarny sezam. Nawet niegryzione, goryczkowato-wytrawne trochę jakby próbowały rozbić słodycz. Maku samego w sobie prawie nie czuć, ale doszukać się można. Przewijała się wśród nich nawet pewna wytrawność (w grudkach karmelu), a także słoność, ciągnąca za sobą karmelowy wątek. Epizodycznie wychylał się też kwasek. Trochę to wszystko aż gryzło w język.

Mleczna czekolada po tym wszystkim wydała mi się jeszcze słodsza w karmelowo-śmietankowy sposób i bardziej mleczna. Biała bananowa widać to spotęgowała (tylko to, bo bananowość dawno zanikła).

Gryzione na koniec ziarenka czarnego sezamu wykazały "roślinną wytrawność" i tylko leciusią goryczkę - były łagodne. Neutralizowały intensywne, słodko-goryczkowato-słone smaki.

Po zjedzeniu został posmak palonego i solonego, maślanego karmelu, słoność aż kwaskawa i goryczka sezamu. Sezam jawił się jako neutralniejsze ziarenka, ale nie dał zapomnieć o chałwie. Na tym etapie jednak już nie było tak słodko, choć drapanie w gardle ostało się. Czułam się aż zaklejona słodyczą karmelu, mimo że na smak nie aż tak.

Czekolada zaskoczyła mnie, tym, jak jej - wydawać by się mogło - skrajne nuty harmonijnie się połączyły. Dobra mleczna czekolada skrywała niewiarygodnie chałwowe nadzienie sezamowe, które oprócz ogromu słodyczy, było smakowicie goryczkowate. Nigdy bym nie powiedziała, że druga część tak zacnie się z nim zgra. Mocno palony karmel wzbogacony solą, makiem i aż kwaskawymi akcentami współpracował. Choć motyw miso był osobliwy, wcale nie odstawał - nie był bowiem za mocny. Osobiście wolałabym mniej słoności (w ogóle, by karmelowa część była mniej istotna), ale i ona jakoś w kompozycję weszła. Bananowej czekolady prawie nie czuć, ale też coś tam wniosła. I mimo natłoku, nie wyszedł czekoladowy śmietnik - wręcz przeciwnie. Wszystko czuć bardzo wyraźnie, wszystko miało swój moment albo bez problemu dwa wątki płynęły obok siebie.
Całość mi smakowała. Jednorazowo i ciekawostkowo, ale wydała mi się dziwnie wciągająca - w końcu tak niecodzienna. Gdyby tak jednak Zotter zrobił tabliczkę z samym nadzieniem sezamowym jak to - do takiej mogłabym nawet wrócić. Ta chałwowość mnie poraziła w pozytywnym sensie, nie ukrywam, że to głównie dzięki niej czekolada zgarnęła tak wysoką notę. I oczywiście doceniam ogarnięcie tak ryzykownych składników.


ocena: 9/10
kupiłam: zotter.pl
cena: 17,90 zł (cena półkowa za 70 g)
kaloryczność: 587 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, sezam, masło, śmietanka, syrop skrobiowy, miso z maku (ryż, mak, woda, sól, aspergillus oryzae / pleśń kōji), pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, czarny sezam, suszone banany, odtłuszczone mleko w proszku, olej sezamowy, proszek sojowy (soja, maltodekstryna, syrop kukurydziany), sól, lecytyna sojowa, koncentrat soku cytrynowego, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), sproszkowana wanilia, anyż gwiazdkowaty, cynamon