poniedziałek, 20 listopada 2023

Ajala Single Origin Uganda Semuliki Forest 70 % Cacao ciemna z Ugandy

Koniec końców sama już nie wiedziałam, co myśleć o marce Ajala. Niby dobra, ale jako wyjątkowo dobrej nie umiałam jej postrzegać. Nie wiem, dlaczego. Może dlatego, że od czekolad w tej cenie oczekuję, by smakowały tak, bym od pierwszego kęsa chciała im wystawiać 9 lub 10, a najwyższa ocena wystawiona Ajali to jedynie 8? A jednak wybierając kolejną tabliczkę, naszło mnie na Ugandę, bo miałam niedosyt dobrych czekolad z tego regionu ostatnimi czasy. I właśnie, podświadomie zaklasyfikowałam ją jako dobrą. Przeczucie? Czy szykowało się tylko takie "dobra jak na 8"? Co prawda bardzo nie podobał mi się dziko pomarańczowy kolor opakowania, ale nie szata zdobi czekoladę! Jako ciekawostkę dodam, że na opakowaniu napisali, że kakao zostało zakupione od Latitude Trade Company (których czekolady jadłam: 70% i 80%). Tego jednak dowiedziałam się dopiero sprawdzając recenzję (a dokładniej przepisane wartości, czy niczego nie pomyliłam).

Ajala Single Origin Uganda Semuliki Forest 70 % Cacao to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Ugandy, z lasu Semuliki.

Po otwarciu poczułam soczyste owoce czerwone i leśne (albo leśne czerwone) w towarzystwie gorzkości kawy i karmelu, mocno palonej, gorącej melasy. Podkreślił ją dym, a w tle przemykał przypalony tost i dosłownie spalona skórka chleba. Mimo że reprezentowały gorzkość i wytrawność, bardzo harmonijnie zgrały się z nimi daktyle już nawet nie zwyczajnie suszone, a suche i twarde. Oczami wyobraźni patrzyłam też na przypalone ciastka-ptysie z gigantycznymi kryształkami cukru trzcinowego, muscovado. Co mocniejsze wątki, łagodziły spokojne, gorzkawo-słodkie orzechy (niejednoznaczne) i migdały, dobiegające z tła. Wspomnianym owocom towarzyszyła rześkość kwiatów i... bardziej słodko-soczysta... melona? Przy nim na zasadzie kontrastu z czerwono-leśnych umocniły się kwaśno-cierpkie jeżyny i też kwaśne jagody, borówka brusznica (i jakiś... berberys? coś "wiśniowatego"?).

Tabliczka była twarda. Gdy ją łamałam, raczyła mnie dźwiękami przypominającymi masywny trzask grubych gałęzi.
W ustach rozpływała się gęsto i średnio powoli. Wydawała się lekko tłustawo-kremowa i jednocześnie sugestywnie suchawa. Miała w sobie coś śmietankowego, pewną miękkość i mazistość. Mimo to, zachowywała kształt dość długo, a znikając nieco rzedła. Pozostawiała pylisty efekt. Trafiło mi się w niej też kilka nierozpuszczonych kryształków cukru, co uważam za sporą wadę.

W smaku najpierw słodycz wydała mi się strasznie silna i aż niedookreślona, lecz już w ciągu kolejnych sekund zaszarżował soczysty banan i palony karmel. Karmel zaraz znalazł się na prowadzeniu. Przypalił się przy tym, co wykorzystała melasa i dołączyła do niego. Pomyślałam też o specyficznym, właśnie melasowym trzcinowym cukrze muscovado czy panela.

Za wysoką słodyczą przepłynęła soczystość. Zasugerowała lekki kwasek, acz wstrzymywał się.

Po chwili mignęła kawa... Kawa? Kawa na pewno. Czarna, zaparzona na mocnych ziarnach. Po chwili zawahaniu płynęła już statecznie. Jej gorzkość i lekką cierpkość łagodziły trochę niejednoznaczne orzechy - cała ich mieszanka o nieco maślanym charakterze. Może lekko grillowane, prażone...

Orzechy schowały się za przypalonym tostem. Pomyślałam o dosłownie spalonej na węgiel skórce chleba, jednak szybko to kawa zdominowała gorzką strefę i zalała usta. Trzymał się jej akcent czarnego, suchego torfu.

Spalone nuty słodyczy dodały dziwnej suchości. Z melasy wyłoniły się suszone, dosłownie suche i twarde daktyle... Odnotowałam pikantniejszą goryczkę ciemnego miodu i... słodycz soczyście-suchą? Specyficzną, przywodzącą na myśl liofilizowano-suszone banany.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, po tym, jak kawa umocniła się na dobre, a z "suchych" nut dołączył do niej jeszcze dym, owoce postawiły na świeżość. Banan znów zrobił się właśnie świeższy, soczystszy. Wciąż był oczywiście bardzo słodki, podobnie jak wspierające go... ostrawe kwiaty i... melon? Na pewien czas jednak się zagubiły. Daktyle o nieco melasowym echu na pewien czas zostały osamotnione.

Dym i spalony tost zarysowały mocniejszą wytrawność, po czym pobudziły cierpkość owoców. Spalona skórka jakby wyglądała spod... kwaskowatego dżemu z niezbyt dojrzałych jagód? Tu weszła nutka kwiatów... słodko-palone nuty też się odnalazły.

Owoce jednak jak już podłapały kwaśność i cierpkość, rozbrzmiały odważniej. Czułam niejednoznaczną mieszaninę leśnych i czerwonych... czerwonych leśnych, ciemnych. Mimo swojego mocniejszego charakteru, z wysokiej słodyczy nie zrezygnowały. Do głowy przyszła mi jeżyna i borówka brusznica, może żurawina... jakiś berberys? Czerwono-jagódkowate owoce podchodzące pod wiśnie, ale nie same wiśnie. Słodycz i "suchość smakowa" raz po raz podszepnęły im suszoność, ale te jakoś w tym kierunku raczej nie poszły.

Z czasem gorzkością zajął się dym i wyprzedził inne nuty. Podkreśliły go kwaskowate akcenty. Kontrastowo, przy jego mocarności, wzrosła też nuta orzechów. Wyobraziłam sobie zatopione w melasie orzechy laskowe i migdały... albo raczej migdałowo-czekoladowy krem? Czekoladowy krem ze szczyptą chili? I tu słodyczy było sporo. Słodycz aż nieco grzała, a mi przemknęły jeszcze poprzypalane ciastka-ptysie z wielkimi kryształkami cukru muscovado / panela (o melasowym smaku).

Banan odnalazł się, wsparty daktylami i kwiatami... Może odrobinką przypalonego miodu (melasowatego?) i... melonem? Albo nie tyle jego smakiem, co wytrawną rześkością melona galia. Do głowy przyszła mi jeszcze dziwacznie bardzo słodka grillowana papryka.

Po zjedzeniu został posmak dymu, zwęglonej skórki chleba / tostów i melasy, mieszającej się z suchymi i zasładzającymi daktylami. Wsparły je w tym banany. Sucha ziemia i migdałowo-orzechowy wątek wydały mi się lekko wycofane, a kwasek znikomy. Był niedookreślony, acz trochę czerwonoowocowy.

Mimo sporej ilości gorzkich nut takich jak kawa czy dym czy akcenty ziemi, czekolada była głównie słodka. Karmel, melasa, daktyle, banan świeży i suszony, kwiaty przełożyły się na przesłodzenie. Nawet ciemne jagodowo-czerwone owoce początkowo trzymały się z racji nieco dżemowego czy potem suszonego wydźwięku właśnie słodyczy. Na szczęście jednak tchnęły też kwaśność i cierpkość. W kompozycji czułam rześkość i soczystość, acz to ciężko-poprzypalane i przytłaczająco słodkie nuty rządziły. Aż trochę przytłaczały, acz nie mogę powiedzieć, by suma summarum, całość nie była smaczna. Była - i to tak, że gdyby nie natężenie, kumulacja tej słodyczy (najbardziej przeszkadzały mi te nuty melasy i cukrów trzcinowych), z łatwością zdobyłaby ocenę wyższą.

Choć nie była bardzo podobna, to przypominała Latitude Craft Chocolate Semuliki 70 % z racji nut przypalonego karmelu, suszonych owoców (Latitude smakowała figami, dzisiaj opisywana daktylami), wiśni i orzechów, ogólnie wysokiej słodyczy (podlinkowana uraczyła mnie miodem gryczanym, Ajala karmelem i melasą), takiego ogólnego wydźwięku. Im obu daleko było do Zottera Labooko Uganda 70 %, który mimo pojedynczych podobnych akcentów odznaczał się o wiele większym bogactwem owoców i obecnością wielu przypraw.


ocena: 7/10
cena: cena półkowa to 39 zł (za 45 g; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 588 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, nierafinowany cukier trzcinowy

niedziela, 19 listopada 2023

KruKam Deser daktylowy z makiem

Raz czy dwa przeglądałam ofertę internetowego sklepu KruKam, ale ich produkty nie wydały mi się tak interesujące, bym miała aż składać zamówienie. Jeden był tylko ciekawy w sposób złożony, że się tak wyrażę, bo zastanawiała mnie jego forma przez to, iż nie zamieścili zdjęcia podglądowego, a tylko etykietę. Nie umiałam więc stwierdzić, czy jest, czy nie w moim guście. Nawet nie wiedziałam, czy to deser bliższy pastom orzechowym, czy jakiś twór lodówkowy (jak puddingi, budynie itd.). Temat jednak zostawiłam "na kiedyś tam". Pewnego dnia bardzo się zdziwiłam, idąc z jednej restauracji odwiedzanej przeze mnie 2 razy w tygodniu na przystanek. Po drodze otworzyli firmowy sklep KruKam. Do niego przyszło mi zajść po pastę KruKam Pasta Orzechowa 100 % gładka, kiedy to z Mamą znalazłyśmy się w przerażającej sytuacji (prawie skończyło się masło orzechowe (Sante) Auchan Peanut Paste Smooth 100 %, a Mama trafiła na puste miejsce tam, gdzie była pewna, że jest jeszcze zapasowy słoik). Skorzystałam z okazji, że i tak zachodzę, kupiłam jeszcze deser. Chciałam się bowiem przekonać, cóż to za dziwo. Nie stał w lodówce, co mnie ucieszyło już na wstępie. A wyglądem niestety przypominał Czekokrówkę, ale... kto to mógł wiedzieć. Słodkości już nie raz bardzo mnie zaskoczyły. Producent zachwala, że "to idealny deser, który można zabrać wszędzie ze sobą".

KruKam Deser daktylowy z makiem to deser zrobiony na bazie daktyli z makiem i ciemną czekoladą o zawartości 70 % kakao (na wierzchu).

Po otwarciu dominował głównie zapach czekolady - ewidentnie ciemnej, mocno palonej na gorzko. Miała w sobie pewien chłód, nasuwający na myśl słodzik, ale wydawała się jeszcze względnie konwencjonalnie cukrowa. Towarzyszył jej migdałowy akcent, a podobny częściowo płynął z niej samej jako sugestia marcepanu. Do głowy przyszedł mi sos lub syrop czekoladowo-marcepanowy. W tle unosiła się pewna ciężkość, duszność. Wiązały się ze słodyczą bardziej karmelową.
Gdy zruszyłam czekoladę, odezwał się odważniej sam deser, rozkręcając słodycz karmelowo-daktylową, ciężką i wplatając kokosa. On też wyszedł słodko, ale i rześkawo. Całość trochę kojarzyła się trochę z ciastem oblanym czekoladą, jednak... nie wiem, czy makowcem - może, ale nie tyle chodzi o nadzienie, co część ciastowo-drożdżową, pewną ciężkość.

Deser miał polewę z czekolady, w którą wtopiono płatki migdałów - te składniki stanowiły więc osobną część. 
Żeby dostać się do spodu, trzeba było przebić się przez czekoladę. Była dość konkretna i twardawa, ale nie pękała / trzaskała, a miękkawo wgniatała się w masę. Nie dało się jej podważyć i unieść. Ja część zgarnęłam, by szybciej dobrać się do masy daktylowej, lecz z czekoladą zagarnęła się właśnie i sama masa. Czekolada szybko dała się poznać jako kleiście-mazista. Znikała w średnim tempie, w niemal śliski, tłusto-wodnisty sposób. W odbiorze osobno była odpychająca.
W trakcie jedzenia całości, czekolada dodała masie bardzo tłustą kremowość, nawet nieco oleisty element, ale wyszła znacznie mniej odpychająco. Schowała się też wodnistość. Mimo wad, wpasowała się w masę i wyszła spójnie z nią.
Zasadnicza część okazała się bardzo gęsta i zbita. Dość twardawa, mimo że wciąż wilgotna. Wilgotna, choć początkowo sugerowała suchawość i nie zdradzała tłustości. Przy kontakcie z łyżeczką, deser plaskał. Był niczym papka z suszonych, ale wilgotnych daktyli z ich drobnymi kawałkami wymieszana z ciastem drożdżowym trochę utwardzona suchawo-tłustą miazgą orzechową. Na oko widać w nim różne drobinki, kulki, acz nie ziarenka maku.
W trakcie jedzenia deser dał się poznać jako ciężko ciastowy. Był masywny i gęsty, lecz łatwo miękł. Okazał się średnio wilgotny, acz szybko nasiąkał bardzo. Upuszczał też trochę oleistej tłustości. Odnotowałam także wodnistość, mimo że zagarnięta porcja zmieniała się w miazgo-papkę z daktyli o nieco gumkowym charakterze. Rozlazło-gęstawa, zawiesinowa masa rozpuszczała się w średnim tempie. W masie tej czuć małe i jeszcze mniejsze kawałki daktyli. A do tego przemielony mak, choć gdybym jadła nieuważnie, mógłby umknąć. Kawałki te przełożyły się na nieco piaszczysty efekt.
Drobnica gryziona na koniec okazała się miękkawo-jędrnymi kawałeczkami suszonych daktyli oraz właśnie przemielonym makiem. Jego było jednak bardzo mało. W porywach zdarzało mu się nieco chrupnąć. Z zaskoczeniem trafiłam na sporo posiekanych wiórków kokosowych. Trzeszczały, chyba wraz ze skórkami daktyli.
Kremowo-papkowate "ciasto" znikając zostawiało lekko wysuszający efekt, mimo że czułam tłustość na ustach (napędzane głównie przez czekoladę).
Płatki migdałów, którymi to przyozdobiono, były delikatne i miękkawe. Chrupkawe minimalnie.

Zaczęłam oczywiście od wierzchu, a więc od czekolady z migdałami. Ich płatki były dość neutralne, ale w porządku.

Sama czekoladowa polewa była wysoce słodka, ale też palono gorzka. Słodycz cechował chłód ewidentnie słodzikowego pochodzenia. Jej słodzikowość wydawała się wręcz napastliwa. Gorzkość pochodziła od mocno palonej nuty i z czasem zahaczała o dym. Mimo intensywności tego wątku, zasładzała szybko w sposób trochę kojarzący się z syropem/sosem czekoladowym. W dodatku snuła się w niej wodnistość, a bliżej końca rozpływania się efekt słodko-chłodny, przypominający miętę.

Gdy przeszłam do bazy, w smaku od razu uderzyła mnie słodycz. Była wysoka do tego stopnia, że wydała mi się dosłownie czysta, acz od razu z echem daktyli. Zasugerowała jakieś przesłodzone, suche i za mocno wypieczone ciasto drożdżowe (warstwy ciasta z makowca, ale bez maku?). Zupełnie, jakby sama daktylowość aż się trochę wystraszyła. Weszła powoli, po pierwszym szoku, ustalając smak nieco karmelowo-daktylowy. Zwłaszcza po zagarnięciu czekolady, sama masa sprawiała wrażenie lekko palono-karmelowej. A jednak i suszone daktyle czuć wyraźnie. Wydaje mi się, że kakao nieco je wydobyło.

Gdy zagarniałam masę wraz z czekoladą, to poprzez paloność wkraczała czekolada. Wtedy jej palona gorzkość wydawała się delikatniejsza, a słodycz połączona z daktylową aż straszliwa. Piekła w język i gardło. Słodzikowość już tak nie atakowała, ale wciąż pobrzmiewała.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach lekko zaznaczył się kokosowy akcent. Był delikatny i tłusty. W zestawieniu z czekoladą wprowadzał pewną rześkość, jednak za bardzo i on nie pomógł na ogólną ciężkość. Przewinął się motyw goryczkowatego oleju kokosowego, a po nim wkradł się mak i jakby niedookreślona orzechowość. Mak lub nie mak... zatracał się. Olej kokosowy natomiast z czasem umocnił się.

Słodycz rosła cały czas, aż paląc w gardle. Kokos uwypuklił słodycz masy, jednocześnie zagłuszając mak i trochę spychając na bok daktyle. Sprawiło to, że masa siała się piekielnie słodka, a bez konkretniejszego wyrazu. I w tej części poczułam wodnistość, a oczami wyobraźni zobaczyłam wodę do gęstości wymieszaną z cukrem. Właśnie także cukrowe wydawały się drobne kawałki wylegające na język.

Zaczęło to przypominać ciężko słodkiego makowca, w którym pożałowano masy makowej (albo prawie o niej zapomniano), a dano dużo słodkiego ciasta i jeszcze polano ciemną czekoladą.

Gdy baza znikała, mak raz czy drugi trochę się odważył. Gryziony smakował lekko sobą, o ile nie rozgryzłam jednocześnie kawałeczka daktyla. Te serwowały dosłownie czystą słodycz i wydawały się cukrowe. Niewiele w nich smaku daktyli, choć niektóre były bardziej daktylowe, tak do rozpoznania. Wiórki kokosowe, które się trafiły, smakowały zaskakująco wyraźnie w tym wszystkim.

Po zjedzeniu został dosłownie pożar w gardle, pieczenie w język i przesłodzenie totalne. Daktylowa specyfika niby była, ale częściowo jakby zgubiła swój smak. Wyszło to tak słodko, że aż mało daktylowo. Słodyczy towarzyszył kokos słodko-oleisty, z goryczką oleju kokosowego. Podkreśliła go słodzikowa, przesłodzona stanowczo i palono-gorzka czekolada. Chłodna słodzikowość też jakby aż paliła, spłycając smaki zasadnicze. Maku prawie nie czułam. Całość wydała mi się napastliwie ciężka i przytłaczająco-gryząca w język.

Deser uważam za niewypał. Był tak przeraźliwie słodki, że zmęczył mnie bardzo szybko (zjadłam trochę więcej niż 1/4 deseru i "mniejszą połowę" czekolady z wierzchu). Rozumiem, że miał być daktylowy... jednak w momencie, gdy daktyli było tyle, i w takim wydaniu, że chwilami gubił się aż ich smak... odbiór najlepszy nie był. Kokos związany z oleistością też najlepiej nie wyszedł, a jednak trochę ratował przesłodzoną sytuację (mniejsze zło). Czekolada zasładzała słodzikowością, ale nawet gdy ta trochę się oddaliła zestawiona z daktylami, nie zachwycała. Przez to wszystko mak stanowił jedynie leciutką nutkę, którą można by przegapić, gdyby jadło się nieuważnie. W smaku nie mam za co chwalić, konsystencja jak konsystencja... Można taką lubić, można nie, ale i forma do mnie zupełnie nie przemówiła. Taka ilość czekolady na wierzchu? W dodatku takiej, że stanowiła integralną część sugeruje deser na raz. A 150g takiej czystej słodyczy z niesmakami to nic przyjemnego. Obstawiam, że wielbicielom bardzo słodkich deserów posmakuje bardziej niż mi, ale szczerze nie wiem, kto jest docelowym odbiorcą.
W pewnym stopniu było to podobne do Czekokrówki, ale podobnie jak ona wydaje mi się produktem dziwnym i chyba nieprzemyślanym.

Deser skończyła Mama w dwóch podejściach. Jej opinia: "Zjadłam, bo zdrowy skład, a nie, że jakoś szczególnie miałam na to ochotę. Chociaż w zasadzie ten deser był nawet niezły. Daktyle czuć wyraźnie, przez co był za słodki, ale właśnie na szczęście ze względu na nie. Maku za to nie czuć wcale. Czekolada miała okropną, tłusto-mazistą konsystencję, migdały nic nie wniosły. Nie wiem, jak, z czym można by zjeść ten deser, by było fajnie. Tak to on bez określonego charakteru, wyrazu, a taki po prostu słodki twór".


ocena: 4/10
kupiłam: sklep KruKam (ale na stronie kurukam.pl też jest)
cena: 9,99 zł (za 150g)
kaloryczność: 411 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: pasta daktylowa, ciemna czekolada (miazga kakaowa, substancja słodząca: erytrytol; tłuszcz kakaowy), mak czarny mielony, pasta kokosowa, płatki migdałów

sobota, 18 listopada 2023

Czarna Czekolada Dominikana 77 % ciemna z Dominikany

Cenię twórców, którzy robią coś dla siebie, z pasji. Zupełnie przypadkiem trafiłam na Instagramie na małą polską manufakturę Czarna Czekolada, prowadzoną przez Annę Podsiadło. Trochę popatrzyłam, podpytałam i kupiłam czekoladę. Tak, jedną, bo interesują mnie tylko czyste ciemne, a właścicielka Czarnej Czekolady przyjęła ciekawą strategię, że w ofercie ma daną czekoladę przez jakiś czas i dopiero później kolejną. Jest to bardziej ekonomiczne, skoro ani wytwarzanie, ani sprzedaż nie są masowe. Śmiesznie się złożyło, że zaplanowałam ją w tak krótkim odstępie od The Swedish Cacao Company Dominican Republic 70 %, Oko Caribe, 2021 Harvest, ale chyba podświadomie miałam ochotę na ten region. Ogromną ochotę.

Czarna Czekolada Dominikana 77 % to ciemna czekolada o zawartości 77 % kakao trinitario Hispaniola z Republiki Dominikany, z wyspy Hispaniola.

Po otwarciu poczułam mocny zapach gorzkiego tytoniu i dymu, nasuwający na myśl papierosy, a także orzechów włoskich z lekką goryczką. Czułam też kawę - paloną i czarną, choć nie bardzo mocną. Kompozycja odznaczała się kwaśnością jeżyn. Czułam też trochę wiśni i jakby soczyste czerwone wino. Do tego dołączyła... nie tyle soczystość, co świeżość - też jednak jakby nieco ciężkawa, jak niektóre kwiaty, np. malwa, hibiskus. Kwaśność ze słodyczą i gorzkością w udany sposób podkreśliły grejpfruty czerwone. Mimo że ogólnie słodycz była niska, wydała mi się trochę piankowo-marshmallowowa.

Tabliczka wyglądała na bardzo kremową. Była też bardzo twarda i masywna, a trzaskała głośno, kojarząc się ze stukaniem pałeczek muzycznych. Wydała mi się właśnie... masywnie akustyczna.
W ustach rozpływała się bardzo powoli, ale bez trudu. Wykazała się gładkością. Była tłusta w jakby pełny, maślany sposób i kleiście-mazista. Nieco oblepiała podniebienie, pokrywając je sobą zupełnie. Z czasem przybierała na soczystości, której mało nie było i znikała wciąż dość masywnie (nie rzedła).

W smaku pierwszy wyraźnie odezwał się gorzki tytoń i soczysta słodycz czerwonego grejpfruta. Ta może z sekundowym opóźnieniem. Wiązał się z nią lekki kwasek. W kwaśności przewinęły się też inne cytrusy, lecz były mało znaczące. Królował grejpfrut.

W słodyczy szybko pojawiły się lekkie przebłyski karmelu i czegoś ciężkiego. Ogólnie słodycz wydawała się niepewna, przemykała przez kompozycję, jakby nie próbując zawalczyć z mocniejszymi nutami.

A właśnie mocy nie brakowało gorzkości, która prędko wzrosła jako sporo dymu. Zasugerował papierosy, dym nieco smrodliwy.

Za dymem odnotowałam lekką maślaność, ale... nie masła, a jakby bardzo maślanego kremu budyniowego. Chyba nawet śmietanka mi przemknęła, starając się o jakby ugładzenie smaku. Z gorzkości doskoczyły do niego orzechy, jak się zaraz okazało - włoskie. Orzechy zapewniły harmonię tym łagodzącym akcentom z gorzkością.

Grejpfrut z domieszką innych cytrusów zapewnił kwaśność i soczystość. Z czasem pojawił się niezbyt jednoznaczny sok z porzeczek czarnych... ale na pewno właśnie też ciemne owoce. Nagle wystrzeliła jednoznaczna kwaśno-cierpka aronia. Pomyślałam o liofilizowanych, cierpkawych jeżynach i jeszcze jakiś niedookreślonych ciemnych... Acz to aronia je prowadziła niemal na pierwszy plan.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa cierpkość zaczęła się zmieniać. Ta gorzkiego dymu łączyła się z soczystą, przekładając się na myśl o... cierpko-gorzkawej herbacie? Z suszonymi / liofilizowanymi owocami, które dopiero nasiąkają...? I dodatkiem kwiatów, np. malwy, hibiskusa. Mignęło czerwone wino, a soczystość wzrosła za sprawą ciągle wyczuwalnych cytrusowych przebłysków. Grejpfrut nie odpuszczał.

Z dymu wyłoniła się kawa. Pomyślałam o średnio mocno palonej, przejawiającej nuty ciemnych owoców. Jeżyny nieco się wzmocniły, dołączyły do nich wiśnie. Wino, raczej wytrawne, jedynie pobrzmiewało. Całość wydawała się raczej jedynie kwaskowata niż kwaśna, acz w sposób niemal przenikliwy (w pozytywnym sensie), znaczący.

Chyba w kontraście do słodyczy, która przejawiała ciężkawość jakby... budyniu i pianek marshmallow. Czułam też nieco palonego karmelu, ale właśnie i trochę lukrowo-piankowych akcentów się zaplątało.

Grejpfrut bliżej końca uderzył z nową mocą, zagłuszając słodycz cięższą, a swą goryczkowatą skórką podkreślając karmel. Soczystość zawalczyła o świeższy wydźwięk słodyczy, przywodzący na myśl ciężkie nie słodkości, a kwiaty, np. hibiskus, malwa.

Kawa z kolei pochłonęła dym i papierosy. Herbaciane wątki także się jej podporządkowały. Pojawiła się przy niej jakby lekka metaliczność czy nutka, jaka pojawia się w wysoko mineralizowanej wodzie.

Gorzkość zyskała soczystość, wyciągając z oddali orzechy włoskie.

Po zjedzeniu jednak dym wyległ w posmaku. Czułam wciąż właśnie taką "mineralność", a do tego kawę jakby z nutami ciemnych owoców. Ostała się aronia i sporo soczyście kwaskawego grejpfruta. Słodycz należała głównie do karmelu, acz z ciężkawym echem. Wszystko zespoiły nieco łagodzące, spokojnie gorzkawe orzechy włoskie.

Czekolada była pyszna i intrygująca. Dym, papierosy i kawa z garścią orzechów włoskich ustanowiły zacną gorzkość, a owocowy splot grejpfruta i aronii z tłem z innych czarnych owoców, winnymi, hibiskusowo-herbacianymi i cytrusowymi akcentami zadbał o soczystość i kwaśność. Słodycz nie narzucała się. Kojarzyła się głównie z karmelem, ale miała w sobie też coś budyniowo-marshmallowowego, ciężkość. Bez tego bym się obyła, ale i to nie przeszkadzało. Najpierw się wahałam i myślałam, że wystawię raczej 9, ale im więcej jadłam, tym bardziej utwierdzałam się, że tabliczka zasługuje na 10 choćby z racji rzadko spotykanych nut i zacnego ich zgrania.

Ciemne owoce, herbaciana nuta czy mieszanie się gorzkości z owocami miały podobny charakter do Fruition Chocolate Works Dominican Nacional Dark 74% Limited Edition, jednak ogólnie czekolady nie były szczególnie podobne.
Ciemne owoce z owocową cierpkością, orzechy włoskie czy przebłyski herbaciane i cytrusowe trochę przypominały The Swedish Cacao Company Dominican Republic 70 %, Oko Caribe, 2021 Harvest, jednak podlinkowana skupiła się bardzo na słodyczy z racji zawartości kakao. Czarna Czekolada poszła w bardziej gorzkim i cierpko-kwaśno-soczystym kierunku.


ocena: 10/10
cena: 20 zł (za 93g)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: mogłabym do niej wrócić

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

piątek, 17 listopada 2023

Paccari Piura Quemazón 70 % ciemna z Peru

Po tym, jaki zawód sprawiły mi pogorszone tabliczki Pacari (Pacari Andean Rose 2021 i Pacari Passion Fruit 2021), po kolejnych zmianach, nie zapowiadających niczego dobrego, uznałam, że warto sięgnąć po czystą ciemną. Może te wciąż Pacari - ups, teraz to Paccari - wychodzą. Z dwóch posiadanych wybrałam nie dość, że o niższej zawartości kakao, to jeszcze z kakao Piura, czyli po prostu ziaren charakteryzujących się łagodnością. Pomyślałam, że jak Paccari miałoby mnie rozczarować kolejną czekoladą, to lepiej wcześniej niż później. W 2017 jadłam już taką tabliczkę od nich, jednak... no właśnie, było to przed sporymi zmianami. Czy i sam smak czekolady uległ zmianom?

Paccari Piura Quemazón 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao Piura z Peru, z regionu Piura.

Otworzywszy, poczułam ziemię i czarną, gorzką kawę mocno osłodzone mlecznym toffi. Kawa wydała mi się nie za mocna, a łagodzona orzechową nutą. Ziemia z kolei, choć czarna i rozgrzana, pilnowana była akcentem drzew. Ciepłych... które to ciepło nakręcał cynamon, stojący na czele splotu ciepłych przypraw. Całość wykazywała także soczystość cytryny, nierozerwalne zmieszanej z goryczką - zarówno skórek cytrusów, jak i trochę cukierkowo-galaretkową.

Tabliczka była twarda i masywna. Łamała się z głośnym trzaskiem, który obiecywał, iż będzie pełna i gęsta, syta.
W ustach rozpływała się powoli i maziście. Rzeczywiście była zbita, długo zachowywała kształt. Opływała lekko tłustymi i bardzo soczystymi, mieszającymi się ze sobą falami. Pod tym względem wyszła wyważona, acz i tak wydała mi się ciężkawa (w pozytywnym sensie).

W smaku pierwsza odezwało się toffi z wyraźnym echem cytrusowym. Toffi było słodkie, niemal słodziutkie i łagodnie mleczne.

Cytrusowość rozeszła się jako cytryna, świeża i soczysta, ale zestawiona na równi z cytrusową, cukierkową (?) galaretką z racji wysokiej słodyczy. Dołączyły do niej też inne cytrusy, w tym słodka pomarańcza. Odnotowałam goryczkę łączącą naturalne skórki cytrusów (przewodziła cytrynowa) z galaretkowatością.

Zaraz popłynęła także inna, pełna gorzkość. Najpierw była delikatna, choć wyrazistości jej nie brak. Reprezentowała ziemię i nieco palone drewno. Prażona nutka pojawiła się, acz była niska i częściowo nikła w ogóle. W gorzkości po chwili pojawiła się też czarna kawa.

Cytrusom o cukierkowych zapędach w tym czasie świeżości nadały kwiaty. Cechowała je słodycz, acz właśnie podkreśliły naturalniejszy, świeży motyw - niczym powiew wiatru latem. W oddali przemknęły mi suszone owoce - słodko-kwaskawe morele i rodzynki?

Gorzkość wzrosła znacząco. Samą jednak kawę trochę zaczęły łagodzić orzechy laskowe i włoskie. Drewno w swym cieple zmieniło się za to w przyprawy, co przypieczętowały kwiaty. To była roślinnie świeża nutka, której nie brakowało goryczkowatej pikanterii.

W świeższym, owocowym splocie pojawiły się czerwone. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wyraźnie poczułam wiśnie o winnych aspiracjach i czerwone porzeczki.

W tym czasie kawa odpłynęła na rzecz kawowo-mlecznego toffi. Ostała się może jako jedynie mleczne cappuccino. Do toffi dolatywała trochę mocniej palona nutka, mignął mi ciepły, palony karmel, ale nie zagrzał miejsca na długo. Mieszał się ze słodko-ostrawymi przyprawami. Poczułam na pewno cynamon i jakieś inne, niejednoznaczne i nie za mocne. Ciepła słodycz subtelnie musnęła jednak gardło.

Przyprawy podkreśliły ostrawą ziemię, a i cytrusom dodały goryczki; innym owocom cierpkości. Przy wiśniach wyłapałam jakieś bardziej cierpkawo-kwaskawe jagody, mieszankę porzeczek czerwonych i czarnych... A cytrusowa goryczka tym razem była jednak o wiele bardziej świeżo-soczysta. Pomyślałam o grejpfrucie oraz skórce cytryny i pomarańczy. Cytryna plątała się tam cały czas i choć była soczyście świeża, wydawało mi się, że echo cukierkowości też cały czas jest obecne. Chyba z racji toffi-karmelowej słodyczy. W pewnej chwili do głowy przyszedł mi też jakiś słodki serek owocowy (cytrynowo-jakiś... mango?). Nieco przesadzona kumulacja tego potrafiła trochę przytłoczyć i zadrapać.

Z czasem jednak kawa jakby się nieco przeciw niej zbuntowała. Wróciła ta czarna. Pomogły jej przyprawy, głównie cynamon, którymi wydawała się doprawiona. Goryczka cytrusów złączyła ją z wilgotną ziemią. W kompozycji dość ciepłej na znaczeniu wzrosła świeżość... właśnie wilgotnej ziemi.

Poczułam też kwiaty, zmieniające słodycz w bardziej roślinną... Przez moment przy drewnie czułam jakby żywiczną słodycz, acz już po chwili okazała się niemal żywicznymi suszonymi owocami. To były głównie rodzynki, które połączyły goryczkę, kwasek i słodycz.

Posmak należał to silnej słodyczy świeżych kwiatów, ale też mlecznego toffi. Trzymał się go bardziej palony, ciepły akcent. Pomyślałam o cynamonowym karmelu i innych przyprawach. Mieszały się z ciepłym drewnem, któremu nie brakowało świeżości, napędzanej przez kwiaty. Wyległa też ziemia, acz nieco ugłaskana orzechami, a także kwaskawo-goryczkowata skórka cytryny, przesycona ogólnie cytrusową soczystością.

Całość wydała mi się bardzo spójna, mimo kontrastowych nut. Słodkie, mleczne toffi i drewno mieszało się za sprawą cynamonu i kwiatów z owocami. Cytrusy (głównie cytryna, trochę grejpfruta i pomarańczy) oraz czerwone (głównie wiśnie z winnym echem) były kwaskawe, ale nie kwaśne. Trochę zalatywały cukierkowo, ale to jest do wybaczenia. Rodzynki świetnie zgrały się z drzewami i kwiatami. Mimo silnej słodyczy, gorzkość też znalazła miejsce dzięki ziemi, kawie i przyprawom, drzewom. Odrobina orzechów łagodziła to, ale raczej zapewniając harmonię niż przesadzoną łagodność. Niestety jednak całościowo wyszło to nieco za słodko.

Dzisiaj przedstawiana Paccari wydała mi się słodsza za sprawą toffi i łagodzona mlecznym cappuccino, orzechami niż dawna ziemiście-drzewna, kefirowo-serkowa Pacari Piura Quemazón 70 % z 2017 ze słodyczą suszonych owoców i wina z przyprawami. Obie były świeżo-roślinne, ale dzisiaj opisywana wyszła jakoś tak... łagodniej i cieplej. Jakby pewną dzikość poskromiono. Wciąż była bardzo dobra, ale już nie aż tak. Nie podoba mi się więc, że marka wciąż chwali się zdobytą w 2013 roku nagrodą - złotem. Przyznano to przecież wersji sprzed zmian...


ocena: 9/10
cena: 42 zł (cena półkowa za 50 g, ja dostałam rabat)
kaloryczność: 608 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa

środa, 15 listopada 2023

The Swedish Cacao Company Dominican Republic 70 %, Oko Caribe, 2021 Harvest ciemna z Dominikany

Marka The Swedish Company przypadła mi do gustu. Wprawdzie nie przełożyła się na żadne wyobrażenie o czekoladach do degustacji akurat ze Szwecji, ale co tam. Z zaskoczeniem jednak odnotowałam, że o dziwo z ich oferty dotąd nie próbowałam żadnej o chyba najpopularniejszej zawartości kakao, jaką jest 70%. Właśnie po taką tabliczkę sięgnęłam najpierw, gdy wybierałam spośród tych zakupionych wiosną 2023. To była najniższa zawartość, jaką miałam, padło na Dominikanę. Lubię ten kraj pochodzenia kakao. Do wyprodukowania tej tabliczki zakupiono je od kooperatywy Öko-Caribe, 

The Swedish Cacao Company Dom. Rep. 70 %, Oko Caribe, 2021 Harvest to ciemna czekolada o zawartości 100 % kakao z Republiki Dominikany, z prowincji Duarte.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach miodu, który jakby spływał po prażonych orzechach. Dominowały ziemne, ale sporo było w tej mieszaninie też pekan i chyba włoskich. Podkreśliła je nuta drzew, a konkretniej kory. Kompozycję cechowała też wysoka, słodka soczystość, oddająca truskawki. Truskawki i... truskawkową nalewkę? Za nimi przewijały się inne owoce: granat i ciemne jagody, może jakaś pojedyncza jeżyna, odrobina soku z cytryny. Ostatni wydobył jeszcze nutę jogurtu zmiksowanego z truskawkami. Mnie do głowy przyszły jeszcze truskawki trochę gnilne... mieszające się z ziemią o właśnie gnilnych akcentach.

Twarda tabliczka podczas łamania trzaskała średnio głośno, trochę jak muzyczne pałeczki. Miejscami, gdzie była cieńsza, oczywiście słabiej. Wydawała się przy tym nieco pyliście-krucha, ale na dobrą sprawę nie była ani pylista, ani krucha.
W ustach rozpływała się ochoczo, acz powoli. Wykazała się maślanością i lepkością. Jej bezkresna aksamitna kremowość obklejała usta, a wtedy dotarła do mnie jej tłustość. Z czasem przełamała ją subtelna soczystość.

W smaku najpierw mignęło mi czerwone czy nawet różowe, bardzo słodkie winogrono, a potem poczułam się, jakby usta zalał mi jasny miód. Miód lipowy? Z leciutką, słodką nutą drzew, które kwitną i potrafią przez to aż zadrapać w nosie, gardle.

Chwilę po słodyczy w tle rozchodziła się lekka gorzkość. Pomyślałam o korze drzewa. Lipy? Lipa... czy może dokładniej lipowa herbata? Obudziła w niej drzewny motyw. 

Od drzew jednak po paru sekundach odwracały uwagę słodkie i soczyste truskawki. Owocowy motyw zapowiedziany przez winogrona rozbrzmiał, w zasadzie dominując. Za truskawkami przewinęło się trochę ciemnych jagód i chyba pojedyncze, charakterniejsze jeżyny, a one same chwilami wydawały się niemal słodziuteńkie, z racji ogólnie wysokiej słodyczy.

Z czasem truskawki nieco osłabły... Pomyślałam o mdławych i wodnistych sztukach, a w oddali odnotowałam kwasek chyba cytryny. Zasugerował kiepskawe truskawki zmiksowane z jogurtem, dzięki czemu wspomniane owoce i tak miały szansę zachwycić. Chyba przemknął mi jeszcze ananas.

W tym czasie, a już na pewno mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa drzewna nuta zmieniła się niemal zupełnie w orzechy. Głównie prażone fistaszki, ale też pekany. Orzechy pekan zbierały się, umacniały... I w pewnej chwili - mocno podprażone, może oblane miodem... Wyszły na przód w orzechowej strefie. Za nimi podążała lekka goryczka, nakręcana przez... Orzechy włoskie. Włoskie nie pozwoliły też drzewom umknąć zupełnie, przypominając o nich. Gorzkość zaczęła rosnąć.

Subtelny kwasek owoców również odważniej się rozszedł. Obok truskawek pojawił się granat i sporo jagód. Drobnych, ciemnych i soczyście słodko-kwaśnych.

Gorzkość zdawała się opływać te owoce jakby z dwóch stron. Z jednej czułam drzewno-orzechową, trochę herbaciano-lipową (napar bardziej niż herbata), spokojną, a z drugiej... przebijającą się dopiero gorzkość ziemi. Czuć w niej gnilność... ta podkradła się do truskawek, sugerując właśnie nieco gnilne, wodniste i rozmiękłe owoce... Bliżej końca przemieszały się, oddając korę opadłą z drzew wmieszaną w wilgotną ziemię.

Ziemia daleko w tle zasugerowała owocową nalewkę - z mieszanki truskawek i jagód, z pewną cierpkością w tle. Nalewkę bardzo słodką, może... owocowy miód pitny (jakiś półtorak?). Po sekundzie-dwóch okazało się, iż to nie alkoholowość, a w zasadzie słodycz tak rozgrzała, przypiekła. 

Oczami wyobraźni zobaczyłam lepką od złocistego miodu słodką bułeczkę z owocami. Powiedziałabym, że jagodziankę, ale zawarła mieszankę truskawek i jagód, może nawet czerwonych porzeczek. Podsyconych w dodatku kropelką cytryny.

Po zjedzeniu czułam posmak miodowej, słodkiej bułeczki z owocami. Była to mniej jednoznaczna, a bardzo słodka mieszanka owoców czerwonych - jakiś jagódek - której słodycz przełamała cytryna. Do tego czułam wyrazistą goryczkę ziemi i orzechów z drzewnym echem. W głowie siedziała mi lipa, a z orzechów najwyraźniej wyłoniły się prażone pekany, chyba w dodatku w miodzie.

Całość była pyszna i ciekawa. Truskawki odmieniane przez wiele przypadków - i soczyście-słodkie, i gnilne, i zmiksowane z jogurtem, zestawione z innymi owocami: jagodami, granatem, odrobiną cytryny świetnie wyszły z drzewno-orzechowymi tonami. Prażone ziemne, potem bardziej laskowe i lipa, z czasem mnóstwo ziemi przełożyło się na odpowiednią wytrawność i gorzkość. Słodyczy czułam sporo, bo miód - jakby lipowy - na wiele sobie pozwolił, a i owoce były w dużej mierze słodkie, kompozycja potrafiła nieco zadrapać, lecz za słodko nie było. Kwaśności w sumie niby nie wiele, ale odegrała ważną rolę.

Trochę skojarzyła mi się z Fruition Chocolate Works Dominican Nacional Dark 74% pełną owoców jagódkowatych i czerwonych, cytrusów (dzisiaj opisywana jednak ograniczyła się do cytryny), orzechową i z nutą mokrej ziemi, która w dzisiaj opisywanej wyszła bardziej gnilnie. O ile podlinkowana była jakby mleczna w odniesieniu do słodyczy, dzisiaj opisywana dodała coś mlecznego (jogurt) do owoców. Obie bardzo słodkie, acz Fruition karmelowo-toffi, a dzisiaj prezentowana od miodu. Łączy je nawet motyw naparów - acz innych, bo wspomniana to herbata ewidentnie, a dzisiejsza bardziej namieszane napary z lipy i drzewa.


ocena: 9/10
cena: 36 zł (za 50 g; cena półkowa, ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 548 kcal / 100 g
czy kupię znów: kiedyś mogłabym wrócić

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

wtorek, 14 listopada 2023

Prime Chocolate Secondary Fermentation 70 % Cherry Wine ciemna z Hondurasu o smaku wina wiśniowego; z ziaren macerowanych w winie wiśniowym

Po piwnej Prime Chocolate Barrel-aged 70 % Imperial Sout one year przyszła kolej na kakao nasączone w czymś innym. Konkretniej w winie wiśniowym. Osobiście kocham nuty wina w czekoladach, ale z samym winem - jak ogólnie z alkoholem - mi nie po drodze. Raz w życiu piłam wiśniowe (tekst 18+ Potęga Tradycji Wino Wiśniowe), jednak uznałam, że w ogóle jak wino to wolę zwyklejsze czerwone i tyle, mimo że wiśnie ubóstwiam. Pomyślałam jednak, że w czekoladzie, zwłaszcza tak dobrej jak tego producenta, mogło utworzyć naprawdę ciekawy bukiet. Czułam, że to będzie czekolada alkoholowa właśnie dobra dla mnie. Bez alkoholu, a z jego smakiem.

Prime Chocolate Secondary Fermentation 70 % Cherry Wine to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Hondurasu, nasączanego w winie wiśniowym; "o smaku wina wiśniowego".

Po otwarciu poczułam jednoznaczny zapach czerwonego wina i kwaśnych wiśni, zmieszanych z alkoholem. Były to głównie owoce nasączone alkoholem, właśnie winem, być może w nim duszone, ale i trochę o świeższym, surowszym charakterze. Otulała je wysoka, wręcz drapiąca słodycz miodu i kwiatów. Wiśnie podkręciły kwaskowate śliwki węgierki i częściowo też wkomponowane w coś alkoholowego... Wyobraziłam sobie czekoladowo-orzechowe trufle, nadziewane taką wilgotno-alkoholową truflą cukierki, zwieńczone akcentem ziemi.

Twarda tabliczka już w dotyku wydała mi się lekko kremowa. Przy łamaniu wydawała średnio głośne trzaski. W zasadzie było w nich coś z głuchego stukania (jakby przesypywanych kamyków).
W ustach rozpływała się średnio wolno, leniwie i gęsto niczym zbita grudka budyniu. Maziście-tłusto pokrywała podniebienie, eksponując lekką maślaność. Cechowała ją lekka chropowatość. Z czasem płynęła z niej soczystość, za sprawą której znikała już rzadziej.

W smaku pierwsza rozbrzmiała wysoka słodycz kwiatów i miodu, która od razu wydała mi się aż leciutko drapiąca... A przynajmniej drapanie zapowiadająca. W kolejnej sekundzie obecność zgłosiła soczysta kwaśność soku z cytryny, która na zasadzie kontrastu jeszcze podkręciła też słodycz.

Przemknęło miodowe wino... Miodownik czy miodowa nalewka... 

Wiśnie w miodzie! W miodowej zalewie i w końcu wino wiśniowe. Otarło się o lekką landrynkowość, co też podłapała nutka cytryny. Mimo wysokiej słodyczy, poprzez soczystość tego wina rozlała się kwaśna wytrawność. Było lekko cierpkie i soczyste. Poczułam alkoholowy motyw bardzo wyraźnie, a wyobraźnia podpowiedziała mi czerwone wino konkretnie w drewnianych beczkach. Dosłownie czułam piwniczny chłód.

W tym czasie miodowa słodycz rosła i wzbogaciła się jeszcze o średnio mocno palony karmel. Palony jednak niewątpliwie.

Pod naporem słodyczy wiśnie zaczęły mi zalatywać trochę słodko-pudrowo... nieco landrynkowo--cukierkowo wręcz. Wiśnie w alkoholu i niemal słodziutkie wino wiśniowe dominowało jednak zupełnie, rządziło całą kompozycją.

Gorzkość podporządkowała się temu, płynęła spokojnie. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa przywiodła wyraźniejsze nuty dymu i drewna. Dym podkreślił średnią paloność całości, w tym karmelu, a drewno... Drewno i beczki wciąż mocno trzymały się wina. Pomyślałam jednak za jego sprawą o wytrawniejszym... Bez dwóch zdań czerwonym, ale jakby... czekoladowym? W tle pojawiła się kawa, też nieco palona. I może... chyląca się w stronę truflowych cukierków kawowych?

Z czasem wiśnie wydały mi się wsparte innymi owocami... Podkręciło je więcej cytrynowej kwaśności, choć jako że wciąż było też bardzo słodko... Do głowy wpadły mi jeszcze truskawki. Pudrowe wiśnie zmieniły się w "coś wiśniowego", ale już nie tak słodkiego. Jogurt wiśniowy?

Kompozycja zaczęła łagodnieć. Jogurt przywiódł nieco mleczno-śmietankowy wątek, a ten... podszepnął nugat orzechowy?

Nugat albo jakieś truflowe nadzienie czekoladek. Typu wiśnie w alkoholu w czekoladzie, alkoholowa śliwka w czekoladzie... bo właśnie że i obok wiśni poczułam kwaskawe węgierki. Wiśnie jednak niewątpliwie cały czas dominowały.

Z tym, że bliżej końca bardziej jako duszone wiśnie i... wiśnie niemal czekoladowe, czekoladowo-wiśniowe wino i wiśnie w czekoladzie. Jak mowa o czerwonym winie, to na pewno bardzo słodkim. Słodycz była bardzo, bardzo wysoka i drapiąco-rozgrzewająca, bardzo ciepła, do czego dołożył się alkohol. A jednak i kwasku nie brakowało.

W posmaku zostało głównie soczyście kwaśne wino wiśniowe zestawione ze słodyczą miodowo-kwiatową, co przełożyło się na ciepłe drapanie gardła. Do tego czułam surowo-świeże, słodko-kwaśne wiśnie i... wiśnie nieco cukierkowo-pudrowe. Wszystko z nienachalnym, ziemiście-dymnym, może nieco kawowo-czekoladowym tłem.

Całość była bardzo intrygująca i smaczna. Tak jednoznaczny smak wina wiśniowego, wina czerwonego i wiśni odmienianych przez wszystkie przypadki nie zabił czekoladowości. Wszelkie truflowe, czekoladkowe akcenty zacnie wpisały się w wydźwięk. Dym czy drewno także, jako beczki i lekka paloność mogłyby jednak popisać się wyższą gorzkością. Domieszki innych owoców, a więc cytryny i śliwek podkręciły soczystość i kwaśność, a jednak całość w pewnym momencie wydała mi się nieco za słodka. Ciepła (też od nut alkoholowych), ale i drapiąca miodowo-kwiatowo. Słodkie wiśniowe twory nieco zasładzały mimo kwaśności i soczystości. Kompozycja, choć bardzo winna, nie wydała mi się mocno wytrawna. Do tego soczystego smaku też średnio mi pasowała dość tłusta konsystencja.

Podobnie jak w Prime Chocolate Barrel-aged 70 % Imperial Sout one year także w tej tabliczce chyba wyłapałam też nuty samego kakao z Hondurasu, a więc cytryny, kawę i swoiste ciepło, znane mi z Duffy's Honduras Indio Rojo 72 %.


ocena: 8/10
kupiłam: dostałam od producenta Prime (cocoa.by)
cena: ja dostałam, ale ich cena to 14€, czyli ok. 62 zł za 70g
kaloryczność: 563,3 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, nierafinowany cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

poniedziałek, 13 listopada 2023

Loft Kulinarny Krem czekoladowy z orzechami laskowymi

Czasem w internecie trafiam na małych producentów. Gdy uznam ich ofertę za wartą uwagi, zdarza się, że występuję z propozycją mini współpracy, czyli wysłania wybranych przeze produktów do testów, bym mogła opisać je na bloga, podając link do strony sklepu. Tak było i w przypadku Loft Kulinarny. Bardzo miła obsługa, sporo ciekawych produktów (choć akurat dla mnie nie za dużo), ale... w zasadzie kiepski początek. Spotkało nas nieszczęście w postaci zniszczenia przesyłki w transporcie. Stąd musiałam czekać i czekać, aż wysłali drugą. Uznałam, że czekolady na spotkanie ze mną mogą poczekać jeszcze dłużej, dlatego najpierw sięgnęłam po krem, chcąc zjeść go jak najświeższy, by nie musiał stać w komodzie całe lato. I nie ukrywam, że po paru czekoladowych innych (migdałowym Pięć Przemian Krem Migdałowo-Czekoladowy Keto Friendly, fistaszkowym Grizly Krem orzechowy z belgijską czekoladą ciemną i nerkowcowym GymBeam Cashew Butter + Chocolate + Banana, do którego wróciłam), naszło mnie właśnie na czekoladowo-laskowy.

Loft Kulinarny Krem czekoladowy z orzechami laskowymi to krem zrobiony na bazie prażonych orzechów laskowych i belgijskiej czekolady mlecznej o zawartości 64 % kakao.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach orzechów laskowych prażonych średnio mocno, z wyraźną goryczką skórek oraz czekolady o charakterze słodkiego "kakałka", z drobnym tylko gorzkim akcentem. Od razu skojarzyło mi się to z kremami typu Nutella, bo czuć też sporo mleczno-maślanych nut, a słodycz ogółu była wysoka. Obok naturalnie orzechowej, stała cukrowa płynąca ze słodkiej czekoladowości. Kompozycja miała ciepły, prażony charakter.

Na wierzchu olej się nie wydzielił. Mało tego! Po odkręceniu krem wyglądał na suchy. Wystarczyło tylko dotknąć go łyżeczką, by zdradził swoją miękko-mazistą tłustość. Zanurzywszy łyżeczkę i mieszając, odebrałam go jako twór wręcz miękko-olisty, mimo że wciąż niewątpliwie gęsty i w miarę masywny. Wydał mi się plastyczny. Widać w nim sporo malutkich kawałeczków i drobinek orzechów.
W ustach krem dał się poznać jako miękki, ale dość konkretny. Obklejał usta i chwilowo wydawał się raczej gęsty, nieco przytykał. Rozpływał się w tempie szybkawo-umiarkowanym, eksponując swoją wysoką tłustość. Była miękko-oleista; nie ciężka, ale przesadzona. Czuć w nim kremowość czekolady, choć potem z łatwością rzedł (zwłaszcza przy wyższej temperaturze), zachowując tłustą lepkość. Drobinki orzechów wylegające na język oraz jakby wisząca w tle drobna pylistość próbowały odciągać od niej uwagę, ale i tak nieco męczyła. Z czasem kojarzyła się z tłusto-mazistymi kremami typu Nutella czy Pięć Przemian Krem Migdałowo-Czekoladowy Keto Friendly.
Po rozpłynięciu się kremu w ustach zostawały małe kawałeczki i drobinki orzechów. W zasadzie w większości nie wymagały gryzienia, ale ja wyłapywałam co większe i gryzłam. Niektóre okazały się bardziej chrupkawe, więcej było raczej trzeszcząco-skrzypiących. Zaplątało się dosłownie kilka drobineczek skórek.
Krem zwłaszcza pod koniec (czyżby się jakoś rozwarstwił?) bardzo łatwo stawał się bardziej płynny w wysokiej temperaturze (jadłam go w lipcu), co w moim odczuciu stanowi wadę.

W smaku pierwsza uderzyła wysoka słodycz. Poczułam jakby cukrowość należącą do czekolady, ale także naturalnie słodkie orzechy laskowe.

Orzechy podłączyły się pod lekką gorzkość i za jej sprawą przebiły się. Chyba uraczyły mnie akcentem skórek. Czekolada podchwyciła to i przez moment wydała mi się leciutko gorzkawa... Otarła się o słodkie kakao na mleku, acz drobna gorzkawość w tle zdradzała swoje nieczekoladowe pochodzenie (obstawiam olej kokosowy). Słodycz za to szybko rosła.

Orzechy zaraz postarały się o skupienie uwagi na sobie. Poniekąd im się udało, bo trochę na moment wyprzedziły czekoladowość, acz nie jakoś szczególnie. Spod skórek wypłynął smak słodkich średnio prażonych orzechów, ale jakby z echem także słodkich surowych. Wpisały się jakby... w ogólne ciepło kompozycji. Jak przez parę chwil rozbrzmiewały bardzo wyraźnie, tak z czasem na tej wyrazistości nieco traciły. Robiło się coraz bardziej maślanie.

Maślanie-słodko i cukrowo-ciepło. Wydawało się, że słodycz aż rozgrzewa gardło. Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach czekolada odsłoniła w pełni mleczny charakter. Orzechom podrzuciła mleczno-słodki wątek nugatu, sama zaś w zasadzie zaczęła dominować, cały czas umacniając słodycz. Ta zrobiła się cukrowo ciężka i drapiąco-męcząca.

Z czasem odnotowałam, w całej tej słodkiej maślaności, element bardziej tłuszczowy... Bardzo łatwo przez to o skojarzenie z kremem typu Nutella. Może nieco wytrawniejszym i szlachetniejszym, ale jednak. Delikatna gorzkość raz po raz powracała - nie była w pełni kakaowa (pewnie olej kokosowy). Wyobraziłam sobie też gorące kakao na mleku z bitą śmietanką. Sama czekolada miała w sobie ciepły wątek. Jakby nieco palony, prażony i zgrywający się z prażono-orzechowym wątkiem.

Wyłaniające się z masy kawałeczki orzechów podbijały na końcówce właśnie swój smak. Okazały się przyjemnie wyraziste, sporadycznie gorzkawe, podreślające właśnie laskowy smak.

Mimo to, gdy krem znikał z ust, w gardle czułam już palenie, drapanie od słodyczy. Było o wiele za słodko, a przez nieco maślano-oleistą, niedookreśloną nutkę przekładało się to na "echo plastiku". Gryzione kawałeczki stanowiły laskowe pstryczki w zasadzie głównie słodkie i lekko prażone. Pojedyncze to goryczkowate skórki. Wszystkie jednak przynajmniej w smaku przypieczętowywały orzechowość.

Po zjedzeniu został posmak lekko prażonych, słodko-goryczkowatych orzechów laskowych oraz przesłodzonej czekolady mocno mlecznej, z cukrowym drapaniem gardła, a do tego goryczka-niesmak. Mleczność... mieszała się z łagodnością, maślanością orzechów. Same laskowce czuć wyraźnie, ale właśnie niestety z nieprzyjemną goryczką oleju kokosowego.

Całość do mnie nie przemówiła zupełnie. Wyraziste orzechy laskowe jakby i trochę surowe, i o nie za mocnym stopniu prażenia, i przyjemnie zaznaczoną goryczką skórek zetknęły się z przesłodzeniem fundowanym przez czekoladę i goryczkowato-tłuszczową nutę, które po prostu krem nieco spłyciły, kojarząc się z kremami typu Nutella. To można określić jako jej zdrowszy i szlachetniejszy zamiennik. Bardzo żałuję, że oprócz cukrowości dodali ten olej kokosowy, przez co pojawiła się goryczka jakby starająca się udawać czekoladową i orzechową, jednak czuć, że to nie one, a olej kokosowy. Zepsuł też strukturę. Czekoladowość, słodycz i specyficzna tłusta miękkość poszły właśnie w tym kierunku, nie kremów, że tak powiem, bardziej opierających się na orzechowości. Mimo że tej nie brakowało! To jednak nie typ past, w których ja gustuję. Bliżej mu raczej do Pięć Przemian Krem Migdałowo-Czekoladowy Keto Friendly, acz w przypadku Loft bazę - czyli w jego przypadku laskowce - czuć wyraźniej. Pasta Loft ma potencjał, ale zmarnowany - wydaje mi się, że wystarczyłoby nie dodać tych 5% oleju kokosowego (zastąpić je orzechami), a już byłoby lepiej.

Jakąś 1/3 oddałam Mamie, bo po prostu już nie mogłam przez to przebrnąć i się zmusić do skończenia. Mama zaczęła łyżeczkować i stwierdziła, że "krem ma ogromny potencjał, pięknie pachnie jak taka szlachetna Nutella i podobnie smakuje, ale w smaku ma coś, co mi bardzo przeszkadza. Taka goryczka nie kakao, i nie orzechów. Chyba oleju kokosowego, która jest po prostu zbędna. Na słodycz wcale nie pomaga. Tak, gdyby nie ta nuta, krem nawet smaczny". Resztę skończyła z sucharkami (jednego dnia) i kruchymi ciastkami maślanymi z Kauflandu (drugiego). O tych połączeniach: "Tak z sucharkami to już lepiej niż osobno, ale niewiele. Z ciastkami tak sobie, do zjedzenia, choć ciastkom krem chyba bardziej przeszkadzał, niż coś dobrego wnosił". O konsystencji powiedziała, że "bardzo łatwo coś posmarować, ale szybko się na sucharku czy ciastku aż rozpływa nieprzyjemnie".
Zgodziła się ze mną, że przy takiej cenie na więcej niż 5 nie zasługuje. 


ocena: 5/10
kupiłam: dostałam od Loft Kulinarny
cena: ja dostałam, ale ich cena to 39 zł za 200g
kaloryczność: 631 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: orzechy laskowe 55%, mleczna czekolada 40% (miazga kakaowa, cukier, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, lecytyna sojowa), olej kokosowy

niedziela, 12 listopada 2023

Chapon Cacao Rare Venezuela 90 % ciemna z Wenezueli

Na widok czekolady marki Chapon, którą pokochałam na dobre, o tak wysokiej zawartości kakao jak 90 %, bardzo się podekscytowałam i po prostu wiedziałam, że muszę ją zamówić. Z kolei gdy paczka już przyszła, uznałam, że nie musi nadejść właściwa chwila, nie chciałam bowiem dobrać się do niej od razu. Zastanawiałam się też ciągle - czy to jednorazowy eksperyment czy może szykuje się poszerzenie oferty?

Chapon Cacao Rare Venezuela 90 % to ciemna czekolada o zawartości 90% kakao z Wenezueli.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach rodzynek, łączący wysoką strefę słodką, w której dominował miód, z kwaśną, należącą do owoców. Wśród nich czułam głównie cytrusy, a dokładniej cytrynę i pomarańczę, a w tle trochę leśnych niezbyt dojrzałych. Jakieś drobne jagody, borówki amerykańskie. Obok miodu pojawiło się sporo kwiatów białych i choć nie ciężkich, świeżych, to aż drapiąco słodkich. Daleko w tle odnotowałam odrobinę ziemi i średnio mocno paloną nutę idącą w kierunku wytrawniejszym, krakersowym i... chlebowym jak skórka od chleba.

Tabliczka była bardzo twarda i wyglądała na kremowo-pylistą. Trzaskała głośno i skaliście. 
W ustach rozpływała się bardzo powoli i gęsto, maziście. Początkowo wydawała się w tym wręcz skąpa, długo zachowywała pierwotny kształt. Obklejała nieco podniebienie coraz to kolejnymi, maślano-oleistymi falami. Nie była jednak mocno tłusta. Odznaczała się kremowością, w której z czasem zaplątała się pylistość i drobna soczystość. Nie rozbiła jednak zalepiania, a pod koniec trochę ściągała.

W smaku pierwsze wystąpiły w duecie ziemia i rodzynki. Słodycz wstrzeliła się w nie, przez moment jawiąc się jako dość wysoka. Były to rodzynki niemal słodziuteńkie.

Po chwili jednak słodycz szybko osłabła, a ziemia roztoczyła gorzkość. Wpisywał się w nią drobny kwasek, soczystość... Najpierw pomyślałam o kefirze i cytrynie, może cytrynowym kefirze, lecz z czasem... nuta ta zrobiła się mocarniejsza i mniej spożywcza. Poczułam smołę. Wraz z pewnym gorącem, jaki w sobie zawarła. Wyległa na pierwszy plan.

W tym czasie rozwinęła się słodycz, bo choć osłabła, nie zniknęła. Rodzynki, choć wciąż słodkie, okazały się soczyście kwaskowate. Kwasek właśnie zaprosił cytryny i trochę pomarańczy. Ostatnie również były słodko-soczyste i jednocześnie właśnie kwaśne.

Pomyślałam też o kwiatach pomarańczy i... miodzie pomarańczowym? Albo raczej miodzie z pomarańczą, bo pojawił się w nim lekki kwasek. Samych, niemal miodowo słodkich, białych drobnych kwiatów pojawiło się sporo.

Słodycz zaczęła ponownie nieco rosnąc, acz trzymając zachowawczy poziom. Rodzynki zrobiły się kadzidlano-żywiczne, a nuty kadzideł właśnie spójnie zgrały słodko-kwaśne motywy z gorzkością. Kwaśne cytrusy, głównie cytryny, zaopiekowały się smołą, mieszając się niemal w jedno. Pomyślałam o kadzidłach żywicznych, które podczas spalania wraz z dymem roznoszą swoistą niemal cytrusową kwaśność.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość i smoła zaczęły łagodnieć. Ciepło zgrało się z kadzidłem, dymem i zaserwowało mi lekko pieczoną nutę. Podkreśliła wytrawność. Pomyślałam o krakersach. Krakersach z... miodem? Goryczkowato-ostrawym miodem gryczanym, jak już. Miodem, do którego może nawet dodano zioła? Przewinęła się też nieśmiała, niejasna wizja rogalików, typowych croissantów... jedzonych z kefirem? Śmietanką?

Kefir zmienił się w śmietankę, a jego kwasek przycichł. Ogólna kwaśność osłabła. Gorzkość z kolei trzymała się całkiem wyraźnie, ale zmieniła wydźwięk. Trochę ziemi jedynie pobrzmiewało, a jej i smoły miejsce zajął głównie dym. Dym z żywicznych i ziołowych kadzideł.

Śmietankę musiano wymieszać z owocami leśnymi. Cytrusy trochę wycofały się na rzecz owoców leśnych. Czułam głównie średnio dojrzałe jeżyny, ale i jakieś jagody, borówki amerykańskie... Wyszły słodko-kwaśno, rześko i soczyście. Soczystość... chwilami też wydawała się specyficznie ziołowa, trochę jak np. szałwia. Nabiałowi przypominały o kwaśniejszym kefirze.

Z czasem pojawił się jeszcze zielony agrest i kiwi... przywracające trochę impetu cytrynie. Ogólna słodycz jednak dodała do niej jeszcze mandarynki. Bliżej końca słodycz już nie dała się tak łatwo przegnać, acz na pewno nie stała na pierwszym miejscu. To zajął splot gorzko-kwaskawy, jako kadzidlany dym. Krakersy i croissanty zmieniły się z kolei w nieco za bardzo przypieczoną skórkę od chleba.

Po zjedzeniu został posmak cytrusów i niedojrzałych owoców leśnych, które rześkie borówki amerykańskie połączyły ze słodyczą żywicznych rodzynek i odrobiną kwiatów. Czułam sporo gorzkiego dymu i smoły, uładzonych nieco także właśnie żywicznymi rodzynkami. W kwasku zaplątała się też ziemia i kefir, sprawiające wrażenie cierpko-ściągających.


Całość była bardzo smaczna i intrygująca. Słodycz jakby igrała z kwaśnością i gorzkością. Próbowała, ale się specjalnie nie panoszyła. Kwiaty i miód, chwilami słodsze owoce, a więc borówki amerykańskie, pomarańcze i mandarynki mieszały się z cytryną, niedojrzałymi owocami leśnymi i owocami zielonymi (kiwi, agrest) czy mnóstwem rodzynek. Rodzynki właśnie wydawały się mieszać wszystko ze wszystkim z racji kadzidlanego wydźwięku. Tu z łatwością wchodziły gorzkość, głównie dymu, i kwaśność. Smoliste nuty, potem lekka pieczoność i krakerso-croissanty, kefirowo-śmietankowe wątki odegrały ciekawe, epizodyczne role.

Bardzo kwiatowo-ziołowa, cytrusowa i jak mleczna kasza manna z sosem z owoców leśnych, ziemista, bananowo słodka i z nutą naleśników, suszonych owoców (głównie fig) oraz zielonych winogron była Chapon Venezuela 75%.  Trochę się to kojarzyło, bo kwiaty dzisiejszej, jej cytryna i owoce ze śmietanką, croissanty, rodzynki i zielone owoce (agrest i kiwi) do nut podlinkowanej pasowały. Chapon Venezuela 75% różniły bardzo gnilnie-ziołowe nuty i że podstawa wszystkiego to ziemia. Dzisiaj opisywana była jednak oczywiście bardziej gorzko-kwaśna, a słodka jakby zachowawczo. Jakby chciała być słodka, ale wiedziała, że musi się pilnować.


ocena: 10/10
cena: 9,50 € (za 75g)
kaloryczność: 604 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy